Africa Twin Forum - POLAND

Africa Twin Forum - POLAND (http://africatwin.com.pl/index.php)
-   Trochę dalej (http://africatwin.com.pl/forumdisplay.php?f=76)
-   -   Xinjiang 2008 czyli dlaczego nie zobaczymy olimpiady... (http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=862)

podos 26.09.2008 09:40

nastepne we wtorek.

Andrzej_Gdynia 26.09.2008 22:37

Nie chcę ciagnąć wątku sedesowego, ale Podos to zbyt krótka opowieść na nawet krótkie posiedzenie w kiblu. Szykuj coś dłuższego nastepnym razem.

Al73 27.09.2008 00:42

:dizzy::mur::dizzy::vis:

zaje... i co dalej?:bow:
ja moge sobie tylko poklikac do przyszlego roku..:(

deptul 27.09.2008 01:13

Podos, nie rób scen! Jak to we wtorek?! Przecież hemoroidy od tego nie bywania do wtorku mi się porobią!:haha2:

PS
Zajebista relacja! Daje się wczuć w klimat.:Thumbs_Up:

ramires 27.09.2008 20:36

Podos, na dorsze nie pojechaleś z tego co wiem, więc klep waść dalej relacje ...

Pastor 30.09.2008 10:03

Cytat:

Napisał podos (Post 25158)
nastepne we wtorek.

No?

:hello:

7Greg 30.09.2008 12:27

Minęło już 12 godzin wtorku. I nic. Pewnie pisze. Przez tyle czasu to pewnie będzie ze 15 stron maszynopisu :)

podos 30.09.2008 13:04

a Wy co, nie ma cie co w robocie robić? Zadzwonić do szefa! No?
Cierpliwosci. Wtorek sie konczy o 24.

puszek 30.09.2008 13:07

Ktos tu chce w dziób zaliczyć...nie powiem kto to taki ale ma rogi:haha2:

Pastor 30.09.2008 14:30

Cytat:

Napisał puszek (Post 25674)
Ktos tu chce w dziób zaliczyć...nie powiem kto to taki ale ma rogi:haha2:

I nie chodzi o mnie!
Muuuu!
:hello:

podos 30.09.2008 15:10

40 Załącznik(ów)
Macie, psiakrew żyć nie dają....

Kirgizja

5 sierpnia.


0 0600 Budzi nas słońce na błękitnym niebie i szron na motocyklach i namiotach. Po deszczu i chmurach nie ma śladu. Wybrane przez na miejsce wczoraj w nocy okazało się być bardzo malowniczo położone – tuż u wejścia do doliny. Zielono i ślicznie tutaj. Mamy 100 km do Karakol (dawniej Przewalsk) i bardzo ambitne plany na dotarcie na 8-go na chińską granice w Torugart. Zwijamy obóz, pijemy kawę i nie tracąc czasu na śniadanie (zjemy potem) podążamy za drogą. Oczywiście Afrykańską, szutrową.

Załącznik 1309Załącznik 1290
Załącznik 1311

Mamy ambitne palny eksploracji gór w okolicach jeziora Issyk Kul a że dzień w plecy – wiec trzeba się sprężać. Póki co, kierujemy się na Karakol, gdzie zgodnie z planem mamy zatankować, wymienić kasę i kupić jakieś żarcie.
Oto wykonana trasa dnia.
Załącznik 1285

Na dzień dobry wjeżdżamy na post ze szlabanem gdzie Kirgiz informuje nas o pobieraniu opłaty klimatycznej za wjazd na Jezioro Issyk Kul. 20$ Spodziewaliśmy się tego więc płacimy bez gadania. Facet sugeruje skrót przez góry, charoszaja daroga, no i ma być też krotsza. Zamiast 100 to 40 km.
Daliśmy się nabrać, tak czy siak była stówka, za to droga była fantastyczna. Skrojona w sam raz na Afyki oczywiście. Długie kamieniste podjazdy, wymyte i wypłukane podłużne rowy, wszystko wśród pięknych zielonych i skalistych gór. Zachwyceni pokonujemy kolejne km i strzelamy fotki.

Załącznik 1308Załącznik 1310
Załącznik 1284Załącznik 1292

Ku naszemu zdziwieniu naszą droga zapitala wielki ZIŁ. Biorę go lewą po jakimś luźnym szutrze, dupa zaczyna mi latać na prawo i lewo, zbliżamy się niebezpiecznie do wielkiego kola Ziła. Zaliczam opierdol z tylniego siedzenia, Irma nieprzywykła do szutrowych igraszek. Oj będzie musiała przejść jeszcze niejedno. Mijamy pierwsze owcze stadka, i zaczynamy zjazd z przełęczy Kan Tasz. No nie, niezła rozgrzewka jak na dzień dobry. Kilkadziesiąt minut później jesteśmy we wsi o swojsko brzmiącej nazwie Sowieckoje, tuż u podnóża przekraczanego pasma. Szybkie śniadanko w kolejnej mieścince (myląco nazwanej również Karakol – to jakaś zajebiście popularna tutaj nazwa. Wygłodniali wsuwamy jajka, kotlet w cieście, chleb.

Załącznik 1294

Próżno szukać w Kirgizji chleba, choć trochę przypominającego nasz - w Kirgizji chleb to plaski drożdżowy placek z nieco wyższymi brzegami, często z czarnuszką lub sezamem. Środek bywa dekorowany poprzez dziurkowanie. Nie kroi się go tylko odrywa kawałki – często służące do wymiatania potraw z miseczki lub jako pseudo łyżka. Bardzo nam ten chlebek odpowiada.

Załącznik 1278

Za chwilę jesteśmy we właściwym już miasteczku Karakol i mamy pierwsza próbę zarządzania taką wielką grupą osób. Wszystko trwa niesamowicie długo, tankowania, wymiana walut zakupy... Schodzi nam z 2 h.

Załącznik 1307

Potem pokonujemy kilkadziesiąt kilometrów przyzwoitym asfaltem do miejscowości Tamga znajdującym się bezpośrednio nad jeziorem Issyk Kul. Jedziemy po rolniczej równinie cały czas zerkając w prawo w oczekiwaniu na pierwszy widok jeziora. Wiedziałem że ma być duże i niebieskie, ba, widziałem nawet jego zdjęcia, ale moment, w którym wyłoniło się miedzy krzakami zaskoczył mnie. Pomyślałem przez moment, że jestem w Grecji. Ten kolor niczym nie ustępuje Adriatykowi. No i jest ogromne. Na horyzoncie w delikatnej mgiełce majaczą łańcuch górskie, przyprószone śniegiem. Jezioro ciągnie się wśród zieleni na Zachód przez około 100km.

Załącznik 1306Załącznik 1305

My jedziemy kilkadziesiąt kilometrów za miejscowość Barskoon w okolice wiochy Tamga, w której jest planowany nocleg. Mamy tez tu gdzieś spotkać się z Prezesem w bialej Toyocie Land Cruiser i Przemkiem - jego synem. Oddzielili się jakoś od kawalkady Naszych Patroli i przyjechali tu przez Biszkek. Jest kolo 2 po południu, słońce w zenicie, dobrze powyżej 25 stopni Celsjusza. Tak sobie jedziemy i w Okolicy Tamgi na słupku przy drodze widzę biało czerwoną flagę.
-Patrz, jacyś Polacy tu są, ale jaja – mówię do Irmy. I pojechaliśmy dalej. Po 10 km mija mnie jak rakieta Sambor na swoje babci. Zajarzyłem, że ta flaga to znak był… Zwalmy to na upał i niewyspanie, w końcu w Polsce dopiero 1000 a my już od 8 godzin na nogach.
Zawracamy, z 10km ujechaliśmy zanim nas złapali. Skręcamy, na malutką piaszczystą plażę nad samym jeziorem. Cóż Kirgizi do czyścioszków nie należą – wszędzie walają się śmieci, szkła, i wszystko, co przyniosła woda. Jest też Prezes i Przemek, Wyglądają na zrelaksowanych w swoich leżaczkach i zimnym piwkiem z lodówki.

