Africa Twin Forum - POLAND

Africa Twin Forum - POLAND (http://africatwin.com.pl/index.php)
-   Trochę dalej (http://africatwin.com.pl/forumdisplay.php?f=76)
-   -   multumesc 2009 (http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=3880)

wieczny 07.08.2009 11:59

Ronin ma nowy model pancernikowych stelaży. Ronin cyknij fotę wrzuć.

felkowski 07.08.2009 12:05

Cytat:

Napisał Marcin SF (Post 69342)
ojojo fajna relacja, fajny wpypad, na pewno zgodny z trzoda dzida ... szczegółów co do najepki na razie autor poskąpił więc nie dodaje ;)

Niestety szczegóły co do trzeciej furii zostały zakwestionowane i ocenzurowane przez Narodowy Fundusz Do Spraw Walki Z Alkocholizmem. W związku z tym wspominamy jeno symbolicznie o 'kruszonie' i lokajnej Unirea. Ale cierpliwości jeszcze nie kończę. Choć mi już w domu podnoszą postulaty, że nieurzyteczny jestem. Najpierw mnie nie było ciałem a teraz siedzę przy szklanej kuli nieobecny mentalnie. Może który mi się żoną zaopiekuje to bym, coś jeszcze napisał :D.

Marcin SF 07.08.2009 12:13

blisko jestem więc mógłbym podskoczyć, ale mnie moja raczej nie puści, bo wtedy ktoś by się musiał zająć nią na co z kolei ja zgody nie daje :)

wiem że marne to wytłumaczenie, ale cóż jak innego nie mam to dobre i takie ;)

Ronin 07.08.2009 12:18

Cytat:

Napisał wieczny (Post 69370)
Ronin ma nowy model pancernikowych stelaży. Ronin cyknij fotę wrzuć.


proszę bardzo, będzie fotka wieczorem:)albo jutro;)

Felek - już Ty wiesz, co;) jak zawsze świetnie się czyta, a widać, że zabawa była przednia! :at::at::blues::zdrufko:

felkowski 07.08.2009 12:21

Cytat:

Napisał Marcin SF (Post 69372)
blisko jestem więc mógłbym podskoczyć, ale mnie moja raczej nie puści, bo wtedy ktoś by się musiał zająć nią na co z kolei ja zgody nie daje :)

wiem że marne to wytłumaczenie, ale cóż jak innego nie mam to dobre i takie ;)

A nie ruszacie orać pola do Patiomkina ?

Marcin SF 07.08.2009 12:33

a to dzisiaj :O łikendy mi się pomieniały kurczaczek to ja zaraz do lubej smaruje maila i postaramy się pojawić.

no ale koniec offtopa w tym temacie :)

Dawać mi tu relacji ciąg dalszy :D

podos 07.08.2009 13:06

Cytat:

Napisał Ronin (Post 69375)
proszę bardzo, będzie fotka wieczorem:)albo jutro;)

Felek - już Ty wiesz, co;) jak zawsze świetnie się czyta, a widać, że zabawa była przednia! :at::at::blues::zdrufko:

eee jak poprawione to sie nie trudzcie.

rambo 07.08.2009 17:08

Ciekawe jakie stelaże ma Ola i Jurek ;)

bajrasz 07.08.2009 18:47

Jak któryś z was zbliży się do mojej niuni, na mniej niż 10metrów...to będzie w ryja...kilerzy królów, wy jedni:mur:

felkowski 10.08.2009 19:55

12 Załącznik(ów)
Po wieczornych gwiezdnych spektaklach, rano słońce wyciąga nas ze śpiworów i namiotów. Szybka ocena sytuacji. Wszyscy docinają Wiecznemu, że specjalnie wygiął stelaż bo łatwiej mu nalewać olej z kanistra.

Załącznik 6646

Okazuje się, że chordy dzikich mrówek wsuwają naszą krakowską, pozostawiona na łące wieczorem. Niedługo okazuje się że mrówki nie są jedyną zwierzyną. Dookoła słyszymy dzwonki.

Załącznik 6650

Chwilę potem okazuje się, że wokół nas są setki krów. Rozstawiliśmy się na pastwisku. Z resztek wody robimy kawkę.

Załącznik 6645

Wieczny płacze, że jest odwodniony. Pakujemy się i ruszamy. Docieramy do jakiegoś wiejskiego sklepu. Uzupełniamy płyny ustrojowe. Wieczny przestaje płakać. Greg brata się z lokalesami.

Załącznik 6651

Ustalamy, że jest potrzebny nam „Kondukta”. Cokolwiek to znaczy, jest w najbliższym miasteczku. No dobra, na nasze standardy to większa wieś. Telewizory Grega nie nawigowały w kierunku wspominanego słowa. Trochę błądzimy. W końcu wjeżdżamy na podwórze z szyldem Auto Spalatorie. Zastanawiam się czy aby nie chodzi tu o zakład utylizacji. Na migi dogadujemy się co i jak nam potrzeba. Fachowiec w firmowy mundurku zabiera się do roboty.

Załącznik 6652

Część rusza na mijany targ po zaopatrzenie. Jeden koleszka wpada na pomysł zakupienia zasilacza do HP. Niezły pomysł. Na wiejskim targu, sukces murowany. Przy okazji rozglądamy się po wyposażeniu zakładu. Z konserw robią łaty w podłodze wiekowej daci ze sportowym siedzeniem z kołka drewna.
Choć spawy wyglądają jakby były dziełem dżdżownicy a nie ultranowoczesnej techniki spawania w osłonie CO2. Jednak jak się ma jeszcze okazać to łączenie mamy już z głowy. Po zakończeniu prac szefu nawet nie chce gadać o żadnej zapłacie. Jedynie Drum bun i wyjeżdżamy. Przy okazji zwracamy uwagę na to, że nawet furmanki mają swoje numery rejestracyjne. Jedziemy trochę asfaltem docierając w jakieś góry. Skręcamy na boczne zaczyna się kurzyć niemiłosiernie. Karawana się wydłuża. Tracę poprzednika z widoku. Tylko kurz wyznacza kierunek w którym jadą. Mało nie poszedłem na czołówkę z pędzącym pikapem z przeciwka. Udało się choć widoczność była zerowa. Za to na rozwidleniu jest zonk. Kurz unosi się nad obiema drogami. Wypatruje i widzę podnoszące się gęste tumany nad lewą. Jadę w lewo niedługo doganiam ciężórawkę. Wyprzedzić ją to jak zostać kamikadze. Zostaje kamikadze. Znowu kawałek asfaltu. Doganiam chłopaków. Zatrzymujemy się na jakieś tamie. Jesteśmy już w górach widoki zajfajne. Po krótkiej przerwie na wypłukanie piachu z zębów ruszamy dalej. Droga znowu z koszmarnie pylącego szutru. Jakby mało tego było co chwilę liczę ciosy kamulcem w osłonę. Aluminiowa osłona wydaje niezwykle głośne jęki przy każdym takim ciosie. Niestety nie do uniknięcia. Przestaje liczyć ciosy. Wyjeżdżamy coraz wyżej skończyły się kamienie i kurz. Zaczeło się zaschnięte błoto. Las daje miły półmrok i chłód. Na jednym z zakrętów koziołka fika wieczny. To już zaczyna być nudne.

Załącznik 6653

Głęboka koleina nie daje szans na wygrzebanie się z pod motura. Dźwigamy z Szymonem Chabetę. Doganiamy resztę. Część rusza, część zaczyna remonty. Ja pierdziu co ja tutaj robię. To ja miałem kompleks absolutnego nieprzygotowania, ale Ci goście już przeginają. Co postój wyciągają narzędzia i coś tam dłubią. Taki los. W końcu ruszamy. Droga lasem w półmroku jest super. Wyjeżdzamy na jakąś polanę. Znowu kamienie i kurz. Nasi reporterzy montują stanowisko. My robimy za statystów czy modelki. Reżyser nakreśla wizję planu i scenografii. Adaś pruje pierwszy. Ja z Wiecznym mamy być drugim planem. W pewnym momencie dochodzi do załamania akcji , lub do punktu zwrotnego. My z góry widzimy że tuman przestał się przesuwać. Od strony operatorów widok był znacznie atrakcyjniejszy.

Załącznik 6647

Załącznik 6648

Znowu mamy porwane steleże, znowu szukamy Kondukta i znowu mamy 100 kilometrów do Resity. Przerwa na planie. Obiad.

Załącznik 6654

Widoki zarąbise. Kończymy butlę. Greg ma już tylko pięć. Kurczaczek palce lizać. Dzięki Lucek. Żurek też wkustny. Motamy strzępy XLki. Kufer mocuje na pasek od spodni do swojego siedzenia i ruszamy szukać spawaczesku. Zdjeżdżamy do wioski. Od razu mamy spawacza. Tym razem w wulkanizatorni.

Załącznik 6649

Spawaczesku robi swoje my idziemy w miasto. Po powrocie Adaś smęci, że ma krzywą ramę i w ogóle jest źle. To że ma krzywy tył to widać było jeszcze przed wyjazdem. Błotnik lampa i kufry wszystko było w innych przestrzeniach. Każde w swojej. A w dodatku absolutny brak symetrii. Nawet koło było jakoś tak bardziej. Dla potwierdzenia znajdujemy miejsca gdzie jest krzywo. Tylko, że jest to zadupek a nie mocowanie wahacza jak twierdzi właściciel. Test drive na sprawdzenie osiowości. Zostałem o zgrozo wytypowany na pilota oblatywacza. Czemu ja się na to zgodziłem? Motor na wpół rozebrany siedzenie tylko położone. Próbuje ruszyć, a tu coś się konia dusi a sprzęgło nie puszcza. Odkręciłem bardziej, sprzęgło skleiło na 1 mm przed końcem, kobyłka ruszyła z kopyta, i od razu na gumę. Jakieś ewolucje pomiędzy wrakiem daci a traktorem. Po dwóch metrach leżymy oboje. Werdykt rzeczoznawcy : da się jechać. Tylko tyłek trza troszku podprostować. W ramach opłaty za spawanie wytargowaliśmy rurę od znaku drogowego do naciągania zadupka. Rozdzielamy się na dwie grupy. Sprawni jadą do Resity w poszukiwaniu miejsca na nocleg, a sprawni inaczej skręcają kasztankę a potem jadą za nami asfaltem. W stronę Resity ruszamy na skróty, borem lasem. Znowu są widokowe górki. Pośród łąk ginie nam właściwa droga. Próbujemy improwizować. Jest fajnie. Namierzam się na podjazd. Już w trakcie okazuje się, że przeceniłem swoje możliwości i zaczynam zmieniać na taktykę. Z ukosem do trawersu. To przynosi efekty. Niestety do czasu. Nagle na mej drodze gwałtownie i podstępnie wyrasta drzewo. Prawie bym przeszedł. Gdyby nie ......podnóżki. Kurde właściwie to poco one są? Jednym wbijam się w skarpę. Drugi klinuje się na drzewie. A było już prawie, prawie. Jeszcze jakiś rozpaczliwe próby, ale nic z tego.

