![]() |
Cytat:
|
Cytat:
Jak wygrana w totka - bardzo rzadki widok. Cytat:
Cytat:
Ciekaw jestem, czy aktualnie ceny w Turcji skoczyły ponad dwukrotnie (tak jak spadł kurs liry), czy nie. Jeśli nie - to oznacza, że dla nas jest obecnie w Turcji arcytanio! Pamiętam też, jak kilka/kilkanaście lat wstecz przy wysokim kursie liry paliwo kosztowało tam 8-9 złotych, co było dla nas niezłym szokiem. |
Cytat:
opowiem jak wrócę ... 2 mc temu paliwo było po 3.60zł Dziś już po 5.55zł. Podobno również w Iranie podniosły się ceny paliwa z 91gr na 1,25zł :) |
jedź i wracaj. będzie to pierwsza grubsza leracja w tym roku.
przywieź taniej wachy :D |
Dredd pamiętam mój pierwszy raz w Turcji w 2013r. i benzyna po 2,09 euro. Ostatnio byłem we Wrześniu 2021 to lira kosztowała około 0,46 pln i można było zjeść kolację w dwie osoby za 30 pln. Czytam z ciekawością bo w tym roku też mam zamiar tam wrócić i może uda się wjechać do Iranu. W takim razie napisz kiedy odbyła się podróż bo ja byłem przekonany, że Wy teraz jesteście na miejscu.
Ja ktoś jest ciekaw aktualnej ceny paliwa w Turcji to można sprawdzić pod linkiem https://www.petrolofisi.com.tr/akaryakit-fiyatlari Dzisiaj to około 6 pln. |
No to cena paliwa w Turcji jest jak w Polsce przed wojną = 5,71 Złoty.
Paliwo przestało być tanie. |
Wszystko niesamowicie podrożało. Ludzie pracują za półdarmo.
Mam nadzieję, że to nie wpłynie negatywnie na ogólne nastroje w społeczeństwie czy wobec turystów. Współczuję Turkom - w OGROMNEJ większości, Ci których znam to poczciwi, ciężko pracujący, bardzo grzeczni ludzie. Naprawdę trudno ich nie lubić. To co mnie uderzyło i co wciąż podkreślam, że właśnie są 'grzeczni' - być może to już taki wschodni 'ryt' ale odzywają się do siebie bardzo ok, delikatnie rzecz można. W knajpach obsługa ma to coś co moim zdaniem wykracza poza zawodową uprzejmość. Dlatego szkoda mi ich wszystkich, że się im tak zesrało mimo starań... |
W sumie w Turcji jest problem z nacjonalizmem (przykładowo kwestia flag) zahaczającym nawet o szowinizm.
Z perspektywy przybywającego okazjonalnie gościa, czy turysty tego nie widzisz zwłaszcza jak się nie zagłębisz. Wystarczy zagadać o Kurdów, ludobójstwo Ormian czy o mniejszości seksualne i można zmienić postrzeganie. Dużo zła zrobił Ich wodzuś. Podbijając nacjonalistyczny bębenek z jednej strony, z drugiej prowadząc bardzo ambitną politykę zagraniczną. Nabruździł w Syrii, Zakaukaziu (kwestia Armenii), Libii.... W targach z zachodem lewaruje się putinowską rosją. W efekcie podgryzany sankcjami, zaczął nadmiernie drukować pieniądze, żeby utrzymać wzrost gospodarczy, no i to mu się zaczęło rozjężdżać. |
Zgadzam się z Tobą Luti.
Znam osobiście kilku Ormian. Kiedy wypowiadają się o Turcji zupełnie inaczej to przedstawiają. Rzeź Ormian z 1915r będą pamiętać przez tysiąclecia. Dlaczego góra Ararat która jest świętą górą Ormian ... jest obecnie w Turcji ? Jak by Turcy byli tacy super 'grzeczni' to może by oddali górę Ormianom ? Każdy prawilny Ormianin widzi ją z okna w Yerewaniu albo ma jej obraz na ścianie. Turcja to taki kraj trochę podobny do Rosji ... ciemięży mniejszych i słabszych sąsiadów od setek lat. |
uszywiś... jest Turcja i jest Turcja. jak w każdym kraju.
Izmir jest jak na Turcję MEGA postępowym miastem i pisząc powyższe słowa dotyczą one tej lokalizacji. Co do czystek czy tam innych zbrodni narodu... Dajcie spokój. Nie byliśmy święci i nie ma sensu jechać w tą stronę w kontekście zbliżającego się wyjazdu o takiej a nie innej naturze! |
Cytat:
Powodzenia! :D |
31 Załącznik(ów)
Na początku słowa skruchy: wiem, że nie powinienem pisać posta pod postem, ale dzięki temu opowieść ma być czytelniejsza, więc liczę na wybaczenie ze strony administracji :)
A teraz wracam do opowieści. Wiem, że trochę to trwało, ale mam nadzieję, że tym razem będzie lepiej! ... Dogubeyazit Wnętrza pałacu robią duże wrażenie. Hammamy, haremy, salony, meczety, a wszystko misternie zdobione – oczywiście w motywy roślinne czy kaligrafię. Islam bowiem zakazuje przedstawiania postaci ludzkich czy zwierzęcych. Trafiliśmy także na fotograficzną sesję ślubną. Skoro państwo młodzi przyjechali tu aby być fotografowanymi, to chyba nie będą mieli nic przeciwko, że i my pykniemy sobie jedną ich fotkę :D Załącznik 121901 Załącznik 121870 Załącznik 121871 Załącznik 121872 Załącznik 121873 Mamy okazję wejść do meczetu razem z innymi lokalnymi turystami. Przed wejściem trzeba oczywiście zdjąć buty. Załącznik 121874 Załącznik 121875 Załącznik 121876 Załącznik 121877 Mieszkańcy pałacu mieli z okien piękne widoki. Załącznik 121878 Załącznik 121879 Sam pałac także prezentuje się pięknie. Mnie jedynie nie podoba się wplatanie w takie budynki, nowoczesnych elementów architektonicznych. Zdaję sobie sprawę, że mają one za zadanie zapewne chronić zabytek przed szkodliwym wpływem warunków atmosferycznych, ale można albo je zrobić zgodnie ze stylem budowli, albo w taki sposób, żeby nie były widoczne. Załącznik 121880 Załącznik 121881 Załącznik 121882 Załącznik 121883 Tymczasem sąsiedztwo pałacu wygląda tak, jakby nie zmieniło się od wieków. Załącznik 121884 Po wyjściu spotkaliśmy bardzo sympatyczną rodzinę turecką. Jedna z pań pracowała w Niemczech, więc zamieniliśmy kilka słów. Jeśli chodzi o mnie, nie było łatwo, bo językiem tym nie posługiwałem się odkąd skończyłem szkołę średnią ;) Na koniec wspólna pamiątkowa fotka. Załącznik 121885 Nasz „osiołek” na tle pałacu prezentuje się całkiem, całkiem. Poza tym widoki z budynku na Dogubeyazit przepiękne. Załącznik 121886 Załącznik 121887 Na koniec zafundowaliśmy sobie trekking do pozostałości twierdzy. W górze widać było szczelinę skalną, z której – jak zapewniał nas chłopak na parkingu – roztacza się piękny widok. Podejście było naprawdę słabe, zwłaszcza w motocyklowych butach i w pełnym rynsztunku. Dotarliśmy jednak szczęśliwi do owej szczeliny i wtedy naszym oczom ukazał się …. Tu cisną się na usta słowa, których nie wypada pisać. Jedyne co mogę powiedzieć to: Co za gamoń z tego chłopaka! Cali mokrzy, prawie zjechaliśmy na dupie w dół, bo zejście, jak wiadomo, często jest trudniejsze. Załącznik 121888 Załącznik 121889 Z Dogubeyazit walimy w stronę miasta Kars. Pierwotny plan zakładał, że pojedziemy „żółtą”, podrzędną drogą, ale z uwagi na cieknący uszczelniacz amortyzatora, zdecydowaliśmy się na drogę „czerwoną”, krajową, która będzie równiejsza. Droga, pomimo, że główna okazała się naprawdę widokowa. Przyroda dopiero co rozkwitała, widać było nieśmiałe kwiaty. Jak dowiedzieliśmy się od jakiegoś zagadniętego na jednym z postojów Kurda, u nich – pomimo, że jest 10 lipca – jest dopiero wiosna. Ruch na drodze bardzo niewielki, więc można było spokojnie kontemplować mijane krajobrazy oraz ludzi żyjących w odwiecznym rytmie zmieniających się pór roku oraz otaczającej ich przyrody. Bardzo prosto, ale też i biednie. Załącznik 121890 Załącznik 121891 Jedzie się dobrze, ruch niewielki, zaś mijane krajobrazy naprawdę piękne. Jest górzyście, lecz jak inaczej niż w naszych górach! Zdecydowanie mniej roślinności, za to kolory dużo bardziej zróżnicowane. Po drodze wspięliśmy się na płaskowyż, z którego roztaczał się naprawdę piękny widok na okolicę. Załącznik 121892 Załącznik 121893 Załącznik 121894 Załącznik 121895 Urzeczeni widokiem postanowiliśmy zatrzymać się na kawę. Wzięliśmy więc z kufra kocher i ulokowaliśmy się na poboczu drogi, aby móc nacieszyć się otaczającymi nas okolicznościami przyrody. Wstawiłem wodę, ale jakoś nie chce się zagotować. Palnik huczy, a ja czekam niecierpliwie. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że jesteśmy wysoko nad poziomem morza, więc może być tu mniej tlenu i dlatego kuchenka nie radzi sobie tak dobrze, jak na nizinach. Jak się potem okazało, moje przypuszczenia były trafne – gazu ubywało w dość dużym tempie: choć używaliśmy kochera tylko do gotowania wody na kawę w plenerze, to jedna butla nie wystarczyła do końca wycieczki. Piękne są takie chwile, gdy człowiek może zatrzymać się, poobcować z przyrodą i napić się kawy… Posmakować ulubionego napoju racząc oczy pięknym widokiem… Choć, jeśli zastanowić się dłużej, wiele zależy od naszego nastawienia do przeżywanych chwil. Tak naprawdę nie jest potrzebne ani nieznane miejsce wiele kilometrów od domu, ani spektakularna sceneria, ani też wspaniała pogoda. Jak sięgam pamięcią, bardzo miło wspominam rytuał picia kawy kilkanaście lat temu w przysłowiowym „przydrożnym rowie” 100 km od domu, w zimny i pochmurny październikowy dzień. Tu dodatkowo możemy rozkoszować się przyjemnym ciepłem świecącego na nas słońca, spokojem odludzia oraz widokiem! Szkoda, że aparat nie jest w stanie oddać tego wrażenia. Załącznik 121896 Załącznik 121897 Załącznik 121898 Załącznik 121899 |
Dredd :Thumbs_Up:
|
18 Załącznik(ów)
Dalsza droga, choć bardziej płaska także cieszyła oczy. Najważniejsze zaś było to, że ruch na niej był znikomy i całą uwagę można było poświęcić na kontemplację otaczających nas szczegółów. Nieraz tylko zdarzało się, że trzeba stanąć, bo przez drogę przechodzi stadko jakiegoś zwierza: krów czy owiec. Po jakimś czasie mieliśmy okazję poznać cząstkę „niezdobytego” Iranu – wyprzedziliśmy bardzo wolno jadącego stareńkiego amerykańskiego Maca – ciężarówkę z Iranu. Kierowca zatrąbił na nas przyjaźnie oraz pomachał z uśmiechem. Jeśli tacy są kierowcy w Iranie, tym bardziej żal, że nie udało się wjechać do tego kraju!
