![]() |
:)
Rumuński język jest super! Prawie jak łacina :D |
Mygosi pewnie spodobalo sie rumuńskie "dzień dobry" ;)
|
Dzień 7 – 29 maja 2014 – jak Farcau zdobywaliśmy
13 Załącznik(ów)
Dzień 7 – 29 maja 2014 – jak Farcau zdobywaliśmy; część 1
Dlaczego Farcau? Właściwie to dlaczego Maramuresz? Od momentu kiedy zobaczyłem wspaniale zrobiony film Louisa z 2011 zapragnąłem pojechać na Maramuresz. Najbardziej zapierały dech fragmenty z wjazdu na Farcau. Coś niesamowitego. Evvil skontaktował się z Louisem, dostał od niego track, ale z zastrzeżeniem, żebyśmy się nie pchali tam Afrykami. :oldman: Nie rozumieliśmy ostatniego zdania… Porankiem znów podzieliliśmy się według tego samego klucza co dzień wcześniej. Cofnijmy się na chwilę do poprzedniego dnia...:friday: Załącznik 48875 Śliwowicy wprawdzie poprzedniego wieczora nie mieliśmy, ale pozostaliśmy wierni co do reguły zapijania. Z tą małą colą to się Tomek wygłupił, potem zresztą przepraszał Załącznik 48876 Wracając z knajpy wpadliśmy na pomysł zrobienia sobie zdjęcia grupowego. Humory dopisywały do tego stopnia, że nasze serca otwarły się na ludzką niedolę. Napotkany na przystanku bezdomny gestem poprosił nas o papierosa, a my w nadludzkim odruchu dobroci złożyliśmy się po 10-20 lei i wręczyliśmy my mu sporą sumkę. Papierosa też dostał, mógł sobie nawet wybrać markę. Następnego dnia do wyjazdu stawił się: Wojtek (you understand), Krzysiek, Mateusz, Tomek, Marek, który generalnie jeździł z Transalpami, i ja. Sawy pożyczył nam navi z trackiem, dzięki Sawy. Z Borsy pomknęliśmy da Repedea, asfaltem oczywiście. To stamtąd rozpocznie się faktyczny wjazd na Farcau. Po około 50 km docieramy do Repedea, gdzie akurat odbywa się targ przy głównej ulicy. Na poboczu można chyba kupić wszystko: od owoców i warzyw po okna z profili PCV. Jadąc szosą przez Repedea track kieruje nas w lewo, w jakąś wąską uliczkę, na którą normalnie nie zwrócilibyśmy uwagi, i zaczynamy wspinać się po brukowanej drodze w kierunku rosnących przed nami gór. Jadę pierwszy, tempo mamy dobre. Wyskakuję zza osłoniętego krzakami zakrętu, z naprzeciwka pędzi VW Golf, tylko ręką zdążyłem ostrzegawczo do kierowcy machnąć i patrzę w lusterko spodziewając się najgorszego, bo za mną leciał Tomek. W tym samym momencie widzę zapalające się światła stop w golfie i Tomka wylatującego zza zakrętu. Naprawdę niewiele brakowało. Ufff, znowu uratowałem komuś życie. Jedziemy dalej. Brukowana ulica przechodzi w kamienisto/szutrową górską drogę. Ciągle w górę, wspinamy się, ale niepokoi mnie, że jest jakoś za łatwo. Louis mówił :oldman: Afrykami się nie pchajcie, a my łykamy to jak małe Kazie. Wreszcie staję przed trudnym wyborem, bo pojawia się pewna niejednoznaczność: czy jechać dalej drogą skręcającą w lewo czy wspiąć się jakimś ostrym podjazdem jeszcze lewszym niż droga. Wybieram podjazd i wjeżdżam pod niego z łatwością i profesjonalną pewnością siebie. Zaraz za podjazdem zatrzymuję się i czekam aż wszyscy wjadą. Bo wiecie, ja jestem taki, że czekam na każdego i jeśli ktoś upadnie to biegnę mu pomagać. :) No i właśnie wszyscy wjechali, pojechali trochę wyżej, ja ruszyłem za nimi ….. i jakoś lamersko się wypierdzieliłem. Powiało teraz lekką amatorką. Musieliśmy zawrócić na track. Poczułem już, że coś nie tak z paliwem. Znowu problemy z pompą? Aaaa, zapomniałem nadmienić, że poprzedniego dnia po powrocie z dużej wódki i kilku piw razem z Mateuszem pożyczyliśmy od Sawego pompę mikuni i podłączyliśmy do mojej Afry. Ale jak podłączyliśmy :lol19:!!!! Przewód chyba odpowietrzenia/napowietrzenia baku podłączyliśmy jako podciśnienie do pompy, ale jeszcze z tym jakoś jeździłem, bo nawet nie pamiętaliśmy tego. Po paciaku paliwo przelało się pod/nad