Załącznik 1291

Mała dygresja o Dzipach będzie. Otóż dzipy to trzy Nissany Patrole GR i Toyota Prezesa. Dzipowcy nie lubią jak się o nich mówi o nich Dzipowcy. To mniej wiecej tak, jak my nie lubimy Pastora za to ze jeździ beemką albo w ogóle tak jak kochamy inne motorki niż Afryki. Otóż Dzipowcy, doskonale wczuwają się w klimat i nazywają nas w rewanżu Harlejowcami. Dzip Dzipowca to wersja wyprawowa rejli, 7 osobowa maszyna przerobiona na dwuosobową. Rresztę zajmuje przestrzeń bagażowa. Otóż przestrzeń bagażowa musi pomieścić wszystko. Znajdziemy tam wiec lodówkę, nie jakaś tam popierdułkowata mini-lodóweczka turystyczna, tylko wielka, kurwa, lodówka zdolna pomieścić piwo dla całej wyprawy. Na miesiąc. Oprócz tego przestrzeń mieści stół z krzesłami, kuchnię z pełnym wyposażeniem i w ogóle wszystko co się ma w domu i co może się przydać. Sławetna lista im. Podosa to mały pikuś przy tym, co można znaleźć w przestrzeni bagażowej. Oczywiście, jakby owej przestrzeni bagażowej było mało, cały cztero metrowy dach jest tzw przestrzenią bagażową dachową. W technologii rejli rzecz jasna. Tam znajdziemy koła zapasowe, zbiorniki na wodę do mycia i picia, przenośny prysznic, wielką ilość kanistrów, różne skrzynie NieWiadomoCoMieszczące i wiele, wiele innych, niezwykle przydatnych szpejów.

Załącznik 1304Załącznik 1289


Dzipowcy, gdyby to czytali, pewnie unieśliby się świętym oburzeniem. Pewnie podle by stwierdzili, że musieli to wszystko wyrzucić na dach żeby pomieści rzeczy harlejowców, które ci, co chwila im podrzucali. Ba, nawet podrzucali im swoje kobiety w chwilach ich słabości lub innych przyczyn obiektywnych, o których w innym rozdziale. Trochę w tym prawdy musi być, deprawacja harlejowców postępowała proporcjonalnie do przejechanych kilometrów. Ale oczywiście najszybciej wykryli, że piwo jest zimne, kiedy stoi w lodówce a motocykle „idą” lepiej z kuframi na dachu.

Załącznik 1288

Ale wróćmy do naszej plaży, wygląda, że mimo wczesnej pory tu zostaniemy na nocleg, rozdaję wiec worki na śmieci i szybko doprowadzamy teren „bazy” do porządku. Mimo wysokości 1800 metrów n.p.m. jezioro jest cieplutkie, rzucamy się więc w jego lazur, rozkoszując się przyjemna wodą po całym dniu. Słońce opala tu błyskawicznie, więc filtry 50 (rejli) idą w ruch.

Załącznik 1279
Załącznik 1293

Sielankę psuje nam wiadomość z Chin- granica jest zamknięta na skutek zamachów na policyjne posty w prowincji Xingjang – czyli tam, gdzie jedziemy. Zamieszkujący tą prowincje muzułmańscy Ujgurzy – rdzenni mieszkańcy tego regionu zostali podobnie jak Tybetańczycy i Mongołowie zostali najechani i przyłączeni na siłę do Państwa Środka. Naród ten, szykanowany i zastraszany postanowił w świetle jupiterów olimpijskich przypomnieć światu o zbliżającej się zagładzie swojej kultury. Zamach bombowy na chiński posterunek i śmierć 18 policjantów skutecznie zablokował nam możliwość wjazdu.
No i dupa, co teraz. Naradzamy się, ustalamy się ze trzeba czekać w Kirgizji i kręcić się w okolicy granicy, aby na sygnał ponownego otwarcia granic wjechać do Chin. Na razie postanawiamy zweryfikować informacje uzyskane od naszego Chińczyka. Wkrótce Onet je niestety potwierdza.

Załącznik 1281

Tak wiec zakładamy bazę, zostajemy na naszej plaży i eksplorujemy okoliczne góry. Jojnie ten plan nie pasuje, bo umówił się z chłopakami z grupy Afrykowo-Alpinistycznej TUTAJ LINK że przywiezie im czekany i pozostały ekwipunek wspinaczkowy nad Jezioro Song kul. Ich plan to zdobycie Piku Lenina – najwyższej góry Kirgizji. Bez sprzętu ani rusz. Agnieszka nie chce słyszeć o samotnym maratonie Jojny tam i z powrotem 500km. Nowy mąż w końcu, ktoś musi być rozsądny. Wkrótce Jojnowie znikają za zakrętem. Mają być jutro z powrotem.

Załącznik 1280

A z plaży grupa chętnych wyrusza „na pusto” doliną rzeki Barskoon w stronę kanadyjskiej kopalni złota. Ok. 50 km traską piękną równiutką szutrówką wznosi się na przełęcz na wysokość około 3800m. To pierwsza poważniejsza przełęcz na tej wyprawie i czuję lekkie szumy w głowie spowodowane chorobą wysokościową. Afryka nic nie czuje i mknie zadowolona po wertepach połykając zakręt za zakrętem. Tuż przed przełęczą odsłania się widok na piękne zielone wzgórza, oświetlone promieniami popołudniowego słońca. Trzaskamy foty.

Załącznik 1271Załącznik 1277
Załącznik 1276Załącznik 1272


Przemek (Osuch) – nasz wyprawowy pisarz i fotograf (jego relacja na www.variant-adventure.pl) pierwszy raz wsiada na motocykl jako pasażer i strzela parę kalendarzowych zdjęć w ruchu. Na tych zabawach schodzi nam do zachodu słońca i końca benzyny u Sambora. Doimy Waldkową Afri butelką po mineralnej i zapitalamy na dół. Gosia- dziewczyna Kajmana zamienia się z Irmą i zjeżdża ze mną na dół. Nigdy wcześniej nie siedziała na motocyklu. Po 40 min jazdy (trzy razy sprawdzałem czy jeszcze siedzi, bo nie dawała znaku życia) wygląda na szczęśliwą, że wraca do auta. Noc zapadła, po ciemku wracamy ostatnie km do bazy. Piwko, lulu. Milion Star hotel. Pięknie jest…

Załącznik 1273Załącznik 1274
Załącznik 1275Załącznik 1283


6 sierpnia

Rano, oczywiście po kąpieli na obudzenie i śniadanku (kawa, chleb, jakaś konserwka) robimy podział na dwie ekipy. W zasadzie 3. Prezes jedzie szukać zepsutego serwa do Karakol. Znaczy, jedzie szukać dobrego żeby zastąpić to zepsute. Nie wiem, co to jest Serwo – w Afryce tego nie ma… Dwa Patrole – Kajman z Gosią i Qśma z Fruzią oraz 3 afryki – Nasza, Samborowa i Waldkowi mamy zamiar zdobyć przełęcz Tosor oraz dnem górskiej doliny cofnąć się na wschód i spotkać się z drogą na przełęczy, do której dojechaliśmy wczoraj. Trasa na oko 110 km. z czego 60km nam nie znane. Oceniamy, że za max 4 h jesteśmy z powrotem i druga ekipa (Prezes i Przemek w Toyocie, Jacek i Osuch w Patrolu oraz Marcin z Kasia i Jojną i Agą na Afrykach) będzie mogła pokonać tą samą trasę wg śladu w GPSie, który zapiszemy.
Mamy zamiar eksplorować dolinę za pasmem górskim Hrebiet Terskiej Ałataj oddzielającą dolinę w głębi Tien-Shan od jeziora Issyk Kul. Dolina ta ma ok 200 km a jej dnem wiedzie nieuczęszczana górska droga. Zaczyna się we wsi Tosor i biegnie przez przełęcz o tej samej nazwie, na zachód do miejscowości u ujścia doliny– Sary-Bulak. Zaś na wschód do wspomnianej kopalni w dolinie Barskoon.

Załącznik 1287
Załącznik 1282

Na 25-ciu kilometrach offroadowego podjazdu na przełęcz Tosor przewyższenie wynosi 2100 metrów, a sama przełęcz przebiega na wysokości 3893 metrów.
Na początek zatankowaliśmy na obskurnej wiejskiej stacyjce benzynę do pełna. Odnaleźliśmy drogę wjazdową na Tosor, upewniając się wprzódy, że w tym roku jest przejezdna. Często dochodzi tam do obsunięć drogi a usuwanie ich skutków trwa całymi tygodniami. Zgłasza ze ta droga w zasadzie donikąd nie prowadzi. No wiec taką droga dla jaj zaczynamy wspinaczkę. Fajny offroadzik po kamieniach, niemający nic wspólnego ze wczorajszym hajwejem szutrowym. Zaczyna się robić wysokogórsko, droga zwęża się i prowadzi to przez piargi usypane na drodze przez żleb górujący na nią, to przez skalną półeczkę. Szerokości Dzipa oczywiście.