Mijana tablica potwierdziła moje przypuszczenia, że jesteśmy dość wysoko nad poziomem morza. Kilometry mijały szybko, a tego dnia mieliśmy naprawdę niewielki dystans do pokonania, wobec tego nic nie stało na przeszkodzie, aby znów zrobić mały postój. Tymczasem wokół nas wiosna! Wszystko skąpane w świeżej, soczystej zieleni. Kwiaty polne wyciągały do słońca swoje płatki, a do tego wspaniale pachniały! Wszystko to okraszone pięknym śpiewem ptaków… Załącznik 122032 Załącznik 122033 Załącznik 122034 Załącznik 122035 Załącznik 122036 Załącznik 122037 Załącznik 122038 Po drodze minęliśmy jeden punkt kontroli policyjnej, tzn. tradycyjnie: bariery betonowe wymuszające wolny slalom pomiędzy nimi, worki z piaskiem, tankietki i funkcjonariusze z długą bronią przewieszoną przez ramię. Standardowe pytania: skąd, dokąd, itp. Wszystko z uśmiechem, w przyjaznej atmosferze. Na szczęście nie chcieli zaglądać do kufrów, czy nie daj Boże, do worka. Praktycznie na samym wjeździe do Kars zatrzymała nas policja. Ponieważ nie była to rutynowa kontrola, lecz policjant dzierżył w ręce tablet i z kolumny pojazdów wyławiał tylko niektóre, wiedzieliśmy, że zostaliśmy złapani za prędkość. Ciekawe, czy przekroczenie było duże i czy tym razem też się uda? Po zatrzymaniu z ust policjanta popłynął potok słów po turecku, na co grzecznie odparłem, także po turecku, że nie rozumiem w tym języku. Powiedziałem także: Polonya. Rzut oka na tablicę rejestracyjną i machnięcie ręką, że możemy jechać. Nie pozostało nam nic innego jak powiedzieć na zakończenie z szerokim uśmiechem: Turcja jest piękna! Dziękujemy bardzo! i pojechać w swoją stronę. Po przyjechaniu do miasta, nie pozostało nic innego, jak udanie się na posiłek. Tym razem padło na lokal z borkami, a do tego – oczywiście ayran. Załącznik 122039 Nadszedł czas na szukanie hotelu, ale nie było to łatwe. Obiekty wyszukane przeze mnie jeszcze w Polsce nie istniały, albo były zamknięte, zaś te znalezione – z różnych powodów – nie nadawały się aby w nich pozostać. Albo pokoje były to małe klity, albo nie posiadały okna, albo panujący w nich syfek nie zachęcał. Na szczęście ceny, jakie padały za pokoje, były spokojnie do zniesienia. Udało się znaleźć hotel Kent Ani z fajnym, okrągłym oknem, niczym bulaj na statku. Teraz trzeba załatwić rzecz konieczną do dalszej jazdy, tzn. kupić uszczelniacz do amortyzatorów. Tym razem trochę półgębkiem, ale szczęście zaczęło się do nas uśmiechać. Gość, który odebrał telefon w salonie Harleya w Istambule mówił po angielsku i miał komplet naprawczy do amortyzatorów na miejscu w salonie. Umówiliśmy się tak, że ja wpłacę na konto dealera pieniądze, a on wyśle mi części do hotelu. Teraz będzie już tylko z górki! Trzeba tylko udać się do banku i wpłacić pieniądze – nic prostszego. Zauważyłem bank o nic nie mówiącej nam nazwie, lecz logo przypominającym polski Bank Śląski i do niego się udaliśmy. W środku ogromna kolejka – trzeba pobrać numerek, wpisując do automatu swój numer dowodu osobistego. Tu na szczęście pomógł pan strażnik i jakoś się udało. Po odstaniu 45 minut w kolejce, mówiąca po angielsku pani powiedziała, żebyśmy poszli do innego banku, bo pomimo tego, że chcemy wpłacić kwotę ok. 400zł, prowizja za przelew wyniesie prawie 100zł. Poradziła, żeby udać się 2 ulice dalej, do banku prowadzącego rachunek na który chcemy dokonać wpłaty. Trudno, przejdziemy się. Bank udało się znaleźć, ale szczęście przestało się do nas uśmiechać: właśnie zaczęła się przerwa i musimy wrócić po południu. To akurat żaden problem – akurat pójdziemy coś zjeść, potem przytniemy komara w hotelu i akurat będzie po przerwie. Tak też zrobiliśmy. Czas zadbać o motocykl, który wozi nas dzielnie przez tak długi czas i to z cieknącym amortyzatorem! To znaczy – wraca temat zakupu uszczelniacza. Walimy do banku, tam marnotrawimy w kolejce prawie godzinę, aby dowiedzieć się, że system nie pozwala pani zrobić przelewu, bo nie jesteśmy Turkami… No, ręce mi opadły! Idziemy do kolejnego banku, gdzie sytuacja się powtarza, z tą jedynie drobną różnicą, że czekaliśmy o połowę krócej. Chytry zawsze dwa razy traci! Wracamy więc do tureckiego „Banku Śląskiego”. Trudno – zapłacimy za przelew 100zł, ale załatwimy temat. Pani w okienku trochę się dziwi, ale przystępuje do robienia przelewu. Męczy się i męczy przy komputerze, konsultuje coś z koleżanką, by po kilkunastu minutach przeprosić nas i oświadczyć, że nie może zrobić przelewu, bo… jesteśmy obcokrajowcami! No to jesteśmy w d… ! I do tego czarnej! Zaraz, zaraz! Trzeba tylko znaleźć kogoś mówiącego po angielsku i poprosić go, aby to on zlecił przelew. Turcy są spoko, na pewno się uda! Jak na złość nikt z napotkanych przez nas osób nie mówił po angielsku! W sumie nie dziwi nas to zbytnio – przywykliśmy już, że na wschodzie Turcji jest z tym problem, zwłaszcza w nieturystycznych miejscach. Ania wpada na kolejny pomysł – poprosimy o pomoc kogoś z Couchsurfingu. Tutaj ludzie nie zawiedli! Odezwały się 3 osoby i tym sposobem umówiliśmy się nazajutrz popołudniu z Omarem. Ania wynajduje zaś na tureckim Allegro-Biedronce uszczelniacze do zawieszenia. To nic, że dedykowane są bodajże do GSX-a. Ważne, że wymiary pasują jak ulał do naszego Road Kinga ;) Zaskoczyło nas, że w mieście jest dużo psów – wszystkie raczej potężne. Za to niesłychanie przyjazne – w ogóle nie były agresywne. Nawet jak facet celowo potrącił wózkiem dziecięcym śpiącego na chodniku psiura, ten potulnie wstał i odszedł. Co do zasady jednak wydaje nam się, że psy są raczej lubiane, lub co najmniej tolerowane. Urzędowały na chodnikach najruchliwszych ulic w mieście, nie mając nic przeciwko głaskaniu :) Załącznik 122040 Załącznik 122041 Tradycyjnie poszwędaliśmy się po mieście, podglądając toczące się wokół życie i jego mieszkańców. Załącznik 122042 Załącznik 122050 Załącznik 122051 Załącznik 122045 Załącznik 122046 Załącznik 122047 Załącznik 122052 W Karsie wreszcie trochę „normalniej” niż w dotychczas spotykanych miastach wschodniej Turcji, tzn. istnieje nocne życie. Miasto nie wymiera zaraz po zmroku wraz z zasłanianymi na głucho okiennicami. Nie jest to, co prawda tak dobrze znany z innych miast Turcji orientalny harmider, ale życie! Poszwendaliśmy się trochę po zmroku: byliśmy zobaczyć ładnie oświetloną twierdzę (jeden z symboli miasta Kars), powdychaliśmy trochę lokalnego kolorytu. W jednym ze straganów z owocami, orzechami i słodyczami zauważyliśmy coś co przypomina papę :) Niestety nie było odważnego, żeby spróbować cóż to jest :) Fajnie jest podróżować po odmiennych kulturowo krajach. Wtedy wszystko jest ciekawe! Tym sposobem atrakcyjny dla nas był nawet sklep z islamskimi dewocjonaliami :) Kupiliśmy sobie w nim magnesy na lodówkę z arabskimi inskrypcjami z Koranu. Oczywiście bladego pojęcia nie mamy, co jest na nich napisane. Będąc prawie przy drzwiach zauważyłem dział naklejek na samochody, m.in. często widziane przez nas teksty na bagażnikach czy tylnych szybach: „Allah korusun” czyli „Boże błogosław”. Znalazłem naklejkę z arabskim napisem „Allahu akbar”, która idealnie nadawała się na motocykl. Sprzedawca, gdy usłyszał, że z trudem, ale jednak odczytałem napis, niesłychanie się ucieszył. Obdarował nas - mnie niebieskim „różańcem”, a Ani dostało się korale. Wieczorem zaś słychać adhan, lecz jakiś inny, jakby śpiewany na wiele głosów. Dopiero po uważnym wsłuchaniu się w niego, rozszyfrowaliśmy, że to psy wyją razem ze śpiewem muezzina. Coś niesamowitego :) Załącznik 122053 |
26 Załącznik(ów)
Część kolejna.