Załącznik 6655

Przybywają chłopaki z odsieczą. Pasterz patrząc z dołu daje wyrazy sympatii. Jedyne co zrozumieliśmy z jego wypowiedzi to „hard kor”.

Załącznik 6656

Greg wyczytuje ze swego telewizora, że droga to wiedzie, ale sąsiednim wzgórzem. Wyciągamy habetę i hola na protiwpałożną. Tam nie ma takich krzoli i żadnych zdradzieckich drzew. W każdym razie nie na mojej drodze. Drogi też nie ma, ale jakby co mamy na to sposób. Ślinię palec wyciągam na słońce i właściwie nic się nie dzieje. Może dlatego że pośliniłem rękawiczkę. Robię teatralną minę i cytuje słowa wieszcza. Jedźmy na wschód tam musi być cywilizacja. Walimy grzbietem na szagę. Jest bosko. Trawa po pas. Słońce prosto w nos, a może wręcz odwrotnie. Od czasu do czasu tracę równowagę najeżdżając na jakiś ukryty w trawie kopiec albo badyl. Bezpieczna prędkość pozwala jednak na utrzymanie pionu. Greg coś tam wymachuje na wprost. Pewnie znowu znaleźliśmy jakąś drogę. Kurde, ten jego telewizor ma zapisane na swoich mapach chyba ślady po przejeździe jakiegoś dzipa. Choć mógłbym się założyć, że to co wyczyniają lokalesi swoimi daciami w wersji pikuś mogło by się nadać na niejeden rajd terenówek. Pozostaje nam tylko zjechać ze wzgórza, tylko czemu tą najostrzejszą ścianą. Żeby tylko nie walnąć figury przez kierownicę. Greg pokazuje, że dobrze jedziemy. Odkąd wiem, że to jest droga czuje się wyraźnie spokojniej. Swoją drogą to ten jego telewizor ma niezłą wyobraźnie. Ja tej drogi ni kuta nie widzę. Zjeżdżamy w dolinkę. Jest ładnie. Widać nawet ślady rzeczki. Jest miło i miło. Tylko trawa wciąż wysoka. W końcu znajdujemy jakieś ślady. Jedziemy nimi do lasu. W lesie na rozstajach zatrzymujemy się na chwilę. Dopada mnie eskadra komarów. Zsiadając z motura oganiam się od nich zamaszyście. Ma to przykre konsekwencje. Szybuje z podnóżków, lądując plecami na kamieniach pół metra po niżej motura w wyrwie po rzeczce. Ale jak śpiewa towarzyszka Doda "I nie martw się nie jest tak źle...." W końcu mogłem tam wylądować z moturem. Od razu mi lepiej. Ale chyba nie było mi za bardzo do śmiechu bo nie wyjmnołem nawet aparata. Jedziemy dalej. Wyjeżdżamy z lasu. Zanurzamy się w stado owiec. Które rozbiegając się tworzą jakby drogę. Niestety za owcami dopadają nas burki. Ale nie takie z serem czy dżemem. Wyglądały na takie z miejscem na mięsne nadzienie. Ujadały niemiłosiernie. Jedyne wyjście to dzida aby nie zostać tym nadzieniem burka. Na szczęście po tej stronie lasu trawa było niewysoka, tylko ziemia nierówna. W tej konkurencji byliśmy pierwsi przy bramie. Na szczęście była otwarta. Docieramy do jakieś wioski. Jest sklepo-bar. Miejscowi patrzą na nas z politowaniem. Jak bydło, pijemy wodę. Dzikim szutrem docieramy do asfaltu, a nim do Resity. Telefonicznie ustalamy pozycje drugiej wycieczki. Wygląda, że to nie oni na nas, tylko my na nich czekamy. Ponieważ robi się późno ustalamy, że szukamy miejsca na biwak. Oni nas odnajdą. Zaocznie ustalamy miejsce na mapie. Jedziemy coraz to bardziej dziurawą drogą, ale za to coraz wyżej. Jest również coraz ciemniej, coraz trudniej wypatrzyć dziury i żwir na drodze. Po ciemaku widzimy poniżej drogi ogniska i namioty. Szybka decyzja. Tu. Rozstawiamy namioty. Zaczynamy plądrować okoliczne krzaki w poszukiwaniu opału. Efekty są gorzej niż słabe. Przychodzą do nas Rumuni. Coś mówią i pokazują rękami jakby chcieli powiedzieć, że to nie tak. Znikają, a my nadal nie mamy towaru. Po kilku chwilach wracają, ze spalinówką. Parę chwil i mamy stertę towaru. No kurde nieprzygotowani jesteśmy. Co wy do licha w tych pancernikach wozicie? W oddali słyszymy singielka. Jadzie reszta wycieczki. Zatrzymują się na chwilę nad obozowiskiem. Wymachujemy latarkami. Zapinają jedyne i winą. Wieczny daje wióra za nimi. Ale ich nie znajduje. Za to spotyka jakiś Czechów na dzidągach. Ale to nie nasi. Wraca. telefonicznie ustalamy że mają jeszcze z 70 kilosów. Kurde tyle to wy wszystkiego zrobiliśmy od spawaczesku. Oni jadą skrótem. Docierają przed północą. Gwiazdy i kruszon rozleniwiają na maxa.

wieczny 10.08.2009 21:08

Feluś, jakbyś pierwszej nocy nie zasnął przed namiotem chrapiąc nam godzinami przy biesiadzie to byś nad ranem też był odwodniony :).

tomekc 10.08.2009 22:10

Fajna wycieczka nie ma co..............toż to jak destruction derby!!!!!!

wieczny 10.08.2009 22:16

Zrozum, 80% zdjęć to gleby, bo jak się jechało nikt nie myślał o wyciąganiu aparatu. Tak na prawdę lekko zakurzyliśmy Afryki. Większość robiliśmy po asfalcie. Dolewki oleju to też mistyfikacja.



Sprzedam Afrykę :D.

tomekc 10.08.2009 22:21

Cytat:

Napisał wieczny (Post 69768)
Zrozum, 80% zdjęć to gleby, bo jak się jechało nikt nie myślał o wyciąganiu aparatu. Tak na prawdę lekko zakurzyliśmy Afryki. Większość robiliśmy po asfalcie. Dolewki oleju to też mistyfikacja.



Sprzedam Afrykę :D.

Nie jezdzona off-roadowo, wlasciciel starszy pan, emerytowany lekarz, nie palacy...............
i to nie parwda ze cyferki sa nierowno tylko jak sie licznik kreci..........:vis::haha2:

rambo 11.08.2009 00:39

cyferki na blacie się nie równo wybiły na wybojach :)

felkowski 11.08.2009 08:01

Cytat:

Napisał tomekc (Post 69766)
Fajna wycieczka nie ma co..............toż to jak destruction derby!!!!!!

Ja tam jeszcze nic nie zepsułem. Pancerniki w pełni zasłużyły na swoją nazwę. Zgięty stelaż to efekt tego że już wcześniej był pęknięty. Gdyby nie to, pewnie skończyłoby się na oraniu gleby. Xlka to oddzielna historia. Mam wrażenie że była już nieźle sponiewierana zanim ruszyła w tę trasę.

felkowski 13.08.2009 00:10

12 Załącznik(ów)
Budzimy się jak zwykle z pierwszymi promieniami słońca.

Załącznik 6679

Śniadanko, toaleta z prysznicem w strumieniu, a co. No może ciepły to on nie był. Szybkie remonty i pakowanie. Na prostowanie ramy XLki nie starczyło czasu. Już koło południa ruszamy w drogę. Rukowaditiel Greg nadaje coś o górze trzech krzyży. Procesing, procesing... Czyżbyśmy byli niedaleko Kazimierza ? Droga na górę szybko okazuje się zdradziecka. Głębokie rynny po deszczówce, a w dodatku zryte kostką. Widać, że nasze panie domu tu były. Zaciskam zęby na co większych kamulcach i prę do góry. Wielkość kamieni określam wyłącznie do widzianych na drodze do tamtej pory. Następny dzień miał zmienić punkt odniesienia. Z góry walą trzy dzidągi. Już już za chwileczkę, już za momencik widać koniec wąwozowej drogi i wyjście na łączkę. Chwilowa dekoncentracja. I gdyby nie torba na zbiorniku......walnąłbym własną torbą w kierownicę. To musiałoby boleć. Co mnie podkusiło na ten lans na stojaka ? Zabrakło mi jakieś 4 metry. Słownie cztery. Zaryłem osłoną w koleinie i stanąłem w miejscu. Ani w górę ani w dół. Chłopaki stoją jakieś dwa zakręty w dół. Kombinuje, ale nic mi nie wychodzi. Jedyne wyjście to położyć i wywlec za włosy na łączkę. Już wiem po co w czoperach są frędzle. Zasapałem i zapociłem się niemiłosiernie. W dole chłopaki kombinują jakiś wcześniejszy wyjazd boczkiem. Padają jak muchy jeden po drugim. Greg jak prawdziwy gieroj sowieckiego sajuza po plecach jeszcze ciepłych kamratów wyrywa się z okopu. I z okrzykiem Za rodinu...pruje na szczyt. U mnie wszystko na dobrej drodze. Kobyłka wyjęta z okopu leży w rumiankach. Tyle, że kółkami pod górę. Pozostaje jeszcze posapać i obrócić o 180 stopni.