membranę pompy i nie działało to już dobrze. Motocykl tracił moc w najmniej odpowiednim momencie. Załącznik 48877 Pod ten podjazd jeszcze wjechałem jak mistrz i czekałem komu pomóc Załącznik 48878 Ale potem na wolnych obrotach albo mi zaczynała się dusić lub wręcz wariować i wchodzić na 3000 obr. Jedyna pomoc na jaką mogłem liczyć to ta ze zdjęcia. Potem było coraz gorzej, vide zdjęcia poniżej Załącznik 48879 Procedura standardowa – przechodzimy na grawitację Załącznik 48880 Jedziemy dalej. W końcu wyjeżdżamy ponad linię lasu i ………łaaaaaaaaał, :drif: i tak już zostaje nam do końca. Załącznik 48881 Niemal co kilkaset metrów zatrzymujemy się i ………..łaaaaaaaaaaaa Załącznik 48882 Szyja boli od kręcenia głową, gdzie oczu nie przyłożysz tam góry i pagórki po horyzont. Niski pułap skłębionych ciemnych chmur jeszcze bardziej potęguje piękno Karpat. To już koniec łatwego. Teraz zaczyna się dopiero prawdziwa walka. Musimy wjechać kolejno… Załącznik 48883 Na pierwszym podjeździe upadam. Zresztą nie tylko ja. Wyraźnie moja tylna opona Metzeler Enduro Sahara nie daje rady. Ale podnoszę się, zjeżdżam i próbuję jeszcze raz. Już, już niewiele brakuje….. i znowu gleba. Chłopaki pomagają mi się pozbierać, ale ja nie dam rady jechać. Wyręcza mnie Mateusz, który musi jeść dużo kaszy ze skwarkami, bo skąd w nim tyle sił. Zdobywamy pierwszą halę. Jeszcze tylko czekamy na Marka, ale on chyba nie da rady… A tu niespodzianka, Marek się wpyrkał, a taki niedoświadczony. Załącznik 48884 Jestem wykończony, W Y K O Ń C Z O N Y… Kuźwa dalej nie dam rady. :mur: Następny podjazd poważnie wystawia na próbę moją silną wolę Załącznik 48885 Pierwszy zaatakował ten podjazd Tomek na swoim Tigerze XC. Ładnie poszedł, aż dziwne, bo ten motocykl był cały czas zepsuty, (ktoś w końcu to musiał powiedzieć). Potem Mateusz, już byłem pewny, że wyglebi, a jednak jakimś cudem wjechał. Następny Krzysiek, Wojtek… wjechali. Ja pier….ę, ja nie dam rady, nie jadę i już. Marek też chce zostać, też ma Saharę. Taaak, najlepiej zwalić na opony… Chłopaki wjechali na pierwszy podjazd, ale wyżej już nie jadą tylko szukają trawersu i znikają mi z oczu. Marek chce zobaczyć co jest dalej na tej hali, a ja się waham… Zalega cisza, nie słychać warkotu silników, tylko wiatr.. Możecie to sobie wyobrazić? Waham się, czy zostać z Markiem i uratować tylko jego, czy jechać za chłopakami i uratować cztery istoty… Odpowiedź jest tylko jedna… Dylemat następny: na jedynce czy na dwójce? Nie pamiętam na którym biegu, ale wjechałem gładziutko. Na górze zatrzymałem się, żeby zawołać Marka, ale go nie widzę. Chłopaków też zresztą nie, ale jest w trawie jakiś lekko widoczny ślad więc po nim jadę. Ślad doprowadza mnie do jakiejś krowiej ścieżki, w oddali widzę chłopaków jak zmagają się przy jakimś żlebie. Uf, uratowałem ich…. Załącznik 48886 Załącznik 48887 Jestem w euforii. Jak ja się cieszę, że pojechałem za nimi... CDN |
Dobrze że Śluza przejął inicjatywę, bo ich dwa dni były ciekawsze niż nasze :)
- Chłopaki, wstawajcie już piąta rano ;), jedziemy na Farcau. - .................. @#$@#$@#$@!!@ - No dawajcie jedziemy - ..... HRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRrrrrrrrrrrrrrrrr rrrrrrrrrrrrr .... O 9 przy śniadanku. - Coś robimy? - Na razie trzeźwiejemy O 11 przy drugim śniadanku - Coś robimy? - ... można by się zacząć gdzieś zbierać - A chce wam się? - ........ - to czekamy na natchnienie. |
Ja to nie wiem jakie narkotyki chlopaki wciagali nosem z samego rana... Ale pilismy to samo i w takich samych ilosciach a z rana kazdy z nich zwarty i gotowy o nieludzkiej porze gdzies kolo 8-9... Zadowoleni z siebie i z zycia... Cyborgi :)
|
Sawy, ale co szutry widzieliśmy z daleka, to nasze, nie?