Niestety, rano obudziłem się z potężnym bólem głowy, co najprawdopodobniej spowodowane było wpadającym do pokoju dymem z pobliskiej knajpy. Psikus polegał na tym, że jak kładliśmy się spać, żadnego dymu nie było. Tym sposobem musieliśmy zmienić hotel na następną noc, a do naszej „listy życzeń” czy raczej niezbędnych wymagań co do pokoju hotelowego doszedł warunek, aby sprawdzić, czy przez okna nie będzie wpadać do pokoju dym. Ponieważ nasze wakacje wypadają latem, nigdy nie niepokoiły nas kominy usytuowane blisko okien naszego pokoju, bo założyliśmy, że nikt nie ogrzewa się latem. Tymczasem w Turcji większość knajp piecze na grillu węglowym, zaś prawie wszystkie herbaciarnie, nawet te na przenośnych wózkach, do przygotowywania herbaty używają piecyków na drewno. A gdzie jest ogień, musi być i dym… Nocne niedogodności osłodziło trochę pyszne śniadanie: jajecznica z warzywami, sery i masło kozie lub owcze, o charakterystycznym zapachu, dwa rodzaje miodów: jasny i ciemny oraz płynna chałwa. Przy czym wszystko z lokalnego sklepu, podawane w miseczkach i przykryte bawełnianą szmatką, nie zaś w jednorazowych plastikach. A co najważniejsze: ten smak! Nie do podrobienia! Po krótkich poszukiwaniach lokum na kolejne noce, wylądowaliśmy w hotelu o pięknej nazwie „Azja”, w którym – jak później się okazało - byliśmy chyba jedynymi klientami. Motocykl zaparkował na chodniku przed hotelem, gdzie nie mógł go dopaść żaden samochód ;) Ponieważ nie mieliśmy pojęcia, że wschodnia część Turcji to tak wysoko położone tereny, okazało się, że choć w dzień temperatury dochodzą do prawie 30 stopni, to wieczory, ranki, a przede wszystkim noce są zdecydowanie chłodniejsze. Miało to dla nas ten plus, że nie było konieczne szukanie hotelu z klimatyzacją. Tak na marginesie, to mało który ją miał w tym rejonie. Również odczuwanie temperatury było całkiem inne: nawet w południe, nagrzane słońcem powietrze nie było nieprzyjemnie gorące, ale - choć bardzo ciepłe - to świeże i rześkie. Natomiast wystarczyło, by słońce zaczęło zachodzić za otaczające nas góry, natychmiast czuć było chłodek. Nasze przypuszczenia sprawdziły się – w hotelu byliśmy sami, co niestety rzutowało na jakość i świeżość śniadania. Nie ryzykowaliśmy więc i za wiele nie zjedliśmy. Po raczej słabym posiłku, lecz mimo to w dobrych nastrojach, pojechaliśmy do dawnej stolicy Armenii – Ani. Po drodze widać wiele pól i zwierząt, m.in. wylegujący się mały konik, owce, hordy ptaków. Dużo ludzi pracuje w polu. Niestety, mijane domostwa świadczą o ubóstwie ich mieszkańców – gdyby nie zardzewiałe talerze anten satelitarnych, mielibyśmy wielkie wątpliwości czy w takich warunkach mieszkają ludzie, czy są to wyłącznie zabudowania gospodarcze. Załącznik 122197 Załącznik 122198 Załącznik 122199 Załącznik 122200 Jednym z ciekawszych miejsc do obejrzenia w tej części Turcji jest bez wątpienia Ani – dawna stolica Armenii, określana także nazwą Miasto duchów. Ruiny położone są tuż przy granicznej rzece – zaraz za nią faktycznie jest Armenia. Pozostałości rozrzucone są na bardzo malowniczym terenie i warto poświęcić na jego zwiedzanie kilka godzin. Kiedyś Ani stanowiło jedno z ważniejszych miast na jedwabnym szlaku. Załącznik 122201 Jak to w miejscu turystycznym – ma miejsce swojego rodzaju działalność nastawiona na turystów. Do autokaru z turystami chłopak przyjechał na koniu, prowadząc ze sobą źrebaka. Nie wiem na czym miałaby polegać jego zarobek, może na wożeniu dzieci? Załącznik 122202 My też wzięliśmy udział w tym procederze. Przyszły do nas bardzo sympatyczne małe dziewczynki usiłując sprzedać nam zrobione z włóczki na drutach lub szydełku ozdoby - truskawki. Za 2 sztuki życzyły sobie 10 lir, czyli około 8 złotych. Były bardzo nieśmiałe, a przy tym niesłychanie sympatyczne. Ania dała im jedyne słodycze jakie mieliśmy – cukierki na ból gardła. Dzieci sprawiedliwie podzieliły się „słodyczami”, a w podziękowaniu pozwoliły sobie zrobić pamiątkowe zdjęcie z Anią. Załącznik 122203 Podczas spaceru po ruinach Ani spotykamy pastuszka, chłopca w wieku może 10 lat. Chciał zapalić papierosa i pytał nas o ogień, a przyszedł z dużym, pasterskim psem. Pies o dziwo dał się pogłaskać Ani, a potem towarzyszył nam podczas zwiedzania dużej części ruin. Bardzo wiele psów tej rasy widzieliśmy w Turcji. W pewnym momencie natknęliśmy się na zardzewiały znak informujący, że dalej wstęp jest zakazany z uwagi na objęcie strefą militarną. Uznając, że znak zardzewiał, bo już nie obowiązuje, poszliśmy dalej. Szczęśliwie nikt nie odstrzelił nam głów, więc chyba nasze przypuszczenia były trafne. Po drodze, robiąc wiele kilometrów o marnym śniadaniu, spotykamy małą Chinkę, która sama podróżuje po Turcji, tym razem dziarsko zaliczając kolejne pagórki dawnej stolicy Ormian – Ani. Załącznik 122204 Załącznik 122205 Załącznik 122206 Załącznik 122207 Załącznik 122208 Załącznik 122209 Załącznik 122210 Załącznik 122211 Załącznik 122212 Załącznik 122223 Załącznik 122214 Załącznik 122215 Załącznik 122216 Załącznik 122217 Miasto duchów obecnie zasiedlili nowi mieszkańcy. Załącznik 122218 Po opuszczeniu dawnej stolicy Armenii, postanowiliśmy przegrzebać sakwy w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Udało się odnaleźć, a następnie pochłonąć: jednego starego simita, jeden serek, 2 wyniesione ze śniadania hotelowego dżemy. W drodze powrotnej do hotelu łapie nas burza. Choć to nie pierwszy deszcz podczas wakacji, tym razem przemoczyło nas solidnie. Duże krople waliły tak, że Ania narzekała, że bolą ją kolana. Po przemoczeniu do suchej nitki, burza łaskawie ustępuje i dość szybko wysychamy. Trzeba jedynie jechać wolniej, żeby nie zmarznąć w mokrych ciuchach. Załącznik 122219 Załącznik 122220 Załącznik 122221 Po powrocie do Kars, odzywa się Omar z Couchsurfingu i umawiamy się z nim w pobliskiej herbaciarni. Przy pierwszym kontakcie chłopak wydaje się nam mocno zachowawczy – nie bardzo wiemy, co o nim myśleć. Gadamy, wypijając przy tym kilka herbat. Jest o tyle przyjemniej, że kelnerką jest całkiem ładna dziewczyna, zaś Omar usiłuje ją bajerować. Po jakimś czasie przychodzi do nas jego przyjaciółka Sevan. Rozmawiamy trochę o naszym podróżowaniu motocyklem, lecz ona chciałaby zobaczyć zdjęcia. Cóż… nie jesteśmy zbyt „współcześni” i nie mamy naszych zdjęć na telefonach, więc nie mamy się czym pochwalić. Nie wpadłem na to, żeby pokazać jakąś relację z FAT ;) Omar zamówił nam przez tureckie Allegro uszczelniacz do zawieszenia. Mamy odebrać go za kilka dni u jego kolegi w Erzurum. Całkowity koszt to ok. 75 lir, czyli 60 złotych. Na koniec Omar nie pozwala nam uregulować rachunku za herbatę, a na dodatek zaprasza nas do siebie następnego dnia na noc. Bardzo chętnie korzystamy z tej propozycji, mogąc zobaczyć autentyczne mieszkanie, a do tego swobodnie pogadać. Tymczasem żegnamy się i idziemy… no gdzież moglibyśmy iść? ;) Oczywiście – coś zjeść. Trafiamy do sympatycznej knajpki z pide i lahmacunem, gdzie spotykamy młode małżeństwo – bardzo sympatycznej, ładnej i skromnej dziewczyny i lalusiowatego, wymuskanego, bogatego chłopaka. Rozmawiamy trochę z dziewczyną. Ubrana konserwatywnie, lecz elegancko: w chustę i długie manto. Jest studentką ekomomii w Istambule, zaś do Karsu przyjechała wziąć ślub. Choć nie udało nam się zmłócić całych naszych porcji, nie pozwalamy na wyrzucenie resztek przez restaurację. To co pozostało, zabieramy ze sobą – Ania zawsze karmi jakieś wygłodniałe paszcze. Pierwszy z psów bał się wziąć jedzenie z ręki, dopiero po naszym odejściu zjadł. Za to drugi było o wiele bardziej łasy na głaskanie, zaś jedzenie w ogóle go nie interesowało. Do tego stopnia mu się spodobało głaskanie, że szedł z nami spory czas. Potem spotkaliśmy takiego drugiego. Cóż było robić? Trzeba głaskać te stęsknione pieszczot, całkiem duże mordy! Załącznik 122222 |
Cytat:
Jeżeli można dopytać: którą "żółtą" z Dogubeyazit na Kars masz na myśli? Chodzi Ci o D965 od Agri w stronę Kars? Na mapach z Dogubeyazit w stronę Kars są obie główne. Na północ przez Igdir albo na zachód przez Agri. Pytam, bo nie wiem, która ciekawsza. Pisz Pan dalej. :D |
Cytat:
Finalnie jechaliśmy przez Igdir - także była całkiem przyjemnie. Korzystam z map papierowych Marco Polo i tam zieloną kreską zaznaczone są drogi widokowe. W kilku państwach nie zawiodłem się - faktycznie to piękne trasy. Co prawda obie z w/w dróg mapa uznaje jako widokowe, ale D965 jest bardziej kręta i nie jest drogą główną, więc założyłem, że będzie ładniejsza. Jedź D965 - będziemy mieli porównanie :D |
24 Załącznik(ów)
Śpimy nadal w hotelu Azya. Gdy powiedzieliśmy, że tym razem nie chcemy śniadania, widać było wyraźną ulgę na twarzy recepcjonisty/właściciela. Dostaliśmy za to dobrą cenę – tylko 120 lir, tzn. niecałe 100zł. Wybraliśmy się wobec tego na miasto, aby zapolować na śniadanie.