Załącznik 6680

Greg z miną pierwszego zdobywcy puszy się pod krzyżami. Chwile póżniej dobija jakiś Hans na Husce. Hans z pogardą wskazuje palcem na Gregowe pancerniki i coś tam gada. Jedyne co zrozumiałem z jego monologu to słowo enduromania w tonie pytającym. Zaciągnął dwa gule z kamel baga i już widzimy tylko plecy oddalającego się Hansa. Z za góry dobiegają dźwięki singli. No to pewnie już się wczołgują kompani wiecznego. Okazuje się, że to dwie pomarańcze. Ale też szybka wymiana zdań i gnają dalej. Co oni się tak spieszą? Docierają nasi. Ze spokojem wyciągają aparaty i cykają foty.

Załącznik 6681

Następnie z dystynkcją fachmana za 200 eur za godzinę rozkładają narzędzia i zaczynają przeglądy. Tym niemieckim gangsterom najwyraźniej brak luzu...Nasi wiadomo....spoko, loko luz i sponton. Z tego luzu postanawiamy z Gregiem odwiedzić sąsiednią wyższą górkę. Widoki w piteczkę. Tyle, że Greg się zgubił. Choć on twierdził zupełnie odwrotnie. Niestety naszym nieodpowiedzialnym samowolnym oddaleniem psujemy humory kolegom. Gaśnie spokój i luz obsługi OT1. Gdy wracam chłopaki walczą z podjazdem który nie wyglądał aż tak źle.

Załącznik 6687

Załącznik 6688

Załącznik 6689

Diagnoza za mało gazu. Chłopaki z konsekwencją ataku szczytowego na K2 zdobywają cenne metry wysokości. Widzę w rynnie jakieś wystające bolce. Sprzedałem im kopa. Dobrze jest mieć buty enduro. W trampkach pozbyłbym się palcy. Wyciągam z ziemi podkowę. Nie wiem czemu mnie pytali czy z drugiej strony był koń? Kawał jakiś czy co ? Chłopaki walczą, ja jadę szukać Grega. Drużyna się rozpada jedni wkurwieni jatką, drudzy wręcz przeciwnie. Co ciekawe najgorzej idzie tym na singlach. Łykamy jakiś podjazd podskokami jakbyśmy po schodach jechali. Dalej mamy już drogę. Nawet Dacia jedzie. Tyle że ja Poldkiem nawet bym nie próbował. Taki lajf dla nich to normalka. Później lasem w dół. Dojeżdżamy do jakieś Szerszej drogi. Tyle, że płynie nią strumień i są niezłe kamulce. Z przeciwka jedzie ciężurawka po drzewo ...bez kierowcy i kierownicy, ale jedzie. Po kilkudziesięciu kilometrach dojeżdżamy do wsi. na polance stoi kupa moturów. Same dzidągi. Kurde ale tego tu jest. Holendrzy i Niemcy. Mają jedną pomarańcze na sznurku. Wieczny nawet nie patrząc wyrokuje ..uszczelka. Kilka słów kilka braterskich uścisków (jak pod resztką bramy brandenburskiej) I jedziemy w swoja stronę. Greg prowadzi. Drogę przecina nam rzeczka. Ale co tam taka rzeczka. Z okrzykiem Banzai na ustach rzucamy się w odmęty. Szybko okazuje się że jest kur....sko ślisko. Niewidoczne pod wodą kamulce są większe od radia szarotka. Prąd jest dość znaczny. A każdy podskok na kamieniach skutkuje zmianą kursu.

Załącznik 6690

Generalnie obranie i utrzymanie kursu jest równie prawdopodobne jak historie Tolkiena. W końcu trafiam na kamulca wielkości telewizora Rubin. Ni z toąd ni z ową zmieniam kurs o 90 stopni i ląduje na boku.

Załącznik 6682

Pierwsze o czym pomyślałem po wynurzeniu się na powierzchnię. O ja gupia pipa przeca mam hermetyczna torebkie na kumurę cobym następnej nie utopił. Mam a jakże tylko w kufrze, a komura w kieszeni,,,i aparat. Stawiam chabetę na nogi ..o dziwo odpala bez trudu. No rzesz ty dopiero teraz przeczytałem w kontrakcie wycieczki słowa drobnym druczkiem. Opcja suche buty niedostępna nawet za dopłatą.

Załącznik 6684

Big ląduje w wodzie dwa razy. Za drugim umiera. Greg skurczybyk w asyscie idzie nadspodziewanie lekko. Dociera na drugi brzeg. Gdybym powiedział że suchą stopą byłoby to dość grubymi nićmi szyte nadużycie. Wieczny maltretuje się jak mięso w maszynce.

Załącznik 6683

Przestajemy liczyć ile to już razy leżał. Fantastyczny program. Dwieście metrów niżej jest most. Niestety Biga musimy wynieść. Trzy godziny później. Obrazki z wycieczki; stoją cztery motory. Piąty rozebrany w atomy.

Załącznik 6686

Wokół suszą się hałdy maneli.. Sprawdzamy wszystko; filtry, świece, spuszczamy paliwo, mało nie rozebraliśmy gaźników. Big jak nie miał życia tak go niema. W ramach wspomagania zapłonu wywaliliśmy już cały amerykański dezodorant Wiecznego w gaźnik.

Załącznik 6685

Greg miał francuski nie chciał dać. A Big skurwiel ani gdaknie. Jeszcze chwila i bateria wyzionie ducha. Jest dobrze nadchodzi wieczór a my mamy pokonane 40 kilosków. Wprawdzie bunkrów nie widać ale i tak jest zajebiście. Choć nie wszyscy tak uważają. W końcu do biga dochodzi mistrz dotyka ręka i goi rany. Wiara czyni cuda. Dotyka i uzdrawia. Serce znowu bije. Pytacie jak to się stało gdzie przyczyna ? Obejrzycie sobie czterech pancernych. Początkowe odcinki. Młodszym czytelnikom wyjaśniam: To taki kultowy peerelowski serial. Zostawiamy chłopaków na pożarcie wilków. Umawiamy się na następny dzień. I dajemy się w długą we trzech. Cel; Tarcu czy jak miejscowi mawiają Carku. Jest jeden problem to jest jakieś 2200 mnpm. My jesteśmy na 200. Zarówno kierunek a już tym bardziej droga jest takim lekkim niedomówieniem. W lokalnym Gieesie ( nie chodzi tu o motur tylko sklep to też dla młodszych) zasięgamy języka. Walim na skróty przez łąki i sady. Tylko jak się okazuje nie za bardzo we właściwym kierunku. W końcu lądujemy w takich bagienkach, że chłopaki wiszą na kufrach. Ale jest pięknie. Nie ma co. W okół nie padało od miesięcy a my zawsze jakieś bagno znajdziemy. Mam wrażenie, że słyszę jakiś silnik więc pruję przez bagno na otro. Niczym zając zatrzymuje się nadstawiam uszu. Singiel ? może nasi. Dzida. Singiel to nie był raczej dwururka za to mocny i duzy ...traktor. Wytężam wszystkie swoje zdolności lingwistyczne. Jak tu spytać rumuńskiego górala: gdzie ja jestem? Jak z tond dojechać na to Tarcu. Gość zmierzył mnie wzrokiem i pyta. Carku ? Mało do nóg mu się nie rzuciłem. Mistrzu prowadź. Chaga łaga trum bum bum i pokazuje ręką na wprost a potem macha poprzecznie. Do nóżek padam waszej miłości, tyś zbawcą naszym. Jestem w niebie. jeszcze tylko żeby chłopaki przez bagienko się przedarli. Po jakimś czasie nadciągają. Drzemy na otro. Docieramy do jakieś lepszej drogi. Zaczynamy już zapinać trzy po jakiś czasie nawet cztery. Wreszcie się pojawiły to obiecane szybkie szutry. Nic pięknego nie trwa wiecznie. Droga się zawęża i jest ostrzej w górę. O czwórce dawno zapomnieliśmy a i trójka gosci z rzadka. Na kamiennym ostrym podjeździe jedynka nie daje rady. Greg mało nie poleciał dwadzieścia metrów w dół urwiskiem. Telewizor mówi, że mamy nie dalej niż 100 metrów do szczytu Iłowa. Za nim da się jechać dalej na Tarcu. Po ześlizgu z drogi Grega nie próbujemy dalej. Wracamy w dół. Znajdujemy inna drogę. Patrząc na azymuty: są szanse na powodzenie. Docieramy do jakiegoś zerwanego mostu. Brodem poniżej daje radę. Droga w lesie wije się serpentynami. Na krawędziach z rzadka pojawiają się szczątki po słupkach. Wygląda dobrze i rokuje na sukces. Jest coraz ciężej. W końcu spotykamy drwali. No no no no chance. Coś nam tłumaczyli o jakiś mostku za którym w prawo. Wracamy. Jedyny mostek to ten zerwany. Wieczny mało się z niego nie zwalił do rzeczki. Wracamy do czwórkowych szutrów. Mostków mijamy z pięć. Wieczny trafia kamulca wielkości telewizora. Tylne koło unosi się na wysokość jednego metra nad drogę. Na szczęście prędkość była spora. Na pewno na tę okoliczność Inż wieczny ma jakąś estymacje momentów żyroskopowych albo coś równie naukowego. Dość, że ląduje na koła i to głową do góry. Dopadamy do wielkiego drzewa z tabliczką, znakiem szlaku i napisem: Cumtu 6 godzin. Greg potwierdza, że to po drodze. Dobra nasza jak pieszo 6 godzin ty będziemy za godzinę. Nocleg na przełęczy. Pierwsze 400 metrów bajeczka. Potem zaczynają się serpentyny. W leje wypłukane przez wodę nie chowa się już koło a prawie cała afryka. Chwilami brakuje jedynki. Na nawrotach serpentyn strzelam ze sprzęgła. W końcu na kawałku prawie płaskiego zatrzymuje się zaczekać na resztę. Trochę trwa zanim dojechali. Ale wracćc nawet nie próbowałem. Greg pokonując jakiś odcinek na listonosza czyli podpierając się nogami został wciągnięty pod kufry. Dzielny był jak Roman Bratny ...gazu nie puścił. W rynnach zaczęły się pojawiać kamulce jak telewizory. Po kilku przewrotkach dajemy za wygraną. Jest już za ciemno na walkę. Rozstawiamy biwak. Nie ma kolacji ani kawki ani nawet kruszona. W locie do poduszki dochodzi sms od sąsiada z domu „wpadniesz na drineczka?” Zanim zrozumiałem już spałem.