|
O przepraszam przepraszam :) sa dowody w postaci zdjec i filmow ze kazdego jednego dnia (nawet tego najgorszego) poruszalismy sie dziarsko (lub troszke mniej dziarsko) po drogach ktore smialo mozna zakwalifikowac jako "la boga la boga jaki hardkorowy off!" :)
|
Dobrze,że zostałem tam gdzie zostałem. Patrząc na te transzeje na fotosach to bym się szybciej sfajtał niż przejechał. Ale było miło. Chociaż ze strachu przez całą drogę bardziej skupiałem się na ściskaniu zwieraczy niż na podziwianiu panoramy :) taki ze mnie jeździec ...hehe
|
"Wybawicielu nasz" :) małe sprostowanie. Tiger jak Afryka sie nie psuje. Na rajdzie podlaskim zawalilem piachem sprężynę silnika krokowego ktory blednie podawał odczyt. Po wyczyszczeniu chodzi jak brzytwa :)
|
Cytat:
|
a Śluza z Mateuszem nic nie pożyczyli tylko jak rasowi mechanicy MotoGP w 30 sekund wzięli i mi ją zajebali :haha2: odkrecili w sensie od mojego moto kiedy ja kulturalnie alkoholizowalem sie 10 metrów dalej.... zauważyłem to dopiero jak pompe położyli na stole kolo mojego kieliszka :D
|
no Panowie Rewelacja... uprawiacie ten rodzaj turystyki jaki lubię...
jeżeli będziemy gdzieś jechać w tym roku macie miejsce w ekipie zapewnione! :D fajnie że się podoba nasz trakt do jeziorka! :D w sumie to już kilkanaście ekip zostało zainspirowanych filmem Louisa... ;) i bardzo fajnie! no to teraz czekam na ciąg dalszy opowieści... mam nadzieję że dojechaliście do jeziorka i do krzyża :) no i oczywiście jak tam zjazd z golgoty? próbował ktoś robić podjazd pod nią..? |
Z jeziorka to był szybki odwrót jak zauważony został biegnący z gory pies pasterski wielkości - uwaga Niedźwiedzia
|
Cytat:
Louis mówił, żeby się tam nie pchać afrykami :oldman: do krzyża nie dalibyśmy rady raczej... lepiej przyjedź kiedy na podlasie |
Cytat:
.. Kurcze wielka szkoda że nie pojechaliście dalej śladem w górę, tam właśnie idzie trakt po grzbiecie gór... właśnie ta część jest najbardziej widoczna w Filmie.. :) |
Cytat:
|
Nooo Pany, pełne uznanie. Jak patrzę na te foty, to odżyły bolesne wspomnienia, a jak widzę czym tam wjechaliście, to boli mnie jakby jeszcze bardziej ;) Pozdrawiam. Gratuluję.
|
Chłopaki zdobywali Farcaul i chwała im za to. Jak zostało to przedstawione we wcześniejszym opisach, myśmy jednego dnia byli trochę nazbyt wczorajsi na jazdę (i tego dnia ograniczyliśmy się do ostrych szutrów i góry błota w najbliższej okolicy - rzecz jasna późnym popołudniem). Drugiego z kolei na chłopaków gromkie "wstawajcie - jedziemy na Farcaul" z Sawym odparliśmy - #$@#$@#$@#$@#$@#@.
I zostaliśmy oto z Sawym i z zamiarem udania się na długą piękną szutrówkę w okolicach Alibaby czy jakoś tak :). Około 70 km na południowy wschód od Borszy. No to jedziemy. Najpierw tankowanie. A stacji ni ma. W sensie - wyjechaliśmy z Borszy z takim zamiarem, żeby tankowanie zrobić gdzieś w okolicach Alibaby (czy jakoś tak) tyle że jak nazłość petroliny niet. Chłopaki wcześniej nam dość dokładnie opisali trasę - jedzecie daleeeeeko w tamtą stronę i w takiej miejscowości (Alibabie) będzie po lewej duży kościół i za nim szuterek piękny i dłuuuugi. W sam raz na afryki. Jedziemy i jedziemy, dojeżdżamy do Alibaby. Patrzę - jest kościół. Hura! Wreszcie bo tyle asfaltu (zresztą w stanie jak po bombardowaniu) to było jednak za dużo jak na mnie tego dnia i ciągnęło nas do szutrów. Ale benzynki już prawie niet (jechałem na grawitacji od paru dni - swoją drogą, sprawdzone organoleptycznie, afryka rd04 na grawitacji ma jakieś 210 km zasięgu w cyklu mieszanym, czyli całkiem spooooko). Pytam w tej Alibabie gdzie petrolinka i słyszę jeszcze 10 km dalej. Patrzę na Sawego, niezbyt pocieszony, no ale co zrobić. Ujechaliśmy już 70 km, to 10 km też jeszcze przejedziemy. I 10 z powrotem. Jedziemy jedziemy i jest. Stacja benzynowa. Najbardziej zapyziała ze wszystkich możliwych. Przy okazji gdzieś tam na postoju stwierdziłem radośnie że mi spieprzył płyn hamulcowy. Trochę znaczy, ale zapobiegawczo przydałoby się go uzupełnić, bo nic innego nie poradzę a szkoda żeby się zapowietrzyły heble z przodu. Oczywiście płynu nie było na stacji. Znaczy był, ale do maszyn rolniczych. No dobra, to jak coś, to sobie ściągnę z tylnego zbiorniczka i przeleję. W sumie tylnego hebla mniej używam. W każdem razie już napaleni na ten szuter wracamy do Alibaby (czy jakoś tak), lecimy na kościółek i szukamy tej szutrówki. JEST JEST JEEEEEEST wreszcie. Gopro odpalone, my natankowani redbullami to dwójeczka i pizda przed siebie... 