Załącznik 1299Załącznik 1301
Załącznik 1298

Dojeżdżamy do skrzyżowania dróg i nie za bardzo wiemy gdzie jechać dalej. Wyjmuję radziecką sztabówkę ściągniętą z netu i z pomocą GPSa nanoszę koordynaty na mapę. Odnajdujemy się, ale drogi z lat pięćdziesiątych nie koniecznie znajdują odzwierciedlenie w rzeczywistości. Sambor zasięga języka i jedziemy dalej. Na drodze stanął nam potok z piękną zieloną wodą i równie zielonym brodem. Wyglądającym na głęboki. Puszczamy dzipa przodem. Na chowa się pół z 33 calowego koła, Przejdziemy. Nikt nie chce zmoczyć sobie butów przed prawie 4 tyś. Przełęczą, wiec w konkursie rzutu butem przez potok zwycięża Sambor. Spodnie też ściągamy i powolutku po kolei przejeżdżamy na drugą stronę. Uff. Było łatwiej niż się spodziewaliśmy. Boso stopa na podwózku Afryki to slaby pomysł. Nie polecamy.

Załącznik 1295Załącznik 1302

Pierwszy Sambor, Ja, potem Waldek i na końcu powolutku pną się pod górę dzipy. Droga zaczęła wznosić się mocno do góry ziemno-kamienistą koleina, po której podczas deszczów spływa woda i żłobi podłużne wyrwy.
JEEEEEB!!!!!
Sambor jedna taką koleinę wziął przednim kołem, drugą tylnim i się nie wyratował. Wyciągamy moto z krzaków. Wszyscy cali. Dobrze ze te podjazdy to wolne są. Nie na darmo Tosor po kirgisku znaczy „Lepiej Zawróć”. Nie słuchamy i napieramy dalej.

Załącznik 1296Załącznik 1297

Jedziemy dalej i spotykamy tez pasterzy na Uralu. Ural nie wydala i Kajman bierze go na hol. Olej wali mu z uszczelek kanałów popychaczy zaworowych. Ciągle jesteśmy na zielonej części gór, mijamy pierwsze jurty kirgiskich pasterzy, widać stada owiec, oraz wypasające się konie. Wszystko wśród soczysto zielonych traw szarości górujących nad nimi niebotycznych gór i błękitnego nieba. Zajebioza! Sielanka ta ma się jednak wkrótce skończyć…

Załącznik 1300Załącznik 1303

kajman 30.09.2008 18:42

Ja Ci dam Dżipowcy, ja Ci dam :mad: harlejowcu

;) ;)

ramires 30.09.2008 18:45

Kajman, zatem oświeć nas zacofanych jak Wasze Szanowne Grono chce być nazywane :)

ps. powitalnie zalicz jeśli można

7Greg 30.09.2008 18:55

No, wreszcie.
Choć nie da się ukryć, że próbujesz ilość zwiększyć fotami :haha2::haha2::haha2:

http://africatwin.com.pl/attachment....5&d=1222778316

A nie lepiej było "na koło" i "pizda ogień" ?? :Thumbs_Up::Thumbs_Up::Thumbs_Up:

Super !!!
Dawaj dalej :oldman:

kajman 30.09.2008 19:05

Witam wszystkich. Co prawda jedże na czterech kółkach ale jakoś poprzez poznanych świetnych ludzi trafiłem i na to forum.

A co do nazywania - nie, to tylko tak z przekory. Ale coś w tym jest. To coś, jak to Podos wyjaśnił - jak by o włąścicielu Africi powiedzieć że jeździ harlejem.
Chociaż zdaje sobie sprawę że wszystkie terenówki są nazywane potocznie Dżipami (w naszym języku to - pipa).

7Greg 30.09.2008 19:33

Cytat:

Napisał kajman (Post 25733)
Chociaż zdaje sobie sprawę że wszystkie terenówki są nazywane potocznie Dżipami (w naszym języku to - pipa).

Czyli jak?
Na wyprawie byli Nissanowcy i Toyotowcy ?? :) :haha2:

wieczny 01.10.2008 01:50

Po pijaku "landkruzerowiec" nie wyjdzie... :). To prawie jak "Gibraltar" :D.

podos 01.10.2008 10:01

He he prowokacja sie udała.
Czesc Kajman.

ramires 01.10.2008 15:46

Te Podos, gdzie dalsza część relacji?
nie ma co czytac ... mać...

newrom 01.10.2008 17:03

Te, Ramires, zamiast poganiać Podosa to byś wystrugał jakiś dział z samymi relacjami bez komentarzy i możliwości odpowiadania ? Takie archiwum wypraw. co ? :)

Pozdr
newrom

JareG 01.10.2008 17:04

Cytat:

Napisał newrom (Post 25865)
Te, Ramires, zamiast poganiać Podosa to byś wystrugał jakiś dział z samymi relacjami bez komentarzy i możliwości odpowiadania ? Takie archiwum wypraw. co ? :)

:Thumbs_Up::)
Bardzo dobry pomysl.

sambor1965 01.10.2008 17:08

rozmawialismy kiedys o tym z Ramiresem i pewnie kiedys zrobi. Zreszta takie archiwum juz jest tylko widoczne jedynie z trybu mechanika:

http://www.africatwin.com.pl/index.php?styleid=6

w linkach po lewej stronie wisza relacje z wyjazdow.
Marzy mi sie jednak takie w ktorym mozna by zarzadzac contentem...
Chyba mam gotowa relacje z Indii na ktorej mozna potrenowac ;)

7Greg 01.10.2008 17:45

Cytat:

Napisał sambor1965 (Post 25868)

w linkach po lewej stronie wisza relacje z wyjazdow.
)

U mnie nic nie wisi ;(

JareG 01.10.2008 17:59

Cytat:

Napisał 7greg (Post 25872)
U mnie nic nie wisi ;(

Hihi.. wisi wisi.. :D

sambor1965 01.10.2008 21:58

1 Załącznik(ów)
Cytat:

Napisał ramires (Post 25847)
Te Podos, gdzie dalsza część relacji?
nie ma co czytac ... mać...

Prosze nie poganiac Podosa bo wtedy wyglada tak:

ramires 01.10.2008 23:21

Cytat:

Napisał JareG (Post 25866)
:Thumbs_Up::)
Bardzo dobry pomysl.

Szykuje sie :) zapewniam, ale jesli bedzie sie np. Podos opierniczal to nie bedzie ;)

Narazie wywiązuje się dzielnie:
7Greg
Wieczny
Podos (pomimo, że trza chłopa poganiać)
Magnus i wielu innych, im więcej tym lepiej - efekt ... hmm ...

a nic Wam nie powiem już :)

JareG 02.10.2008 08:59

Cytat:

Napisał sambor1965 (Post 25907)
Prosze nie poganiac Podosa bo wtedy wyglada tak:

Az krzesla zczerwienialy.. i koszulka.. :D:D;)

podos 02.10.2008 16:45

28 Załącznik(ów)
Kirgizja
6 sierpnia cd

Zaczynamy powoli wjeżdżać w wyższe partie gór, gdzie zieloną trawkę zastępują szare kamienie i skały. Po przejechaniu niezliczonej ilości zakrętów docieramy do miejsc gdzie przyroda surowo obeszła się z drogą, Ogromny kawał góry zjechał żlebem i zrównał drogę i jej okolicę, zasypując je tonami kamieni. Wśród tych kamieni przebiegała droga, lub coś na jej kształt. Co rusz zsadzamy pasażerów, którzy dostawali zadyszki przechodząc po 20 metrów gołoborza. Kajman i Qśma spuszczają powietrze z kół swoich Patroli i powolutku lawirują pomiędzy skałami. To chyba najbardziej wymagająca technicznie droga, jaką w życiu jechałem. Serce mi rośnie z uniesienia, krajobrazy w koło obezwładniają a adrenalina pcha wciąż do przodu.

Załącznik 1396

Załącznik 1397

Załącznik 1398 Załącznik 1399

Załącznik 1401

Wkrótce docieramy do przełęczy zwieńczonej lodowcem. 40 km i 4 godziny. Niezły wyryp. Wszyscy jednak mamy banany na twarzach. Z przełęczy rozciąga się widok na uroczą zieloną dolinę ciągnącą się na zachód aż pod Song kul, a na wschód, do dzień wcześniej zaliczonej przełęczy Barskoon, która jest naszym dzisiejszym celem.

Załącznik 1400
Załącznik 1421


Tuż za przełęczą spotykamy dwóch Francuzów na rowerach z przyczepkami. Przejechali już cala dolinę od Song Kul i zastanawiają się, co dalej. Pokazujemy im na mapie gdzie są i jak powinni dalej jechać. Jak widać chcą dotrzeć tam gdzie i my. Kolesie wyglądają mi na oszołomów, mają obłęd w oczach i w ogóle wygadają na wariatów. Ich rowerki są niesamowicie objuczone a na domiar złego ciągną za sobą profi przyczepki rowerowe, tyle, że chyba na szosę. A tu szosy nie ma śladu… Zostawiamy ich i kierujemy się na wschód.