majki 13.08.2009 00:55

No pięknie panowie, po prostu pięknie!:at: Czyta się jednym tchem, jak zwykle zresztą! ;) Niezły hardkor był.:drif:

szimi 13.08.2009 08:40

witam kolegow:)
Cytat:

Napisał felkowski (Post 70059)
Co ciekawe najgorzej idzie tym na singlach.

czy mi na mojej suce naprawde az tak zle szlo:Sarcastic: nie chce nic mowic ale pod tamta gorke wjechalem z wydechem w d... podczas gdy Ty ogladales niebo:haha2:
samo krytyki nie brakuje:P
pozdr:rules:

wolly 13.08.2009 09:33

Felek powiem tak trafiliśmy na sucha porę jak by tam popadało ze trzy dni to by była tylko jedna wielka kupa , po burzy z drogi robi się strumień i to w jednej chwili stąd te żłoby

Babel 13.08.2009 09:46

Felkowski ty to lubisz jak się chwali - pisz, pisz ja czytam :drif::drif::drif::drif:

7Greg 13.08.2009 09:57

Cytat:

Napisał szimi (Post 70081)
witam kolegow:)

czy mi na mojej suce naprawde az tak zle szlo:Sarcastic: nie chce nic mowic ale pod tamta gorke wjechalem z wydechem w d... podczas gdy Ty ogladales niebo:haha2:
samo krytyki nie brakuje:P
pozdr:rules:

Szymon, rilax :) Bez napinki. Wszyscy wiemy, że to Felek jeździł jak gamoń. Ale on opisuje, więc trochę koloryzuje. Napisz coś od siebie jak było i po sprawie :)

wieczny 13.08.2009 10:42

A przede wszystkim wstaw trochę Twoich zdjęć, bo są zacne :). Szczególnie wieczór na jednej z połonin, to chmurki w dolinach, ech jak na 3000m npm :).


A tak ogólnie, tradycyjnie powitalnia :D i duuuuże przymrużenie oka ;). Bądźmy wyrozumiali, chłopaki na tym wyjeździe odmłodnieli :D.

bajrasz 13.08.2009 10:51

a motongi się baaaardzo postarzały:D

felkowski 13.08.2009 11:58

mój odmłodniał bo mam nową klamkę. więc średnia wieku części poszła w dół :D.

felkowski 17.08.2009 21:04

5 Załącznik(ów)
Słońce wstaje bardzo wcześnie, a przynajmniej tak mi się wydaje. Czyżby maczał w tym swoje paluchy wczorajszy reset zegarka w telefonie? Tradycyjnie śniadanko, kawka na wodzie z potoczka, pakowanie i w drogę. Starujemy z jakichś 600 m wysokości. Wczoraj dotarliśmy na 1300, tylko, że to była nie ta góra co chcieliśmy. No dobra Greg chciał. On miał telewizor i mapę, więc rządził. Początkowy podjazd był trudny. Ostro pod górę i głębokie leje wypełnione kamulcami. Za widoku idzie nam dużo lepiej niż po ciemku. Wyjeżdżamy na szerokie polany z pięknymi widokami.

Załącznik 6730
Pod koniec polany Wieczny wali figurę. Nie wygląda to najlepiej. Rozwalona szyba, czacha i sfatygowany stelaż od lamp.

Załącznik 6731Załącznik 6733
Greg, jak zawsze, jeśli jest coś do podnoszenia dziwnym trafem drze do przodu i znika. Wdrapujemy się na piękną ścieżkę. Jest kamienista, ale nie specjalnie stroma. No i te widoki. Za jednym z załomów znajdujemy Grega i wodopój dla baranków. Cóż za przyjemność. Mimo, że przejechaliśmy kilka kilometrów to jesteśmy mokrzy od potu. Chłodna górska woda jest supeeeeer.

Załącznik 6732
W oddali słyszymy wyraźnie jakiegoś singla. Wyczekujemy, ale nie nadjeżdża. Jest super gadamy o pierdółach. Skoczem reanimujemy czachę Wiecznego. Któryś przez wrodzoną sympatie wyraża życzenie ujrzenia tu GS farerów. Jako, że wspominany singiel nie nadjeżdża walim dalej. Po wcześniejszych podjazdach teraz to jak wycieczka po alejkach parkowych. Kamienista droga ma wąską odnogę. Ścieżka kusi gładką nawierzchnia bez kamieni. Prę dalej ścieżką. Do czasu. Przejazd tarasuje nasyp z kamieni. Przód jeszcze przechodzi. Tył staje na przeszkodzie. Jak zwykle w takich sytuacjach za mało gazu. Zaczynam widzieć jak na zwolnionym filmie. Przechylam się na prawo – w dół stoku. Do podparcia nogi brakuje mi jakieś pół metra wysokości. Film przyspiesza jak na scenach walki w Matriksie. Guzik wplątany w siatkę z manelami zatrzymuje mnie przy motorze. Lece na ziemię poniżej, zaraz za mną motur. Leżę głową w dół. Ma mnie motor kołami do góry. Jak zwykle w takich sytuacjach nie ma nikogo do pomocy. Nie mogę się wyczołgać z pod spodu. Kurza dupa. Czuje wilgoć w kroku. Obraz się rozjaśnia. Jednak się nie zlałem w majty. Ze zbiornika leje się na mnie benzyna. Widziałem wiele filmów gdzie samochód spada z góry. Choćby „Stawka większa niż życie”. No to nie był dobry przykład. Tam akurat wpada do wody. No dobra wyobraźnia dodaje sił. Wyczołguję się jakoś z pod motura. Podnieść już nie daje rady. Obracam kołami w dół. Jest połowa sukcesu. W końcu jakoś mi się udaje postawić do pionu. Oceniam straty; złamana klamka i podnóżek. Szyba cała, plastiki całe. Kurde nie jest tak źle. Jedna rysa na plastikach przy obracaniu na kamieniach. Podnóżek na szczęście pasażera. Jest jednak jeden problem. Siły to nie ma za grosz. Chodzi na jednym cylindrze. Zastanawiam się co się stało. Oczywiście na trzech naszych jest trzech fachowców a do tego jeszcze inżynier. Każdy ma swoje zdanie i swoja teorię. No to się zaczyna: referendum, zdobywanie elektoratu i forsowanie swojej frakcji. Kurde jak podnieść to nie było żadnego.... W końcu udaje się nam po ruskim miesiącu ustalić podział zadań. Greg rozpala ogień. Wieczny poluje, a ja krence śrubki. Niestety na długo się nie udało. Greg miał palnik, Wieczny konserwy i znowu mi siedzą nad głową. Każdy rozkenca inne śrubki. Sprawdzamy świece, macamy wydechy i takie tam różne zaklęcia. Przy okazji wychodzi cała nasza wiedza. Greg już telefonem pisał posta na forum w stylu „co mi konia dusi?” Wieczny robił wykład na temat dyslokacji i różnych takich. Koniec końców sprawdzaliśmy iskrę na świecach jednego cylindra. Nie ma jak fachowcy.
Załącznik 6734
Z dołu zajeżdżają jacyś Niemcy. Na GSach na szczęście tych jednocylindrowych dzidowcach. Jakoś dziwnie na nas patrzą. Wtedy chyba pierwszy raz padło hasło którego wtedy jeszcze nie rozumieliśmy ‘auch enduromania ?” albo jakoś tak. Jakoś dziwnie patrzyli na rozebrana do ramy motorynkę, roztawioną kuchnie. No brakowała nam tylko telewizorka i satelity. Z obrzydzenie pojechali dalej. W końcu po rozebraniu prawie całego (gaźniki udało się uchronić) motocykla na atomy wpadliśmy na najprostsze rozwiązanie. Może nie ma paliwa ? Po dachu, co było w komorach wylało się mi na głowę a podciśnieniuwka sama tak szybko nie napompuje. Już wiem co powie Podos ...Wywal to świństwo. Ale ze mną mu tak łatwo nie pójdzie. Moja pompa po urwaniu przepiłowana łańcuchem do połowy nadal działa. Z resztą sikanie z wiatrem to nie dla mnie. Napompowaliśmy gaźniki metodą usta w usta i maszyna zagadała jak trzeba. Zapasowa klamka z pod siedzenia trafiła na bardziej użyteczne miejsce. Pustkę pod siedzeniem wypełniłem podnóżkiem. Na deserek wciągam pysznego kurczaczka ...Dzięki Lucek. No i popiłem żureczkiem Wiecznego. Oczywiście nie z łakomstwa a wyłącznie niosłem pomoc kolegom w odciążaniu motocykli. Bo podnosić musieliśmy się tego dnia jeszcze ...........kilkadziesiąt razy.

bartim 17.08.2009 22:23

kurde, Fiedler sie nie umywa ;)

Lewar 17.08.2009 23:29

Rzeźniki...Całkowity brak godności...

podos 18.08.2009 08:57

Cytat:

Napisał felkowski (Post 70455)
. Już wiem co powie Podos ...Wywal to świństwo.

Wywal to świństwo.