100 metrów. Szlaban. Nie to żebyśmy się przejmowali szlabanem ale się przejęliśmy. Dzień wcześniej chłopaki z lekkiej mieli spotkanie z leśnikami i nie należało do przyjemnych bo zostali piknie zamknięci w pułapce. Patrzę na znaki i wyczytuję z ikonek że generalnie "Polakom na motocyklach WON". No to sobie myślę. Piknie. Ale nic - dużo zieleni, jedziemy szukać innego wjazdu i się pokombinuje. Jedziemy polną dróżką wzdłóż ogrodzeń i widzę z daleka piękny dłuuuuugi szutrowy podjazd w góry. Na prywatnej posesji. I brama zamknięta. No pogrodzili się. Nie wie czy to akurat specyfika Suceavy (wyjechaliśmy z Maramureszu), ale gdzie były tereny do jazdy, tam wszystko pogrodzone. Jedziemy dalej i znaleźliśmy naszą upragnioną drogę z górą błota i kamieni. Parę kilometrów zrywki leśnej i dotarliśmy do stromego podjazdu z wielgachnymi koleinami. - Jedziemy? - Chodźmy obejrzeć najpierw... Poszliśmy z buta w górę i tak jakby.... no tak jakby stwierdziliśmy że wjechać to wjedziemy ale wyjazdu to nie będzie. A ponieważ już żeśmy trochę sobie najeździli to zdecydowaliśmy się na odwrót. A wracając rzeczka. To sobie myślimy - nie no, musimy utopić złomy. Na tej wysepce co tam jest. I jak debile wjeżdżamy do rzeczki, na wysepkę, szybka fotka (ja musiałem siedzieć bo nie miałem już stopki i by afryka nie postała za bardzo) i wyjeżdżamy. I..... Wracamy do Borszy. Popołudnie już, kilkadziesiąt kilometrów, chill. To był ostatni dzień jazdy na Maramureszu, dla mnie - ostatni raz kiedy siedziałem na Afryce. Ale o tym za moment. |
Dzień 7 – 29 maja 2014 – jak Farcau zdobywaliśmy - ciąg dalszy
29 Załącznik(ów)
Dzień 7 – 29 maja 2014 – jak Farcau zdobywaliśmy - ciąg dalszy
Dojeżdżam do chłopaków. Z ich perspektywy wyglądało to przepięknie. Ja na swojej Afryce na wysokości przelotowej balonów – no popatrzcie sami… Załącznik 49089 Załącznik 49090 Podjazd żlebem dostarczał adrenaliny, czachy dymiły, naprawdę było ciężko. Konieczna była asekuracja, bo po jednym błędzie trzeba by było schodzić po motocykl kilkadziesiąt metrów w dół. Załącznik 49091 Po dłuższej walce na tym żlebie wyjeżdżamy na rozległą hale. Czeka nas BARDZO ciężki podjazd po kępach traw, jagodnikach i innych pułapkach jak np kamienie. Załącznik 49092 Wcześniej miałem poważny kryzys przy mniejszej górce, która miała chociaż jakąś ścieżkę. Teraz przyjąłem to na zimno, wiem że muszę tam wjechać i czekam na to jak na wyrok. Nawet się nie łudzę, że mi się to uda. Plan prosty: jadę na maksa wysoko, wypierdzielam się i czekam aż chłopaki zejdą i mnie wepchną albo Mateusz, ten od kaszy ze skwarkami, weźmie i za mnie wjedzie. Załącznik 49093 Krzysiek zmawia jeszcze modlitwę o moc. 29 maj 2014, godz. 13.40. Atak. Pierwszy rusza znowu Tomek. Mówię mu: „Tomek, masz zawaloną piachem sprężynę silnika krokowego, która błędnie podaje odczyt. Jesteś pewny, że dasz radę?” Nie posłuchał, pojechał. Dobrze szło, już, już był u szczytu niemal… i gleba. Pojechali wszyscy i znowu sam zostałem, jak palec. Wojtek jeszcze przewraca się niedaleko Tomka, ale to chyba tak dla towarzystwa. To była w zasadzie jego jedyna gleba na tym wyjeździe, ale się liczy. Tak patrzę sobie z dołu jak Tomek stara się sam podnieść Tigera, nikt nie kwapi się, żeby zejść i mu pomóc i już wiem, że mój plan poszedł wpisdu. Nikt nie zejdzie, to zresztą zrozumiałe. Wjechać na górę, żeby potem schodzić i pomagać jakiemuś lamerowi, który pojechał na oponach Sahara w góry Rumunii zamiast na pustynie Maroka?! A potem jeszcze wchodzić