Załącznik 1409

Nie ujechawszy daleko dojeżdżamy do drewnianej chatki szałasu, gdzie kirgiski gospodarz wraz z żoną i kilkorgiem dzieci zaprasza nas na poczęstunek. Tradycyjnie zostawiamy buty na wejściu i podnieceni wchodzimy do środka. To nasz pierwszy kontakt z prawdziwym życiem pasterzy. Malutka izba 4x6m jest wyłożona kilkoma warstwami skór i dywanów, na ziemi żeliwny piecyk, najpotrzebniejsze rzeczy – wszystko to ma zapewnić byt 5-cio osobowej rodzinie pasterzy przez około 4 miesiące roku, kiedy przenoszą się tu z dołu na wypas swoich koni, owiec i jaków. Siadamy na dywanach przy niziutkim stole, który błyskawicznie zostaje zastawiony lokalnymi wynalazkami. Są tu gęsta jak masło śmietana, pieczone na oleju wytrawne ciasteczka, fantastyczny dżem z ćwiartkami moreli i bardzo żółte masło z jaka. Gospodyni serwuje popularny tutaj zieloną herbatę (czaj) serwowany w płaskich porcelanowych miseczkach. Oczywiście z kobylim mlekiem, na które nie każdy się z nas decyduje. Gaworzymy o ich życiu tutaj na 3500m. Ładnie mówią po rosyjsku, wymieniamy adresy, obiecujemy wysłać wspólne zdjęcia.

Załącznik 1416
Załącznik 1414
Załącznik 1415
Załącznik 1405


Żal nam odjeżdżać, ale co zrobić, przed nami jeszcze spory kawałek – no i druga ekipa czeka. Na odchodne pytamy o dalszą drogę,
- A ta daroga to kakaja budjet? Charoszaja?- pytamy
- niet niet, płochaja… bolsze plachaja czem zdzjes – mówi wskazując na dwa błotnisto-kamieniste ślady kopyt u swych stóp…
- a dżyp prajdziot?
-Nie prajdziot, mnoga kamniej, ransze quad pojechal i wiernułsja…
Osz kurwa - myslimy - to co to za droga tam ma być skoro quad musiał zawrócic??? Wg mapy do Barskoon jest około 10 km, pytamy wiec ile nam tam zejdzie.
- 2, 3 czasa na łoszadzi – mówi Kirgiz
Patrzymy po sobie z niedowierzaniem. 3 godziny koniem? Jaja sobie chyba robi. Nie wierzymy temu uznając, że Afryka na pewno szybciej się jedzie i decydujemy się napierać. Z żalem rozstajemy się z Kajmanem i Qusmą, którzy zawracają do bazy poinformować resztę ekipy, ze raczej lajtowa wycieczka zajmie nam więcej niż się spodziewaliśmy…
Zaczynamy jechać. Waldek z Kubą, Sambor z Marta i ja z Irmą. Kluczymy wąską ścieżka między kamieniami, po zielonej trawie doliny. Drogę ledwo widać, co chwila zanika więc czujnie rozglądamy się w koło. Zgubić się nie zgubimy, wokoło 4,5 tysięczne góry, więc nie za bardzo jest gdzie zjechać.

Załącznik 1420

Wertep jest niezgorszy jednak i co chwile walimy miską w kamienie dobijając zawieszeniem. Posuwamy się 5 -10km na godzinę i zaczynamy rozumieć, co miał na myśli Kirgiz. Okoliczności przyrody rekompensują jednak straty moralne, popołudniowe słońce w plecy oświetla otwartą soczystą zieloną dolinę, po prawej i lewej zamkniętą zaśnieżonymi szczytami Tien-Szanu. Kwitną jeszcze gdzieniegdzie alpejskie kwiaty, tu i ówdzie napotykamy stadka koni i jaków naszego Kirgiza. Dno doliny przecina wijąca się wstęga błękitno-zielonego potoku.

Załącznik 1403
Załącznik 1404
Załącznik 1423

Naszą trasę drastycznie zaczynają spowalniać brody i rozlewająca się po dolinie mnogość dopływów i rozlewisk głównej rzeki. Z pozoru wyglądają całkiem łatwo, ale wkrótce okazuje się że albo są mulaste i błotniste, albo na dnie leżą śliskie spore otoczaki, stanowiące dla Afryki nie lada przeszkodę. Sambor wbił się w taki potok i musieliśmy się nieźle napocić, aby go wypchać.

Załącznik 1407
Załącznik 1408
Załącznik 1413

Waldek w tym czasie eksplorował trasy alternatywne – na ogół znajdując jakiś objazd.
Do czasu…
Po 9km natrafiliśmy na kolejne rozlewisko i towarzyszący mu milion rwących potoczków spływających po zielonym stoku zbocza. Na górze topiły się ze trzy lodowce i to one powodowały, iż zrobiło się grząsko i mokro. Na początek zsadziliśmy (po raz setny) plecaczki i rozjechaliśmy się w różne strony, usiłując znaleźć jakąś alternatywę. Ja atakuję lewą a Sambor z Waldkiem prawą stronę doliny. Po kilometrze jazdy łąką, drogę zastąpił mi dotychczas niewidoczny potoczek, niemożliwy samotnie do sforsowania Afryką.

Załącznik 1406

Ponieważ nie mogłem już zawrócić (jakoś tak się wbiłem między kamienie) na piechotę zacząłem wracać do miejsca, w którym się rozstaliśmy. Było z kilometr, wiec z daleka widziałem cale towarzystwo debatujące nad motocyklem Waldka. 1 km na 3500 m npm pokonuje się w czasie dłuższym niż w dolinach, wiec zadyszany dotarłem w końcu na miejsce. Okazało się, że Waldkowi zablokowało się tylne koło i motor nie chce jechać. Wygląda jakby zapiekł się zacisk. Jesteśmy już trochę przejęci i zdenerwowani, bo minęły już 2h i zrobiła się już piąta po południu. Słońce jest już dość nisko, a my ciągle nie mamy drogi. I jeszcze zepsuty motocykl. Z ulgą stwierdzamy jednak, że przy malutkiej glebie, nóżka hamulca przygięła się i zablokowała o osłonę silnika. Trzy minuty później moto było już sprawne. Mnie niestety czekała podróż powrotna do motocykla wraz z obstawą, która pomaga mi przeprawić się przez potoczek. Za nim był drugi i trzeci, w końcu wycieńczeni padliśmy na trawę.
Załącznik 1417
Załącznik 1418

Minęła kolejna godzina. Nieśmiało napomykam o później porze i konieczności powrotu. Z drugiej strony jesteśmy gdzieś kilometr od celu i rowniótkiej jak stół szutrówki z przełęczy Barskoon do Tamgi… Nie znajduję jednak zrozumienia u Sambora, który również czyje bliskość końca tej mordęgi. Siadam wiec na Afri i odkręcam manetę, chcąc na kolejnym pagórku zbadać możliwość dalszego przejazdu.

Załącznik 1419

Odkrywam, że szybsza jazda na stojąco jest efektywniejsza w jezdzie po nierównościach wiec przyspieszam. W zielonej łące pojawiają się jednak okrągłe wyrwy w trawie z dużymi w kamieniem na dnie i taka jazda staje się niebezpieczna. Po przeskoczeniu trzeciej z kolei zaskakującej dziury daje sobie siana. Jestem zmęczony, 6 tyś. km od domu, tzw. „w pizdu” Ostatnie czego mi trzeba to rozbity motocykl lub złamana noga. Powoli wtaczam się na pagórek tylko po to, żeby zobaczyć, iż za nim znajduje się kolejna, tym razem szeroka, rzeka. Na końcu doliny majaczy pionowa skalna skarpa. Zatem ten odcinek jest ślepy… Przeprawa przez te cholerne potoki kosztowała stracony czas i mokre buty. Zawracam. Zatrzymuje się przed potokiem i znów na nogach wracam kilometr do chłopaków, którzy zdecydowali się na atak rozlewiska prawa stroną doliny. Idąc widzę jak Sambor w strugach wody i błota przepycha Afri na druga stronę. Dochodzę i chlapiemy się razem. Po drugiej stronie zadyszani i zmęczeni łapiemy powietrze jak karpie wyciągnięte z wody. Wszyscy już mamy wodę w butach. Nalała się górą.

