![]() |
13 Załącznik(ów)
Nie, nie pogoniło na szczęście, ale gdybyśmy się rozbili niżej to moglibyśmy się zdziwić.
Gdzieś się pomyliłem z dniami, wychodzi że to dopiero teraz jest 12.01. Dobrze się śpi. Noc była chłodna, ale spałem w polarowym ocieplaczu i wełnianych skarpetach, więc cieplutko. Słychać pierwsze silniki w obozie. Ocean w nocy, właśnie chyba w czasie przypływu, podmył falami plażę aż do klifu! Nie ma tam żadnych śladów z wczoraj! Załącznik 94914 Załącznik 94915 Parzymy kawę. Przy ogrodzeniu czuwa chłopak z ochrony, ogólnie chłodno i wieje, myślimy żeby mu też zanieść kawę, ale jakiś Niemiec czy Austriak z kampera obok nas uprzedza. Idziemy na obchód obozu. Chłopakowi mówimy że idziemy do szefa, w tamtych rejonach to słowo-klucz. Oglądamy sprzęty. Stoją ruscy z gazami. Załącznik 94916 Załącznik 94917 Nie no, oni to są całkiem odrębną ligą na takich imprezach, z nieograniczonym budżetem, promocją i rozmachem. Zagadujemy z nimi, w końcu jacyś Słowianie. Swoje chłopy. Ale ha! Pytają o filtr paliwa do agregatu. Akurat mam taki, przynoszę im, wdzięczni. Pewnie udało im się zwyciężyć dzięki mojemu filtrowi. Zagaduję Czechów, grzebią w swojej Tatrze. Też poczciwe chłopy, jak to Pepiki. Oni po swojemu, ja po swojemu i się rozumiemy! Znajdujemy naszą polską ekipę, fajni ludzie, otwarci, wyluzowani. Jeden ma już na swoim koncie⌠10 Dakarów i kilka Eco Africa Race. Inny też non stop objeżdża takie imprezy. Dosiadamy się na te KTMy. No miodzio, co mam powiedzieć, na tym można jeździć⌠Załącznik 94919 Załącznik 94920 Widzimy te legendarną felgę, powinni ją wystawić na Orkiestrę. Załącznik 94921 Naprawdę szacunek dla gościa. To jest najlepszy dowód, że nie tylko budżet czy jakość sprzętu mają tu znaczenie, ale też siła charakteru. Tak głośno było, że w wyścigu Dakar w Arabii Saudyjskiej ktoś cisnął na feldze, a o identycznej sytuacji w EAR ani słowa, daje to pojęcie o sile mediów. Jeden z ekipy opowiada, że kiedyś gdy jechał jako zawodnik, przez trzy dni w burzy piaskowej od lewej strony, to mu wypiaskowało cały bok motocykla, zerwało lakier do gołego plastiku i gołej stali. Idziemy dalej. O, jest i Madou z Francuzem! Dziękuje nam ale nasza dętka też mu potem pękła. No życie. Ale zaprasza do Dakaru do swojego sklepu. Śmiejemy się że sorry, ale chyba na mecie będziemy szybciej od nich. Załącznik 94922 Załącznik 94923 Załącznik 94924 Załącznik 94925 Załącznik 94926 |
31 Załącznik(ów)
Załącznik 94927
Załącznik 94928 Załącznik 94929 Załącznik 94930 Załącznik 94931 Załącznik 94932 Załącznik 94933 Załącznik 94934 Załącznik 94935 Załącznik 94936 Załącznik 94937 Załącznik 94938 Załącznik 94939 Załącznik 94940 Załącznik 94941 Załącznik 94942 Załącznik 94943 A, ruskie trucki i polskie wozy serwisowe oblepiamy nalepkami z gębą Micha! Zawodnik nie ma lekko w takim rajdzie. Po męczącym odcinku kąpiel w polowym rozkładanym prysznicu i kibel złożony z rusztowania z plandeką, postawiony na palecie nad dziurą . Co chwila jakiś gość spłukuje wszystko z góry na dół wężem z wodą i już jest czysto. Załącznik 94944 Idziemy na ten obozowy kibel, ale komfortu tam żadnego nie ma, wolałbym chyba klasyczne krzaki. Chcemy dorwać naklejki rajdu, aby ułatwić sobie przejazd przez punkty kontrolne i granicę. Zagadujemy gościa od quada, ale wynajduje nam tylko takie z napisem EAR 2020, bez logo. Ok. dobre i to. Jest załoga ONZ, każdy w innym kolorze munduru. Uśmiechnięci, dobrze