pod górę?! To w ogóle motocykle trzeba było zostawić na dole i walić z buta. Czas ruszyć. Na jedynce czy na dwójce? Nieważne. Z relacji Louisa wiedziałem, że piękna zielona połoninka to jedne wielkie kartoflisko, ale żeby do tego stopnia. Tam na piechotę można było nogi połamać, a my pod to wjeżdżamy… Oczywiście gleba. Gleba za glebą. Padam, obracam motocykl do stoku, podnoszę, zjeżdżam i znowu próbuję. Wiecie ile razy tak zrobiłem? Cztery razy - wjazd-gleba- zjazd. Aż w końcu nadeszła ta chwila, że byłem już tak wysoko, że chłopcy zlitowali się, zeszli do mnie i troszkę pomogli, a troszkę dalej sam już trawersując wjechałem. Na połonince przy większej kałuży krótki odpoczynek. Dalej już łatwiej, wprawdzie krowią ścieżką, ale najtrudniejsze mamy za sobą. Załącznik 49094 Od teraz spijamy śmietankę, kwintesencja wyjazdu, satysfakcja z włożonego trudu, który okupiłem zniszczeniem paru elementów w Afryce, ale było warto. Już bez dylematów, spacerowa jazda i chłonięcie widoków. Nasza nagroda. Załącznik 49095 Załącznik 49096 Załącznik 49097 Załącznik 49098 Zatrzymujemy się jeszcze na posiłek. Mieliśmy kuchenkę, więc było na ciepło Załącznik 49099 Tomek z Wojtkiem nie rozumieją, że pora obiadowa to rzecz święta. Pojechali za daleko i musieli sobie radzić sami. Czy była winna sprężyna silnika krokowego? Nie wiem, ale przecież uprzedzałem :haha2: Załącznik 49100 W takich okolicznościach wszystko smakuje wyśmienicie. Wśród szumu wiatru i dochodzących gdzieś z dołu krowich dzwonków.. Załącznik 49102 Załącznik 49101 Przed nami Farcau, jak na wyciągnięcie ręki. Załącznik 49117 Po środku ja i cztery ocalone przeze mnie istoty :) czyli od lewej: Tomek, Krzysiek, ja, Mateusz i Wojtek Załącznik 49103 Jedziemy dalej, jest już naprawdę niedaleko. Zaraz za kolejnym wzniesieniem jest cel naszej wyprawy – jeziorko Vinderel, mokra plama pod Farcau. Tu kończy się track Louisa, choć teraz wiem od Exa, że można było spróbować jeszcze dalej. Oni tu nocowali :bow: Na północnych stokach jeszcze leży śnieg, wiatr dmucha... Załącznik 49104 Krzysiek z Mateuszem ruszają na brzeg jeziora. Załącznik 49105 Z mojego punktu wygląda to przepięknie i robię epickie foty. Załącznik 49106 Chłopaki zsiadają dostojnie z motocykli, zdejmują rękawice w tempie zdobywców „nigdzie się już nam nie śpieszy, zostajemy tu na popas”. A tu nagle – rach ciach, w tempie „Sp…lamy” wracają w naszym kierunku. Nie wiem co to było, ale po analizie zdjęć wychodzi na niedźwiedzia polarnego. Załącznik 49107 Mieliśmy już 15.30, a przed nami jeszcze powrót. Popołudniowe słońce kładło piękne światło na Karpaty, więc powrót, mimo że tą samą drogą dostarczał nowych wrażeń Załącznik 49108 Załącznik 49109 Załącznik 49110 Załącznik 49111 Do pewnych rzeczy już się przyzwyczaiłem Załącznik 49112 Jeśli istnieje forum Triumpha Tigera XC to ta fota chyba powinna się znaleźć na stronie głównej Załącznik 49113 Bez większych przygód dojechaliśmy do miejsca, które powinienem nazwać chyba Przełęczą Dylematu. Przy podjeździe wahałem się czy jechać dalej, teraz, którą drogą wracać. Gdy tak staliśmy naszym oczom ukazał się chłopak na crossie GasGas zjeżdżający z góry. Lekkość jego maszyny wszystkim przypadła do gustu, ale wiadomo, na lekkim nie ma przygody. Phi, każdy by wjechał, tylko co ja bym teraz opisywał? Załącznik 49114 Simi, tak miał na imię, rozwiał nasze wątpliwości dotyczące drogi powrotnej. Zaproponował, że sprowadzi nas do Repedea inną, o wiele ładniejszą, drogą niż wjeżdżaliśmy. Nie krył uznania dla naszego dokonania, dobrze, że nie widział jak dokonywaliśmy tego. Po popasie, poczęstunku pysznym jakovacem, takim ichniejszym kołaczem ruszyliśmy na dół. Spójrzcie na tę drogę na stoku w oddali, prosta dzida w dół. Załącznik 49115 O mało się tam nie zabiłem!!! Bałem się hamować przednim i nabrałem takiej prędkości na jedynce, że o mały włos nie spiąłem się z Simim. Włos mie się zjeżył, Mateusz na mnie wrzeszczy „Używaj przedniego trochę!!!”