Załącznik 1411
Załącznik 1410

Jest szósta wieczorem. Słonce już nisko. Tuż nad górami. Zaczyna mi to pachnieć przymusową nocka w górach, bez jedzenia picia i jakiegokolwiek ekwipunku. W mokrych butach jeszcze. Zaliczamy małą sprzeczkę z Samborem, który ciągle obstaje się przy parciu naprzód. Uparciuch. Że nie jestem kłótliwy ustępuję, w duchu obiecując sobie, że to już ostatni raz…
Jako, że Samborowa babcia jest po drugiej stronie brodu biorę ją i zielonym zboczem pod lodowcami zamierzam zbadać możliwość przejazdu. Nie widać jakichkolwiek śladów ludzkiej bytności. Ta droga jest tylko na mapie…

Załącznik 1412

Daję ognia i na stojaka jadę po mokrym bagnie. Kolo kreci w miejscu wyrzucają tony błota, mimo to posuwam się naprzód. Kieruje się trochę pod górę sądząc, że tam nie będzie mokro i grząsko. Niestety topiący się śnieg robi z podłoża, z pozoru wyglądającego na stabilne, mokrą miękką gąbkę, którą przecinam na pół czarną kreską błocka. Czuję, że jak się zatrzymam, to już tu zostanę wklejony do zimy, daje wiec jeszcze bardziej w gaz i zataczam duże koło powrotne. Znów muszę rozpędem przeskoczyć jakieś wyskakujące znienacka wyrwy, Jezu, co ta Afryka może!!!
Wracam i wycieńczony oświadczam, że to koniec. W ciągu ostatnich 3 godzin nie posunęliśmy się ani o metr. Plątanina ścieżki zapisanej w GPSie obnaża naszą bezsilność. Zapada decyzja o odwrocie. Jestem trochę zły, bo od 2h o tym mówię. Dolina pozostanie niezdobyta…

Załącznik 1422

Mamy na szczęście zapis tracku, który jak po sznurku ze wszystkimi objazdami brodów prowadzi nas wprost pod chatę znajomego już Kirgiza. Jest 0800. Za 10 minut będzie całkiem ciemno. Jest znowu problem. Zjazd po ciemku z hardkorowego Torosu, z dziewczynami na pokładzie wydaje się być skrajną nieodpowiedzialnością, z drugiej jednak strony w bazie czeka ekipa i będzie mocno zmartwiona naszą nieobecnością. Co będzie, jeśli przyjdzie im do głowy wezwać helikopter albo zaalarmować milicje i wyruszyć na nocne poszukiwania? Kalkuluje, w glowie za i przeciw i z Irmą (przy jej zdecydowanym sprzeciwie wobec perspektywy dalszej jazdy) decydujemy się na nocleg w chacie Kirgiza. Waldek i Kuba czynią podobnie. Sambor jednak oświadcza, że jedzie na dół. Nie mam już siły go powstrzymywać. W oddali milknie dudnienie jego Afryki… Nastaje noc…

Załącznik 1402

7Greg 02.10.2008 17:30

Ooo, jak dziś szybko :Thumbs_Up:

Niezły czad :dizzy:

JareG 02.10.2008 17:32

Cytat:

Napisał 7greg (Post 25996)
Niezły czad :dizzy:

Podos najwyrazniej sie rozkreca :Thumbs_Up::D

Gradient 02.10.2008 17:36

Ale kozacko!!!:bow::bow::bow:

kajman 02.10.2008 17:52

Podos, czytając tą częśc realacji podsunąłeś mi ciekawy pomysł na przysżły rok - aby pożyczyć od Kirgiza konia i przejechać tą część trasy łączącą te dwie przełęcze. :)

wojtek 03.10.2008 12:02

pados wysłałem Ci priv proszę o odpowiedz panowie gratulacje :bow:

podos 03.10.2008 15:23

Cytat:

Napisał wojtek (Post 26074)
pados wysłałem Ci priv ...:

eee, to chyba do mnie?

podos 03.10.2008 15:24

Cytat:

Napisał kajman (Post 26000)
Podos, czytając tą częśc realacji podsunąłeś mi ciekawy pomysł na przysżły rok - aby pożyczyć od Kirgiza konia i przejechać tą część trasy łączącą te dwie przełęcze. :)

Albo przejechać po lodzie...:mur:

7Greg 03.10.2008 19:23

My tu gadu gadu, a gdzie dzisiejszy odcinek ??

Elwood 05.10.2008 01:07

Czołgiem druzja.
Zacna poniewierka...
Ja w męce dotarłem do przełęczy Bedel, wcześniej pokunując Tosor od strony Sary Bułak.

gomez 05.10.2008 14:52

Przywitanie bylo.. http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=69&page=60 , zeby mnie nikt nie jechal....:) ,tak wiec teraz juz chyba moge sie odezwac... Czekam na kolejne odcinki z utesknieniem... pzdrv

podos 07.10.2008 23:49

31 Załącznik(ów)
Kirgizja cd.


Kirgizi w jurcie już prawie kładli się spać, ale na nasz prośbę o uratowanie nas ponownie wstawili na środek izby niski stół i nakryli go do spóźnionej kolacji. Gospodyni napaliła w piecyku (rozpala się drewnem przywożonym z doliny 2000m niżej) a my przemarznięci i mokrzy
Jesteśmy wdzięczni z okazaną gościnę. Za chwile dymi już gorący czaj i na stół wjeżdża duszona koźlina, chleb, śmietana, masło. Gospodarz zapala też lampkę na baterię, ale odmawiamy, bo mamy jedną czołówkę. Po baterie raczej Kirgiz nie skoczy za róg. Jesteśmy tak zmęczeni, że nawet nie bardzo głodni, szybko się zapychamy, chwile rozmawiamy przestawiając buty przy piecyku z prawej na lewą. W między czasie wyjechał stolik a my na ziemi mamy już rozłożone dodatkowe dywany czy materace, dostajemy koce i grube kożuchy-futra do przykrycia. Jakoś nikt nie narzeka na ich zapach, kolor czy na ewentualnych mieszkańców…
Zasypiam, abo tak mi się wydaje. Ciągle słyszę szum silnika motocykla, albo szum dryfów Patroli, co chwila wydaje mi się, że pomoc z dołu nadchodzi. Budzę się i nasłuchuję. Jednak mi się wydaje, to tylko szum płonącego piecyka… Martwię się o Sambora, żałuję ze go puściliśmy, trzeba było jechać, choćby razem. Ten nocny zjazd z Tosoru to proszenie się o kłopoty. Jak on przejedzie ten głęboki bród? Przez cały dzień przecież topiły się lodowce… Nagle budzi mnie dźwięk helikoptera. Zrywam się. Nie, kurwa to serce mi tak napierdziela o tej wysokości…wreszcie budzi się dzień…

Załącznik 1505

7 sierpnia
Budzimy się niewyspani. Emocje i wysokość daje znać o sobie. Szybkie śniadanko, podziękowania za uratowanie życia i zasuwamy na dół po kamieniach. Nerwowo zerkamy w okoliczne przepaście, szczęśliwie nie zauważając niczego niepokojącego. Są ślady po TKC, ale mieszają się z naszymi wjazdowymi wiec nic nie wiadomo. Bród na dole forsujemy bez zbędnego certolenia się, wiemy ze już za chwile przeleżymy cały dzień na plaży, a buty i tak nic a nic nie wyschły przez noc.

Załącznik 1510

Zjazd zajął nam 1,5 godziny. Ciekawe ile jechał Sambor w nocy. Szczęśliwie dojeżdżamy na dół i spotykamy się z drugą ekipą czekającą u wejścia doliny. Uff, Sambor dojechał przed północą po 2,5h jazdy po omacku. (nie lubi jeździć w nocy i ma słabe światła w babci).
- Martwiliście się o nas? - pytam
-Tak, dopóki się nie nawaliliśmy…- stwierdza ktoś, a mi wraca humor.
Jest też Jojna z Agą – bezpiecznie wrócili znad Song kul, przekazali sprzęt naszym Pik Leninowcom i spotkali naszego Maxa – amerykańca, co się z nami buja już od Krakowa na KTM990.
Oddajemy GPSa chłopakom, krotka instrukcja, gdzie jechać i za chwilę jesteśmy na plaży. Ten dzień zaliczamy sobie do kondycyjnych. Na motor już nie wsiadamy, kąpiemy się, opalamy, przewracamy buty na słońcu. Sielanka. O druga grupę też się nie martwimy. Tak schodzi cały dzień z przerwą na obiad w knajpce nad jeziorem w Tamdze.
Docierają do nas też wieści z Chin. Dalej zamknięta jest granica, wiec choński agent proponuje nam wjazd przez Irkeshtam i kontynuowanie podróży autobusem. Kurwa, nam, bohaterom, autobusem? Po Karakorum Highway, po pustytni Taklamakan? Z naszymi chińskimi prawa jazdami i dowodami rejestracyjnymi! Z chińskimi tablicami, autobusem? Nigdy! Oburzeni tą propozycją planujemy kręcić się po Kirgizji niedaleko wspomnianej granicy i jeśli sytuacja się ustabilizuje jednak wbić się na sprzętach do Państwa Środka.
Wieczorkiem zjeżdża druga ekipa z Torosu, wypijamy małe co nieco, wymieniając wrażenia z ostatnich dwóch dni. Planujemy też następny dzień.

