Africa Twin Forum - POLAND

Africa Twin Forum - POLAND (http://africatwin.com.pl/index.php)
-   Trochę dalej (http://africatwin.com.pl/forumdisplay.php?f=76)
-   -   Z Polski do Indii - 2019 lipiec - wrzesień. (http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=37079)

Emek 27.05.2020 11:59

Sambor, czy to Nanga na pierwszej fotce??

sambor1965 27.05.2020 12:04

Na pierwszej fotce w 100 poście.

Emek 27.05.2020 12:09

Dokładnie.

Gilu 27.05.2020 20:17

Nie widziałem w relacjach ani filmach aby ktoś dotarł do"Bajkowej Łączki"na motocyklu.
Ciekaw jestem czy płacąc dolę zamiast jechać Jeepem puściliby w górę?

Molek 27.05.2020 21:43

Cytat:

Napisał Gilu (Post 683462)
Nie widziałem w relacjach ani filmach aby ktoś dotarł do"Bajkowej Łączki"na motocyklu.
Ciekaw jestem czy płacąc dolę zamiast jechać Jeepem puściliby w górę?

Mówisz i masz https://youtu.be/IOI9WDx6Qe0

pattryk 27.05.2020 22:36

Cytat:

Napisał Molek (Post 683477)

byle Adibasy czyste były i piosenka na ustach
:bow:

Gilu 28.05.2020 05:40

1 Załącznik(ów)
To widziałem.Oni podjeżdżają pod Naga z drugiej strony,tutaj trzeba poświęcić więcej czasu i sił i niepewność niedojechania większa


Na Bajkową Łączkę jedzie się od Rajkot Bridge
Załącznik 97228

sambor1965 28.05.2020 11:49

Droga do Skardu okazała się łatwa, nawet na za duże i za ciężkie motocykle. Jest w przebudowie, ale mieliśmy szczęście trafić na dzień wolny i roboty drogowe nie utrudniały nam zadania. Praktycznie cały czas jedzie się wzdłuż Indusu - widziałem tę rzekę już w wielu miejscach w jej górnym biegu, chyba najbardziej podoba mi się ten kawałek, gdy jedzie się górną drogą z Lamayuru w stronę Leh, widok doliny Indusu z tego miejsca jest niezapomniany. Ale i tu było na co popatrzeć. Wprawdzie droga nie ma jakichś kolosalnych ekspozycji, ale w paru miejscach wyobraźnia zaczyna się włączać.

Zaletą prowadzenia grupy w górach wysokich jest dość oczywista trasa - nie zdarza się, by ktoś się zgubił, musiałby chyba wpaść do rzeki. Mimo to proszę zawsze, by ludzie jeździli przynajmniej w parach - będziemy chociaż wiedzieli, gdzie ktoś zniknął z drogi. Moje prowadzenie polega na tym, że wyznaczam jakieś miejsce w którym cała grupa się spotyka. Sam trzymam się na końcu na takich odcinkach. W razie problemów wolę wiedzieć od razu, że coś się stało, a nie przyjechać pierwszemu i denerwować się, że nie mam informacji o tym co się stało. Awaria czy coś grubszego...

Telefony tu nie działają, a i radiotelefon ma zasięg ograniczony do paru kilometrów. Używam Garmina InReach mini, ale to bardzie po to, by rodziny wiedziały gdzie jesteśmy. Ale gdy już w grupie są dwa czy trzy InReache to można podglądać kto gdzie jest. Używałem też trackimo, ale to się sprawdza tylko tam gdzie jest zasięg.

Skardu rozczarowało, ot oaza zieleni na pustynnym szlaku, ale po prawdzie nie wiem czego się spodziewałem, może czegoś w rodzaju Zakopanego? Ze strzelistymi górami tuż obok, z ciupagami i turystami? Pewnie kiedyś takie będzie, stąd do Kargil tylko 126 kilometrów, setki lat wiodła tędy jedna z odnóg Jedwabnego Szlaku. Drogę zamknięto w 1949 roku i ustanowiono granicę na linii zawieszenie ognia. Wcześniej i Skardu i Leh stanowiły jedną całość, ale cóż - religia... Wiecznie pewnie tak nie będzie, ale póki co zmian na lepsze nie widać. Niewątpliwie, pomimo religii bardziej im kulturowo blisko do Ladakhu niż do Islamabadu.

Wieczory są ciężkie, jedzenie dość monotonne, a ostatni alkohol wypiliśmy jeszcze w Chinach, rozmowa się trochę nie klei... ale to nie jest tak, że w tym kraju nie ma w ogóle alkoholu, jest jednak dostępny tylko w niewielu sklepach w dużych miastach i w hotelach dla cudzoziemców. W tych pipidówach przez które jedziemy nie da sie kupić. Naszą frustrację pogłebia fakt, że nikt nam do bagaży nie zaglądał i mogliśmy przewieźć w kufrach spory zapasik. Frycowe, następnym razem będziemy mądrzejsi. Nie potrafię opisać jak smakowało nam piwo 4 dni później, w Rawalpindi, w podziemnym barze Holiday Inn. Zaledwie 5 dolarów za butelkę 0,25 - raz się żyje, zapłacilibyśmy i więcej.