odżywieni, bezpieczni. Cykam z nimi fotkę. Załącznik 94945 Przy motorkach polsko niemiecka ekipa emerytów z kampera, pan Niemiec urodzony w Gdańsku Jelitkowie. I zaraz podchodzą też jacyś Włosi, ciekawi motocykli. Ruszamy, szkoda dnia. Znowu wiatr. Znowu różne oblicza pustyni. Przerwa w drodze, wokół biały piasek, aż razi w oczy, jak śnieg. Zatrzymuje się Holender Tony w Ssang Yongu. Starszy gość, ale taki z ikrą. Bo okazuje się, że Tony to stary harleyowiec, ma nawet swoją kamizelkę i tatuaże, jedzie do Gambii sprzedać tego koreańca za 4 tys euro (a kupił go za 2 tys w Holandii) i wróci sobie samolotem. Fajny gość, trochę szalony ale pozytywny. Załącznik 94946 Wjeżdżamy do Bir Gandouz, kontrola na rondzie, i zjeżdżamy do hotelu Barbas. To jedyny hotel w promieniu jakichś 200 km i ostatni nocleg przed granicą z Mauretanią. Raczej każdy, kto jedzie w tamtym kierunku, albo też od strony Mauretanii, zatrzymuje się tutaj na nocleg. Załącznik 94947 Hotel Barbas to spory kompleks z kolumnami na wejściu, zadaszonym ogrodem w środku, telewizorem, restauracją, gdzie miejscowi oglądają mecze, wifi, i pokojami. I zaraz obok stacja benzynowa. Załącznik 94948 Załącznik 94951 Jest tu już ekipa z rajdu, jako awangarda rozstawiają jakieś anteny aby zapewnić łączność z zawodnikami. Oglądają nasze motorki, do Michała zagaduje koleś, który ma w garażuâŚ5 afryk. Na roadbooku pokazują nam, że przed samą granicą jest jeszcze ostatnia stacja. To dla nas ważna informacja. Załącznik 94949 Zewsząd zjeżdżają się auta zabezpieczenia rajdu, znowu w przeważającej większości Toyoty Land Cruiser 80. Już nigdy potem Japońce ani nikt inny nie skonstrował lepszego samochodu⌠Załącznik 94952 Załącznik 94954 Załącznik 94953 No ale jak w całej Saharze Zachodniej, tak i tu spotykamy też stare Land Rovery Załącznik 94955 Załącznik 94956 W recepcji każą wjechać motorkiem do tego ogrodu. Parkujemy pod oknami. No ale jest bezpieczniej. Obiad za uczciwe pieniądze. Tadżin mix afrykański, czyli pewnie padły wielbłąd, kozie jelita i ośle strugane kopyta. Ale smakuje nienajgorzej. Aż tu wraz wjeżdżają trzy tenerki, jednocylindrowe, dwie lampy, 1986-88. Francuzi, już w takim bardziej słusznym wieku. Jadą na lekko, z jedną torbą. Byli w AtlasieâŚ.hmm zazdroszczę im. Jadą do Togo, już któryś raz z kolei. Tym razem jadą tam zostawić motocykle na stałe, a jak będą chcieli pojeździć to przylecą samolotem. Załącznik 94950 Po wjeździe wszyscy jak na komendę sprawdzają olej. Michał się śmieje, że to taki rytuał tenerowców, bo ja też co dzień sprawdzam i dolewam. Podczepiamy się pod nich, rano pojedziemy razem. Nalepka równiez tutaj ląduje na ścianie Załącznik 94957 Idę na stację zalać baniaczek paliwem. Gość ze stacji, w turbanie, oferuje mauretańskie pieniądze na wymianę. Pytam o kurs i idę sprawdzić. Sprawdzam na oficjalnej stronie bankowej i tak jak podejrzewałem, kurs 10 razy niższy. Czytałem, że rok temu w Mauretanii była denominacja i tacy cinkciarze kantują turystów po starym kursie. Wracam na stację i mówię, że bardzo źle, że jestem gościem w jego kraju a on tak mnie traktuje, i że nie wymieniam kasy. On coś tam próbuje âmister, no, noâ ale zabieram się stamtąd. Wieczorem masa plemników ogląda mecz. Do późna. Ale w końcu zasypiamy. |
Super się czyta i foty ogląda.:Thumbs_Up:
|
Fajna przygoda :D
|
20 Załącznik(ów)
13.01