PS: Do grona miłośników Mikuni dołaczył ostatnio Puszek:)

wieczny 18.08.2009 14:05

Do reanimacji AT Felka musieliśmy trochę zjechać w dół. Robiliśmy wrażenie jakbyśmy właśnie wracali. Niemcy na GS'ach mieli pewnie rozkminkę :). Skwitowali to jedynie "good driving". Nie wiedzieli co się będzie działo za dwie godzinki. My z resztą też nie.

rrolek 24.08.2009 22:20

Witam

No żesz wy!
Naprawdę podziwiam (tym bardziej okolice którą opisujecie znam dość dobrze).

Ale z tym stopniowaniem ciśnienia to przesadzacie. Już zaczynam podejrzewać że następny kawałek zaczniecie we wrześniu: Po 4ch godzinach podjechali następni germańcy z głupim pytaniem: nach Cuntu, links?. Jedliśmy właśnie kukaszkę z baraniną pod tyskie....

Pozdr
rr

7Greg 24.08.2009 22:59

Luzik, luzik. Felkowski właśnie gasi pożary w Atenach i chwilowo nie ma czasu. Jak wróci to pewnie coś skrobnie ;)

wieczny 25.08.2009 00:10

Ja mam błogosławieństwo Szymona żeby kilka fociąt wrzucić. Znajdę chwilę to poczęstuję.

felkowski 31.08.2009 23:36

1 Załącznik(ów)
W rzeczy samej byłem na odwyku od foruma. Już jestem wrócony i chyba się naprawię, ale jak widzę jest tu kilka ciekawszych tematów do oglądania. Tym czasem wrzucam takie oto znalezisko. Może warto by wpaść na jednego większą gromadą.Załącznik 6958

felkowski 01.09.2009 09:57

9 Załącznik(ów)
I tak posileni, z powrotem na obu cylindrach ruszamy dalej. Zrobiło się jakby łatwiej. A może znów za tym stał kruszon ...kto go tam wie. Znowu przedzieramy się lasem. Jazda lasem ma to do siebie, że jest wyraźnie chłodniej i przyjemniej. No jakby ktoś klimę włączył. Wyjazd na otwartą przestrzeń to jakby Ci ktoś długimi po oczach walił. Wyjeżdżamy na taką właśnie polanę. Lampa w oczy. Ledwo się przyzwyczaiłem, a tu przed oczami koń. Do konia za linkę jest przytwierdzony zarośnięty gość o twarzy dość śniadej. Wystarczy aby uznać go za lokalesa. Jeszcze nie zdążyłem się oswoić z jego widokiem a on już wypowiada słowo Carku, wskazując dłonią kierunek. Zamurowało mnie. Zkąd on u licha wiedział o co nam zamiar go zapytać? Jeszcze nie zdążył opaść kurz po lokalesie, a tu już z lasu wypada banda Qadów. Ja, ja, gut und cu wajtar und ales gut. Zaraz gadamy rękami: gdzie, kto i co już zaliczyliśmy. Zdziwili się mocno, że byliśmy na Ilowa, a jedziemy z innej strony. Pogadaliśmy i goście z furią pognali dalej. A my za nimi.
Kilka metrów nadążaliśmy ....gdyby nie Wieczny. Ten to wie kiedy się wywalić. Po zwałce okazało się, że stelaż się znowu uwolnił. Mamy przynajmniej alibi czemu nie gnamy za kolesiami. Tym razem na szczęście zginęła śruba mocująca. To dla nas pikuś. W ciągu kilku chwil robimy ze szpileczki śrubę, Tniemy zarabiamy i jest gites majones. W zasadzie możemy gnać dalej. Nie wspominałem wcześniej, ale od momentu mojej zwałki coś mi strasznie dzwoni gdzieś na dole. Zatrzymywałem się kilka razy, ale nic nie stwierdziłem. Zupełnie nic. Walimy dalej. No pięknie jest. Na jednym z kamulców podbija mi przód. Na chwilę robi się mięciutko w kierownicy , łaaaaaaa i leżę na boczku w cieniu konarów wielkiego drzewa. No chociaż miejsce mi się udało. W pewnym momęcie wzrok mój zatrzymuje się na wolnym kawałku klamki spoczywającym wśród kamieni. W eter lecą wszystkie obelgi świata. No właściwie nie wiem jakie koledzy mają doświadczenia w tej materii..... Ale dla mnie dwa razy na dwóch kilometrach to już jest chyba przegięcie.
Zkąd ja teraz wezmę jeszcze jedną klamkę. W trakcie stawiania do pionu stwierdzam, że klamka jest cała. Teraz się wyjaśnia co dzwoniło. Odłamek powędrował pod osłonę silnika i tam dzwonił jak potępieniec, a mi się wydawało, że mam omamy. Po pierwszym upadku wolnego kawałka na pamiątkę nie znalazłem, choć długo szukałem. Tym razem obeszło się bez żadnych strat. Drzemy dalej. Na ostrych podjazdach Wieczny wali się co dwa metry.
Po czterdziestym razie mam dość. Co ja jakiś Assistance jestem ? No jestem, ale na wakacjach. W końcu stawiam sprawę jasno. To już ostatni raz jak Ci stawiam motur. Więcej nie będzie. Dwa metry i znowu leży. Teraz podchodzę do sprawy jak zawodowiec. Za każde podnoszenie wisisz mi 10 leu.
Wieczny muszę Ci to publicznie wypomnieć bo jakoś nie pamiętasz: wisisz mi 40 leu. To jest trzy butelki Umirea. Nawet niezłe, ściero, było. Choć jak sądzić po wyglądzie, nie powinno być lepsze od strażackiej. Ale było. Po chwilach załamania docieramy do obserwatorium meteo na Cumtu. Właściwie najgorzej dostaliśmy od kamieni. Na zdjęciach tego nie widać, ale wierzcie mi chwilami było naprawdę zdradliwie. Greg nie wiedzieć czemu nadal ma nadzieje na Carku. Zapinamy jedyne i drzemy w górę wyłącznie dla rozpoznania. Skaczemy zakosami jak statki w konwojach to na prawo od szlaku to na lewo. Wyraźnie zaczynamy się ścigać który pierwszy wjedzie na przełęcz. W końcu jestem. Widzę obie strony. Grega i Wiecznego nie widać. Czekam jeszcze chwil kilka, robię pamiątkową fotę i ....nadal ich nie ma. Zjeżdżam w dół. Stoją a raczej tak po prawdzie to leżą.
Już są wkurzeni. Ponoć to wszystko przez to, że ja nie mam bocznych kufrów. Co ja na to poradzę, że moje rozwalił ‘kolega’ w norwegi o ciężórawkę..... Kolega?, ja już nie mam kolegów....Chłopaki ewidentnie mają dość. Greg się rozwalił pokotem i wyleguje się na słońcu. Pyta czy na przełęczy jest zimne piwko. Tutaj jestem winien wyjaśnienie. Telewizor Grega pokazywał, że od drugiej strony jest asfalt. A my jak te łosie 8 kilometrów w 8 godzin pokonaliśmy. Mówię, że oczywiście jest i to zarówno Ursus jak i Timiszołarena. Wieczny narzeka, że niby nie ma dołu. Smaruje łańcuch, wymienia filtry. Właściwie pełny serwis robi, żeby tylko nie stawiać do pionu. Teraz już wiem po co im te boczne kufry. Łatwiej się stawia po glebie. Spuszczam się nieco do dołu i jadę bokiem. Znowu zajeżdżam na przełęcz. Czekając na chłopaków widzę bandę kładów jadących z góry.
Jeden przeszedł bokiem, ale dwóm następnym nie daruję. Maszyny funkiel nówka. Koła wielkie jak w Ursusach. Felgi jak w eksportowych terenówkach....chromowane. Kurteczki jak w BMW adventure, bez jednej plamki. No nie ma siły machenkrojce. Używając wszystkich znanych mi słów w niemieckim narzeczu usiłuje się dowiedzieć czy dalej jest też tak kamieniście. Moje wysiłki lingwistycze zostają szybko przerwane. Z przeciwka słyszę: Mów o co ci chodzi koleś...Normalnie kopareczka opadła. No to pogawędka niewyjęta. Wiesz my tu ekipa, enduromania i te sprawy.... Hardkor jest. W jednej chwili zrozumiałem te pogardliwe miny machenkrojców mierżące nasze kufry i nieco ociężałe koniki. Oni wszyscy uważali nas za konkurentów w rajdzie. Pamiątkowe zdjęcie i już reszta ekipy wzywa na radyjku bo czas ucieka i punkty lecą. Goście odjeżdżają. W końcu Greg z Wiecznym docierają. Mało mi manta nie spuścili bo myśleli, że te budki z zimnym piwem naprawdę są. Musiałem uciekać. Wdrapałem się jeszcze 100, 150 metrów wyżej. Tym razem już na listonosza, nieustannie zamiatając nogami. Widoki zajebiste tylko, że reszta pojechała gdzie indziej. Greg szukał budek z piwem. Wieczny sie położył wykrzykując światu w dupiemamto. Koniec końców w dół postanowiliśmy zjeżdżać inna drogą. Zjechaliśmy do obserwatorium. Szybki prysznic.
Wieczny poszedł zasięgnąć języka. Wrócił z informacjami, że mapom nie należy do końca ufać i tyle. Ciągnięty za język przyznał, że pod budynkiem stała jakaś mazda. Luzik jest. Z lasu wychodzi jakaś droga. Walimy w ciemno kilkaset metrów. Było fajne. Potem cię zaczęło. Ostro w dół po śliskiej skale. Ty Wieczny mów co to za auto było. Jakiś pikup. No fajnie. Jeszcze parę takich zjazdów i widzimy w lesie jakiegoś Patrola bez koła i półosi. No rzeczywiście luzik musiał być skoro półoś ukręcił. Wyjeżdżamy na jakąś polankę z widokiem na Cumtu i na Tarcu.
To jaśniejsze to Cumtu, a tarcu chowa się w chmurkach. W sumie z tej odległości wygląda jakby i kombiakiem prawie bez problemu dało się wjechać. Ale my już wiemy prawie robi różnicę. Potem już w dół i w dół. Docieramy do asfaltowej drogi na sąsiednią górę. Może to ten asfalt którego Greg szukał w telewizorku? Drogą docieramy do jakiegoś kurortu. Wyciągi, hotele. Nawet stoi zaparkowany helikopter i jakiś Hummer. Tylko z ludzi nikoguśko. Wybraliśmy na oko najlepiej rokujący hotel. Mieliśmy szczęście był portier, i zimny Ursus. Nawet ciorba się znalazła. Obstalowaliśmy pokój. Ciepłej wody niet. Dziwnie jakoś do tej pory nikomu to nie przeszkadzało. Po dwa piwka na twarz i woda się zagrzała. Choć najpierw na ostro przygrzały kaloryfery. Wot takaja tiechnika. Wieczny jeszcze cyka jakieś widoczki i odpadamy.

rrolek 01.09.2009 15:21

witam

Pełen szacunek.
Na tym kawałku to i lekkim endurakiem można się skrzywdzić.
Z drugiej strony mieliście szczęscie. Jeszcze pare lat temu na Muntele Mic to tylko budy ciobanów i stacja ichniego GOPRu była.
Jak patrzę wstecz to pewnie nie zjechaliscie asfaltem ale "wojskowa drogą" ?