Po rozczarowującym nijakością Skardu pojechaliśmy do parku narodowego Deosai. Osobiście byłem rozczarowany drogą do Skardu, po prostu liczyłem na coś więcej. Od Deosai nie oczekiwałem z kolei niczego specjalnego, a dostałem dużo więcej niż się spodziewałem. Zaraz za Skardu droga podnosiła się pięknymi szutrowymi serpentynami, by osiągnąć wysokość 4200 metrów. I tu zaczynał się inny świat. Znany mi z Mongolii czy Kirgistanu, trochę też z ukraińskich połonin. Niespodziewanie wokół zrobiło się nieprawdopodobnie zielono, gdzie okiem sięgnąć była trawa. W oddali majaczyły białe góry, a na płaskowyżu płynęły potoki. To drugie po indyjskim Changtangu najwyższe plateau na świecie, byłby prawdziwy raj gdybym miał lżejszy motocykl. Założyłem na ten wyjazd Pirelli Skorpion i może nie był to błąd, ale na pewno dowód pomieszania beztroski i odwagi. Limit tych opon znalazłem tydzień później, w Indiach na zjeździe z Sach pass.

To był jeden z najładniejszych dni tej podróży, przyświeciło słoneczko, niebo odbijało się w wodzie a ciężkie beemki wcale nie leżały tak często jak się spodziewałem. Na szczęście nie ma tam i chyba nigdy nie będzie asfaltu. Można tamtędy przejechać wyłącznie latem, a od siebie dodam, że nie chciałbym tamtędy jechać, gdy pada deszcz. W każdym razie nie na ciężkim motocyklu.

Był akurat 15 sierpnia, święto narodowe Pakistańczyków (i Hindusów też), park był pełen świętujących młodych ludzi. Grali i tańczyli do swojego grania i śpiewu. Tylko faceci. Kobiet w tym kraju prawie nie widać. Pakistan Zindabad! Ano niech żyje i niech da żyć innym.

sambor1965 02.06.2020 22:01

19 Załącznik(ów)
Trochę pakistańskich fotek

sambor1965 02.06.2020 23:36

W kolejnych dniach posuwaliśmy się w stronę stolicy. Ruch gęstniał, wysokość spadała, a temperatura rosła. Nie wjechaliśmy z powrotem na szosę karakorumską tylko skręciliśmy w kierunku Naranu. Przełęcz Babur jest jedną z najładniejszych, choć wcale nie taka wysoka. To właściwie pierwsza taka prawdziwie górska okolica jeśli ktoś jedzie ze stolicy. Pewnie dlatego na przełęczy było tak dużo miejscowych turystów. Tego dnia to nie ośnieżone szczyty były atrakcją, ale nasza grupa. Fotki, autografy etc… Bycie gwiazdą jest przyjemne tylko przez chwilę. Nie mogliśmy nawet spokojnie zjeść.
Po drodze do Rawalpindi wpadliśmy do Abottabadu i nawet zajrzeliśmy na miejsce, gdzie stała willa Bin Ladena. Nic tam nie ma i nic nikt nie wie. Zrównano wszystko z ziemią.
https://www.youtube.com/watch?v=tHltNSWSPO8
Rawalpindi i Islamabad to właściwe jedno miasto. Dość nowoczesne, z szerokimi alejami. Niektórych z nas nie wpuszczono tego dnia na autostradę, kolejnego nie wpuszczono żadnego motocykla. Autostrady są dla samochodów – motocykle jeżdżą zbyt wolno. No cóż, nie pogadasz.
W Islamabadzie musiałem zajrzeć do polskiej ambasady, gdzie czekał na mnie Carnet Żanasa. I to było coś wyjątkowego – wszystkie placówki są w jednej dyplomatycznej dzielnicy. Owe miasteczko jest silnie ufortyfikowane i dostanie się do niego jest nie lada wyczynem. Na portierni musiałem zdeponować dosłownie wszystko. Dopiero czystego, prześwietlonego zabrano mnie do autobusu, który krążył po dzielnicy od placówki do placówki. W ambasadzie poszło aksamitnie i miałem po chwili czysty, nieużywany karnet Litwina.
O drodze do Lahore nie ma co wspominać, może już mi jednak te Azje trochę spowszedniały. Góry zniknęły, zrobiło się płasko i gdyby nie to, że zauwają tu klony hondy i suzuki, a nie enfieldy i bajaje pomyślałbym, że jestem w Indiach. Lahore już jednak zrobiło wrażenie, z jednej strony ruchem, a z drugiej swym orientalnym pięknem.
Wciąż pamiętam moje pierwsze Indie, z Podosem, Pastorem, Mateo, Jojną, Enzo i Waldkiem. Pamiętam ile wrażeń mi dostarczyły. Jak fascynowała mnie ich lepkość, zapach, jak uczyłem się tego kraju próbując zrozumieć. Jak długo mogłem patrzeć na ruch uliczny, na kolorowe ciężarówki. Wtedy chciałem jeszcze pomagać rikszarzom pchającym swój dobytek i jaki zachwyt wywoływała we mnie orientalna kuchnia. Minęło kilkanaście lat, w międzyczasie spędziłem w Azji kilka lat i jestem w tej okolicy nasty już raz. Cieszy mnie to wciąż, ale już nie ma we mnie dziecięcego zachwytu i niezrozumienia. Już się nie dziwię, że biedacy nie mają dosłownie nic, a bogaci opływają w luksusy. Nie dziwią mnie smaki i zapachy. Coś się zgubiło. Pasożytuję trochę żywiąc się emocjami tych, którzy są tu pierwszy raz. Patrzę jak często robią zdjęcia, obserwuję ich gdy piją pierwszą masala tea i gdy po posiłku powtarzają, by jechać po lewej stronie.
Coś za coś. Jutro wjeżdżamy do Indii. Kryzys w stosunkach między oboma krajami trwa, ale granica dla nas otwarta.