Wyjazd z Francuzami wcześnie rano, jeszcze po ciemku, bo granica marokańska pracuje 24/7, ale mauretańska otwiera się o 8.00. Do granicy jest 90 km plus jeszcze tankowanie. I trzeba w miarę sprawnie się ogarnąć, aby dojechać za jasnego do Nawakszut. A pewnie nie będziemy pierwsi na granicy, bo goście z zabezpieczenia łączności wyścigu mówili, że jadą pod granicę spać w wozach, aby na otwarciu od razu tam wjechać. Poza tym trzeba spieszyć się, zanim cały obóz z Dakhli tu dojedzie i zakorkuje granicę na kilka godzin. Francuzi cisną na swoich tenerkach ok. 100, ja nie lubię jeździć po ciemku, ale tutaj mamy trzy czerwone światła przed nami pokazujące dystans i ułożenie zakrętów, więc nie jest najgorzej. Na szczęście asfalt też nie jest dziurawy, więc brak niespodzianek. Ale poranek na pustyni jest niesamowity, bycie świadkiem jak słońce, zanim samo wyjrzy znad horyzontu, wysyła straż przednią w postaci pomarańczowo-różowej poświaty, robi się coraz jaśniej i…chłodniej! Załącznik 94959 Dojazd do granicy marokańskiej, myślą, że jesteśmy z rajdem, bo Francuzi mają nalepki z numerami a my też EAR 2020. I dzięki temu odprawiają nas szybciej. Też trzeba odbić się w tysiącu okienek, ale są jacyś pomagierzy, którzy za nas kicają z dokumentami od okna do okna. Wcześniej też nasze nalepki się przydały na poście, nie jesteśmy „participe rally” ale „logistic support for rally” (patrz pan, nawet mamy naklejki, jedziemy szukać hotelu dla szefa) i nas puszczali bez sprawdzania. Już się zbierają auta zabezpieczenia rajdu i, co gorsza, uczestnicy, którzy wyjechali z Dakhli o 4 rano. Odprawieni czekamy pod czujnym okiem króla, przed ostatnią bramą na teren ziemi niczyjej, będący de facto pod kontrolą Frontu Polisario (czyli saharyjskiej organizacji niepodległościowej). Załącznik 94960 Jest wóz ONZ bo… Sahrawi zrobili demonstrację i zablokowali przejazd dla pojazdów rajdu. ONZ coś tam negocjuje, na granicy już się kotłuje, podjeżdżają ciężarowe wozy techniczne, nabuzowani riderzy na KTMach, toyoty zabezpieczenia. Idzie hasło, że będą puszczać cywilów, więc musimy pozbyć się wszelkich rajdowych skojarzeń. Więc Francuzi zrywają swoje klubowe numerki, a my nasze naklejki EAR 2020. Ale zaraz i tak wszyscy wjeżdżamy. Wszyscy. Francuzi wystrzeliwują lekkimi tenerkami do przodu, my jedziemy póki co z kamperami technicznymi. Kawałek asfaltem, wokół którego oczywiście sterty śmieci, mnóstwo ciężarówek, porzuconych albo jakichś lewych, albo takich, które się tu przeładowują, no i wraków. Załącznik 94974 I zaraz koniec asfaltu i….dupa. Radź sobie jak możesz. Podłoże skaliste, ale nie płaskie, bo poprzecinane żłobieniami i garbami, pomiędzy którymi piach, czasami całe tony piachu. Jedziemy ostrożnie, KTMy biorą nas z obu stron, Jest też Madou z Francuzem, kciuk w górę i cisną dalej. Dobre chłopaki, powodzenia! Z daleka widać demonstrację Polisario. Trzymają transparenty, flagi Sahary Zachodniej, coś krzyczą, rozdają ulotki po hiszpańsku. Hasła w stylu „Stop nieludzkiemu traktowaniu przez władze Maroka” itp. Mężczyźni i kobiety. Próbują wykorzystać każdą okazję zasygnalizowania światu swojej sytuacji. Załącznik 94962 Większość ludzi z rajdu nawet do końca nie wie o co chodzi, ale ja widzę siebie w takim 1946 i wcale nie jest to fajne wyobrażenie. Załącznik 94961 Michał jedzie pierwszy, wpada w piaskową pułapkę, koło w dziurę z miałkim piachem, a przed i za kołem wielki kamol. Nie może ani w przód, ani w tył. Stawiam tenerę, wypycham go. Jedziemy dalej i niech to szlag, sterta piachu