Czekam niecierpliwie co dalej.

Pozdr
rr

cheniek 01.09.2009 15:35

felkowski gratuluje wspaniałego pióra i czekam (pewnie nie tylko ja) na kolejne części :drif:

ENDRIUZET 01.09.2009 16:53

Dawaj, dawaj ... dzisiaj mam nockę ... chętnie poczytam i popatrzę ...

felkowski 01.09.2009 17:08

Dziękuje za słowa uznania, to zawsze mile łechce próżność. Endriu niestety muszę Cię zmartwić. Żeby napisać coś z sensem to zajmuje trochę więcej niż pięć minut. A i tak po Maroku dostałem żółtą kartkę w domu. Nie było mnie tydzień, potem tydzień pisałem. Teraz muszę uważać bo czerwoną dostanę. I co wtedy? Myślę że nie będziesz miał do mnie żalu jak dziś więcej nie będzie.

puntek 01.09.2009 17:26

Cytat:

Napisał felkowski (Post 72721)
Dziękuje za słowa uznania, to zawsze mile łechce próżność. Endriu niestety muszę Cię zmartwić. Żeby napisać coś z sensem to zajmuje trochę więcej niż pięć minut. A i tak po Maroku dostałem żółtą kartkę w domu. Nie było mnie tydzień, potem tydzień pisałem. Teraz muszę uważać bo czerwoną dostanę. I co wtedy? Myślę że nie będziesz miał do mnie żalu jak dziś więcej nie będzie.

zrób przerwę bo rodzinny ban może się długo pociągnąć , wolę poczekać do JUTRA niż później dłużej
:)

podos 01.09.2009 21:53

Cudnie sie to czyta, kolego ale z domowym banem nie ryzykuj. Moge dac Ci bana forumowego, napisz tylko do kiedy :)

wieczny 01.09.2009 22:44

Nikt już ze mną nie wyjedzie :D.

felkowski 03.09.2009 22:27

12 Załącznik(ów)
Ranek przynosi nowe widoki i jajecznice pod postacią omleta. Wciągamy śniadanko podane do stołu. Chyba jedyne przy stole na tym wyjeździe. Skrobanie błota, smarowanie łańcucha oraz inne takie serwisy i ruszamy. Najpierw w górę, podziwiać widoki. Zastanawiamy się czemu tu latem nikogo nie ma.
Załącznik 7054Załącznik 7055
Ja tam się nie znam, ale wydaje mi się, że Zakopane latem pęka w szwach. Po paru chwilach walimy w dół. Dziwne, ale im bliżej do cywilizacji tym droga gorsza. Piękny asfalt w górach zmienia się najpierw w dziurawy a potem w ogóle znika. Jedziemy w tumanach kurzu. Wieczny mimo, że podciągał już po drodze od nas paliwo to właśnie On staje pierwszy. Najpierw przepychamy go butem trochę z zakrętów, by na równym go trochę podkarmić.
Załącznik 7056
W końcu docieramy do jakiegoś miasta. Nawet nie wiem jakiego. Ale panowie na stacjach nie wiedzą co Visa. Nie ma wyjścia bo objechaliśmy już wszystkie. Na szczęście napotkana ściana jednoczy się z naszym płaczem wydając kesz. Dalej kierujemy się w kierunku osławionej 67C przez Urdele. Właściwie po emocjach wczorajszego dnia to nic się nie dzieje. Nuda panie. Trochę zaczyna się robić ciekawiej jak wjeżdżamy we wioski. A to korek ze stada owiec rozbiegający się na boki po przegazówce.
Załącznik 7057
A to jakiś gość rozbierający tylny most w ciężarówce wprost na ulicy. Wieczny nie byłby sobą gdyby nie miał problemów ze stelażem. Właściwie jak teraz sobie przypominam to do czasu jak połapaliśmy wszystko na trytytki miał je codziennie. A to spawanie a to zgubione śruby. Ciekawe czy On to planował. Tym razem znowu pogubione śruby. Śrub mamy całą torbę. Tylko zostawiliśmy ja chłopakom do reanimacji Biga. Ale cóż ustawić to trzeba się umić. Właśnie trafiamy na remont drogi. W tym to Rumuni są chyba nawet lepsi od nas. Zagaduje jakiegoś kolesia i nawiązuje się całkiem niezły dialog. Tylko, że ja po rumuńsku jedynie mulcumesk i drun bum a więcej ni hu hu. Ale mimo to nieźle się dogadujemy. Koniec końców mam w ręku dwie nowiutkie ósemki brak mi jeszcze nakrętek. W pewnym momęcie gość chwyta trzynastkę i włazi na tę swoją nowiutka Manowską betoniarę. Łapie się za jakieś urządzenie i chce rozkręcać. Wymiękam. No nie tak sobie do tej pory wyobrażałem Rumunów.
Załącznik 7061
Śruba złapana trytyką dojeżdża do samiuśkiej Warszawy. Docieramy do wąwozu. Nie wiem kto, co i gdzie jestem, ale znowu zaczyna się robić ładnie. Właściwie to po tym wyjeździe nie wiele więcej wiem o Rumuni. Kilka górskich szlaków. Do których nawet nie umiałby teraz dojechać. Ot uroki wycieczki z przewodnikiem. W końcu docieramy do osławionej 67C. Na skrzyżowaniu ruch pieszych jak w ulu. Dziesiątki namiotów pookrywanych folią, a niektóre wręcz z samej folii. Wygląda to jak obozowiska uchodźców. Wszędzie widać grzyby. Kilkunastu gości nosi jakieś skrzynki do samochodów przy drodze. Zaczynam kumać o co biega. Przyjechał skup grzybów te obozy to komanda zbieraczy. Jakby tego było mało w obie strony nieustannie kursują wywrotki. W oddali widać budowę mostu. Rzekę przekraczamy brodem nieco poniżej. Nie zdążyłem dosuszyć butów po poprzedniej rzece. Za wyjątkiem butów, obeszło się bez podtopień.
Załącznik 7058
Przeszliśmy gładko. No tyle, że w butach znowu chlupie. Buty to mi się nieudały. Lekuchno je musnę wodą i od razu przechodzi na wylot. Ale cicho być. Jedziemy dalej. Ten szlak to jedna wielka budowa. Kto chce zobaczyć choć samą przełęcz w surowym stanie niech już grzeje silnik. Za rok będzie tu asfalt. Wyjeżdżamy ponad budowę. Zaczyna się pięknie. Widoki jak w dolinie pięciu stawów. Tylko staw jest jeden. Dalej droga wiedzie już półką.
Załącznik 7059
Od czasu do czasu mijamy samochody. Głównie terenówki. Choć jeden gość dzielnie się uwija zwykła Dacią kombi. W pewnym momęcie omijając wielki kamień, auto staje na trzech kołach. Pasażerowie w popłochu jak szczury opuszczają pokład. Jednak nie kapitan. Cała wstecz i wraca na drogę. Znowu atakuje i zalicza próbę. Pasażerowie wracają na pokład. Zatrzymujemy się na przysłowiową fajeczkę. Zaraz zaraz który pali? No nie, żaden nie kurzy. O ja gupia pipa myśmy się na kruszona zatrzymali. Mija nas na oko ze trzydziestoletni land rover na hiszpańskich blachach. No nie pasuje do tej bajki. Tu taj to albo dwudziestoletnie dacie latają albo terenówki na ful wypasie, nówki sztuki.
Załącznik 7060Załącznik 7062

Siedzimy sobie tak na kamieniach półeczki dyndając nóżkami. Prują dwa single. No nie mogie Big z Xleką. Jak myśmy się umawiali ? Wczoraj i na dole pod tablicą tam gdzie grzybiarze, a wyszło jak zawsze i to bez komórek. Tu znowu nie udaje nam się ustalić wspólnego zdania. Chłopaki, tym razem z Wiecznym jadą tam a my z Gregiem siam. Tym razem udaje mi się pokonać Gregowy telewizorek i staje na moim. Jedziemy pierwszą w prawo. O jak cudownie się udało. Droga wiedzie granią. Widoki w piteczke i to na dwie strony. Za jednym z zakrętów widzimy jakieś osiedle, kilka samochodów. Zabudowania w stylu późne rokoko. Folia rozpięta na drewnianych żerdziach poprzykrywane gałęziami choinek.