sambor1965 05.06.2020 17:51

Indie i Pakistan liczą łącznie 1,5 miliarda mieszkańców. Prawie co czwarty człowiek na ziemi mieszka w tych dwóch krajach. Pomimo tego, że sąsiadują ze sobą mają tylko jedno przejście graniczne. Pan Cyrill Radcliffe dostał niełatwe zadanie wyznaczenia linii podziału Penjabu i Bengalu. Facet nigdy nie był nawet w Niemczech, nie mówiąc o Azji, a miał podzielić Brytyjskie Indie tak, by powstały z niej Indie, Pakistan i to co później stało się Bangladeszem. No nie udało się, ale chyba nie było możliwości żeby udało się komukolwiek. Pretensje są do dzisiaj i będą przez następne 100 lat. W każdym razie dzięki temu podziałowi i powstałym obustronnym pretensjom jedno przejście graniczne w zupełności wystarcza.

Z Lahore do granicy było całe 10 km, wystartowaliśmy w miarę wcześnie i na przejściu byliśmy zupełnie sami. Pakistańska odprawa poszła gładko, musiałem się tylko wytłumaczyć z tego, że mamy nieobity karnet Litwina, ale za to obitą jego kopię. Granica jest aż nadto wyraźna, ma specjalne trybuny, nieco przypominające stadionowe. Trybuny są nieco bardziej okazałe po hinduskiej stronie, zamiast boiska jest droga z wielką, ozdobną, metalową bramą.


Po hinduskiej stronie zabawy trwały nieco dłużej, ale wszystko w miłej atmosferze. Wąsacze w mundurach odprawili nas i Indie stały otworem. W Pakistanie mieszkaliśmy dość skromnie więc wynagrodziliśmy sobie pierwszą noc w Armitsarze noclegiem w Radissonie. Trochę luksusu nam się należało, a poza tym w Indiach jest dość tanio. Oczywiście wciąż nie jest problemem znalezienie noclegu za 5 dolców, ale w końcu trudno było znaleźć w naszych motocyklach tańszą część wyposażenia niż ten nocleg. Było luksusowo, z basenem i wreszcie z piwem.


Przed piwkiem jednak przebraliśmy się i pojechaliśmy z powrotem na granicę. Ceremonia zamknięcia granicy jest codziennie obserwowana przez kilkadziesiąt tysięcy ludzi. To coś dla białego zupełnie niezrozumiałego. Busik zawiózł nas pod samą granicę, było tam już tysiące ludzi, pełne parkingi, wszędzie sprzedawcy hinduskich flag. Nas, zachodnich turystów zaprowadzono na honorową trybunę, wokół kręcili się sprzedawcy lodów i słodyczy. Nie zrozumiecie tego co się tam działo przez następne dwie godziny. Myśmy tam byli i też tego nie rozumiemy, a może tym bardziej nie rozumiemy. Jakbym miał to zawrzeć w jednym zdaniu to byłby to montypajtonowskie Ministerstwo Niemądrych Kroków nakręcone w Bollywood. Serio. Popatrzcie sami:



Zmiażdzeni tym widowiskiem chcieliśmy ochłonąć w Armitsarze. Poszliśmy do świętej świątyni Sikhów i było to coś nie miej odjazdowego od tego co zobaczyliśmy na granicy. Sikhowie są "trochę" inni od pozostałych Hindusów, Oczywiście najłatwiej ich poznać po ich turbanach skrywających nigdy nie strzyżone włosy. Mają na tym punkcie takiego fioła, że nawet w Wielkiej Brytanii wywalczyli sobie prawo do jeżdżenia motorkami tylko w turbanie (znaczy bez kasku, a nie nago). Są Sikhowie są mocno inni, ale ich religia jeszcze bardziej inna od wszystkich, bezskutecznie próbująca zasypać podziały między chrześcijanami, wyznawcami Allaha i hinduistami. Poszliśmy na plac wieczorem, było przyjemnie ciepło. By wejść do środka trzeba ściągnąć buty. Kompleks świątynny jest ogromny, sama złota świątynia jest umieszczona centralnie i otoczona wodą. Wszystko w marmurze i złocie. Dookoła mnóstwo modlących się ludzi. Atmosfera dużo bardziej podniosła niż w Watykanie. Obeszliśmy świątynię dookoła nie wchodząc jednak do środka. Sądzę, że z mojej strony byłaby to profanacja, poza tym kolejka była potężna.

Armitsar ma milion mieszkańców, ale czy to wystarczający powód, by nie spotkać kogoś przypadkowo? Trudne do uwierzenia, ale spotkałem Rohita, to mój indyjski znajomy, który mi pomaga w organizacji wyjazdów. Umówiliśmy się wprawdzie tu na jutro, ale wpadliśmy na siebie już dzisiaj. Mały ten świat.
Oryginalnego planu nie byliśmy w stanie zrealizować, Jammu pozostawało zamknięte na turystów, zresztą nie tylko na turystów. Ekipa parlamentarnej opozycji, która przyleciała do Śrinagaru, nawet nie opuściła lotniska. Bezceremonialnie zapakowano ich do tego samego samolotu i wysłano z powrotem do Delhi. Nawet bycie wnukiem Indiry nie pomogło. Pojechaliśmy więc przez Indie inną niż planowaliśmy drogą.