jak z plaży. Afryka się kładzie, chcę pomóc ale nie mam jak postawić tenery na stopce, szukam miejsca, ale dwóch gości z rajdu pomaga Michałowi. Motorki na jedynce, my nogami po bokach, bez siedzenia na kanapie, i na jedynce ledwo przepychamy te kloce przez piachy. Załącznik 94963 Wozy techniczne biorą nas z lewej, ale jeden kamper też się wkleja w piach i już siedzi. Za nami się kłębi. Ruszamy dalej powoli, spoceni i spięci, na stojaka, próbując wybrać najbardziej bezpieczny przejazd, a kto może ciśnie do przodu. Nie ma tu jednej drogi, jest po prostu kawał terenu z różnymi ścieżkami i drogami, tu zawalonymi piachem ale z kolei tu pokazującymi odkrytą twardą skałę zachęcającą do skorzystania z tego odcinka. Przez tę granicę jeżdżą również przeładowane osobówki szorując brzuchem po skałach, oraz Tiry, ledwo przeciągając naczepy przez te piachy. Ale z daleka, jak wieże Mordoru, majaczą dwie wieże granicy Mauretanii. Załącznik 94964 Cholera, naprawdę jak z Andersena, granica na wzgórzu, otoczona murem, a baszty mają takie osłony jak dla łuczników. Załącznik 94965 Ale dojeżdżamy jakoś, uff. Kamerka nagrała, ale oczywiście do góry nogami. Załącznik 94966 Francuzi już tu są, mają swojego człowieka od załatwiania dokumentów, Hamidę. Widać że w tłumie niezbyt rozgarniętych chłopków Hamida to łebski gość i to on trzęsie biznesem na tej granicy. Ma swoich ludzi od wymiany waluty i od sprzedaży kart SIM, a resztę przegania. Ok, walutę wymieniam u człowieka Hamidy, ale SIMkę kupuję u młodego chłopaczka, pod warunkiem, że mi zainstaluje tę kartę. Hamida dość sprawnie załatwia dokumenty nasze i Francuzów, od jednego z nich dostaje kurtkę motocyklową, którą od razu zakłada. Ale po wizę musimy swoje odstać. Załącznik 94967 (Naklejka na ścianę - nasi tu byli!) Załącznik 94968 Płacimy mu jego „comission”, no trudno, tak trzeba. Można próbować samemu załatwiać dokumenty, ale czytałem relację człowieka, który się na to zdecydował. Odsyłali go od okienka do okienka, tu brakuje pieczątki, tu brakuje potwierdzenia, tu trzeba zapłacić tyle a tam tyle. I w końcu gość poszedł do pomagiera i i tak mu zapłacił. Czytałem też, że najdłużej przetrzymali kogoś na granicy 17 godzin, więc uznaliśmy, że nie ma co kozaczyć, i za radą Sun Tzu, jeśli nie możesz pokonać wroga to się do niego przyłącz. To jest najbardziej bandycka granica, jaką widziałem w życiu, i po prostu trzeba coś im zostawić. To jakie tam były opłaty: - Wiza do Mauretanii: 55 euro. Można próbować wyrobić taką w ambasadzie w Berlinie, Paryżu albo Rabacie. Z tym, że prawie pewne jest, że na granicy wypną się na to i trzeba będzie wyrobić wizę U NICH. I nic nie zrobisz, możesz się skarżyć, pisać oświadczenia itp. Każdy to zleje. Taki kraj. Nie mają tu chyba wypłacanych wynagrodzeń, więc ile sobie kto uskrobie, to jego. A państwo ma spokój. - Tu już nie działa Zielona Karta, więc ubezpieczenie motocykla: 20 euro. To też nic pewnego, bo mogą dowolnie ustalać wysokość, biorąc pod uwagę rocznik, pojemność, no i wygląd właściciela. Też myślę, że inaczej policzyli nam dwa stare japońskie motocykle, a inaczej Niemcowi kampera zrobionego na nowiutkim MANie 6x6. - No i przekroczenie granicy wyceniane jest na 35 euro. Tak sobie. Aż dziwne, że nie ma opłat za korzystanie z mauretańskiego powietrza albo słońca. - „comission” to zazwyczaj 10 euro, chociaż wiadomo, że Hamida czy inny gość i tak przycina sobie coś więcej z pozostałych