Załącznik 7063
Normalna wioska prawdziwych cyganów. A śpiewają, że prawdziwych cyganów już nie ma ... Są tylko trzeba ich poszukać. Jedziemy dalej z przeciwka nadciąga kilka motórków. Transalpesku rumuneski. Miłe chłopaki. Jadą na transalpine a co ..... Klapa, rąsia, buźka, goździk i każda ekipa ciągnie w swoją stronę. W dole widzimy jakąś zaporę i zalew. Ale jaki? Kogo to dzisiaj obchodzi.... ładnie widać. Jak dla nas, wystarczy widok.
Załącznik 7064
Zjeżdżamy ostro w dół. Wjeżdżamy do lasu. A w lesie krowy, samopas. Tutaj to chyba normalne. Krowa na powitanie zawija ogon i gdyby mi się nie udało pasa zmienić to byłaby mnie przyozdobiła świeżutką gnojuweczką. Droga wije się wśród skał wzdłuż potoku. Jest pięknie po kilku kilometrach zaczynają się zabudowania. Wjeżdżamy do wsi. Jest supermarket i klub rolnika. Lokalne napitki i zaopatrzenie. Wjeżdżamy na asfalt. Zaczyna się nuda prawy, lewy, lewy, prawy, zalew, zapora i tak przez jakiś czas. Dopadamy do jakieś główniejszej drogi. Stacja benzynowa. Tankujemy motorki i odpoczywamy na eleganckiej trawce jak w macdonaldzie. Monetą losujemy gdzie dalej. Reszka w lewo. No to w lewo. Dojeżdżamy do jakiegoś mostku którym przeprawiamy się na drugi brzeg. Heavi Trafic und co waiter zostają na tam tym brzegu.
Załącznik 7065
Ciągniemy jeszcze kilka kilometrów boczną drogą wzdłuż strumienia. A że mija dziewiąta, jak co wieczór po ciemku wybieramy miejsce na biwak. Tu kilka słów na temat algorytmu wybierania miejsca na biwak. Otóż idealny biwak powinien zawierać : spokój, wodę i drewno. A i tak zawsze było tak samo; zapada noc robi się ciemno minęła dziewiąta ............... stajemy. Tak było i teraz. Choć tym razem stajemy idealnie. Jest drewno na opał, woda w strumieniu i święty spokój. No i gwiazdy nad nami. Taki one milion star hotel. Na kolacje kiełbaska z ogniska. Wspominamy kiełbaske z Miedznej. Gwiazdy do nas mrugają. Jest cudnie. W pewnej chwili słyszymy jakiś dziwny chałas. Co za cholera? Ze strumienia wychodzi na nas tabunik koni. Nie wiem dzikie czy dziko pasące się. W sumie co za różnica. ... Gwiazdy mrugają, my zasypiamy.

wieczny 05.09.2009 11:57

Równolegle do chłopaków my jechaliśmy asfaltem. Wszyscy mielismy się spotkać nad Balea Lac w schronisku. Nocleg na Transfogarskiej. Brzmi fajnie. Planowaliśmy tam nocleg. Tak samo jak na Tarcu (nie wjechaliśmy) i Urdelach (zajechalismy w środku dnia i tez nie wypaliło ;)). No ale nic - ciśniemy asfaltem, ja mam głód kilometrów i poganiam chłopaków żeby się wyrobić do wieczora. 200km z lekkim hakiem mamy, a jest godzina... 16? 17? Te okolice. W sumie damy radę. W drodze łapie nas deszcz. W sumie to nawet sroga, dwudziestominutowa ulewa. Akurat mieliśmy przerwę na jedzenie we wiacie przystanku autobusowego. Chwile później, po ruszeniu, mijamy z naprzeciwka Wolly'ego z synalem. Pierwszy raz ;). Dojeżdżając do Curtea de Agres, naszego początku trasy Transfogarskiej, zmęczenie daje się chłopakom we znaki. Przestawiając się na trzeźwe myslenie zerkamy na mapę. Do jeziora kawałek drogi, ciemno, a droga na mapie zaczyna się wić. Ciemnica, nic nie widać, szkoda widoków. Za namową Adama znajdujemy nocleg - 100 lei za pokój 2 osoby plus podłoga, z łazienką. Parking za bramą. Kuchnia, gaz, lodóweczka na korytarzu. Europa :). 20 minut po wprowadzeniu się do pokoju dostajemy sms'a :"Utknęlismy w lesie, mamy 70km do schroniska. Skotnatujemy się jutro". Czyli nie dalismy rady. Po calości :).

Rano sniadanko na stole na zewnątrz. Kura chciała nas pozbawić chleba, potem wykapala się w garnku z kawą i zalała ostatnią paczke fajek Szymona :). Przed ruszeniem oczywiście dolanie oleju i płynu chłodzącego u mnie, Szymon reanimował klamkę sprzęgła i dekompresatora a Adam... Nie wiem, za bardzo byłem zdziwiony brakiem płynu chłodzącego. Nie jade nigdzie z Gregiem :D.

Ruszamy i jedziemy malowaniczą drogą, która Alpejskim szlakom ustępuje jedynie jakością nawierzchni. Decyzja o noclegu była jedyną słyszną - w nocy hooya byśmy widzieli. Najpierw odcinek rodem z Monte Carlo na Col de Turini wąską wijącą się drogą z niską barierką/murkiem i przepaścią, potem tunel, wieelka tama i szybszy, szerszy odcinek z jedynymi minusem - dziurami w asfalcie i piachem w zakrętach. Powynosiło nas na przeciwległe pasy parę razy. Droga przed tunelem na szczycie trasy trasy to piękna, malownicza przełęcz. Zielono, kręto, prawie jak w Alpach. Jasne przejrzyste niebo, Moldoveanu widac w całej okazalości. Na szczycie tunel (podobno otwierany na 2 czy 3 miesiące w roku - tak nam powiedział jakiś rumuński motocyklista. Może chciał powiedzieć co innego, ale po angielsku wyszło tak jak zrozumiałem :)). Potem kierunek Sebes, Sibiu i gdzies po drodze spotkanie z Gregiem i Felkiem. Zdjęcia uzupełnię.

zibiano 05.09.2009 13:02

zacnie Pany !

felkowski 05.09.2009 13:18

te zdjęcia, to już któryś raz obiecujesz.....

wieczny 05.09.2009 13:25

Buduję napięcie.

Babel 06.09.2009 20:47

Cytat:

Napisał wieczny (Post 73386)
Buduję napięcie.

Ty se nic na pięcie nie buduj -źle się buty zakłada.
Dawaj te foty bo w .... ;)