Załącznik 1511
Załącznik 1494
Załącznik 1493

8 sierpnia
Raniutko zwijka obozu, śniadanie, kawka i lecimy na trasę, zaplanowaną jeszcze w Krakowie – górską grogą nad jezioro Song Kul – kirgiską perełkę górskich jezior. Asfaltowe wersje trasy są już dogłębnie poznane (Cz. 1. Tutaj Cz.2 Tutaj)pora zmierzyć się z czymś naprawę wartym grzechu.

Załącznik 1492

Droga wiedzie przez poznany już dogłębnie Tosor a następnie, na przełęczy odbija w prawo na zachód. Prowadząc dolinami między pasmami górskimi do Narynia i Sary Bulak – małej miejscowości na trasie Rybacze (Bałykczy) – Naryń. Na mapie wygląda to zachęcająco, ponadto nie ma grama asfaltu, co potwierdził nasz Kirgiz. Mówił też, że się tam normalnie jeździ… Koniem… No nic. Pakujemy kufry na dach Patrola Kajmana, żeby jakoś z klasą pokonać ponownie Tosor, tankujemy 3 kanistry benzyny, bo droga ma ok. 300km i nie wiemy jaka będzie. O dziwo nie ma wielu chętnych na tą przejażdżkę – duża część ekipy wybiera trasę asfaltową wokół jeziora. Za bardzo się na tą trasę nastawiałem, żeby ją sobie teraz odpuścić… Znów się więc rozdzielamy i umawiamy się nad Song-kulem wieczorem.
Prowadzi Sambor z Martą, potem Waldek z Kubą, ja z Irma i Kajman z Gosią swoim Patrolem.
Tosor już znaliśmy – czas wjazdu na górę skróciliśmy z 4 do 2,5h. Oprócz znanego głębokiego brodu przy żadnej z przeszkód nawet nie zsadzaliśmy pasażerów – tak już czuliśmy się pewnie.

Załącznik 1495
Załącznik 1481

Wlecieliśmy na górę sprawnie lawirując miedzy kamyrdolcami, nawet się nie zająknąwszy. Ćwiczenie czyni mistrza. Za przełęczą kamienista szutrówka prowadzi już tylko w dół zieloną doliną, lekko przymgloną poranną mgiełką. Jest pięknie, chce się krzyczeć. Dnem płynie rzeka, ta sama, która tak dała nam w dupę pod przełęczą Barskoon dwa dni wczesniej. Teraz jest to już regularna rzeka, i w miarę pokonywanych kilometrów, staje się coraz większa. Cóż, nie dziwota, mijamy góry, z czapami wiecznego śniegu, spod których wypływają błękitno zielone stróżki i zasilają naszą rzekę. Tu i ówdzie zielone zbocze upstrzone jest pasącymi się krowami i owcami. Znaleźli się nasi kumple na sowieckim Uralu. Doglądają tu teraz swoich stad.

Załącznik 1484
Załącznik 1485
Załącznik 1486

Droga istnie afrykańska, jest drogą wymarzoną. Afrykanerzy o takich śnią cały rok planując kolejną wyprawę. Pewnie przejechało by się jakaś puszką wiec nie żaden hardkore, ślad na dwa koła, nieduże kamienie zmuszające do uwagi i otwarta po horyzont głębia doliny. Bosko. Co chwile przecinamy jakiś kryształowy potok, bez ekstremy, po prostu fajny bród i foty. I dzicz. Nikogo. Zero zabudowań, czasem jakaś zabudowa pasterska. Nawet nie jurta, bo się nie opłaca transportować jej z dołu na te parę miesięcy.

Załącznik 1483
Załącznik 1508
Załącznik 1509

W jednym z takich potoków Waldek daje popis ekwilibrystyki płynnie połączony z efektownym padem w nurt.
- Kurwa, Kurwa, Kurwa – wyrwało się Kubie – 17latkowi, synowi Waldka – aż echo poniosło po górach, a świstaki wskoczyły do swych nor. To pierwsze głośno wypowiedziane słowa, wiec wszyscy jesteśmy pod wrażeniem. Tata chyba też, tylko mama pewnie nie będzie zachwycona jak przeczyta. Od tej chwili Kuba został mężczyzną. No prawie. Koniaku marki Kirgistan nie proponowaliśmy. Chwilkę później dajemy sobie na wstrzymanie, zatrzymujemy się na płaskiej łące, suszymy na słoneczku chłopaków, gotujemy „zemsty Viet-kongu”, odpoczywamy. Słoneczko praży.

Załącznik 1482
Załącznik 1488
Załącznik 1512


Po około 100 km jazdy zmienia się krajobraz z wysokogórskiego na górski, trawa żółknie spalona słońcem, zaczyna się mocno kurzyć. Widać też duże stada dziko pasących się koni. Jak mustangi!- przypomina się stary kawał i towarzyszy do końca wyjazdu. Napotykamy tez osadę –starszy Kirgiz hoduje tu orły. Suszy się też ogromna ilość łajna – w zimie będzie tu jedynym paliwem grzewczym. A zimy mają srogie, nawet do -40stopni Celsjusza.

Załącznik 1489
Załącznik 1490
Załącznik 1491


Potem dolina się rozszerza, pojawiają się zabudowania i całe wioski, droga zasadniczo zmienia swój charakter – jest teraz szeroką, równą, kurzącą się szutrówką. Musimy zachowywać dystans kilkaset metrów, żeby widzieć cokolwiek. Dochodzi do tego pralka, a że nie mam z nią doświadczenia, więc próbuję, różne metody jej pokonywania. Wychodzi, że przy 70 km/h przestaje się wszystko telepać, plomby przestają wypadać i mózg nie obija się w czaszce.
Zmęczył mnie jakoś ten odcinek, wiec z zadowoleniem powitałem asfalt – pierwszy od 3 dni, który po kilku km doprowadził nas do głównej drogi z Torugartu (Chińska granica, przez którą nas nie chcą wpuścić.)

Załącznik 1500
Załącznik 1499

A na skrzyżowaniu handelek przydrożny kwitnie w najlepsze, stoi kilka restauracji w blaszanych kontenerach. Zapraszam żonę na seafood w postaci smażonej ryby. Wygląda to wszystko strasznie, danie przygotowane jest strasznie, knajpa jest straszna, ale i tak zamawiamy po dwa razy taka jest wyśmienita. Popijamy wszystko kolą dla kurażu i rozglądamy się za benzyną.

Załącznik 1496
Załącznik 1497
Załącznik 1498

Stacji – wiadomo – nie ma, ale napisy cyrylicą Benzin czy Soljarka (ropa), wraz ze stojącym PET-em napełnionym jakąś żółtawą substancją nakierują nas na właściwe tory. Pachnie ekstremą, Kirgiz z kanciapy przychodzi z wiadrem, takim zwykłym wsiowym, ocynkowanym i pogiętym wiadrem i zalewa nam Afryki do pełna.

Załącznik 1504

Za zakrętu wyjeżdża reszta ekipy, Toyota, dwa Patrole i dwie Afryki. To nasi! Zabalowali nieźle w Bałykczy w poszukiwaniu internetu…Dalej jedziemy już razem. Ostatnie 60km pokonujemy po równym szutrze, równie piękną drogą jak na początku dnia. Tylko znacznie równiejszą. To tu Pastor, 2 lata wcześniej, zaliczył konkretną figurę, kiedy koleina szutrowa pociągnęła go za koło i nie zdążył wyprostować. Ten luźny nasypany na środku szuter potrafi faktycznie być zdradliwy, wiec na wszelki wypadek nie mowie nic Irmie i napieram w skupieniu. Koleina łapie mnie za koło jak niegdyś Pastora i chce obalić, ale chyba siłą woli dodaje gazu i jakoś się wyratowywuję… Uff gorąco było. Z tyłu dochodzi mnię opierdol.