. Rany boskie, Krzysiek też leci na łeb na szyję… Udało się. Żyjemy. Ruszamy dalej, a te konie ze zdjęcia powyżej zaczynają galopować przed nami. Jakaś baśń, coś niesamowitego. Przede mną jedzie Simi, przed nim galopują trzy konie. Tego w żadnym filmie nie widziałem. Sięgam do kamerki na kasku, włączam: pik – włączona, pik-pik – wyłączona. Nożesz k….wa w takim momencie bateria mi padła!!! Jedziemy tak z kilometr, te konie tak pięknie galopują przed nami obok siebie, a ja tylko bezradnie mogę ten widok zapisać w swojej pamięci. Żal. Gliniasto-szutrowym zjazdem plącząc agrafki dojeżdżamy do Repedea. Nie wyobrażam sobie pokonania tej drogi po deszczu. Simi zresztą też uważał, że nie jest do przejechania na mokro. Na dole pamiątkowe zdjęcie, podziękowanie, pożegnanie Załącznik 49116 Zmęczeni ale szczęśliwi do granic możliwości wracamy do Borsy. Wieczorem resztkami sił udajemy się na pizzę. Wszyscy śnięci, nie do życia, nikt już nie żartuje, nie zanosi się rubasznym śmiechem… Wszyscy dostają pizzę oprócz Mateusza. Może jeszcze robią? Nie, jakiś błąd kelnerki. O 22.00 zaczynają zamykać bar, ale po naszej interwencji kucharz zostaje zmuszony do upieczenia jej. W międzyczasie okazuje się, że Evvil dzisiaj zbekał się głośno przy kelnerce… Przeprosił, ale niesmak pozostał... O 04.00 rano dnia następnego brakuje dwóch motocykli. Mateusza i Evvila. Czy to był przypadek? Wtedy nie było do śmiechu... ale teraz chyba mogłem sobie na to pozwolić Dalej Evil albo Mateusz niech dopowiedzą. Chyba należy się parę słów o pracy policji, zaangażowaniu innych osób i o zakończeniu tej historii... A ja jeszcze wrócę na Maramuresz i w ogóle do Rumunii. I planuję zrobić to kilka razy, bo raz czy dwa to stanowczo za mało... |
Filmowa relacja Maramuresz 2014 by Śluza
W międzyczasie na potrzeby rodziny i znajomych zmotałem relację filmową z tej wyprawy - Maramuresz 2014 by Śluza.
Mam nadzieję, że 35 min to nie za długo... Zapraszam, wprawdzie bez fajerwerków ale może się spodoba.. najlepiej w ustawieniach wybrać HD |
:Thumbs_Up: nie za dużo a nawet powiem ze za mało :D
|
Piękne widoki! Dobrze ,że napisy wrzucałeś! ach..... a ja leżę!
|
Cudowny filmik, obejrzałem jednym tchem :Thumbs_Up:
|
tia w pracy mnie kierownik na łeb wszedł że zamiasta pracować takie coś oglądałem z wypiekami
|
Cytat:
|
Marcin, filmik git majonez palce lizać ! :) Eh wspomnień czar...powtórka obowiązkowa.
|
No przyznam że poczułem klimat.
Fajnie się oglądało. Wszystko było by git gdyby nie ta akcja z kradzieżą. Nie ma happy end-a niestety. |
Sluza filmik taki sobie, tendencyjny, nie ukazujacy prawdy i w ogole do dupy... Mam nadzieje ze sprowadzilem Cie na ziemie :)
PS. Super ze Ci sie chcialo :) |
mogłem się spodziewać, że jakoś przewrotnie skomplementujesz. :D
|
Cały Sawy :P On już taki jest, trza się do niego takiego przyzwyczaić hehehe
...a filmik super :) |
Ej, dlaczego w tym wątku się już nic nie dzieje? Gdzie dalszy ciąg??? :umowa:
|
filmik fajny.. aż cud że tak długi się podoba.. :)
Powiem Wam Chłopaki że z calej tej relacji czuć że ekipa była przednia, i mieliście po prostu super zabawę.. i takie wyprawy są właśnie najlepsze :) |
Cytat:
generalnie poznaliśmy się tuż przed wyjazdem, na krótkiej integracji u mnie, a z niektórymi dopiero na samym wyjeździe m.in. z niejakim Sawym. Co za gość. Namiętnie słuchał i śpiewał "Cała naprzód ku nowej przygodzie" z Podróży Pana Kleksa :vis: i ciągle co innego mówił ("Pier.., dzisiaj tylko piwo"), a co innego robił ("Panowie, chyba nie będziemy tak siedzieli przy browarze?!!") :D |
"Cała naprzód ku nowej przygodzie" jednogłośnie i jednoosobowo okrzyknąłem hymnem naszej wyprawy! :umowa:
nie było żadnego głosu sprzeciwu więc powinniście uszanować demokratycznie wybraną pieśń i co noc śpiewać stojąc na baczność! :Sarcastic: PS. i faktycznie ekipa fest i jakby coś się kroiło w przyszłości to jadę! :rules: |
heheh. to ja też z wami jadę.. :D
|
ja chyba we wrześniu pojade na "pizze" do Borsy
|
Przeleciałem kiedyś przez Maramuresz tranzytem.