W kolejnych dniach cały mój misterny plan brał w łeb. U nas wprawdzie pod kołami było sucho, ale telewizja i gazety pisały o kataklizmie w Himachal Pradesh, tym razem pogodowym. Była już druga połowa sierpnia i pogoda powinna być gwarantowana, ale nie tym razem. Spadło z nieba ponad 1000 proc. normy, nie nadążaliśmy z Rohitem zaznaczać na mapie przerwanych dróg. Góry zjeżdżaływ doliny zabierając ze sobą drogi i mosty. Taki komunikat o 300 miejscach w których przerwana jest droga stawia każdego przewodnika do pionu. No, ale jedziemy do Chamby, a później zobaczymy.


Wiecie, że Hindusi wierzą w reinkarnację? Najbardziej widać to moim zdaniem na drodze. Zaczynały się Himalaje i droga podnosiła się na każdym z tysięcy zakrętów. Nie jestem rasistą, kląłem na nich nie dlatego, że są kolorowi, ale za to, że najzwyczajniej w świecie głupi. A może jednak to my byliśmy głupi w tym świecie ze swymi za szybkimi motocyklami? Za szybkimi i zbyt szerokimi. Do jazdy po lewej stronie już przywykliśmy, ale do hinduskiej dezynwoltury na drodze trudniej przywyknąć. Trąbimy i wyprzedzamy, nieważne że droga szeroka na półtora samochodu.


Za Chambą zrobiło się jeszcze bardziej zakręciaście, ale ruch zelżał. Co chwilę zatrzymywali nas jednak porządkowi, bo z gór leciały kamienie. Trochę poleciało i puszczano nas po kolei. Takich stopów mieliśmy tego dnia kilkanaście. Dobra zabawa i trochę emocji, choć nieco przypominało rosyjską ruletkę. W końcu kogoś trafi.


Dopchaliśmy się jakoś do ostatniej wsi przed przełęczą Sach pass, gdzie przywitała nas kilkunastoosobowa grupa motocyklistów hinduskich, którzy od trzech dni próbują przejechać na drugą stronę. Zawalone, nie daje się. Dziś stracili motocykl, Enfield poleciał 60 metrów w dół, kierowca katapultował się wcześniej. Nie jestem pewien czy wiernie przetłumaczyłem informacje uczestnikom wyprawy. Jutro w każdym razie kolej na nas.

kylo 05.06.2020 18:29

:lukacz: Świetnie opisane.

sambor1965 05.06.2020 22:11

3 Załącznik(ów)
Jeszcze w Pakistanie

sambor1965 05.06.2020 22:15

9 Załącznik(ów)
Uroczystość zamknięcia granicy.

sambor1965 05.06.2020 22:19

5 Załącznik(ów)
Złota Świątynia Sikhów

sambor1965 05.06.2020 22:23

10 Załącznik(ów)
W drodze w Himalaje

sambor1965 05.06.2020 22:26

8 Załącznik(ów)
początek dużych gór.

Gilu 06.06.2020 10:05

"Wiecie, że Hindusi wierzą w reinkarnację? Najbardziej widać to moim zdaniem na drodze. Zaczynały się Himalaje i droga podnosiła się na każdym z tysięcy zakrętów. Nie jestem rasistą, kląłem na nich nie dlatego, że są kolorowi, ale za to, że najzwyczajniej w świecie głupi. A może jednak to my byliśmy głupi w tym świecie ze swymi za szybkimi motocyklami? Za szybkimi i zbyt szerokimi. Do jazdy po lewej stronie już przywykliśmy, ale do hinduskiej dezynwoltury na drodze trudniej przywyknąć. Trąbimy i wyprzedzamy, nieważne że droga szeroka na półtora samochodu."


Myślę że odbierasz to przez pryzmat odpowiedzialnego za prowadzoną grupę.

Zasady są proste,większy,szybszy ma pierwszeństwo.Jedziesz,trąbisz,wyprzedzasz, jest miejsce na pół koła to się wciskasz i nikt ci palca nie pokaże a trafi się ciota to go zadepczą i zniszczą.
Byłem zaskoczony że już w drugim dniu jazdy załapałem tą lewą stronę i panujące zasady trzeba po prostu nie dać się wyprzedzić .Gorzej mi poszło w drugą stronę,gdy po trzech tygodniach trzeba było przestawić się z powrotem przez dwa tygodnie musiałem się pilnować żeby coś u siebie za kółkiem nie wywinąć.
Nie znaczy że mi się tamtejsze warunki na drogach podobają,stwarzają zagrożenie i są niebezpieczne ale takie sobie wypracowali i to działa bez ingerencji władzy,przepisów,znaków.Policjanta interweniującego widziałem kilka razy kiedy w rzece pojazdów wyławiał jadących w pięciu na skuterze w wysadzał dwóch z nich

sambor1965 06.06.2020 15:35

Gilu, ja myślę że wszystko tam jest spasowane z prędkością, którą osiągają miejscowe bolidy. Gdyby na te drogi wpuścić naszych chłopaków w bmw i trochę ścigaczy to byśmy nieco zredukowali populację.

