![]() |
Łoooo matko co za rzreźnia. Zawsze mówiłem, że skuterzaści to najtwardsi z twardych powleczonych Nikasilem.
Ale i tak im pierwszy machał nie bedę :) |
11 Załącznik(ów)
Zakurzone kurierki - Kosmonautki [wejście do domu zawsze w kasku, w rękach potrzebne miejsce na zakupy, torbę i parę różności wyciągniętych w jakimś celu z kufra]. Latem twarz kurierki była z reguły przybrudzona w specyficzny sposób - odkaskowy. Latem używało się dużo "mokrych chusteczek" i rzeczywiście po przetarciu gęby zmieniały kolor. W porze deszczowo-zimnej o dziwo wyglądało się znośniej, nie trzeba było zużywać chusteczek. A może nie zużywało się ich ze względu na orzeźwiający charakter? Ziiiimneeee! Nie, nie, w chłodniejszą porę było się mniej brudnym na twarzy, ewidentnie.
Ten wstępik ma na celu wskazanie kontrastu, jakiego dopuszczałyśmy się z 5-8-8 w dni wolne od pracy. O taaak. Uwolnione włosy [Magda wyprostowane], lakier na paznokciach odświeżony, nierzadko jakaś kiecka, coś na wzór makijażu... Torebka. Wypas. Pamiętam nas dwie w czasach licealnych :) Magdy chyba nigdy nie widziałam w spódnicy, a co dopiero w sukience! Mi zdarzało się raz na rok. A tu? Dwie pańcie. W końcu - Londyn zobowiązuje ;) Trzeba się dla odmiany czasem odchamić. - Kupiłam dwa bilety na koncert, za dwa miesiące. - oświadczyła mi pewnego dnia Magda. - Chodź ze mną. - E... a na jaki koncert? - The Lumineers. - nic mi ta nazwa nie mówi. - Nie znam. - Znaaasz, puszczają w Trójce. - i znajduje mi na you tube sztandarowy kawałek "Ho Hey". - Aaaa, no fajnie grają. - podrygujemy. - Dobra, namówiłaś mnie. Tylko muszę posłuchać reszty piosenek, żeby być przygotowaną. [Przez te dwa miesiące nie przesłuchałam ani jednego dodatkowego utworu Lumineersów. :) ] Załącznik 47026 - Kiedy jest ten koncert? - dopytuję się co jakiś czas Magdy. - W któryś czwartek listopada. Nadchodzi któryśtam czwartek listopada. Dzień wcześniej meldujemy naszemu kontrolerowi, że chcemy w ten dzień skończyć pracę wcześniej, aby o 16 być już w domu. Trzeba przecież się przyszykować, bycie kobietą nie jest łatwe. Trzeba się doprowadzić do porządku po dniu pracy w pyle, deszczu, czy co też się trafi tego dnia. Koncert zaczyna się o 18.30 - musimy się na niego dostać środkami komunikacji miejskiej. Spoglądam późno w nocy jeszcze raz na bilety, które zostały u mnie w pokoju. Koncert jest w czwartek, taaak. 28-go, t.. ale przecież jutro jest 21! Rano uświadamiam Magdę. - Co robimy? Odwołujemy nasz mikro-urlop popołudniowy? - pytam Magdę kontrolnie. - E, nieeee... - zaskakuje mnie - zróbmy sobie wolne. Ten tydzień był męczący, należy nam się wolne popołudnie. I podała mi kilka opcji jak można spędzić popołudnie w dzień powszedni. Szok :D Ile możliwości! Raj! Można ugotować obiad po jasnemu, można pojechać na zakupy gdzieś dalej, albo przejść się po targowej uliczce za rogiem. Można pójść na spacer, na piwo... Tyle możliwości. Niesamowite. Korzystamy!!! Tego dnia rzeczywiście byłam w domu koło 17. Jak prosiłam. Magda dotarła godzinę później - bo się coś przedłużyło, jakaś paczka dodatkowa po drodze, to i tamto i gdybyśmy rzeczywiście miały w ten dzień iść na imprezę, pewnie byłaby ostra spina, żeby się wyrobić. Takie życie w naszej kurierskiej firmie. Na drugi dzień Fajfejtejt poinformowała naszego szefa, że jednak się pomyliła z terminami i przypomniała sobie dopiero jak miałyśmy wyjść z domu ;) Cóż miał zrobić? Pośmiał się chwilę i przystał na powtórkę przyszłotygodniową. A śmiać się miał prawo, bo parę tygodni wcześniej 5-8-8 wywinęła ciekawszy numer. Leciała na zasłużony urlop do Włoch, na lotnisko miała odwieźć ją kuzynka mieszkająca nieopodal, a ponieważ samolot odlatywał dosyć wcześnie â koło 7, może 8 - nocowała u Eli. Ustawiły sobie obie budziki, zsynchronizowały zegarki. Nagadały się wieczorem, rano wstały bez ociągania się. Dopakowanie paru brakujących