Poszukiwanie śniadania na własną rękę to był strzał w dziesiątkę! Okazało się bowiem, że Kars słynie z wspaniałych serów (niektóre z nich wielkości motocyklowego koła) i miodów, które sprzedawane są w plastrach. Czegoś takiego jeszcze nie widzieliśmy, nie mówiąc o tym, żebyśmy jedli! Z zakupem był mały problem, bo wszystkie słoiki miodu oraz sery były dla nas za duże, tzn. nie byliśmy w stanie zjeść ich przez dzień czy dwa, a każdy wie, że motocyklem nie bardzo da się je przewieźć. Przesympatyczny sprzedawca w sklepie odlał nam ze słoika niewielką ilość miodu w pojemniczek i odkroił kawałek sera. Do pełni szczęścia brakowało nam jedynie chleba. W kolejnym sklepiku, prowadzonym przez starszego pana, już na wejściu zostaliśmy poczęstowani herbatą. Bardzo ucieszył się na nasze przybycie. Chleba co prawda nie było, ale ucięliśmy sobie miłą pogawędkę za pomocą kilku słów i wielu gestów oraz uśmiechu! Sprzedawca zapytał nas na koniec gdzie śpimy, a ponieważ niedaleko, zaprosił, abyśmy co dzień rano wpadali do niego na herbatę. Niesamowita jest gościnność i życzliwość Turków! Zrobiliśmy odwrót do hotelu, żeby z zakupionych produktów zrobić śniadanie. Może nie wygląda wyjątkowo, ale za to wyjątkowo smakowało! Załącznik 122440 Załącznik 122441 Załącznik 122442 Załącznik 122443 Po śniadaniu odwiedziliśmy górującą nad miastem twierdzę, która sama w sobie – jak dla mnie – nie stanowiła zbyt wielkiej atrakcji, lecz roztaczał się z niej ładny widok na miasto i okolice. Porobiliśmy więc trochę zdjęć: okolicy i chętnym oraz miastu :) Załącznik 122444 Załącznik 122445 Załącznik 122464 Załącznik 122447 Załącznik 122448 Załącznik 122449 Później pojechaliśmy do Seytan Kalesi, czyli Szatańskiego Zamku. Tym razem także musieliśmy zrezygnować z bardziej malowniczej bocznej drogi na rzecz dłuższej, lecz równiejszej. Jednak – o ile google maps mówi prawdę - na finishu i tak czekał nas mały offroad, jednak niedaleki, więc udało mi się jakoś przekonać Anię. Po drodze widoki piękne. Chłodno, zapewne dlatego, że cały czas droga prowadziła na wysokości 2000 m.n.p.m. i większej. Po drodze mijamy zalaną wioskę. Odnoszę wrażenie, że zalewanie wiosek to specjalność Erdogana i jego ekipy. Mamy nadzieję zobaczyć bowiem Hasankeyf – perełkę, która ma lada moment także zniknąć pod wodami sztucznego zalewu. Załącznik 122450 Załącznik 122451 Załącznik 122452 Załącznik 122453 Załącznik 122454 Załącznik 122455 Ruch drogowy znikomy. Generalnie podczas całej naszej wycieczki po Kurdystanie jeździ się przyjemnie – spotykamy mało (albo wcale) samochodów, niewiele miast i wiosek. Jest czas na obcowanie z przyrodą i kontemplowanie jazdy motocyklem. Małe zaludnienie ma jedynie może tę złą stronę, że nie wolno gardzić żadną napotkaną stacją benzynową. Pomimo, że nasz Harley ma zasięg ok. 400 kilometrów na jednym baku, warto pamiętać o wcześniejszym tankowaniu. Dlatego też, widząc stację, zatrzymuję się na niej. Niestety benzyny brak. Jest tylko diesel. Na kolejnej stacji to samo! Trochę zaczyna mnie to niepokoić, bo rezerwy powoli się kurczą. Jak wynika z mapy, niedaleko jest miasto Ardahan. Choć to nie po drodze, pojedziemy więc do niego, bo lepiej mieć zawsze kilka litrów w zapasie. Przed miastem stacja, która ma drogocenną dla nas ciecz, a naprzeciwko niej uniwersytet z bramą wjazdową – wypisz, wymaluj – jak z Afryki północnej. Załącznik 122456 Wreszcie mogliśmy skierować się w stronę zamku. Sądząc po tym, co działo się w kierunku, w którym powinniśmy jechać, nie było jasne czy szatańskie siły nie zdecydowały, żeby do zamku nas nie wpuścić, czy też tylko trochę nas obmyć rytualnie przed wizytą w tak zacnym miejscu. Ponieważ kąpieli mieliśmy dość, zaś oglądanie zamku w strugach deszczu także nie jest tym, co uwielbiamy, zapadła decyzja o odwrocie. Bardzo nas cieszyło, że mamy paliwo :) Załącznik 122457 Załącznik 122458 Załącznik 122459 Wobec tego wróciliśmy do Karsu, przy czym droga – choć piękna – przebiegła bez niespodzianek. Wieczorem zaś zameldowaliśmy się w mieszkaniu Omara. Okazało się, że Omar jest Kurdem, pochodzi z Diyarbakir, zaś w Karsie pracuje. Ponieważ mieszka sam, wynajmuje „kawalerkę”, tzn. 3 pokojowe mieszkanie o powierzchni 100 czy 120 metrów. Bardzo go rozbawiło, gdy powiedzieliśmy mu, że w Polsce takie mieszkanie uważane jest za duże, zaś przeciętny metraż w bloku to ok. 60 - 70 m2. Zupełnie zaś nie mógł uwierzyć, że można mieszkać na 30 metrach, bo taki u nas jest standard kawalerki ;) Okazało się, że w Turcji tego typu metraże mieszkań to raczej norma, a nie luksus. Żeby nie było tak różowo, powiem tylko, że nowe blokowiska w Turcji są dużo paskudniejsze niż u nas. Zieleni za grosz, zaś architektura budynków jest fatalna. Posiedzieliśmy trochę, poopowiadał nam ciut o życiu w Turcji i o sobie. Ponieważ Omar jest kawalerem, tradycyjne tureckie danie, którym zostaliśmy ugoszczeni, to pierożki Manti z sosem pomidorowym. Udaliśmy, że nie wiemy, że świeżo wyciągnięte z paczki ;) W sumie to nieważne! Były pyszne! My jesteśmy na wakacjach, więc jeśli zarwiemy noc, czy dwie nic nam się nie stanie, ale Omar jutro zasuwa do pracy. Musieliśmy wobec tego kończyć „nocne rozmowy” przed świtem. Spało się wyśmienicie! Przyzwyczajeni do wczesnego wstawania obudziliśmy się rano około 7, lecz w mieszkaniu panowała cisza. Wobec tego leniuchujemy w łóżku. Pewnie Omar jeszcze śpi, więc na palcach do toalety, czy do kuchni po coś do picia. Jednak o 10:00 postanowiliśmy powoli zbierać się do dalszej drogi. Pukam delikatnie do pokoju Omara, ale nikt nie odpowiada. Cisza. Pukam głośniej, wołam i nic. Wreszcie zdecydowałem się nacisnąć klamkę. Okazało się, że Omara w domu już dawno nie ma :) Najgorsze było to, że oprócz niego zniknął… papier toaletowy :) Wobec tego dzwonię. - Wiesz, nie chciałem was budzić wychodząc do pracy. Posiedźcie, jak długo chcecie. - Dobra, dzięki! – wystękałem. A gdzie zawieźć Ci klucze od domu? - Nie ma takiej potrzeby. Zatrzaśnijcie tylko drzwi jak będziecie wychodzić. Cała pomoc i gościna u Omara była oczywiście bezinteresowna. Chcąc jakkolwiek zrewanżować się za wszystko, ofiarowujemy zabraną właśnie na taką okazję książkę – przewodnik po Polsce. Omar chyba się ucieszył, bo rano prosił przez telefon, żebyśmy wpisali się do książki na pamiątkę. Temperatura na zewnątrz trochę nas zaskoczyła. Jest tylko 13 stopni. Zimno. Po drodze robimy zakupy w sklepie; śniadanie zjemy po drodze, jak się trochę ociepli :) . Na stacji paliw zostajemy poczęstowani czajem, a nasz brudny motocykl dostaje prezent – granatowy ręczniczek frotte z logo stacji. Jeździ z nami do dzisiaj. Mijamy naprawdę piękne widoki. Droga wije się przyjemnie wśród łagodnych wzgórz, łąk i skałek. Nie jest to przecież pierwszy dzień w podróży, ale nadal nie przestaje nas urzekać tutejszy krajobraz. A do tego mijane łąki pachną tak pięknie! Śniadanie jemy na bardzo wygodnym kamiennym „stole”, zaś towarzyszą nam kwitnące kwiaty. W oddali widać ośnieżoną górę. Nie wiem czy to za sprawą okoliczności, czy śniadanie naprawdę było takie pyszne… Załącznik 122460 Załącznik 122461 Załącznik 122462 Załącznik 122463 |
Czyta i ogląda się :)
|
Z tymi psami to Wam udało, że takie potulne :-)
|
Cytat:
Poza tym moja żona ma niesamowitą sympatię dla psów i one chyba to czują. Kiedyś włożyła przez kratki obie ręce do kojca z akita inu i czochra futro. Jak właściciel psa to zobaczył o mało nie dostał zawału - ponoć ten pies to kawał dziada :D |
17 Załącznik(ów)
A my tymczasem jedziemy dalej.
Przed Erzurum czeka nas rutynowa kontrola policyjna. Sprawdzenie paszportów, standardowe pytania: skąd, dokąd. Nie zajęła wiele czasu. Docieramy do miasta. Chwilę szukamy hotelu. Jest ich tu trochę, więc ze znalezieniem czegoś rozsądnego nie powinno być problemu. Finalnie pada na Otel Saltun. Bierzemy pokój jednoosobowy za 175TL ze śniadaniem. Jedynka w zupełności nam wystarczy. Po wniesieniu bagaży idziemy trochę się rozejrzeć. Widać, że miasto jest turystyczne, ale ładne. Ciekawostką jest duża ilość herbaciarni, praktycznie na każdym kroku można natknąć się na miejsce, gdzie można wypić herbatę. Celowo nie używam słowa lokal, bo często to wózek z piecykiem na drewno, w którym przygotowuje się napar i kilka ustawionych na ulicy stolików i krzesełek. Jednak nawet takie miejsca mają swój klimat. Najczęściej w herbaciarniach widywaliśmy starsze osoby, jednak w Erzurum korzystają z nich wszyscy. Przy maleńkiej szklaneczce gorącego napoju grają w coś, rozmawiają, śmieją się. Ta herbata to swoista wizytówka Turcji – jest wszędzie. Często dostajemy ją za darmo, jako wyraz sympatii czy gościnności. Jednak nawet w herbaciarniach kosztuje grosze. Może właśnie dzięki temu życie towarzyskie kwitnie właśnie w tych miejscach. Załącznik 122531 Załącznik 122532 Załącznik 122533 Załącznik 122534 Tradycyjnie szwendamy się po mieście podpatrując życie ludzi, miejscowe zwyczaje, architekturę, okolicę. Stanowi to dla nas zaskoczenie, ale wieczorem zrobiło się zimno. Na ulice zaś wyległy tłumy, chyba jest jakieś święto. Trzeba przyznać też, że w Turcji też jest na kim oko zawiesić… Załącznik 122535 Załącznik 122536 Załącznik 122537 Załącznik 122538 Załącznik 122539 Załącznik 122540 Co rzadko nam się zdarza, ale wstaliśmy późno, tzn. ok. 9. Zasuwamy na śniadanie, żeby się jeszcze na coś załapać. Okazało się, że faktycznie ledwo zdążyliśmy, bo nie zostało za wiele. Dość folklorystycznie, bo trafiliśmy m.in. frytki, ale znalazły się także burki, więc jest ok. Obok przy stoliku siedziała rodzina z szóstką dzieci. Obserwowaliśmy jak dobrze dzieci były wychowane: cicho, kulturalnie, bezproblemowo przynosiły sobie składniki, starsze pomagały młodszym, itd. Były naprawdę samodzielne i jakby to ująć: „nie roszczeniowe”. Ciekawe, czy wynikało to z posiadania licznego rodzeństwa, czy to raczej kwestia kultury i wychowania. Zdecydowaliśmy się zostać jeszcze 2 noce i poszedłem pogadać o tym na recepcji. Nie było problemu, dostaliśmy nawet zniżkę do 150TL za dobę. Niestety nie udało się załatwić prania. Chodząc po mieście weszliśmy z ciekawości do 2 hoteli zorientować się ile kosztują pokoje. Okazało się, że ceny są całkiem przyzwoite – dało się wynająć pokój już za 110 lir. O żadnej zmianie jednak nie myśleliśmy – nasze lokum było naprawdę w porządku – wygodny pokój i dobra miejscówka. Jedynie motocykl musiałem przestawiać 2 razy jak okazało się, że pomimo parkowania na szerokim deptaku, mogą dosięgnąć go samochody ;) W Erzurum są 2 obiekty szczególnie warte zobaczenia: Medresa Yakutiye i Çifte Minareli Medrese, czyli medresa o dwóch minaretach. Pierwszy z nich znajduje się przy ruchliwym placu. Tłum skutecznie zniechęcił nas do oglądania. Trudno, przyjdziemy jutro z rana. Zasuwamy wobec tego do medresy o dwóch minaretach. Okazuje się naprawdę ładna – ajwan w stylu irańskich, zaś minarety obłożone są kolorowymi, glazurowanymi płyteczkami. Jednak przed madrasą trwają prace budowlane, zaś wszystko otoczone jest parkanem, który skutecznie uniemożliwia zrobienia porządnego zdjęcia. Wcięliśmy się wobec tego na plac budowy i na migi pytamy pracujących tam kamieniarzy, czy możemy trochę połazić i zrobić zdjęcia medresie. Oczywiście, problemu żadnego nie ma, natomiast najpierw zostajemy zaproszeni na herbatę. Po tym jak obchodzą się z materiałem i jak idzie im robota, widać, że fachowcy. Do tego życzliwi i uśmiechnięci. Wydają się zadowoleni z życia i z pracy. Patrząc na wiek pracowników, nie widać raczej młodzieży. Ciekawe, czy – tak jak u nas – młodzi nie bardzo garną się do pracy (zwłaszcza fizycznej), czy potrzeba nie lada umiejętności i doświadczenia, żeby wykonywać kamieniarkę? Wracając do herbaty: pierwszy raz spotykamy się z