opłat. Aha, w Mauretanii i Senegalu już oficjalnie jest godzina do tyłu. W każdym razie po pożegnaniu się z pęczkiem euro (bo jeszcze wymiana na mauretańskie ouguya), Hamida zaprasza na śniadanie do pobliskiego baru. Żadnego szyldu, stolików przed wejściem. Tzn siedzą ludzie na schodach i się gapią, jak przed każdym budynkiem. Ale sami byśmy tego nie wypatrzyli. Francuzi zamawiają dla wszystkich jajecznicę. Hamida obieca nam, że jak będziemy wyjeżdżać z Mauretanii, to mamy do niego zadzwonić i on nas odprawi bez żadnych opłat. Załącznik 94969 Jajecznica smaczna, w samą porę, bo po tych wszystkich wrażeniach zgłodnieliśmy. Plus herbata. Kurczę, herbatkę tam piją przepyszną. Zielona, obficie sypana do czajniczka, zalewana zimną wodą i gotowana. Na koniec dodaje się świeżą miętę i dużo cukru. Całkiem inaczej to smakuje niż te nasze siki po zalaniu torebki wrzątkiem. I jeszcze przelewają z czajniczka do szklanki, potem ze szklanki do szklanki, z wysokości kilkudziesięciu cm, aby zrobić piankę. O, czekając aż Hamida pozałatwia nasze dokumenty, widzę jak obok staje nowy Land Cruiser serii 70 (kolejne genialne i piękne auto, niestety w naszej kochanej Europie model już dawno oficjalnie wycofany ze sprzedaży. Rynkiem dla Toyoty jest właśnie Afryka, Ameryka, Bliski Wschód, Australia. A Europa jak chce niech sobie jeździ obłymi eko-zabawkami z silnikami 0,7, które po przebiegu 70 tys. pójdą na śmietnik). No dobrze, podjeżdża pick-up LC żandarmerii mauretańskiej, na pace z wojakami okutanymi w turbany, z antycznymi kałachami. I robią sobie śniadanie. Ten coś wyciąga z torby, ten przegryza, a młody chłopak parzy herbatę dla wszystkich. I przelewa ją z czajniczka do szklanek, jak w cyrku, chyba z metra, nie roniąc ani kropli i nawet się nie patrząc na szklankę, tylko rozmawiając z kumplami. Niesamowite. Naiwnie pytam czy mogę zrobić zdjęcie, oczywiście „no, no, monsieur, militaire”. Pojedli to na koń, bo do Nawakszut droga daleka. Ponoć tu jest najdłuższy odcinek bez stacji benzynowych. Po drodze jest PONOĆ wioska Chami, ale w Mauretanii bardzo często bywa, że nawet jeśli jest stacja, to….nie ma na niej benzyny. Niektóre stacje wręcz nie prowadzą sprzedaży benzyny. Na skrzyżowaniu dróg Nawakszut-Nawazibu-granica siedzą ludzie, czasem ze straganami, i widzę, że mają baniaczki z paliwem. Ciekawe za ile. Potem na pustyni, owszem znajdzie się benzyna, ale słyszałem, że wołają kosmiczne ceny za litr. No ale my mamy swoje baniaczki i rotopaxy, więc trasa nam niestraszna. Zaraz przy granicy stoi pickup z ciężkim karabinem wycelowanym w kierunku granicy, gdyby Polisario chcieli zrobić jakiś najazd. Na pierwszym checkpoincie Francuzi odbijają, w sumie nie muszą nam matkować, niech jadą swoim tempem, ale dziwne, że za jakiś czas dobijamy do jednego z nich, którego dwóch pierwszych zostawiło. Trochę to dla mnie głupie. Wyprzedzamy znowu naszego polskiego kampera technicznego, ostatni raz się pozdrawiamy i ciśniemy dalej. Jedziemy wzdłuż torów, jedynej linii kolejowe w Mauretanii, po której kursuje najdłuższy pociąg świata, tzw. SNIM, który ciągnie 2,65 km węglarek z jakąś rudą wydobywaną w kopalniach na północnym wschodzie, do portu w Nawazibu. Wypatrujemy pociągu, ale daremnie, pewnie rano ruszył z portu i poszedł w pustynię, a pełny jeszcze nie przyjechał. Droga odbija prosto na południe i…coraz bardziej tu wieje. Od pustyni. Z piaskiem, który dostaje się wszędzie. Jedziemy po