150 tys. ludzi ginie co roku w Indiach w wypadkach drogowych. Troche dużo jak na nasze standardy i trochę mało jakby przeliczyć na liczbę mieszkańców. Z trzeciej strony trochę dużo zważywszy na ilość pojazdów na liczbę mieszkańców. Z czwartej i tak dużo patrząc na to jakie są korki i jak małe prędkości ze względu na ruch.

Ja się zorientowałem już dawno, że generalnie najbardziej pasują tu zasady z formuły 1. Jesteś z przodu to masz puerwszenstwo. Dlatego tak wiele aut w ogóle nie ma lusterek lub ma je złożone. No i kluczowy jest paluszek, którym właściciel poprzedzjącego nas auta sygnalizuje swe zamiary.

killjoy 08.06.2020 12:46

Świetnie się czyta Samborze, i chciałoby się już wrócić w podróż.. Moment w Biszkeku, gdzie znasz wszystkich wymienionych a Majce wybierałeś tą Dorotkę, szczególnie bliski. Pozdrawiam i dzięki raz jeszcze za pomoc..,

sambor1965 08.06.2020 18:22

Saach pass nie jest wcale wysoką przełęczą, ma zaledwie 4400 metrów npm. Z Chamby do Killar jest 140 km, ale przed otwarciem drogi było 500 kilometrów więcej. Przełęcze w Ladakhu są o wiele wyższe, ale też o niebo łatwiejsze. Drogi w Ladakhu, a nawet w Kinnaur czy Spiti mają strategiczne znaczenie i Borders Road Organization bardzo dba o ich stan. Asfalt wchodzi coraz ambitniej i już teraz można się przymierzyć do pokonania całego odcinka z Manali do Leh w jeden dzień. Baralacha la cała w asfalcie, Tangla La cała asfaltowa, brakuje dosłownie niedużych odcinków i asfalt będzie wszędzie. Dalej w stronę Pangong Tso też jest coraz więcej czarnego. Nie jestem rasistą, ale dla mnie Himalaje to nie Alpy i nie po to tam biorę ludzi, by jeździć po asfalcie. W dodatku asfaltowanie pociąga za sobą gwałtowny wzrost ruchu. To już nie są wyzwania takie jak 15 lat temu. Kręci się w głowie, człowiek męczy się od wysokości, ale to już jest dla każdego do zrobienia. Oczywiście przyroda daje sobie jakoś z nami radę i czasem zaskoczy landslidem, ale w kluczowych momentach stoi armia koparek i spychaczy gotowa do udrożnienia drogi.

W dolinie Pangi jest inaczej - tu nie ma tłumu Enfieldów i wycieczek, tu nikt nie trafia z przypadku i pchają się tylko Ci co szukają wyzwania. Droga jest po prostu trudna, kamienista, parchata, z błotem, wodospadami, z których leje się na głowę, z rzekami i przepaściami bez żadnych barierek. Droga bez asfaltu, namalowanych linii etc. No i w dodatku Saach pass jest dla mnie jedną z najładniejszych przełęczy jakimi kiedykolwiek jechałem.

Monsun to wydarzenie w Indiach. Zdarza się regularnie a o jego zbliżaniu się informują gazety na swych pierwszych stronach. Deszcz decyduje o zbiorach i o tym kto przeżyje, a kto nie. Jak będzie za duży to powodzie zbiorą żniwo, jeśli deszcze będą mniej obfite to przyjdą słabe zbiory i w konsekwencji bieda będzie bardziej dotkliwa. Rohtang i Saach Pass są kapryśnymi przełęczami na pierwszym wyższym himalajskim grzbiecie i wszystkie podążające z południa deszczowe chmury tutaj znajdują swój kres. Leje więc tu regularnie, a i śnieg w lecie nie jest rzadkością. Nie bez powodu Rohtang oznacza przełęcz czaszek. A Sach pass jest zdecydowanie trudniejsza niż błotnisty Rohtang.

Ranek był pogodny, ruszyliśmy pod górę. W hotelu gdzie spotkaliśmy ekipę hinduską było pusto, z góry zjeżdżało jakieś auto. Machnąłem ręką, zatrzymali się.

- Yeah, pass is open.

No super, jedziemy...

Puściłem ludzi przodem, umówiliśmy się, że będą czekać na przełęczy. Jechałem tędy kilka razy, ale zawsze w drugą stronę. I zawsze pogoda była po tej stronie gór taka sobie, a dziś lampa. Jazda w przeciwnym kierunku to prawie nowa droga. Trzeba się napatrzyć. Jest wcześnie i mamy dużo czasu, Do zrobienia zaledwie 100 km. Trzeba jednak wiedzieć, że nie jest to droga na której da się wyprzedzić. To znaczy czasem się da, ale potrzebna jest do tego wola obu stron. Na trudnych odcinkach wszyscy posuwają się tempem najwolniejszego. Zatrzymywałem się więc, robiłem zdjęcia, a koledzy walczyli gdzieś przede mną. W dole po lewej stronie zamajaczyły zwłoki nieszczęsnego Enfielda, a na kolejnym zakręcie leżała nasza beemka. Normalnie Darek jest w stanie ją dźwignąć, ale na 4 tysiącach brakuje sił, zwłaszcza jak moto leży "od stoku". Niby można go przekręcić na cyrkla, ale weź to zrób z nową beemką. Na kamieniach zostaną tysiące złotych. No to ją we dwóch postawiliśmy, po chwili trafiłem na redyk i przez dobre 3 minuty otoczony byłem beczącym stadem.