piciem herbaty z cytryną. Do tego zostajemy poinstruowani jak pić herbatę: nie jest ona słodka, zaś kostkę cukru bierze się w zęby i przez niego przesącza czaj. Trochę gadamy, pokazujemy zdjęcia w aparacie. Pytają o nasz język, czy jest podobny do rosyjskiego czy niemieckiego. Mówią, że Rosjanie zniszczyli medresę, bo czegoś tu szukali. Finalnie wypijamy po 3 herbaty :) W pewnym momencie przychodzi gość na którego mówią „hadżi”, co w kulturze arabskiej oznacza człowieka, który odbył pielgrzymkę do Mekki. Widać, że cieszy się szacunkiem zebranych. Wita się z nami „po europejsku”, tzn. przez uścisk dłoni. Sympatycznie, ale chłopy muszą wracać do pracy, a my zasuwamy obejrzeć budynek. Niestety, w środku nie urzekł nas niczym. Po wyjściu spotkaliśmy sprzedawcę dywanów, który zapraszał nas do siebie: miał sklep z dywanami oraz trochę „pamiątek”. Opowiadał, że obecnie sytuacja gospodarcza w kraju nie jest najlepsza, także turystyka siadła i również jego biznes prosperuje bardzo słabo. Sympatyczny człowiek, więc daliśmy się namówić. Choć było oczywiste, że nie kupimy żadnego dywanu, to czemu nie mielibyśmy kupić u niego jakichś drobiazgów? Niestety, ale, mimo szczerych chęci, nie udało się wybrać niczego. Załącznik 122541 Załącznik 122542 Załącznik 122543 Zasuwamy coś zjeść. Szukamy lokanty, wiedząc, że w takim przybytku zje się tradycyjne dania tureckie, a nie coś w stylu europejskim. Dodatkowym plusem jest ekspozycja części dań niczym w naszych barach bistro, co jest doskonałym ułatwieniem w wyborze potraw. Bierzemy wobec tego 2 dania, w tym jedno z bakłażana i popijamy to sokiem z kiszonej czarnej marchwi. Bardzo specyficzny smak, ale przypadł nam do gustu. Na deser młócimy w pobliskiej lodziarni lody płacąc za nie zdecydowanie przyzwoitą cenę – po 2,5 liry za gałkę. Naprawdę super. Pewnie się powtarzam, ale tureckie lody są rzeczywiście świetne. Mają trochę inną konsystencję od znanych nam – są bardziej gumowate, tzn. ciągnące się. Pyszne są zarówno te robione na miejscu jak i na masową skalę. Z czystym sumieniem polecić mogę markę Gulf, które poznaliśmy trochę z musu, gdy jeszcze starym Harleyem w 2015 r. musieliśmy zatrzymywać się na stacjach benzynowych, aby wystygł silnik. Tymczasem lody Algidy zajmują należne im miejsce w szarym rogu lodówki. Ale, oddając im sprawiedliwość, nawet znane u nas twistery, są o niebo lepsze niż w Polsce. A do tego dużo tańsze niż lody tureckie! Dziś mamy trochę obowiązków: ponieważ jutro odbieramy uszczelniacze do zawieszenia, trzeba umyć motocykl. Poza tym trzeba kupić miarkę, żeby odmierzyć właściwą ilość oleju. Ale najpierw, jak to w Turcji, herbata. Schodzimy do nieraz odwiedzanego przez nas lokalu niedaleko hotelu. Za 4 herbaty płacimy 3 liry (czyli coś ok. 2,40zł). W herbaciarni spotykamy gościa, który przybył ze swoim zwierzątkiem – papugą. Bestia także lubiła przychodzić do herbaciarni – wcinała z cukierniczki cukier. Wieczorem idziemy jeszcze na miasto, aby porobić parę fotek, m.in. medresie. Ale nie tylko – w Erzurum są do tej pory budki telefoniczne – do tego bardzo ciekawe w formie. Na dworze zaś trwa znowu impreza. Jakieś przemówienia oficjeli – wygląda to jak – wypisz, wymaluj – u nas za komuny. W naszej herbaciarni wypijamy 4 czaje – tym razem płacimy 1,5 liry :) Widać, jako stali klienci, dostaliśmy całkiem inne stawki. Impreza trwa do 1 w nocy. Idziemy spać. Załącznik 122544 Zwlekliśmy się z łóżek o siódmej i o ósmej idziemy na śniadanie, które niestety nas nie zaskoczyło. Idziemy do medresy Yakutiye, pijąc po drodze kawę i jedząc po (ulubionym przez Anię) simicie. Za tę przyjemność zapłaciliśmy śmieszne pieniądze, tj. 14 lir (ok. 11zł). Sama medresa niczego sobie, fotogeniczna i ciut nietypowa – z kolorowym minaretem. W środku znowu słabo – wystawa niczym na polskich zamkach. Dziś wzywają obowiązki każdego harleyowca – trzeba umyć motocykl. Dla niewtajemniczonych informacja: Harleya po umyciu należy wypolerować. Ja robię to nacierając wszystko: zarówno lakier jak i chromy preparatem a’la plastmal i po wyschnięciu poleruję. Cała operacja zajęła więc około 4 godzin. Nie spieszyłem się, bo przecież jesteśmy na wakacjach :) W międzyczasie koleś z obsługi myjni (jak to w Turcji ;) ) poczęstował nas herbatą. Po umyciu udajemy się pod adres wskazany przez Omara do jego kolegi po odbiór uszczelniaczy do przedniego zawieszenia, które już dotarły do niego. GPS prowadzi nas pod… jednostkę wojskową. Okazuje się, że gość tam pracuje. Odbieramy przesyłkę; o przyjęciu żadnych pieniędzy za przysługę oczywiście nie ma mowy. Możemy jedynie odwdzięczyć się breloczkiem „z orzełkiem”. Ja z wielkim sentymentem i sympatią traktuję wszelkie drobiazgi z zagranicy. Mam nadzieję, że tego rodzaju prezenty sprawiają ludziom choć odrobinę radości. Wieczorem trafiamy do lokanty z pysznym jedzeniem, gdzie pałaszujemy bakłażana i koftę. Od obsługi dostajemy (oczywiście za free) jakieś ciasto. Okazuje się bardzo dobre. Ania chwilę grzebie w telefonie, gdzie ma notatki i okazuje się, że jest to poszukiwane przez nas do tej pory bezskuteczenie, lokalne ciastko kadayif. Rachunek (porównując do innych tutejszych) był spory – 45TL, jednak wszystko naprawdę super. Później idziemy do upatrzonego wcześniej miejsca na kawę: „Sehr i Kahve”. Kawa jest podawana w stylizowanych filiżankach. Smakuje zdecydowanie inaczej niż z plastikowego kubka. A może tak działa magia miejsca i wakacji? Załącznik 122545 Załącznik 122546 Załącznik 122547 |
18 Załącznik(ów)
17 lipca
Dziś kolejny dzień „techniczny”, tzn. czeka nas wymiana uszczelniaczy do przedniego zawieszenia. Potrzebuję miejsca do pracy i kilku standardowych narzędzi; te bardziej nietypowe jak klucze calowe mam ze sobą. Szukamy „Oto Sanayi” czyli czegoś w rodzaju „auto centrum” z warsztatami, sklepikami itp. GPS nie pomaga gubiąc się na prostej drodze, ale jakoś się udaje. W Sanayi trzeba tylko znaleźć przyzwoicie wyposażony warsztat, co nie jest tu normą. Tym sposobem lądujemy w ASO Opla. Nikt nie mówi po angielsku i trudno nam się dogadać. Wzbudziliśmy jednak niemałe zamieszanie, więc nagle znajduje się jakiś poliglota. Jak wyłuszczyliśmy o co chodzi, chciano nas odesłać do warsztatu motocyklowego. Odnosimy wrażenie, że tu nie do pomyślenia jest, że (bogaty w ich rozumieniu) turysta z Europy może chcieć zrobić coś przy motocyklu samodzielnie. Warsztatowi należą się słowa uznania. Porządek, klucze w szufladach, ogromny przemiał samochodów, ale widać, że fuszerki nie odwalają. Co chwilę ktoś chce pomóc, ale nie ma takiej potrzeby. Roboty mam dość dużo, bo trzeba rozebrać bez mała cały przód, co podstawowymi narzędziami zabiera trochę czasu. Nie miałem całego kompletu naprawczego, lecz tylko nowe uszczelniacze, więc musiałem uszkodzony uszczelniacz „wydłubać” od góry, co wymagało zrobienia „specjalnego przyrządu” czyli zniszczenia dwóch śrubokrętów. W międzyczasie zostajemy zaproszeni na obiad do szefa. Jest pod wrażeniem, że potrafimy zrobić coś sami. Robota na ukończeniu, wystarczy zalać olej i poskładać. Poszedłem z oddelegowanym pracownikiem warsztatu kupić olej do pobliskiego sklepu. Nie przyjęto tam ode mnie pieniędzy, olej dopisano do rachunku serwisu. Podczas pracy Ania kroiła coś nożem, który czas swojej największej ostrości miał dawno za sobą. Zobaczył to jeden z chłopaków, który jak się okazało miał hopla na punkcie noży, więc naprawdę porządnie go naostrzył. Ciekawostką było, że podczas ostrzenia oliwił „osełkę” której używał. Kończę robotę. Zeszło około 8 godzin, ale wreszcie bez obaw możemy jechać dalej. Paradoksalnie okazało się, że oleju prawie nie ubyło. Dziękujemy za wszystko szefowi. Czas uregulować rachunek. - Jesteście moimi gośćmi. Nic nie płacicie. Usiłuję pertraktować: przecież zniszczyłem 2 śrubokręty, kupiłem olej, zająłem cały dzień. Nic to nie dało, jesteśmy gośćmi i już! Wobec tego mogliśmy zrewanżować się ekipie brelokami z Polski, które wozimy. Na odchodnym dostaliśmy jeszcze firmowy długopis, który mamy do dziś. Żeby nie było za łatwo w drodze powrotnej do hotelu GPS głupieje – prowadzi nas w przeciwnym kierunku, gubi drogę, zawraca. Nie wiem co mu się stało. Gdyby nie telefon i google maps byłoby ciężko. W hotelu kąpiel, pranie i … :D idziemy na jedzenie. Walimy jak w dym do tej samej knajpki co wczoraj. Chłopaki witają nas jak swoich – wychodzą zza lady i podają mi rękę. Dostaliśmy bakłażana i musakę oraz duży talerz warzyw. Bardzo dobre. Na zakończenie jako prezent dostajemy herbatę i deser. Dziś płacimy tylko 35TL. Na koniec chłopaki chcą coś nam powiedzieć, ale nie udaje się porozumieć. Niestety, tym razem bariera językowa nas pokonała. Załącznik 122749 Załącznik 122750 Załącznik 122751 Już wieczór - żegnamy się i do hotelu. To był pracowity dzień! W Erzurum dbają o porządek; widać dużo policji i tylko 1 bezdomny pies. Kobiety ubrane bardzo różnie: albo konserwatywnie, albo „roznegliżowane”. Oczywiście, Erzurum to nie tylko centrum i piękne, zabytkowe budowle sakralne. Tam toczy się przecież zwykłe życie, zaś meczecik na przedmieściach wygląda zgoła inaczej. Załącznik 122752 18 VII Plany na dziś niezbyt ambitne, bo mamy do pokonania około 490km. Jedziemy do Divrigi zobaczyć piękny XIII wieczny meczet połączony ze szpitalem psychiatrycznym. Rano szybkie pakowanie i po śniadaniu startujemy. Decydujemy się na przejazd dłuższą drogą, ale za to lepszej jakości. Lepiej dobrze przetestować nowe uszczelnienie przedniego zawieszenia, zanim zaprzęgnie się je do cięższej pracy. Mimo to droga po raz kolejny okazuje się malownicza. Cały czas jesteśmy w górach – mijane tablice pokazują wysokości blisko lub powyżej 2000 n.p.m. Gdzieniegdzie na okolicznych górkach widać białe łachy śniegu. Załącznik 122753 Załącznik 122754 Załącznik 122755 We wschodniej Turcji niektóre (raczej podrzędne) drogi remontowane są w ten sposób, że jako nawierzchnię sypany jest żwir, a następnie zalewany przez wielkie polewaczki czymś w rodzaju roztopionej smoły. Powoduje to związanie kamyków i tworzy się coś w rodzaju asfaltu. Na wierzch sypana jest znowu warstwa żwirku, który przez koła samochodów wkleja się w nawierzchnię, dzięki czemu opony nie kleją się do smoły. Ogólnie jazda po takiej drodze jest ok, gorzej jak trafiamy na dopiero co wysypany żwir, który nie jest nijak utwardzony. Na Harleyu jazda po takiej nawierzchni nie należy do wielkiej przyjemności :) Załącznik 122756 Załącznik 122757 Po drodze trafiamy trochę posterunków policyjnych, ale udaje się je przejechać bez kontroli. Mijamy również piechurów w mniejszych bądź większych grupach ;) Załącznik 122758 Załącznik 122759 Załącznik 122760 Spotykamy także swojsko brzmiące nazwy miejscowości ;) Załącznik 122761 Po drodze przekraczamy Eufrat. Rzeka jak rzeka, ale sama nazwa brzmi trochę magicznie. Na niej zbudowana całkiem pokaźna tama, zamykająca zbiornik wodny. Przekroczenie tak ważnej rzeki uczciliśmy zjedzonymi na jej brzegu simitami. Załącznik 122762 Załącznik 122763 Kilkukrotnie mijamy ludzi, którzy zdają się mieszkać w namiotach. Należy mieć tylko nadzieję, że tego rodzaju styl życia wynika z ich wyboru, nie zaś zmusiła ich do tego sytuacja ekonomiczna… Załącznik 122764 Załącznik 122765 Załącznik 122766 |
25 Załącznik(ów)
Docieramy do Divrigi i od razu kierujemy się do meczetu Ahmeda Szacha oraz przylegającego do niego szpitala Melika Turan Melek. Jeśli wierzyć tablicy z opisem stojącej obok budynku, podobnej budowli nie ma w całej Turcji ani nawet w całym muzułmańskim świecie. Niestety, budynek jest w trakcie renowacji i nie da się do niego wejść, zaś najgorsze jest to, że przykryty jest czymś w rodzaju namiotu. Jedyne co udaje się zobaczyć, to niezwykle piękne portale drzwiowe.