Załącznik 1501
Załącznik 1502
Załącznik 1503

Ma się już ku wieczorowi, kiedy docieramy na przełęcz Kalmak Ashuu oddzielającą nas od jeziora. To już cos prawie 3500 m npm, chłodno ale pięknie. Ostatnie promienie słońca połyskują na tafli tego górskiego jeziora. Za moment jest już całkiem ciemno. Z oddali, w ciemności pulsuje LEDowa latarka, nasi migaja nam z daleka Petzlem. Jak helikoptery jeden po drugim lądujemy na równiutkiej trawiastej łące , na której rozbite jest jurtowisko. Wódeczka i jakże zasłużone lulu w prawdziwej kirgiskiej jurcie…

Załącznik 1506
Załącznik 1507

7Greg 08.10.2008 01:40

:Thumbs_Up:

Trochę kazałeś czekać :umowa:

michoo 08.10.2008 07:44

Dziękuje i proszę o jeszcze.

DrSpławik 08.10.2008 09:36

Podosku, rozkręcasz się :p
Opis :Thumbs_Up::Thumbs_Up::Thumbs_Up:
Jak to czytam, to mi się przypominają offy w Turcji i banan jeki wywoływały.
No cóż, droga zaczyna się tam gdzie kończy się droga.

felkowski 08.10.2008 17:04

Coraz fajniej, jeszcze jeszcze...

Cytat:

Napisał DrSpławik (Post 26556)
No cóż, droga zaczyna się tam gdzie kończy się droga.

A to też ładne

Marcin SF 08.10.2008 19:55

no to pojechałeś waćpan ... czekam na ciąg dalszy :)

podos 14.10.2008 15:37

37 Załącznik(ów)
Kirgizja cd.

9 sierpnia


Załącznik 1604

Załącznik 1605

Uknuty naprędce plan porannego objazdu jeziora jeszcze przed śniadaniem legł w gruzach gdy zamiast snooze w komórce nacisnąłem stop. A może zrobiłem to specjalnie, bo o 5 było ciemno jak w dupie i zimno jak na Szpicbergenie (Nie byłem, ale sadzę że to zimne miejsce) Dość ze wstaliśmy, Marcin, Jojna i ja, parę minut po siódmej, i wystartowaliśmy z obozu. Solo, zero betów, kufrów i wszystkich rzeczy niepozwalających na nie skrępowaną jazdę.
Poranny widok osłonił spokojną płań jeziora i majaczące w oddali przymglone szczyty. Jezioro jest większe niż się spodziewałem, ma chyba z 10 km szerokości. Trasa dookoła to ponad 100km!

Załącznik 1665

Całej krasy okolicy nie było jednak widać właśnie z powodu porannego zamglenia. Ale perspektywy były dobre - nad nami było już widać błękitne niebo – dzień zapowiadał się więc uroczo. Jak okiem sięgnąć przed nami płaska, równa jak stół trawiasta łąka, ale trawa spalona słońcem, żółta i króciuteńka. Można grzać na moto praktycznie w każdą stronę, z pominięciem drogi, bez zagrożenia wpadnięcia na coś, czego nie było by widać z daleka. Coś, czego nie mamy w Polsce, przynajmniej ja nie znam takich płaszczyzn.

Załącznik 1625

Odkręcamy manetki i rozkoszujemy się jazdą. Amorki odetchnęły wreszcie i rozkosznie wybierają wszelkie nierówności. Po lewej błękitne jezioro, po prawej zielone szczyty gór okalające jezioro Song Kul.
Tam gdzie jezioro wcina się zatoczką między schodzące do wody góry, trawa jest zielona, teren podmokły, często stoi jurta, pasą się konie, owce. W miarę jak słoneczko zaczyna przygrzewać – mgła odchodzi a my wjeżdżając nieco wyżej miedzy pagórki nie możemy oprzeć się widokom przecudnej urody. Strzelamy mnóstwo fot.

Załącznik 1632
Załącznik 1633
Załącznik 1634
Załącznik 1635
Załącznik 1636

I tak ujechaliśmy ze 40 km, chyba zajęło nam to 2 h, wiec zaczęliśmy się zastanawiać czy nie wracać. Najciekawsze jest to, że jadąc wkoło w zasadzie okrągłego jeziora, z jego przymglonymi brzegami, kompletnie traci się odniesienie. Próby namierzenia obozu lub chociaż oszacowania czy jesteśmy już na drugiej stronie spełzły na niczym, zatem pozostaje zawrócić i pojechać tą samą drogą. Jeszcze Marcin się wraca szukać rękawiczek, co mu gdzieś spadły podczas zdjęć, a ja z Jojną, atakujemy piękną zieloną połoniną jeden z pobliskich szczytów. Ma pewnie z tysiąc metrów więcej niż poziom jeziora, ale jedzie się po nim jak po stole, z powodów wspomnianych wcześniej. Jedenka czy dwójka, skala trudności zero. I pewnie wjechalibyśmy na sam szczyt gdyby nie to, żem dupa i nie lubię jeździć niewiadomo gdzie. Pstrykamy fotki z góry i wracamy już razem do obozu.

Załącznik 1630
Załącznik 1631

Śniadanie się właśnie skończyło, więc zjedliśmy resztki z pozostawionego pobojowiska, chleb kirgiski, dżemy, masło i śmietana oraz danie główne – coś na kształt grysiku na słodko ze słodkim sokiem owocowym. Miłośnikiem nie jestem, ale smakowało. Oczywiście siesta i nicnierobienie podoba nam się najbardziej.

Załącznik 1629
Załącznik 1623

Zrobiła się 12, Słońce przypieka niemiłosiernie, a my czołgamy się w okolice cienia, próbując ustalić, co się będzie działo dalej. Trochę się ten plan rozsypał przez chińską zawieruchę i kierownik nie ma łatwego zadania. Bo coś trzeba robić oprócz opalania się. Ustalamy, że zostajemy jeszcze jedną noc, zamawiamy, więc u gospodarza całego barana na wieczór – przygotowanego na modłę kirgizką. Nie wiemy, co to znaczy, ale wkrótce dane nam będzie się dowiedzieć… Na razie musimy zmierzyć się ze sceną krwawego mordu, który na naszym baranie się odbywa, 20 metrów od nas.

Załącznik 1620
Załącznik 1619

Po mordzie, jesteśmy świadkami tradycyjnej gry zespołowej zwanej ulak. Polega ona na przeniesieniu martwego barana na pole przeciwnika i oczywiście odbywa się to na koniach. Kirgizi to z koni raczej nie schodzą, naprawdę potrafią na nich jeździć, a taki koń cieszy się szacunkiem swojego właściciela. Zresztą po doświadczenia z Tosorem, w niektórych miejscach faktycznie wydaje się być niezastąpiony.
W grze wzięły udział dwie drużyny, ale nie wiem, kto grał z kim, ani też kto wygrał. Dość, że walczący wyglądali imponująco oraz poruszali się na swych koniach jakby do nich przyrośli.

Załącznik 1637
Załącznik 1638

Choć mieszkaliśmy na jeziorem, jakoś nikt do nie go nie podszedł – było z 200 m czegoś, co wyglądało jak bagno, a okazało się kępami trawy na dość stabilnym gruncie, zakończonym żwirkowatą plażą nad wodami Song kul. Przeskoczyliśmy po kępach i okazało się, że woda na wysokości 3500 m. nadaje się do kąpieli! Woda była temperaturowo znośna, ale dno niestety porażka: muliście i bagniście, co gorsza wzbijaliśmy tumany mułu, próbując odejść od brzegu w celu znalezienia głębszej wody. Lepsze niż nic, ale bez rewelacji.

Po kąpieli, nasz baran spoczął wreszcie w kuchni, a mokre ciuchy zawisły na motocyklach, należało jeszcze spełnić sponsorskie zobowiązania i porobić jakieś grupowe zdjęcia, na co nigdy albo nie było czasu, albo byliśmy w rozsypce. Sambor wyznaczył miejsce, ponoć jakieś ładne serpentyny na drodze do Narynia.
Ta trasa objeżdżała jezioro od północy – a wiec w drugą stronę niż wystartowaliśmy rano.
Wiodła potwornie kurzącą się drogą ziemną, na dwa ślady samochodu przez łąki otaczające jezioro. Coś jak dawno wyschnięte bagno. Drobny pył wpadał w wszystkie szczeliny, po chwili byliśmy biali a wentylacja w kaskach przestała się otwierać.

Załącznik 1607
Załącznik 1608
Załącznik 1609

Trasa urozmaicona była tu i ówdzie płytkimi brodami potoczków wpadających do jeziora, co pozwalało odpocząć choć na chwilę od wszechogarniającego kurzu….