Zaczęło się robić zimno, pojawiła się pierwsza śnieżna banda, a kilka zakrętów przed najwyższym miejsce śnieg w najlepsze leżał na drodze. Ja oczywiście jestem superodważny i doświadczony, w dodatku niczego się nie boję, ale trochę mi gul skoczył. Może jednak powinienem jechać pierwszy i zawrócić ich? Z drugiej strony jednak powinno być mniej śniegu, bo tam góry są bardziej wyeksponowane w kierunku słońca.

Zatrzymałem się na przełęczy, wiało mocno i było cholernie zimno, ale nikt na mnie niestety nie czekał. Cóż, może faktycznie to nie było dziś najlepsze miejsce do czekania? Wiedziałem, że droga po północnej stronie jest dużo trudniejsza i że na pewno się spotkamy kilkaset metrów niżej. Do tej pory nie było żadnych trudności więc owe osunięcia musiały być jeszcze przed nami.

Moje szosowe gumki na śniegu radziły sobie nadspodziewanie dobrze. Na drodze było trochę śladów paciaków, ale wygląda że wszystkim udało się zjechać bezpiecznie. Po kilkuset metrach śnieg na szczęście zniknął, a po kilku następnych kilometrach spotkałem ekipę na jakimś przewężeniu. Kolejne kilometry zrobiliśmy już razem walcząc z wodą, kamieniami i strachem. Było wąsko, ale skoro mogło przejechać auto to i my daliśmy radę. Trochę te beemki za ciężkie na takie walki. No, ale satysfakcja z tego, że się nie wypierdolił zdecydowanie większa.

Na dole byłem pierwszy, czekałem przy moście i gadałem z jakimś lokalesem z Killar. Oczywiście o drodze. Chłopaki zjeżdżali się z uśmiechami na twarzy, zadowoleni jak diabli, wszyscy usatysfakcjonowani, szczęśliwi że się udało. Moje informacje o tym, że jutro musimy wrócić tą samą drogą przyjęli z niedowierzaniem. No, ale prawda była okrutna - właśnie zasypało drogę w stronę Keylong i otworzą ją najwcześniej za tydzień, droga w kierunku Jammu jest zamknięta z powodu blokady Kaszmiru.

Jesteśmy w dupie.

Molek 08.06.2020 19:19

Może niecierpliwy jestem ale poproszę już o te zdjęcia ;D

sambor1965 08.06.2020 21:45

10 Załącznik(ów)
a proszę bardzo

sambor1965 08.06.2020 21:49

9 Załącznik(ów)
i ciąg dalszy

sambor1965 14.06.2020 22:56

Killar nie ma fajnych hoteli, ale właściwie wszystkie budynki w mieście maja najładniejszy widok z okna. Miasto położone jest na zboczu góry i kiedyś można było tam dojechać z dwóch stron - od drogi Manali-Leh i drugiej prowadzącej do Kishwatar. Na pewno widzieliście filmiki na youtubie z Himalajów z drogą wiodącą skalną półką. No to właśnie tam...
Przed 20 laty doszła jeszcze droga z Chamby, którą przyjechaliśmy. Piję piwo i smętnie patrzę na północ. Deszcz nie pada, ale wiem, że droga jest zasypana. Nie pojedziemy, dla mnie to konieczność odwoływania rezerwacji i załatwiania nowych w nieznanych mi miejscach. Nie boję się tego, dobry jestem w improwizowaniu i mam tę okolicę dobrze zjechaną, jak nie Sissu i Killar, to wrócimy do Chamby i zamiast w Manali wylądujemy w Darhamsala. Równie atrakcyjnej, muszę tylko pilnować, by na czas dojechać do Ludhiany, gdzie kończymy imprezę.

W 2007 roku zaczynaliśmy i kończyliśmy w Delhi - obiecałem sobie, że już nigdy więcej nie wezmę tam ludzi na motocyklach. Jak dotąd mi się udało dotrzymać danego słowa. A dlaczego Ludhiana? Bo ma tzw. suchy port, no i mam tu trochę znajomych, co pomogą w sprawach celnych i magazynowych.

Tymczasem ranek jest słoneczny i jedziemy z stronę Keylong, by się upewnić, że się nie da. To bardzo efektowny kawałek, prowadzący wykutą w górze skalną półką. Droga jest wąska i nie da się ukryć, że miejscami straszna. Humor poprawiają nam jadące z naprzeciwka samochody, czyżbyśmy znów mieli szczęście? Szumu rzeki płynącej poniżej nie słychać. Za daleko. Wydaje się to całkowicie nierealne, ale kursują tędy autobusy. I czasem muszę się wymijać. Jeden z nich cofa czasem i kilkaset metrów, po to by znaleźć dostatecznie szerokie miejsce.
Byłem pewien, że runęła droga na typowym dla tego kawałka miejscu. 3 lata temu z moją grupą czyściliśmy ten odcinek z kamieni, a wcześniej pomagaliśmy zakładać ładunki wybuchowe, które rozwaliły zawał. Anglicy do dziś wspominają to jako największą swoją motocyklową przygodę. Ale nie, zatrzymują nas w innym miejscu, po 20 kilometrach od Killar. Skały zasypały most, droga będzie przejezdna za cztery dni. Ech...