Załącznik 122918 Załącznik 122919 Załącznik 122920 Załącznik 122921 Załącznik 122922 Samo miasteczko Divrigi to maleńka, ale bardzo klimatyczna mieścina. Poruszamy się starymi, brukowanymi uliczkami z rynsztokiem. Wydaje się, że czas zatrzymał się tu kilkadziesiąt lat temu. Widzimy dużo pustostanów. Z jednej strony żal, ale może trochę z tego powodu mieścina jest klimatyczna, brak zaś w niej nowych bezdusznych budynków z betonu i szkła… Załącznik 122923 Załącznik 122924 Załącznik 122925 Załącznik 122926 Znaleźliśmy także budynek w którym zadaje się kiedyś była kancelaria adwokacka, ale zdaje się splajtowała… Załącznik 122927 Załącznik 122928 Poszwendaliśmy się trochę po okolicy i okazało się, że w miasteczku jest hammam, czyli turecka łaźnia. Nie skorzystaliśmy jednak z jej usług, bo zbyt serio potraktowałem żart żony, że najlepsze co mnie tam czeka to wąsaty Turek, który będzie mydlił mi plecy :) Załącznik 122929 Załącznik 122930 W jednym z pustostanów zastaliśmy takiego oto mieszkańca: Niestety bał się nas i za nic w świecie nie chciał podejść. Załącznik 122931 Załącznik 122932 Rozpoczęliśmy poszukiwania hotelu na nocleg. Hotel Kosu ma komplet, wobec tego śpimy w hotelu obok. Warunki raczej skromne, ale cena niewielka – 65TL. Z okna widok na maleńki meczet z minaretem oraz widniejącą w oddali na górce twierdzę. Pokój co prawda nie ma klimy, ale na zewnątrz nie było tragedii, więc powinno dać się wytrzymać. Pokój niestety nagrzany niemiłosiernie i mimo otwartych okien trudno zasnąć. Próbujemy przykryć się samym prześcieradłem, ale nadal to nic nie daje. Powietrze z zewnątrz wcale nie chłodzi, wręcz przeciwnie od okna leci cieplejsze. Po godzinie mam dość. Wychylam się przez okno, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. I wtedy ze zdziwieniem odkrywam, że na dworze jest całkiem chłodno, a gorące powietrze wali z… kaloryferów! Oczywiście kurki pourywane i nie da się ich zakręcić. Poszedłem więc do recepcji i na migi przekazałem gościowi w czym jest problem. Także na migi obiecał załatwić sprawę. Ponieważ przez kolejne pół godziny nic się nie zmieniło, do recepcji poszła żona. Po jej interwencji kaloryfery zostały wyłączone, ale wraz z nim ciepła woda w całym hotelu ;) Trudno, rano umyjemy się w zimniej. Ważne, że da się spać! Załącznik 122933 Załącznik 122934 Znów łagodne pasmo drogi wzięło nas w swoje objęcia. Pomykamy spokojnie pośród łagodnie pofalowanych, wyglądających na pluszowe górek. Słonko pięknie świeci, temperatura idealna do jazdy, bo ok. 19 -20 stopni. Postanowiliśmy napić się kawy, więc wdrapaliśmy się na górki, aby w skałkach schować przed wiatrem kocher. Pomimo dobrej osłony, woda nie chce się zagotować. Gazu jest sporo, więc o co chodzi? Może to wysokość robi swoje i gaz słabiej się pali? Nieważne! Jest pięknie! Załącznik 122935 Załącznik 122936 Załącznik 122937 Załącznik 122938 Załącznik 122939 Jedziemy w kierunku Hasankeyf, miasta zamieszkanego od tysięcy lat, kolebki cywilizacji. Na naszej drodze mamy duże miasto Diyarbakir. Nie lubię dużych miast, bo w gorącym klimacie (jak tutaj) prawdopodobnym jest, że w korkach silnik zagrzeje się i trzeba będzie czekać aż ostygnie. Dokonane przeze mnie jeszcze przed wyjazdem do Algierii modyfikacje motocykla na razie pozwalają tego uniknąć, więc mam nadzieję, że będzie dobrze. Poza tym miasta i tak nie da się ominąć. Nie jest warte zatrzymania się w nim, nie znalazłem na jego temat nic dobrego. Ponoć (zupełnie jak nie w Turcji) jest tam dość niebezpiecznie. Załącznik 122945 Załącznik 122949 Choć droga mija spokojnie i sielsko, niektóre obrazy nachalnie przypominają, że tu – we wschodniej Turcji, coś dzieje się pod skórą. Nie bez kozery mijamy tyle punktów kontrolnych z workami z piaskiem, tankietkami i wojskiem czy policją z długą bronią. Załącznik 122950 Przez Diyarbakir droga idzie średnio – ruch duży, co rusz stoimy, nie ma jak ominąć stojących na światłach samochodów. Wjeżdżając do miasta uruchomiłem wiatrak chłodnicy, żeby już chłodził olej, zanim staniemy w korkach. Powoli przesuwamy się do przodu. Niestety na tyle powoli, że temperatura oleju osiąga magiczną cyfrę 115 stopni. Musimy stanąć i poczekać aż silnik ostygnie. Przy 120 stopniach olej traci swoje właściwości, więc nie możemy pozwolić, żeby ją osiągnął. Parkujemy przy sklepie i robimy postój. Może nasze miejsce przy ruchliwej, głośnej drodze w środku nagrzanego miasta nie jest najszczęśliwszym wyborem na piknik, ale nie ma wyjścia. Aby trochę się ratować pijemy zimną colę i młócimy lody. Szczęśliwie te ostatnie w Turcji są pyszne! Po wystartowaniu ze świateł mam wrażenie, że gość za skrzyżowaniem chce się wciąć do ruchu jeszcze przed nami, ale oceniam, że bardzo trudno będzie mu zdążyć. Myślę sobie: spokojnie, jesteś kilka tysięcy kilometrów od domu. Odpuść gaz, przecież nigdzie się nie spieszysz. W razie czego lekko zahamujesz i gość wjedzie. Ale miałem nosa! Facet wpasowuje się przede mnie zupełnie jakby nie widział motocykla. Naciskam hamulce, motocykl zwalnia. Nagle wstrząs, zamiast zwalniać – przyspieszamy, wpadamy w bok wjeżdżającego przed nas samochodu. Usiłuję mimo wszystko utrzymać motocykl w pionie i wytracić prędkość. Odpycham się od samochodu przed nami, upadamy. |
Lubię Cię czytać.
|
Sędzia znaczy Dred zmieniasz moto do wycieczek czy dalej lubisz Harleya ? :)
Ja każdego szanuje czym chce jeździć na wytrysku czy gaźniku. ;) |
Cytat:
Fajnie widzieć, że ktoś czyta to co napisałem, zaś jeszcze przyjemniej usłyszeć, że własna pisanina sprawia przyjemność :D Cytat:
|
Cytat:
Ten Twój Harry ma standardowe zawiechy , za twardy nie jest ? |
Cytat:
Tył ma możliwość pewnej regulacji, bo są to amortyzatory olejowo- gazowe. Zwykły zawór jak w kołach i można powietrza dać ciut mniej lub więcej. Jednak do tego jest specjalna malutka pompka (mniejsza od rowerowej), bo samochodową istnieje ryzyko wydmuchania uszczelniaczy. Ja ustawiłem na wartość średnią i nie widzę potrzeby zmiany. Z przodu jedyna możliwość regulacji to zmiana oleju na gęstszy. Kiedyś spróbowałem i szybko zmieniłem na standardowy - H-D Fork Oil E. Jednak skok zawieszeń jest raczej niewielki, więc na drogach gorszej jakości jazda jest po prostu mordęgą. |
Dredd - to są te mniej pozytywne wibracje po prostu ;)
|
Dawaj dalej, bo przerwałeś w takim momencie, że mnie ciekawość skręca co potem...
|
Cytat:
|
Cytat:
:) Czyta się :Thumbs_Up: |
6 Załącznik(ów)
Jednak to FAT, a nie podróże kształci!