asfalcie i mamy kaski pozamykane, a piach i tak wchodzi do oczu i w zęby. Jedziemy w przechyle, piasek bije w szybkę kasku, a po asfalcie przesuwają się fale gnanych wiatrem ziarenek. Słońce w pełni ale wcale nie jest ciepło. Znowu jadę na wszystkich podpinkach. Załącznik 94978 Do Chami asfalt jest całkiem w porządku. Miasteczko to jakiś miraż. Przy zasypywanej piachem drodze ustawiane stragany, warsztaty, garaże, ludzie w turbanach i chustach na twarzach coś budują, coś noszą. Wszystko w tabunie fruwającego piachu i w podmuchach silnego wiatru. Załącznik 94972 Na dwóch stacjach nie ma benzyny, ale pokazują nam, że na ostatniej będzie. Na wjeździe na jedną ze stacji, na sypkim piachu tenera się kładzie. A jakże. Ale tutaj już nie mam tyle adrenaliny i czekam na Michała aby pomógł podnieść tę słonicę. Załącznik 94973 O, są dwaj Francuzi, zaczekali na ziomka. Ale jadą dalej, mówią że za 120 km zatrzymają się coś popić to tam się spotkamy. Hehe ok, przed wyjazdem przestudiowałem trasę dojazdu do Nawakszut i dobrze wiem, że potem już nie ma nic, a za 120 km napić się można w cieniu motocykla albo w namiocie Tuaregów. Zamiast powiedzieć jak facet facetowi „słuchajcie, jedziemy bo chcemy cisnąć swoim tempem, powodzenia” to cały czas czarują. Ale dobrze, bon voyage. Młody kilkunastoletni chłopaczek nalewa benzynę, zakrywam dłonią wlew paliwa bo wszędzie tańczą ziarenka piachu. My też, łyk wody i jedziemy dalej. Asfalt już bywa gorszy, czasem popękany, czasem podgryziony na poboczach, ale najgorsze są niespodziewane dziury. Naprawdę niebezpieczne, Paweł przez telefon opowiadał, że kilku jego klientów połamało felgi na takich dziurach. Jedziesz sobie 80 albo i 90, bo przecież droga nienajgorsza. Aż tu nagle dziura, jak wyrąbana w asfalcie, z ostrymi krawędziami. Czasem po całej szerokości. Jak się uda wyminąć to uff, ale jak się nie uda to jeb i zastanawianie się ile miejscowi wezmą za transport takiej ciężkiej krowy, i czy wieźć do Nawakszut czy do granicy… Gdzieś miałem spisane w jakiej odległości od Nawakszut były te dziury. Po 120 km oczywiście jest pustynia, tak jak i po 130 i 150. Robimy przystanek na wodę. Załącznik 94970 Idę się odlać i w piachu….miliony muszli. Wszędzie, na całej Saharze. Toć gdzieś pisali, że kiedyś tam było morze. I teraz zostało tam miliard muszli, które razem z piachem stanowią budulec budynków i dróg, jako dodatek do asfaltu. Załącznik 94971 Około 100 km przed Nawakszut są dwie większe wioski, gdy jedziemy, spomiędzy zasypanych do połowy lepianek wybiegają dzieciaki. Pewnie liczą na prezent od białych. Wiozę trochę kredek i mazaków, obiecuję sobie, że jeśli będziemy wracać to zostawię tym dzieciakom. Kawałek dalej hałda piachu na drodze…zawiało jak u nas podczas dobrej śnieżycy. I znowu trzeba się przez to przekopać. Na pustyni znowu samotne namioty szarpane wiatrem…Co oni tu robią? Jeszcze na ziemi niczyjej od ściskania manetki, pewnie mi się poluzowała, tzn klej przestał trzymać. Całą trasę do Nawakszut jadę ściskając manetkę jeszcze bardziej, wciąż muszę ją odkręcać, a gdy już się ześliźnie całkiem, to szybko wciskam sprzęgło i od nowa „nawijam” manetkę na rolgaz. I do tego jedno lusterko postanowiło zostać na pustyni i uparcie się odkręca, więc mam co robić w czasie tej trasy. Z daleka widać już Nawakszut, głównie za sprawą smogu. Przeogromne miasto. Stosunkowo młode, zbudowane od podstaw, w miejscu studni i przystanku dla karawan. Wg