Wyjścia nie ma, wycofujemy się i mamy nadzieję, że nic nie spadło na Saach pass. Nastroje w ekipie trochę faktycznie upadły, ale wiem, że będzie i lepiej i łatwiej. Po pierwsze wszyscy już wiedza, że się da, a po drugie wjeżdżać jednak dużo łatwiej. Były na tym wjeździe jakieś krotochwile i lało się za kołnierz, ale jakoś to poszło. Kończyliśmy ten dzień w Chambie już po ciemku, ale wyjścia nie było. Najważniejsze że zdrowi i w komplecie.

Dharamsalę potraktowaliśmy trochę po macoszemu, ale lało i widoków z McLeod Ganj nie było. Trochę połaziliśmy uliczkami tej tybetańskiej stolicy na wygnaniu, ale nie spotkaliśmy Lamy z numerem XIV. Kolejne kilka dni były już bez historii. Indie jak Indie - tak jak pisałem, byłem zbyt wiele razy w tych miejscach, by się nimi podniecać. Pożegnaliśmy się uroczystą kolacją w Ludhianie, koledzy wsiedli w samoloty do Delhi, a ja zostałem, by zmagać się z hinduską biurokracją celną.

Kontener wysłać to nie problem, najlepiej z rowerami, bo to miasto to największy w Indiach producent rowerów. Ale motocykle? Używane? Prywatne? No nie da się Panie. Ale ja już to brałem i wiedziałem, że się da. Hinduska biurokracja jest cudowna, na wszystko mają swoje procedury. Problem w tym, że jest ich zbyt wiele. Co to jest Carnet de Passage? Nikt w urzędzie celnym o czymś taki nie słyszał. Itd. itd. Za dużo Wam o tych walkach nie napiszę, bo to jednak część mojej pracy, trochę ze swoimi tajemnicami. Dość powiedzieć, że już(!) po tygodniu wszystkie motocykle były zapakowane, a pierwsza część nawet zapakowana do kontenera. Czekaliśmy jeszcze tylko na Jurka, który postanowił się powłóczyć trochę po Indiach i oddawał motocykl dwa tygodnie po nas.

Na pewno nie słyszeliście o Ludhianie, kto by tam słyszał o 1,5 milionowym mieście w Indiach. Czwarte najbardziej zasyfione miasto na świecie. Pewnie nie byłem tu jedynym białym, ale przez tydzień nie spotkałem żadnego Europejczyka. Upał to coś normalnego w Indiach, wilgotność też, ale to wszystko w połączeniu z tym wiszącym w powietrzu syfem to było za dużo. Nie mogłem przemóc celników, nie mogłem siedzieć w hotelu i nie bardzo już mogłem krążyć po mieście. Zresztą po co? Bieda Ludhiany mnie jakoś ruszyła bardzie od tych hinduskich bied które już widziałem przy poprzednich wizytach. W każdym razie zanotowałem na Fejsbuku:

Indie. Tym razem bez zdjęć, więc tylko dla tych co potrafią czytać. Łaziłem dziś po miejscach gdzie wstyd mi było wyciągać aparat. Nie strach. Wstyd. Ba, wstyd mi było być białym. Bo to są takie miejsca, gdzie człowiekowi powinno być wstyd za świat.
Indie niby znam, ale czy można znać kraj w którym jest 1,3 miliarda ludzi? Jest XXI wiek, a tu jest 330 milionów ludzi, którzy nie potrafią pisać ani czytać. Widziałem ich dziś, jechali swoimi rikszami, naprawiali buty, pchali towarowe rowery. Staruszkowie na podjazdach stawali na pedałach swoich riksz, popychani przez innych bo byli zbyt lekcy, by swoim ciężarem wprawić pedały w ruch. Widziałem ich dzieci i wnuki uwięzione na społecznych nizinach. Łaziłem i było mi wstyd za świat. Za nasze zachodnie rozpasanie, za iphony, samochody za grubą bańkę, beemki na dwóch kółkach, za unicefy i oenzety. Za konsumpcjonizm i wyrzucanie żarcia do śmietników.
Żebraków tu mało, prawie wcale. Wszyscy poznajdowali sobie swoje riksze, swój warsztat, swój śmietnik.

Ta hinduska bieda jest niezwykle głupia, prywatne zasoby złota to 20 tysięcy ton. 20 000 000 kg! Kilogram złota to prawie 50 tys USD. Co roku Hindusi kupują 400-600 ton złota. I czynią to przede wszyscy ludzie biedni, jako zabezpieczenie swojej biedy, bo może być gorzej. Bardzo często złoto trafia też do świątyń. Tylko w jednej, ale za to najbogatszej, w Trivandrum, zgromadzono złota i kosztowności za 22 miliardy dolarów.
System kastowy zniesiono oficjalnie 70 lat temu, ale i dziś każdy dobrze wie kto jest kim, a małżeństwa poza kastą są rzadkością. Bieda zamknięta w swych ramach nie do przejścia, ciemna, niewyedukowana naciska pokornie na pedały riksz licząc na ciekawszą reinkarnację. Jest już wieczór i bieda zaległa pod mostem, widziałem jak półnaga układała się do snu wprost na ziemi. Obok przejeżdżały auta. Trąbiły jak to w Indiach, ale biedzie to nie przeszkadza, jest zbyt zmęczona i śpi marząc o lepszym życiu.