Tyle razy widziałem Tofasy, a aż do tej pory myślałem, że to Talboty :D Skoro jednak żyjemy, mogę pisać dalej. ... Na szczęście prędkość była nieduża… No tak! Nigdy nie lubiłem ślamazarnej jazdy, a teraz coś mnie podkusiło! I od razu kara! Próbuję oszacować straty: Ani nic się nie stało, w ostatnim momencie jak gdyby nigdy nic – po prostu zeskoczyła z motocykla ;) Mnie natomiast trochę boli noga, ale chyba tragedii nie ma. Podciągam spodnie… Jednak nie jest dobrze – z przodu piszczeli mam bulwę wielkości mandarynki. Ponieważ tam nie ma mięśnia, a więc nie mógł napuchnąć. Jedyne co przychodzi do głowy to złamanie. Z drugiej strony – pocieszam się - złamanie powinno solidnie boleć. W międzyczasie zrobiło się zbiegowisko, przyjechała karetka i policja. Mnie zabrali do szpitala na prześwietlenie, a Ania została z motocyklem. Podchodzi do niej dwóch policjantów ważących razem może ze 120 kilogramów. Pokazują, żeby dała im kluczyki i mówią, że zaprowadzą Harleya do warsztatu (dało się wychwycić słowo sanayi, co – jak już wiemy – oznacza warsztat). - O.K. Ale tylko do autoryzowanego warsztatu Harley – Davidson. (Już wiemy, że najbliższy jest w stolicy, czyli jakieś 1000km stąd :D.) W takim razie dają do zrozumienia, że chcą zjechać motocyklem z drogi i ponownie proszą o kluczyki. - Nie mam. Motocykl trzeba zepchnąć. Pokazują, żeby zepchnęła. Prychnęła tylko i narysowała im w notesiku, który nosi przy sobie na potrzeby „rozmów rysunkowych" dziewczynkę z napisem 50 kg i motocykl z napisem 390 kg. Trochę się zdziwili, ale zabrali się sami do przepychania. Przypilnowała tylko, żeby przy podnoszeniu nie narobili więcej szkód. Motocykl postawili przy chodniku i nie pozostało mojej małżonce nic więcej jak usiąść na krawężniku i poczekać aż wyjaśni się co ze mną. Ponieważ na Harleyu był cały nasz „dobytek” trzeba było go pilnować, zwłaszcza w Diyarbakir – ponoć najniebezpieczniejszym mieście w Turcji. Wbrew oczekiwaniom otaczający gapie byli raczej mili – Ania dostała od kogoś wodę, jabłko, słodycze. Pytali, czy czegoś jej nie potrzeba. Jednak z jakiegoś powodu policjanci nie bardzo dopuszczali do niej osoby postronne. Kierowca golfa, który wjechał nam w tył zażartował, że nie ma ubezpieczenia, co okazało się ponad jej siły. Wydarła się na niego, że lepiej dla niego, żeby jednak je miał, bo chyba go zabije. Jeden z policjantów, który właśnie przyjechał lepiej władał angielskim, starał się ją pocieszyć. - Spokojnie, twój mąż zaraz wróci ze szpitala. Mam żonę Polkę, zobacz – tu w telefonie mam jej zdjęcie. - Na pewno! Każdy może takie zdjęcie ściągnąć z internetu! - A powiedziałaś: „kurwa mać”? Ten argument ją przekonał :) Gość musiał mówić prawdę! Załącznik 123059 Załącznik 123060 Po zrobieniu prześwietlenia nogi okazało się, że nie mam żadnego złamania, co bardzo mnie ucieszyło. Jedynym zaleceniem było okładanie nogi czymś zimnym. Wobec tego policja odwiozła mnie ze szpitala do Ani czekającej przy motocyklu. Pierwszy raz w życiu jechałem samochodem opancerzonym :) Jeśli chodzi o wozy policyjne - we wschodniej Turcji jest to normą – albo tankietki, albo samochody opancerzone. Normalnych znanych nam z Polski samochodów policyjnych nie widujemy. Oglądamy motocykl: z racji skrzywionej kierownicy nie było pełnego skrętu, ale jechać się dało. Harley to twardy sprzęt! Załącznik 123061 Musieliśmy złożyć zeznania, więc pojechaliśmy na komendę. Tłumaczenia, spisywanie protokołów, etc. Finalnie zeszło do późnego wieczora. Policjanci zaoferowali się, że odwiozą nas do hotelu, a jutro rano zobaczymy co dalej. Harley zostaje na parkingu policyjnym. Tymczasem zaś zapraszają nas na herbatę do siebie! Zajeżdżamy do ogrodzonego solidnym murem i zasiekami z drutu kolczastego osiedla. Otwiera się brama, zaś po sprawdzeniu tożsamości – chowa się w jezdni zapora przeciwczołgowa. Tak mieszkają policjanci w Diyarbakir. Osiedle to takie „mini miasteczko”: mają coś a’la knajpka na świeżym powietrzu, własną halę sportową. Siedzimy, pijemy herbatę, śmiejemy się. Super ludzie. Dobrze nam robi, że chwilowo nasze myśli odrywają się od samego wypadku. Mamy okazję poznać motocyklowy oddział Policji - jeżdżą GS-ami 1200. Wszyscy są dla nas bardzo mili – robimy sobie wszyscy pamiątkowe zdjęcie. Załącznik 123062 Jednak wszystko co dobre – musi kiedyś się skończyć. Czas udać się na spoczynek – na dziś mieliśmy dość wrażeń. Ponieważ powiedzieliśmy, że chcielibyśmy zobaczyć rzekę Tygrys, po drodze chłopaki zawożą nas do fajnej knajpki nad samą wodą. Wypijamy po jakimś napoju, czy po prostu czaju. Załącznik 123063 Załącznik 123064 Mieliśmy namiary na kilka hoteli w centrum, ale policjanci za żadne skarby nie chcieli się zgodzić na żaden z nich. - To jest niebezpieczne miasto. Codziennie dochodzi tu do zabójstwa. Zawieziemy was do bezpiecznego hotelu. Niestety, bezpieczny to dobry, a co za tym idzie, także drogi hotel. W pierwszym cena kilkakrotnie przekraczała nasz budżet, więc pojechaliśmy do innego. Także nie był tani. Chłopaki zagadali w recepcji i dostaliśmy taki rabat, że zmieściliśmy się w założonym budżecie :) Warunki naprawdę fajne. Normalnie bardzo ucieszylibyśmy się z takiego lokum, ale nastroje – siłą rzeczy - mamy minorowe. Pomimo, że jest już po północy i jesteśmy naprawdę zmęczeni, sen nie przychodzi od razu. |
I co z tą bulwą wielkości mandarynki? Domyślam się, że kości całe..?!
|
Nie ciekawie tak dostać w d..pę pare kkm od chałupy ale przynajmniej trafiliście na prawdziwych policjantów . Pisz Waść dalej . :)
|
Cytat:
W szpitalu powiedzieli tylko, że jest ok i należy robić zimne okłady. Żałuję jedynie, że nie zrobiłem zdjęcia. :) |
Obiłeś piszczel o gmola?
|
Bulwa sama zeszła? Po jakim czasie?
|
Nie mam pojęcia w jaki sposób tak załatwiłem nogę. Raczej nie znalazła się pomiędzy gmolem a samochodem, bo gmol jest za bardzo z przodu.
Musiałbym przemieścić się sporo do przodu, a raczej cały czas siedziałem. Ale pewien to nie jestem. :dizzy: Bulwa na nodze "rozlała się" na piszczel i po ok tygodniu prawie śladu po niej nie było. W sumie sama zeszła. Lekarze zalecali przykładać czymś zimnym, ale weź to zrealizuj podczas podróży motocyklowej :) |
15 Załącznik(ów)
Widać emocje nadal działają, bo budzimy się wcześnie. Anię plecy bolą tak bardzo, że zaczynamy zastanawiać się, czy podczas wypadku nie uszkodziła sobie kręgosłupa. Dochodzimy do wniosku, że może być to wynik spięcia i stresu. W końcu nie przypomina sobie, żeby uderzyła w żaden z samochodów.
Umówiliśmy się z policjantami, że odbiorą nas z hotelu i zawiozą do komisariatu, gdzie czeka na nas Harley. Oczywiście są o umówionej godzinie. Uśmiechnięci, serdeczni. Pojechaliśmy na komisariat, odebraliśmy motocykl. Policjanci zastanawiają się jak nam pomóc. - Możecie skorzystać z policyjnego warsztatu, gdzie serwisowane są nasze GS-y. Jednak dziś jest dzień wolny i warsztat nieczynny i nie ma kto wam naprawić motocykla. - To żaden problem! Jeśli tylko będziemy mieli kawałek miejsca i podstawowe narzędzia dam sobie radę sam. Klucze calowe, które niezbędne są w Harleyu i tak mam ze sobą. Wobec tego pojechaliśmy do warsztatu – na to samo strzeżone, ufortyfikowane osiedle co wczoraj. Zabrałem się wobec tego do oceny strat w motocyklu – oceniając spokojnie nie ma takiego dramatu, jak przypuszczaliśmy. Poprzekręcane manetki ani skrzywiona i przestawiona kierownica nie powyrywały kabli biegnących wewnątrz niej, wszystko działa. Nie widać żadnych pęknięć, wybrzuszeń, czy naprężeń na ramie. Do wymiany kierownica, tylny błotnik, lampy, kierunkowskazy, może jakieś mocowania błotnika. Do tego lightbary przednie i jedno światło, ramka reflektora głównego, obrysówka na błotniku i sam błotnik. Trzeba sprawdzić mocowania kufrów i kilka innych elementów. Trochę części chromowanych jest powyginanych bądź porysowanych. Teraz skupiamy się na poluzowaniu mocowania kierownicy i ustawieniu jej na ile to możliwe prosto. Aby to zrobić trzeba zdjąć lightbary i wielką, chromowaną obudowę przedniej lampy. Mam nadzieję, że śruby mocowania kierownicy się nie pokrzywiły, bo są calowe i nie sposób zastąpić ich metrycznymi. Szczęśliwie prace posuwają się do przodu. Mamy tylko podstawowe klucze calowe, więc nieraz nie jest łatwo, ale z pomocą Ani daję radę :) Załącznik 123416 Finalnie udało się doprowadzić motocykl do stanu pozwalającego na dalszą jazdę nim. Kierownica jest krzywa, ale nie na tyle, żeby nie dało się jechać. Kilka elementów trochę poprostowałem, a stłuczony klosz kierunkowskazu tylnego został dorobiony z pomarańczowej miednicy ;) Podczas jazdy okaże się, czy rama nie jest skrzywiona na tyle, że nie da się jechać bądź np. nie ścina którejś z opon czy np. pasa napędowego. Kiedy ja działałem z Harleyem Ania poszła do toalety. Zaprowadził ją tam jeden z chłopaków. Przechodzą obok hali sportowej z powybijanymi szybami, wywalonymi drzwiami i ogromnym bałaganem na parkiecie. Było tam wszystko: kawałki szkła, cegieł, belek i gruba warstwa kurzu. - Wygląda, jakbyście nie korzystali z tej hali za często. - Tak. Tydzień temu był zamach bombowy. Zginęło kilku chłopaków. … Teraz było oczywiste, dlaczego tak duża waga przykładana jest przez policję do bezpieczeństwa. Wygląda na to, że nie są przewrażliwieni na tym punkcie. Skończyłem prace przy motocyklu. Wyjeżdżając z osiedla widzimy zaparkowanych kilka tankietek oraz samochodów opancerzonych. Szkoda, że nie poprosiliśmy, żeby pokazano nam jak tankietka wygląda od środka. Jedziemy. Jest sobota, ruch niewielki. Jadę ostrożnie, wbijam kolejne biegi bacznie obserwując zachowanie Harleya i przyzwyczajając się do krzywej kierownicy. Jest ok. Nawet przy znacznej