wikipedii najpierw wodę na budowę wozili cysternami z rzeki Senegal. Miasto miało liczyć 15 tys. mieszkańców, ale dzisiaj liczy 850 tys. i tysiące hektarów slumsów. Dzisiaj w mieście działają zakłady odsalania wody morskiej, ale i tak cienko tam z wodą pitną. Wjeżdżamy już o zachodzie słońca. Nawet gdyby nie Chami, to byśmy dali radę dojechać na rezerwowych baniaczkach, ale dobrze, że zatankowaliśmy. Spokojniej się jechało. Na pierwszych stacjach brak benzyny, trudno, już późno, jutro znajdziemy. Teraz dobijamy do Auberge Samiraa, którą polecił nam Paweł. Załącznik 94975 Zaraz przy ulicy jest Auberge Sahara, ale to w Samiraa są ponoć lepsze warunki no i angielskojęzyczna obsługa. I jest kolorowy szyld z lampkami, jak na jakimś domu uciech. Wjeżdżamy na teren posesji, sprawdzam olej, czyt. „dolewam oleju”, kleję manetkę na poxipol, lusterko dokręcam na smutno. Nie ma tego złego, piaskowanie pustynnym piaskiem oczyściło mi szprychy z rdzy! Jakiś ruch przed bramą. Podjeżdża ciężarówka, stary mercedes pomalowany sprayem na kolorowo. To przyjechali…Argentyńczycy. Szefuje Hugo, pozytywny zakapior, wagabunda, niespokojny duch. Jeżdżą tak pomiędzy Europą i Afryką i handlują czym się da. Otwierają pakę, a tam meble, rowery, maszyny, agregaty, stalowe liny i miliony innych rzeczy przydatnych w życiu codziennym. Coś tam pertraktują i zostają na noc. Hugo skojarzył mi się z tymi pilotami, którzy po zakończeniu drugiej wojny nie mogli usiedzieć w miejscu i błąkali się po świecie służąc w armiach przeróżnych państewek. My idziemy na zakupy do marketu takiego lepszego, „dla białych”. Ceny też tam są „dla białych”. Załącznik 94976 Przy kasie gość pakuje zakupy do siatki (co ważne, materiałowej! Chyba Afryka się oducza używania plastiku) no i głupio takiemu nie dać reszty za zakupów. A pieniążki mają tam ładne i ciekawe, niestety niewymienialne poza Mauretanią, a na dodatek ich wywóz z kraju jest prawnie zakazany, więc na granicy lepiej się z nimi nie afiszować. Szukam kawy, ale tam lokalni tego nie znają, każdy pija herbatę, a kawa jest tylko "marketowa". Załącznik 94977 W oberży pojawia się Mumu. Czarny cwaniaczek, pyta: - Wy do Senegalu? - Yes. - Ale przez które przejście? Rosso czy Diama? - No, Rosso not good, wiemy o tym. Diama. - O to dobrze. Jeśli chcecie mam frenda na granicy, on wam załatwi dokumenty i szybki przejazd. W sumie może się przydać, miałem świadomość, że po wjeździe na granicę i tak przejmie nas zaraz jakiś frend, ale dobrze już coś mieć w zanadrzu. - OK, daj numer do tego frenda. Dostajemy namiar do gościa imieniem Bebea, i umawiamy się na jutro na granicy. Pokój w średnim standardzie kosztuje nas 22 euro, z prysznicem, białym kiblem, wifi i śniadaniem. To był chyba najbardziej emocjonalny dzień. Tak sobie pomyślałem wieczorem. Nie wiedziałem, że po 13 stycznia nadchodzi… 14.01 ... |
Dzięki zz44! Uczciwa relacja z uczciwej wyprawy jak most przez ciężkie czasy.
|
Czekamy na następne odcinki, bardzo przyjemnie się czyta :)
|
W tych czasach tego się nie czyta, to się chłonie!
|
Ekstra wyprawa, super się czyta!
Co do wizy to jest możliwość wyrobienia takowej w ambasadzie w Rabacie, ale kosztuje 70 euro i trzeba czekać dzień na wyrobienie! (tak było w październiku 2018). |
Tempo pisania masz bardzo dobre, ale i tak mógłbyś podkręcić ;))
|
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:44. |
Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.