Po takiej relacji, filmie po prostu myśli krążą tylko wokół planowania pewnej przygody... następny rok będzie odpowiedni :Thumbs_Up: |
Otóż relację dokończę może wreszcie, ponieważ warto jeszcze powiedzieć o finale tego wszystkiego, czyli jak to się stało że wyjechaliśmy razem a wróciliśmy trochę oddzielnie i różnymi środkami lokomocji.
W wieczór poprzedzający powrót do Polski, powiedzmy koło godziny 20 udaliśmy się do naszej ulubionej knajpki szumnie nazywanej Tuborgiem. Szumnie bo takie było logo browaru na parasolach, a jak się nazywała knajpka - ciężko powiedzieć. Grunt że mieli piwo i chyba naprawdę jedną z lepszych pizz jakie kiedykolwiek dane mi było jeść. Generalnie pizzą ten nasz wyjazd stał. To znaczy zupkami w proszku rano i w dzień a wieczorami pizzą i browarem. Wieczór upływał dość błogo, niemniej coś zaczynało trochę zgrzytać. Ostatniego wieczora zebraliśmy się wszyscy w knajpce - to znaczy grupa lekka i grupa ciężka. Było nas wielu w jednym miejscu i knajpka trochę nie wyrabiała z generowaniem placków dla nas. Skończyło się na niewielkiej interwencji i trochę tak jakby kłótni o zamówienia których nie zrealizowali. W tym wszystkim Mroova zwany od tego wieczora Gandalfem z racji pęknietej nogi i długaśnego kija którym się podpierał. Sorry Mroova :D. W każdem bądź razie, wieczór skończony uznaliśmy za udany i udaliśmy się na spoczynek celem wczesnoporannego zorganizowania się do powrotu do kraju. Była powiedzmy godzina 23 kiedy odbyliśmy jeszcze dyskusje na temat "czy bagaże pozostawiać na motocyklach już gotowe do odjazdu" i ustaliliśmy że dzielimy się na grupy na wyjazd z racji tego, że część chciała jechać do BPM na nocleg a dla części z południa nie miało to sensu. Stanęło jakoś na tym - DZIĘKI BOGU - że bagaże zostały w domkach a motocykle puste. Na zewnątrz suszyły się tylko ciuchy - w szczególności buty. Zasnęliśmy snem kamiennym bo pobudka zaplanowana została na godzinę 4 dla pierwszej grupy i bodaj na 6 dla grupy z Polski centralnej. Pożegnaliśmy się i poszliśmy w kimę. Dalej było mniej więcej tak - do domku mojego i Sawego wpada Śluza: - wstawajcie, zajebali nam motocykle. - .......aleosochoziiii - no wstawajcie, motocykli nie ma. Zerwałem się z wyra myśląc że to żart jakiś. Że Śluza przegiął i durnoty odstawia, bo takie żarty fajne nie są. Wychodzę przed domek i patrzę. Afryki mojej nie ma. Folia i camelbag leżą na ziemi, Afryki nie ma. Wychodzi Mateusz - k.... gdzie moja afra? Na początku myślałem że chłopaki zrobili sobie naprawdę słaby żart, ale miny mieli nietęgie. Na 8 motongów, dwa zniknęły. Mój i Mata. Lecimy budzić właściciela kampingu. Tutaj dygresja - tak, doczekaliśmy się tego trochę na własne życzenie. To że nocuje duuuża grupa motocyklistów było w całej mieścinie wiadome. To że rutyna nas rozwaliła - również. Łańcuch na moto czekał w domku. Bodaj trzeciego dnia przestałem na noc zapinać motocykl, bo było kurde po prostu bezpiecznie. W dodatku nocowaliśmy w domkach które znajdowały się w głębi osłoniętego podwórza i motocykle stały dosłownie metr - półtora od drzwi domku. Naprawdę - jeśli ktoś je jebnął, to na bezczela totalnego. Ktoś poleciał budzić właściciela, ten po Policję. Ja już byłem w połowie ramki fajek. Policja przyjechała po, żebym nie skłamał, kwadransie. KWADRANSIE w środku nocy. I powiem - przejęli się a przynajmniej takie sprawiali wrażenie. Załamka totalna. Nie powiem, Policjanci zrobili swoje - zdjecia, zdjęcia zdjęć motocykli które zniknęli, po pół godzinie przyjechał Starsky - detektyw żywcem wyciągnięty z serialu. Gadka szmatka zawijają mnie i Mata na posterunek. Żegnamy się z chłopakami bo jadą do Polszy. Został Krzysiek. Zdążyłem tylko obudzić jeszcze lekkich i Marka i zabukować dla mnie i dla Mata miejscówki w Oplu na powrót (myślenie praktyczne w takich sytuacjach włącza się bardzo szybko). Na posterunku jakaś godzinka na papierologię, właściciel pojechał z nami robić za tłumacza. W sumie to Policja wygląda tam na komisariatach mniej więcej tak jak w Polsce tylko działa dużo szybciej (szok). Z Matem