elementów bagażu, torba do auta. Wszystko jest? Tak, jest wszystko. No to jedziemy. Dziewczyny wyjechały z osiedlowej uliczki i spojrzały na zegarek samochodowy. Była godzina później, niż planowy wyjechać... Jak to się stało? Nie pytajcie. Czasem po prostu coś się zakrzywi myślowo i może to dotknąć dwie osoby na raz w podobnym czasie. Tak musiało być w tym przypadku :) Magda na samolot nie zdążyła. Ale wróćmy do koncertu - nastąpił czwartek przyszłego tygodnia i tym razem obie wróciłyśmy o znośnej porze do domu. Czesu-czesu, malu-malu, buty na obcasie, prostowanie włosów i inne bajery. I na metro. Później autobus. Trochę ciasno było, ale zmieściłyśmy się. Zajęłyśmy nawet strategiczne miejsce w pierwszym rzędzie na górnym pokładzie czerwonego autobusu: widok telewizyjny - uchylałam się przy mijaniu większości drzew :) Bardzo miłe uczucie oglądania drogi z górnej perspektywy. Tylko czemu kierowca się tak pie.oli?! :D Załącznik 47028 Nie no, ma prawo, luuuzik, jesteśmy pasażerkami, mamy czas. No, miałyśmy mały poślizg czasowy, ale wiedziałyśmy, że jakiś zespół poprzedza występ gwiazd. Sam Alexandra Palace położony jest na wzniesieniu, dojeżdża się tam zakrętowo w pięknym, zielonym otoczeniu. Kiedyś poprowadził mnie tamtędy GPS w pracy i w ten sposób dowiedziałam się o tym ciekawym miejscu :) Tak się właśnie zwiedza Londyn :D Po okazaniu biletów zostałyśmy wpuszczone do środka, odnalazłyśmy szatnię [trzeba było w słowniku sprawdzić jak to ma na imię po angielsku - cloakroom]. Przystąpiłyśmy do poszukiwań właściwej sali, najpierw jednak coś mniejszego z atrakcjami... Załącznik 47029 W końcu jest duuuża koncertowa sala. Ale jakoś tu pusto i ciemno. A przecież już 19. Gdzie muzyka? Eh, spokojnie, jest bar, napijmy się piwa. Plastikowe kubeczki już puste, a wciąż jedynym dźwiękiem trafiającym do naszych uszu jest gwar gęstniejącego tłumu. To co? Kupujemy jeszcze jedno, czy czekamy? Bierzeeeemy! Załącznik 47030 W końcu na scenę wyszło ciekawe towarzystwo i zagrało równie ciekawie jak wyglądało ;) Thao & Get Down Stay Down: I... tadaaaaaaa, są i oni! Przypominam, że znam tylko jedną ich piosenkę :D Zaczynają grać, wyglądają fajnie, ruszają się fajnie, grają fajnie... Na dodatek po tej rozpoznawalnej przeze mnie piosence następują kolejne, w podobnym klimacie i z podobną energią. Jest dobrze, jest bardzo dobrze! Mam właśnie dzień z szaleństwem pod skórą, więc pozwalam mu się uwolnić i brykam w tłumie. W tłumie... który wcale tak bardzo nie bryka. Raczej słucha i ewentualnie się buja. Co tam, moje szaleństwo już w swoim żywiole, Magda też podejmuje pląsy, tłum blisko nas zauważalnie ulega zakażeniu. Bawimy się :D Załącznik 47031 Załącznik 47032 Załącznik 47033 Załącznik 47035 Oj, było miło, nic to, że jutro trzeba wstać do pracy, bo piątek przed nami. Koncert dobiegł końca, tłum ruszył ku wyjściu. Krajobraz pokoncertowy: Załącznik 47036 O-o. Ten tłum ruszył do kloakowego pomieszczenia... Kolejka na pół godziny. Trzeba było swoje odstać. Uf, kurtki odebrane, wychodzimy na świeże powietrze, trzeba złapać busa "na dół". A ta kolejka to... ?! To do autobusu ;) Załącznik 47034 Najważniejsze, że odchamienie przebiegło pomyślnie, kurierki wróciły zadowolone, przetrwały piątek i jeszcze wiele tygodni maglowały utwory The Lumineers :) Załącznik 47027 ps. Ciekawie rozwiązane były sikalnie - trzy olbrzymie przyczepy toitoikowe - kibelki z dwóch stron po 6-8 sztuk z każdej, z zewnątrz raczej nie przypominające plastikowych, klaustrofobicznych wychodków. W środku już bardziej. Do każdych drzwi prowadziło kilka stromych schodków, całość ogrodzona i pilnowana przez pana, który wskazywał ilość osób i kierunek do odpowiednich drzwiczek :) Pan toitoikowy nawigator - sprawdzał się. |
W każdym Twoim kolejnym, kszykszykszy..., znajduje się perełka. Tą razą jest to: "...dzień z szaleństwem pod skórą..."