prędkości motocykla nie ściąga po puszczeniu kierownicy, nie łapie żadnych podejrzanych wibracji, itp. Niemniej nie możemy kontynuować naszej podróży, musimy wracać, żeby zdążyć sprawdzić czy nie ma poważnych uszkodzeń i musimy zmieścić się w czasie 30 dni od wyjazdu. Specjalnie na Turcję mamy wykupione dodatkowe auto- casco i jeśli nie będzie potrzeby z niego korzystać, trzeba wypowiedzieć umowę w ciągu 30 dniu. W ten sposób ubezpieczyciel zwróci mi składkę roczną, pomniejszoną o 1/12. A bój toczy się o około 4500zł, więc decydujemy się na trochę wcześniejszy powrót. Jeśli naprawa zamknie się w ok. 5000 złotych nie warto korzystać z ubezpieczenia ze względu na utratę zniżek. Ale jeśli w motocyklu wyjdzie jakaś poważna wada, wtedy trzeba skorzystać z pieniędzy ubezpieczalni. A tego nie wiemy. Teoretycznie – za szkodę powinien zapłacić ubezpieczyciel sprawcy, ale z tym wiadomo – może być różnie. Trudno. Wracamy. Staramy się mimo wszystko cieszyć tym, co oferuje nam dalsza podróż. Obserwujemy mijane krajobrazy i rozmawiamy o Turcji. To wielki, piękny kraj, oferujący bardzo dużo zróżnicowanych doznań. W sumie jest tu wszystko: morza, piękne góry, równiny, wspaniała przyroda. W sumie czego dusza zapragnie: zarówno duch orientu jak i starożytnej Grecji (Milet, Efez, Troja to miasta leżące dziś w Turcji). To tu mamy okazję zobaczyć na własne oczy co kryje się za magicznymi nazwami znanymi jedynie z podręczników historii: Tygrys, Eufrat czy Hatussas – stolica Hetytów. Widzieliśmy palmy, bananowce, rośnie tu bawełna, ryż. Nie ma tu jedynie pustyni. Właśnie w momencie w którym toczymy te dyskusje naszym oczom ukazują się następujące krajobrazy: Załącznik 123417 Załącznik 123418 Załącznik 123419 Może nie jest to bajeczny erg z miękkimi, uformowanymi z piasku górami, ale chyba można nazwać to, co widzimy hamadą – pustynią kamienistą. Chyba musimy zweryfikować nasze poglądy! Jadąc niespiesznie – jak zawsze Harleyem – rozmyślamy trochę o przeszłości, tym co nas spotkało ale i przyszłości. Gdzie pojedziemy za rok? Nie bardzo mamy pomysł. Jeśli Iran nadal utrzyma przepisy o zakazie poruszania się większymi motocyklami niż 250 centymetrów, będzie lipa. Europa będzie zawsze dostępna, więc ją pozostawiamy na emeryturę, a nas interesują kraje mniej dotknięte straszną globalizacją. A co moglibyśmy zobaczyć skręcając w taką drogę? Załącznik 123420 Choć takie myśli bardzo trudno dopuszczam do świadomości, zaczyna w głowie kiełkować myśl o zmianie motocykla. Każdy harleyowiec doskonale zna powiedzenie przypisywane członkom Hells Angels: lepiej mieć siostrę w burdelu, niż brata na japońcu. Dzielę się swoimi przemyśleniami z Anią. Bardzo lubi Harleya. Wzdycha, ale nie mówi: nie. Kilometry tymczasem umykają pod kołami, a znajomy od prawie 20 lat dźwięk silnika miło brzmi w uszach. My zaś mijamy całkiem przyjemne krajobrazy. Załącznik 123421 Załącznik 123422 My zaś w promieniach zachodzącego słońca zbliżamy się do miasta Gaziantep – stolicy upraw bawełny. Załącznik 123423 Nocleg wypada w pierwszym napotkanym hotelu. Zależy nam na w miarę szybkim powrocie. Jedziemy przez miasto Aksaray, gdzie można zobaczyć taki oto osobliwy pomnik: Załącznik 123424 Załącznik 123425 Następnego dnia czeka nas nieplanowana atrakcja na trasie: różowe jezioro – Tuz Golu. Załącznik 123426 Załącznik 123427 Załącznik 123428 Chyba wytrącająca się z jeziora sól ma dobroczynne właściwości sądząc po ilości ludzi. Załącznik 123429 Dalej kierujemy się na Ankarę i Istambuł. Dobrze, że stolica, która liczy ponad 5 milionów ludzi ma obwodnicę z prawdziwego zdarzenia. Choć widać miasto, ruch nawet dobrze się nie zagęszcza. Załącznik 123430 |
14 Załącznik(ów)
22 lipca.
Objeżdżamy Istambuł obwodnicą. W okolicy muszą być jakieś przetwórnie, bądź przepompownie ropy, bo strasznie śmierdzi. Załącznik 124119 Załącznik 124120 Przekraczamy Bosfor. Załącznik 124121 Załącznik 124122 Mijamy Edirne i wjeżdżamy do Bułgarii. Wydawałoby się, że otaczająca nas rzeczywistość powinna być bardziej uporządkowana – w końcu wjechaliśmy do kraju Unii Europejskiej, zaś wrażenia są dokładnie odwrotne. Do tego pogoda także ma zamiar się zepsuć. Załącznik 124124 Załącznik 124125 Powoli mijany krajobraz zaczyna robić się bardziej swojski :) Załącznik 124126 Tylko pola słoneczników wskazują, że jednak nadal jesteśmy na wakacjach, a do domu jeszcze trochę kilometrów zostało. Załącznik 124127 Ale folklor jest :) Załącznik 124128 Wieczór w Serbii okazał się bardzo malowniczy. Załącznik 124129 Droga w Serbii idzie szybko. Jedziemy oczywiście autostradą wiodącą przez cały kraj. Obecnie jest to nowa droga o niezbyt dużym natężeniu ruchu. Pamiętamy, gdy 10 czy 11 lat temu jechaliśmy tą drogą – była to „ekspresówka” o jednej jedni i szerokich, asfaltowych poboczach, na które zjeżdżało się, gdy ktoś chciał nas wyprzedzić. Jednak – z nieznanych nam przyczyn – nagle znaki kierują na objazd i zjeżdżamy z autostrady na zwykła drogę. Prędkość zdecydowanie spada, ale jest za to urokliwie. W ten sposób pokonujemy kilkadziesiąt kilometrów. Załącznik 124130 Po powrocie na autostradę spotykamy „polski” akcent :) Załącznik 124131 Nawijanie kilometrów ma to do siebie, że nie jest zbyt absorbujące, stąd mamy miejsce na rozmyślania. Mnie chodzi po głowie pomysł zmiany motocykla, o czym – jak się okazuje – także myśli Ania. Rozmawiamy o tym i zaczynamy nie tylko dopuszczać do siebie taką myśl, lecz rozważać plusy i minusy takiego rozwiązania. Harley zaś zachowuje się poprawnie. Jazda z prędkościami autostradowymi także nie ujawniła żadnych niepokojących objawów. Od wyjazdu z Diyarbakir pokonaliśmy ponad 2,5 tysiąca kilometrów. Myślę sobie: skoro przy takim dystansie nic się nie dzieje, to dalej także że nie będzie się działo. Chodzi mi głównie o skrzywienie ramy bądź wahacza. Szczęśliwie w samochód przed nami nie uderzyliśmy kołem przednim, lecz lampą, lightbarem błotnikiem i podłogą, zaś z tyłu uderzenie przejęły: błotnik, stelaże kufrów i relingi. Wobec tego zapada decyzja, że do naprawy nie będzie konieczne uruchamianie ubezpieczenia auto-casco, lecz wykonam ją za swoje środki. Ma to dla nas w tym momencie takie znaczenie, że pozostałe 2-3 dni urlopu możemy poświęcić na posiedzenie na węgierskich basenach termalnych. Wobec tego zadekowaliśmy się w miasteczku Gyula w pobliżu granicy. Kwatera trafiła nam się co najwyżej „średnia”, ale na 2 dni wystarczająca. Moja noga także wyglądała lepiej – nie było prawie już opuchlizny, zostały tylko kolorki. Załącznik 124132 Odsapnęliśmy trochę i w sobotę 26 lipca udaliśmy się w ostatni etap naszej podróży. Na Słowacji znowu przejeżdżaliśmy obok malowniczych ruin zameczku, do których już tyle razy obiecywaliśmy sobie wejść. Tym razem również się nie udało… Załącznik 124133 Chcesz rozśmieszyć Boga? Powiedz mu o swoich planach. Nasza wycieczka dała nam jasno do zrozumienia, jak niewiele nieraz zależy od nas. Nawet samo pisanie relacji z niej nie było do końca moją decyzją: siedziałem na kwarantannie i tylko dzięki temu udało mi się uporządkować notatki i nagrania Ani oraz zdjęcia. Bez tego nic bym nie napisał! Początkowo zastanawiałem się czy jestem fair w stosunku do Was - czytających nadając relacji tytuł: „Iran 2019”, zamiast „niedoszły” czy „nieudany” Iran. Doszedłem jednak do wniosku, że dzięki temu będziecie mogli trochę wejść w nasze buty, łatwiej zrozumieć gorycz zawodu, jaki był naszym udziałem z racji nie wpuszczenia nas do tego pięknego kraju. A zasadniczo był on bardziej moim udziałem. Ania łatwiej przełknęła gorzką pigułkę i cieszyła się podróżą po wschodniej Turcji. Ja natomiast nie umiałem. Kilka dni musiało minąć, żebym zaczął w pełni czerpać z naszej podróży. Ale wtedy znów los zadecydował za nas :) A dlaczego ostatnia podróż Harleya? Otóż w drodze powrotnej zapadła decyzja o zmianie motocykla. Dla H-D dostępne są tylko drogi asfaltowe i to tylko te dobrej jakości. Zaś świat (zwłaszcza ten który nas zaczyna interesować) to także gruntówki. Z bólem serca, ale trzeba znaleźć inny sprzęt. Taki, którym będzie dało się pojechać choćby do Mauretanii, na jedwabny szlak czyli do Stanów, czy nawet w co bardziej malownicze zakątki Gruzji. Dzięki niemu, mamy nadzieję otworzą się dla nas takie kierunki jak wschód (Ukraina, Rosja), który – z racji asfaltów słabszej jakości – dotychczas był dla nas zamknięty. Żegnaj Harleyu! To było piękne wspólne 20 lat! |
Piękna Relacja.
Dzięki, wspaniale się czytało i oglądało. |
Dzięki Dredd :):Thumbs_Up:
|
Dzięki Dredd! Zapamiętam ta relacje. Mega wyjazd i czekam na następne.
|
Dredd to co kupiłeś, pochwal się . :)
|
W '97 roku jak kupiłem hondę (GL500) to od kolegów na każdym kroku słyszałem ten tekst o siostrze w burdelu i bracie na Hondzie...a wracając do Twoich planów na zmianę moto, rozumiem że już postanowione będzie Japonia;)?
|
O nowym sprzęcie miałem pisać przy okazji kolejnego wyjazdu, ale skoro pytacie, powiem wcześniej :)
Założenia były proste: dla dwóch osób, względnie wygodny, umożliwiający przejazd drogą gruntową. Poczytałem forum i wyszły 2 typy: - nowa Afryka: rdzewiejące ramy, problemy ze szprychami, itp. itd, Przewaliłem przez 2 dni cały temat i aż mnie głowa rozbolała! - BMW GS.Tu nie miałem już siły czytać, ale skoro na FAT opisuje się na blisko 1000 stronach: "Dlaczego lubię BMW?" to ten motocykl musi być super. Więc padło na GS 1250 :D |
:Thumbs_Up: :D
Ważne co by kierownik był zadowolony, reszta się nie liczy. |
Do podróżowania w dwie osoby zdecydowanie lepszy wybór niż Afra.
|
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:08. |
Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.