Jestem od biedy 100 metrów. Hotel podły, za 1000 rupii. Chciałem właśnie taki, bo wcześniej spałem w Radissonie i coś mi te Indie nie śmierdziały jak powinny. A powinny śmierdzieć każdemu z naszego świata. Bo mamy popieprzony świat i jesteśmy jego częścią. I nawet jeśli to nie nasza wina, że świat jest popieprzony, to naszą winą jest to że nic z tym nie robimy.
W Radissonie były dwie windy, w każdej był Sikh. 24 godziny na dobę. Sikh wciskał guzik z numerem Twojego piętra. Za 10 tys. rupii miesięcznie, czyli 150 dolarów.
Incredible India? Tak. Incredible.
Pokój w moim hotelu jest wart swojej ceny. Nie słychać ulicy, bo klimatyzator i wiatrak są głośniejsze.
Co za głupi świat.

I to już tyle tych Indii. Wyprawa się udała, w odróżnieniu od tej, co się nie udała w tym roku. Trudno. Pojedziemy za rok. Inszallah.

aadamuss 15.06.2020 17:25

Dobry opis Indii. Nie byłem ale tak to sobie wyobrażam. Namowileś mnie na wyjazd w tamte strony - moze nie do Indii jeśli nie ma musu. Jak wszystko wróci do normy to piszę się na wyjazd z Tobą :-)
Pozdr adam

Wysłane z mojego SM-G973F przy użyciu Tapatalka

Molek 15.06.2020 21:30

Dzięki , że Ci się chciało albo nie chciało.
Fajnie

radeksc 16.06.2020 09:07

Opis biedy w Indiach, tej wspinającej się na pedałach donikąd....
To cholernie smutne, cholernie dobrze napisane.

sambor1965 16.06.2020 23:31

Tak podsumowując. Droga do Indii jeszcze w zeszłym roku była całkiem realna. Również dla wolnego elektrona. Jak ktoś się uprze to można to zrobić w 3 tygodnie, co moim zdaniem jest lekkim gwałtem.
Najwiekszym kosztem jest kawałek chiński (tu są do zostawienia duże pieniądze zależne od planowanej trasy i liczby osób w ekipie). Ja miałem w ofercie przejazd z nami tylko przez chiński kawałek i kosztowało to u mnie bodaj 1200 USD ( w tym wszystkie formalności, przewodnik i hotele).
Upierdliwe jest oczywiście CdP. Poza tym mega upierdliwe jest wysyłanie motorka z powrotem, no ale zajęliśmy się tym również.
Czy warto? No warto, bo to jednak inne światy całkiem. Dla mnie najfajniejszy odcinek to Pakistan, ale pewnie trochę dlatego, że to dla mnie było nowe. Goście co z byli ze mną najbardziej byli zawiedzeni Chinami.
W każdym razie rok temu było do zrobienia i mam nadzieję, że będzie w przyszłym. Póki co w tym się nie da. A w następnym mam nadzieję zrobić Wam post scriptum, bo wybieramy się tym razem przez Tybet i Nepal.

Boski-Kolasek 17.06.2020 09:34

Panie kochany Samborski Krzysztofie Ty, zacznij to wszystko spisywać i publikować na jeszcze większą skalę, bo za mało sie dzielisz tymi doświadczeniami!!!
Wydaj kolejne książki i nagrywaj jakieś podcasty na YT czy coś, na pewno nastoletni syn pomoże :)
Bo jak Cię coś trafi to co...., to skąd weźmiemy dostęp do tej mądrości i refleksji podróżnika?
Niby każdy ma swoje ale Twoje jakoś blisko do moje.
Uważaj na siebie, Kłapouchy ( jakoś się samo wpisało)

sambor1965 17.06.2020 09:43

Dziękuję Wam wszystkim za dobre słowa podczas tej twórczości przez małe TFU... Mobilizuje, żeby coś skrobnąć.
A co do większej formy: gdybym był pewien, że mam coś istotnego do przekazania to raczej bym już coś napisał. Więc jeszcze chwilkę poczekam ;)

siwy 17.06.2020 09:54

Twoja książka niedostępna w wersji papierowej od dawna :( Może jakieś wznowienie ? Na kolejne myślę że chętnych by też nie brakowało.

PokemonTC 17.06.2020 10:37

Szkoda bo wziąłbym autograf od autora. Mam nadzieję, że przy zakupuie motocykla dorzuci mi w gratisie z autografem.

Futrzak 17.06.2020 10:43

W dobie e book, wersja papierowa staje się coraz bardziej pożądana, i ekskluzywna, sam bym taką książkę zakupił. Pierwszą mam czekam na część 2:)

siwy 17.06.2020 10:53

Nie mogąc zakupić papierowej książki Sambora zacząłem chętniej kupować interesujące książki mniej popularne w szerszym obiegu bo wiem że jak zabraknie to pewnie nikt nie dodrukuje.

Emek 17.06.2020 11:08

Siwy, co do mniej popularnych.
https://s1.livelib.ru/boocover/10008...ayu_sveta.jpeg
Марина Галкина
Można ściągnąć na ebooka. Właśnie sobie pociągnąłem ale niestety mój rosyjski nie jest tak doskonały więc chyba spróbuję spolszczyć. Dla leniwych YT.
https://www.youtube.com/channel/UC2p...R-N-IQw/videos


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:08.

Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.