Pisz tak dalej |
mało widać "przez okno" ;)
|
yoł yoł, nie wiem jak można nie znać luminirsów w dobie wszechobecnego hipserstwa :D
|
10 Załącznik(ów)
Hm… mieszkałam w „domu” z ośmioma osobnikami podobnej narodowości. Polacy i para Słowaków. A ponieważ mój pokój sąsiadował z kuchnią, mogłam obserwować, jak radzą sobie „nasi” na obczyźnie ;) Ale jak radzą sobie moturzyści? Hm… Aby się dowiedzieć tego właśnie, wybrałam się pewnego razu w gości do Luz Mariji :D W towarzystwie Banditosa i Jaśka. Spotkanie było umówione na wcześniejszym wyjeździe z szumną wiązanką liter ADV w tytule :) Ale o tym innym razem.
Jakieś 90 km z Londynu kawałek poza Londyn ;) Próbujemy się spotkać na trasie z Jaśkiem, ale coś nasze 650-ki na kostkach nie mogą się zgrać z cbr 1100xx :) dojeżdżamy więc osobno, żeby mimo wszystko pobyć razem. Plan? Gotujemy coś dobrego. Ja nie jem mięsa, więc chłopaki wspaniałomyślnie proponują rybę. Do tego marchewka z piekarnika, a – kto chce – na deser dostanie kiełbasę :D Więc jak sobie radzą nasi motorniczy na obczyźnie? Jakoś tak: Marchwiowy potwór z kotem w tytule gości nas w swojej kuchence. Załącznik 47086 Jasiek nie boi się żadnych prac - dopada zlewu i nie waha się go używać w sposób cywilizowany. Załącznik 47087 Tylko blondynki chowają się wstydliwie w drzwiach i boją zmoczyć i ubrudzić rączki :D Załącznik 47088 Trzeba wpieprzyć tym marchewkom, niech mają za swoje, zaraz je upieczemy! Załącznik 47089 Tymczasem w małej kuchennej przestrzeni dzieją się różne różności. [Wszyscy jesteśmy trzeźwi, wracamy dziś na kołach do swoich łóżek.] Załącznik 47090 Pichcimy. Załącznik 47091 Kuchnia jest najlepszym miejscem spotkań :) Gotujemy, gadamy, niektórzy umawiają się na spontaniczny lot do Maroka... Załącznik 47092 Czas zapieczyć. Załącznik 47093 Rybki kupione z tego stoiska: Załącznik 47094 No to nawcinani. Załącznik 47095 Fajny dzień. Odskocznia od kurierskiej normalności, gadki-szmatki, smaczności, zapachy piekarnikowe, dużo pozytywnej energii i mega towarzystwo :) Chillout... Dzięki chłopaki za takie akcje-atrakcje. |
fajnie :)
|
Jest super! Pisz!
|
Z calego tego śledzia to najmilej wspominam polska kiełbaske...mmm...
|
Patrząc po tych zdjęciach ciężko mi uwierzyć, że nic tam pite nie było..:D
:) |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:54. |
Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.