Załącznik 1610
Załącznik 1611
Załącznik 1612
Załącznik 1613

Na szczęście droga nie była daleka, wiec po 30min jazdy dojechaliśmy do rzeki wpadającej do jeziora. Przelecieliśmy po betonowym moście i na szutrowej krzyżówce pojechaliśmy w lewo drogą do Narynia. Po kilku serpentynach prowadzących ostro w górę oczom naszym ukazała się głęboka dolina-kanion przejechanej właśnie rzeki, przecinającej zieloną wyżynę pofalowanych gór ciągnących się po horyzont. Czegoś takiego w życiu nie widziałem! Te góry nie były wysokie, znaczy były wysoko względem poziomu morza, ale nie wywyższały się szczególnie ponad okolicę. Co kawałek wyżyna ta był przekrojona wstęgą rzeki płynącą dnem dolinek. Teren ten wyglądał na nietknięty ludzką stopą, czysta natura, zero jurt czy wypasu -jak wielki, niedostępny ocean zieloności. Odcięty od świata pionowymi ścianami kanionu z jednej i zamknięty łańcuchem 4-ro tysiączników z drugiej strony. Piękne miejsce.

Załącznik 1622
Załącznik 1621


Tuż za wspomnianym oceanem – otwarła się DZIURA przez duże „DZ”. Droga urywała się gwałtownie postrzępionymi żółtymi skałami. W dół biegł zygzak drogi o milionie zakrętów i nawrotów.

Załącznik 1626
Załącznik 1627


Na dnie doliny daleko, przy samej rzece już, majaczyła droga prowadząca dalej do Narynia. Nie wiem, jaka była różnica wysokości, ale chyba z 1000 m na 200- 400 m. Wprost rzuciliśmy się na ten szuter, gryząc go i szarpiąc zębami drapieżnych TKC. Szuter świstał a migawki sponsora zapisywały kolejne ujęcia…

Załącznik 1628


Powrót wprost pod zachodzące słońce, wydawał się być i piękny i koszmarny jednocześnie. Żałowałem, że Shoei Multitec nie jest Hornetem, bo słońce było tak oślepiające. Z braku Horneta daszek kasku zastąpiłem dłonią i jakoś dojechaliśmy te kilkanaście km do jurtowiska. Po przyjeździe, gospodyni zaprasza do uprzednio przygotowanej jurty. Głodni, zbieramy się naszą 18-sto osobową wycieczką wewnątrz, gdzie zasiadamy na dywanach porozścielanych dookoła wzorzystej ceraty w oczekiwaniu baraniej uczty.

Załącznik 1615

W sumie nie wiem czego się spodziewaliśmy… Jakoś wyobrażałem sobie, pieczone jagnię, podobne do tego, które co roku w gronie przyjaciół godzinami kręcimy na ogniskiem, przesiąknięte zapachem olchowego drewna znad wijącej się u naszych stóp Pilicy… Oczyma wyobraźni widziałem już pieczyste, chrupkie , złoto przypieczone mięsko, przesiąknięte kilkudniową bejcą z jarzyn, cząbru, czosnku i cebuli. Z lekką nutką winnego octu, i delikatną nutą mięty. Gdzie ja tu, durny, widziałem olchy? Jak chciałem tydzień bejcować jagnię skoro zamówiłem je raptem 7 godzin temu? No i jakie to jagnię, co ma 4 lata!

A więc mamy, co chcieliśmy. Na stół, o pardon, na ceratkę, wjechały miski dymiącego, gotowanego bez przypraw mięsa, mdłego, tłustego, twardego i włóknistego. Rozejrzałem się po jurcie, i widząc przerażenie w oczach naszych dziewcząt szybko zaproponowałem po lufie na odwagę, i wyciągnąłem rękę po kość do ogryzienia.

Załącznik 1639
Załącznik 1618


Gospodarz tym czasem zrobił rundkę dokoła jurty i zapakował każdemu na miseczkę jakiś lepszy lub gorszy kawałek mięsa z kością. Jacek jakoś wpadł mu w oko i otrzymał najważniejszą i najcenniejszą cześć –
głowę. Rozumiecie? Ugotowaną, kurwa, w całości głowę. Sczerniałą, razem z uszami, oczami i powiekami, wargami, policzkami i, kurwa, nawet z zębami -baranią głowę. Futro jakoś tylko odpadło, ale i tak wyglądało to strasznie. Krótka szczecinka zerka na nas z wnętrza baraniego ucha… Atmosfera w jurcie wyraźnie się zagęściła… Zerkając na Jacka każdy uważa, że i tak miał szczęście, więc szybko pałaszuje swój kawałek czekając na rozwój sytuacji… Widząc przerażenie w oczach Jacka, oddaję mu swoja giczkę, a głowa jakoś ląduje z powrotem w misce. Czyli gramy w Czarnego Piotrusia…

Załącznik 1603


Takiego ciśnienia nie wytrzymują już niektórzy uczestnicy i pod pretekstem przewietrzenia się próbują opuścić lokal. Na wejściu natykają się jednak na gospodynię, która wchodzi z kolejnym specjałem z naszego barana.
W pogiętej aluminiowej 10cio litrowej misce niesie bieszbarmak – danie, które w dosłownym tłumaczeniu oznacza „pięć palców” – to od jedzenia go rękami. To wprawdzie tradycyjna potrawa kazachska, ale jak widać w Azji Środkowej granice się zacierają i nomadowie kirgiscy przywlekli je ze stepów Kazachstanu tutaj i traktują jak swoje. I cale szczęście, bo Kazachowie biorą głowę konia do tego dania. A właśnie zasadniczą częścią bieszbarmaku jest gotowana głowa (ta sama, co ją dostał Jacek) która jednak wcześniej na patyku jest opalana nad ogniskiem (z braku drzewa ognisko pali się kizjiakiem – czyli suszonym gównem) a zwęglone części głowy wyskrobuje się do dania, nadając mu niepowtarzalny aromat spalonych zwłok i wspomnianego kizijaku, zapach którego, sam zasługuje na odrębną opowieść. Wiemy już skąd taki przydymiony kolor wspomnianej głowy…
Qśma, chyba nieświadomy receptury przygotowania powyższego specjału, poinstruowany ręczną obsługą dania, sięga dłonią do miski i zagarnia makaron z kawałkami mięsa pochodzącego z niewiadomych części baraniego nieszczęśnika. Kilkoro równie nieświadomych idzie w jego śladu próbując kirgiskie spaghetti.

Załącznik 1606

W koło nieprzerwanie chodzi kielonek z polską wódką. Co to miał w przepastnych zakamarkach kufrów motorków lub dzipów zostało przyniesione tutaj jako wspomaganie przełykania i psychy. Walimy lufę za lufa, ale i tak histeryczny, wybuchający, co chwila śmiech świadczy o naszym trudnym położeniu.
Łeb barani łypie na nas z talerza, ale, jako że to największy przysmak przygotowywany na specjalne okazje i tylko dla specjalnych gości – trzeba się będzie jednak z nim zmierzyć. Honor grupy ratuje Przemek alias Oberżyświat, którego ksywa świadczy o tym, że niejedno w życiu wypił, i byle czego też nie jadł. Odkrawa więc, na początek, barani policzek i przeżuwa go w ciszy, ku ogólnemu przerażeniu gawiedzi. Następnie scyzorykiem otwiera ugotowana, zaciśniętą powiekę i wydłubuje zastygłe w przerażeniu oko. Nie wierzymy, że je zje, jednak wkłada je do ust i zaciska szczeki… Słyszymy charakterystyczne chrupnięcie i wyobrażamy sobie rozlewający się po ustach płyn z gałki ocznej… Brrrrrry!

Załącznik 1616
Załącznik 1617


Przemek twierdzi, że smakuje trochę jak salceson, na co Jojna – widać miłośnik głowizny, decyduje się na ekstrakcje drugiego oka… Podczas gdy Aga wypełnia już papiery rozwodowe i przysięga sobie ze już nigdy przenigdy go nie pocałuje, Jojna przekłada sobie oko językiem z jednego policzka do drugiego nabierając odwagi na zaciśnięcie szczęk…

Załącznik 1614

puszek 14.10.2008 16:51

Podos...litości nie pisz juz o jedzeniu.....Najebka dzida, widoczki... to jest super...Nie wiedziałem ze jesteś sadysta z kuchennym zacieciem......" przełozył sobie jezykiem oko...":convulsion::convulsion:

Gradient 14.10.2008 17:40

O żesz w morde.Aż ślinka cieknie.:haha2::haha2::haha2:

felkowski 14.10.2008 18:18

POOOODOS ty sadysto przerwać w takim momencie. Hiczkoki niech się schowają. Aż się spłakałem..... JEEEEEEEEESZCZE

belfer 14.10.2008 18:49

foty i opis rewelacja :) czekam na wiecej

ŁukaszBIA 14.10.2008 21:40

Poszczałem się ze śmiechu. Melanż pierwsza klaaasa!!!!!!


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:46.

Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.