postanawiamy, że w sumie to i tak niewiele możemy zrobić tylko czekać. Starsky mówi nam, że jest szansa że się odnajdą sprzęty szybko, w sensie, że w parę godzin i że rzucają ludzi. Myślałem że trochę ściemnia ale.... no dopóki tam byliśmy to faktycznie... Zaczynało już świtać. My biegamy po wiosce i tłumaczymy które ślady są od naszych sprzętów. Tam było sporo szutrów i błota i ślady znaleźliśmy szybko - biegnące w górę, natomiast trzeba decydować co dalej. Znajdą się to się znajdą. Nie znajdą to nie. Policja rzuciła się szukać, my byśmy tam za wiele już nie pomogli a inna sprawa, że byliśmy trochę zrezygnowani. Nie chcieliśmy wstrzymywać Marka, więc stwierdziliśmy że spadamy do Polski. Ładujemy się do Opla, wkurwieni i zniesmaczeni i długa z Borsy. Zasnąłem. Ujęchaliśmy ze 100 km z Markiem, Mroovą i Matem, budzi mnie sms od szefa ośrodka. "Michal, one bike is found. return!" Marek stanął a ja dzwonię do Krisa (szefa znaczy) bo oczywiście nie mógł napisać który (blachy albo kolor). Jakieś takie miałem przeczucie że nie mój. I miałem rację. A jak podyktował mi blachy zaczynające się od T to... no cóż. Szczerze - tak, każdy byłby trochę zawiedziony, ale z drugiej strony cieszyłem się, że przynajmniej Mateusz odzyska sprzęt. To była zdecydowanie dobra informacja. I tutaj dla Marka należy się wielki szacun. Pokonanie w górach 100 km oplem z naczepą załadowaną motocyklami to nie jest godzina jazdy. Marek nawet się nie zastanawiał. I za to Marku ogromne dzięki! Lawetę zostawiliśmy na parkingu. Mroova zadeklarował się że będzie jej strzegł jak Ordon reduty. A Marek gaz do dechy i te 2,5 godziny zasuwamy z powrotem. Po przybyciu na miejsce szybka decyzja - Marek zabierze nasze bagaże do Polski, my natomiast z Mateuszem będziemy kombinować. Chłopaki z lekkiej mieli wyjeżdżać dopiero następnego dnia więc jakby co oczywiście nie było dyskusji - zabiorą nas albo mnie, zależy jak się sytuacja rozwinie. Z Policją pojechaliśmy w góry i dość szybko znaleźliśmy Afrykę Mata - pojeb który ją buchnął musiał się nieźle wygrzmocić - owiewki połamane, wszystko usrane trawą, klamki hamulca brak. Wyglądała fatalnie ale..... Odpaliła od strzała. Nie wiem jak, Mat zjechał nią z całkiem stromych podjazdów... Bez hamulca (bo brak klamki), na zgaszonym silniku. I teraz tak - klamkę dało się dosztukować a owiewki pokleić taśmą. Karcherem Afryka została doprowadzona do ładu. Mat mógł jechać i jeszcze wieczorem byłby w domu. Ale powiedział mi że ni chuja nie jedzie i że moja też się znajdzie. Szacun. Właściciel urządził grilla, myśmy coś tam dorzucili od siebie. Poznaliśmy Mario - zajebistego gościa z Holandii który tam się urządzał. Pochlaliśmy a potem zawiózł nas do siebie w góry. Tak - w tej kolejności. Mario po paru browarach wsiadł z nami do Suzuki Jimmy i powiózł nas w góry. Ja się go pytam - jak to kurde z tą tolerancją na alko. To nam wytłumaczył - tutaj chodzi o to, żeby nie jeździć asfaltem. Tak w praktyce. Bo stwierdziliśmy tak - się znajdzie (w sensie Policja znajdzie) to się znajdzie. SIę nie znajdzie, to ja wracam z lekkimi a Mat sobie na Afrze. No i tak sie stało. Minęło już trochę czasu a ja szlifuję rumuński opanowując "Africa Twin Vanzare", "XRV demenzes", "Africa Twin furata din Borsa" i przeglądajac co tydzień zdjęcia afryk na googlach. Co żem napisał to żem napisał. No chuj. To tylko sprzęt. Stało się i raczej nic na to nie poradzę. Wyjazd i tak był zajebisty. A skończyło się na kupnie KTMa i tyle. Może kiedyś kupię jeszcze afrykę. Może kiedyś pojadę jeszce do Rumunii która jest naprawdę pięknym krajem. I ludzie - Rumuni, są naprawdę spoko, bardzo gościnni i bardzo pozytywnie nastawieni. Bo okradli nas Romowie a nie Rumunii a to bardzo duża różnica. |
aaaa tak sentymantalnie i w ramach porządku postanowiłem do tej relacji podłączyć relację Evvila z odzyskania Afry, żeby było kompletnie w jednym wątku
http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=24468 |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:21. |
Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.