felkowski 06.09.2009 22:46

13 Załącznik(ów)
Nowy dzień, nowe pomysły. Po śniadaniu, na odchodne postanawiamy sprawdzić ile w nas zostało z małych chłopców. Słyszałem kiedyś, że pielęgnowanie dziecka w sobie to bardzo istotna sprawa. Człowiek rodzi się szczęśliwy i nie potrzeba mu wiele. Z czasem przybywa już tylko problemów. A radości.... no cóż chyba nie przybywa proporcjonalnie. A i do szczęścia potrzeba coraz to więcej. No przyznać mi się tu przed samym sobą, który z was z radością bawiłby się, z przyjemnością, godzinę kartonem po soku z wyciętymi okienkami? Albo dwoma klockami spiętymi na krzyż, udając samolot? Motury z oraz bogatszym osprzętem, coraz bardziej wyrafinowane lustrzanki, GPSy, niektórzy muszą mieć po kilka.... No cóż inna prawda powiada, iż chłopiec od mężczyzny różni się jedynie ceną zabawek. Wracając do pielęgnacji dziecka ..... Przed dziecięcą zabawą postawiliśmy dość ważki temat. Utylizacja zużytej butli gazowej. Po rumuńsku; wrzucić do rzeki .... nie, to masakra. Według najnowszych dyrektyw unijnych; składować w specjalnych pojemnikach do selektywnej zbiórki odpadów. No nieźle, ale zkąd je wziąć w rumuńskich górach. No my nie damy rady ? Jasne, że damy radę. Po śniadanku tli się jeszcze ognisko. Spakowani do odjazdu wkładamy butle w ognisko. Wióra na bezpieczną odległość. Podczas odwrotu na bezpieczne pozycje dobiega do nas ledwo słyszalny pum. Zachwyceni nie jesteśmy. Wracamy na miejsce akcji. Po ognisku nie ma śladu.
Załącznik 7102
No tylko brak trawy. Nawet popiół rozniosło. Kilka, może kilkanaście metrów dalej znajdujemy denko przewinięte na druga stronę. Góry kartusza nie udało nam się znaleźć. Pewnie poleciało za rzekę. Dajemy za wygraną. Jakoś za dużo fanu nie było. Ale zrobiliśmy to za was. Nie próbujcie tego powtarzać w domu. Jedyna i winiemy. Droga ładna, wije się dolinką rzeczki. O dziwo nawet asfalt bez zarzutu. Czy my nadal jesteśmy w Rumunii?
Załącznik 7103
Ale jak to asfalt, nic ciekawego nie ma. No nie, Kiub się myli. Czujne sokole oko zawsze coś wypatrzy. Wiejski GS. Tylko młodszym czytelnikom kojarzy się z motorkami BMW. Ale my stare pryki mamy bogatsze wspomnienia. Mulcumesk Timiszoarena, ale pani sklepowa proponuje coś innego. Nie było złe, zimniuśkie i miluśkie. Na progu GSu smakuje o niebo lepiej.
Załącznik 7104Załącznik 7106
Niby nic, ale asfalt znikł za pierwszym zakrętem. Za to chyba eksplorujemy jakąś świętą osadę. Kapliczki są co dwie zagrody. No góra pięć.W gęstych tumanach kurzu błyskawicznie nabieramy wysokości. Zabudowania ciągnące się kilometrami kończą się jakby nagle. Góry dookoła. Droga widoczna, plus minus, do pierwszego strumienia. Potem jakby wiodła w górę strumienia. Po kilkudziesięciu metrach opuszcza strumień. Czy to ta sama ? Kogo to dzisiaj obchodzi.
Załącznik 7105
Wyjeżdżamy na coś jakby hale. Polany z szałasami pasterzy. Wygląda na to, że jesteśmy już ponad lasem. Słońce piecze niemiłosiernie. Docieramy do skraju lasu. Piaskowa droga wiedzie ostro w dół. Właściwie nie zjeżdżamy. Na zablokowanych obydwu kołach, mimo woli, suniemy w dół. Ostra jazda bez trzymanki. No właściwie bez możliwości zatrzymanki. Jedyna szansa to kładzenie motoru na bok. Nie daje rady, czuje, że wszystkie mięśnie mam napięte i mówią dość. Kładziemy sprzęty, obaj.
Załącznik 7107
Niemal zaraz słyszymy diesla jakiegoś mastodonta za plecami. Co za cholera?? Greg krzyczy spieeeerda...... bo nas zmiecie. Jeśli on tak samo się trzyma nawierzchni jak my, to wolę nie sprawdzać co to. Adrenalinka skacze. Zjeżdżam i zatrzymuje się dopiero na dole. Niedługo po nas wyłania się z lasu Quad mastodont do wyciągania drzewa z lasu. Koła kończą się na wysokości mojej głowy. Na szczycie kabinka jak w traktorze. Wychodzi barczysty jegomość i odrzuca przyciągnięte beleczki. Oglądamy mastodonta. Większość urządzeń nosi cechy drwalego tuningu w technologi rejlii, ale o dziwo działa. Chwilę później podjeżdża dacia z innymi drwalami. Zaczyna się integracja. No cóż, my do tej pory z narzecza lokalesów rozumiemy jedynie mulcumesk i drum bun. Oni po naszemu, też nie za specjalnie. Chłopaki ewidentnie chcą pojeździć afryka w zamian oferując wycieczkę Quadem gigantem. Greg przymierza się do kabiny, ale widząc 150 kolesia nie do końca pogodzonego z grawitacją pchającego się za stery jego afryczki wycofuje się natychmiast. Za to integracja rozwija się w najlepsze. Goście z Daci wyciągają butelkę coli. No, cola to na pewno nie jest. Wygląda jak benzyna. Ale nie wali jak benzyna. Kierownik zachęca klepiąc się po piersiach i z dumą obwieszczając jakiś tytuł szlachecki trunku...”ordzinal”. Raz kozie śmierć – próbuję. Ogień zalewa trzewia.
Załącznik 7108
Całe szczęście, że na wycieczkę z Gregiem przeszczepiłem sobie tytanowe przewody. W innym przypadku nie byłoby lekko. W rewanżu częstujemy ich naszym kruszonem. Ale nie wywołuje u nich żadnej aprobaty. No choćby cienia uśmiechu. Po kolejce lub trzech drwalinki, dzięki aktorskim talentom drwali poznajemy nowe słowo. Ursus to nie tylko marka piwa .....to znaczy niedźwiedź. Niestety wtedy nie pojęliśmy, że może oni nas przed niedźwiedziami przestrzegają. Po kolejnej kolejce, Greg rzuca komendę do odwrotu ...jak tak dalej się potoczy to w ogóle ztąd nie wyjedziemy. W każdym razie nie o własnych siłach. Upał na maxa, a może to tylko ja się tak pocę, choć poginam w samym tiszercie. Wąska dróżka. Po lewej skała po prawej ostro w dół. Jedziemy tak trzy do cztery, w zakrętach schodzi na dwa. Z za jednego z zakrętów naparza z góry na nas ciężurawka z drewnem. Na oko jest starsza od tego drewna które wiezie. Gość właściwie sunie na bloku na kołach. Kilka centymetrów pobocza ratuje nam skórę, a nawet całą dupę. Gość na wdechu przeciąga kołami o piczy włos od gregowych pancerników. Właściwie jedynie rozluźnienie po spotkaniu z drwalami powoduje, że nie wykitowałem na zawał na miejscu. Wyjeżdżamy na jakąś polankę, trzeba chwilę odpocząć. Czuję się jak po pawulonie. Zjeżdżając w dół przejeżdżamy przez luzem latające a to stada owiec, a to krów czasem nawet koni. W zasadzie już się do tego przyzwyczailiśmy. Na jednej z polan jakiś gość leci do nas. Coś tam nadaje, ale o co mu chodzi. Po dłuższej pogawędce dochodzimy do porozumienia. Chyba uciekł im koń. Ale jak tu mu powiedzieć czy go widzieliśmy. Było ich kilkadziesiąt w różnych stadkach. W końcu docieramy do zalewu.
Załącznik 7110Załącznik 7111
Jest jakiś tunel. W tunelu nic nie widzę. Okazuje się, że mam kłopot ze światłami. Mijania nie mam żadnego, a długie tylko jedno. A i tak uwalone różnym latającym ścierwem, że marnie świeci. Z drugiej strony po tym słońcu, chyba musiałbym w tym tunelu z pół godziny siedzieć, żeby coś zobaczyć. Wyjeżdżamy na tamę, co mi tam światła. Jazda dokoła zalewu. Droga kręta choć nieco dziurawa. Powyżej jeziora droga jest lepsza. Ale co ja widzę? Co jest? W jakieś alpy dojechaliśmy tym lasem czy jak? Transfogarska jednak robi wrażenie. Wije się jak tasiemiec. No kurde można by tak jeździć z góry na dół i z powrotem jakiś tydzień. Co chwila jakieś polanki na poboczach. Namioty, grile, ludzie sobie piknikuja. Nawet beczki na śmiecie są. Jakby inny świat w Rumuni. Na szczycie znowu tunel. O kurde zamykany na drzwi??? Znowu nic nie widzę. Trzeba jechać na czuja. Po drugiej stronie targowica chińskich pamiątek, góralskich serów, ciupag, zapiekanek i hamburgerów. Ale widoki niezapomniane. Coś na kształt naszego morskiego oka, jakieś schronisko i stada ludzi jak na krupówkach.
Załącznik 7112Załącznik 7113
Wciągamy ciorbe i jakieś coś co z twarzy podobne jest do niczego w smaku i nazwie też. Zapinamy jedynę i długa na dół. Tak jakby rumuńska hohalpenstrase. Tyle, że bez bramek, biletów i kawiarenek. Ale uroki niezapomniane. Przy dolnej stacji kolejki linowej kolejna targowica próżności. Prujemy dalej. Góry zniknęły. Zrobiło się prosto , płasko i zupełnie nudno. W miasteczkach korki, na drogach ogonki ciężarówek. W jednych z takich korków doganiamy Wiecznego z ekipą. Dalej suniemy razem. W jednej z wiosek wpadamy na kolesi w składzie Afryka plus XLVka. Wolly z młodym. Gadamy chwilkę. Wpadamy do jakiegoś miasteczka robimy zakupy. Na półkach z butelkami jedna przykuwa naszą uwagę. Tak to miłość od pierwszego wejrzenia. Wieczorem już pusta legnie na skraju ogniska. My tymczasem zaczynamy szukać miejsca na biwak. Niestety nic nie wskazuje na to abyśmy znaleźli je przy drodze. Skręcamy w boczna w prawo. Kilometr, pięć , piętnaście ani skrawka wolnej przestrzeni. Wjeżdżamy coraz wyżej w góry. Miejsca jak nie było tak nie ma. Wjeżdżamy do jakiejś wiochy. Właściwie docieramy pod szczyt góry. Dom przy domu zagroda przy zagrodzie i tak ze trzydzieści kolejnych kilometrów. W końcu w środku nocy na chwilę przed dziesiątą. W akcie desperacji zajmujemy skrawek wolnego miejsca na wycince. Jedyna wolna płaska przestrzeń, ale po drzewo na ognisko daleko chodzić nie trzeba. Rozstawiamy namioty i odkorkowywujemy ZARAZĘ.
Załącznik 7114
Na dziś wystarczy.

wieczny 08.09.2009 00:02

32 Załącznik(ów)
Gwoli uzupełnienia.

Adam jedzie:
Załącznik 7159


Konterka, nogi na podnóżkach, jest walka, dosiad, nie oszukuje błędnika, miednica zaczyna się otwierać. Nie spodziewa się nadciągającego... ale nie uprzedzajmy faktów...
Załącznik 7160


Prawdę mówiąc co by się nie rozwaliło - pamiątkę będzie miał na 102 :)
Załącznik 7161
Załącznik 7162
Załącznik 7163
Załącznik 7164
Załącznik 7165
Załącznik 7166
Załącznik 7167
Załącznik 7168

Tutaj reanimowana Suka i porozwalane w koło ciuchy, banknoty, dokumenty. Suszyć, suszyć, suszyć.
Załącznik 7169

Można? Można :)
Załącznik 7170



Podczas gdy ja rozpierdalałem motocykl łudząc się, że jednak uda nam się wjechać na to obsrane Carku :D chłopaki mieli takie okoliczności natury. Ja nie mówię, że ja nie miałem widoków, ale ten zachód słońca dzieś wysoko, te chmury w dolinach, ajajaj... :)
Załącznik 7171
Załącznik 7172
Załącznik 7173
Załącznik 7174
Załącznik 7175
Załącznik 7176


Chłopaki tez mieli ciężko. Poranna droga w dół:
Załącznik 7177
Załącznik 7178

Mekka turystycznych enduro, pogromca KLE500, najwyższa droga Rumunii, postrach R120GSA, tor zręcznościowy dla Dacii, dzikość w pełnej formie, no po prostu offroadowa wisienka na szczycie rumuńskiego tortu:
Załącznik 7179

Szacun dla zdobywców :D. A w przyszłym roku wjedziesz tam Harleyem, bo kładą asfalt.


Rano, za Curtea de Agres, zaatakowani przez kurrr... ę.
Załącznik 7180
Załącznik 7181

Piękny południowy odcinek Transfogarskiej był tak piękny, że żeśmy jechali i nie robili zdjęć. Pojedziecie zobaczycie. Nad jeziorem Vidraru:
Załącznik 7182

Zahaczyliśmy o Solinę
Załącznik 7183

Grossglocknera:
Załącznik 7184

By dojechać do :drif:
Załącznik 7185
Załącznik 7186


Szymon wyciągnął dwusetę, zajął pozycję niczym snajper i nastrzelał trochę wzdęć:
Załącznik 7187
Załącznik 7188

Tak to wygląda z drugiej strony:
Załącznik 7189

A tutaj pozwolę sobie na interpretację. Fotografia kondensuje klimat Rumunii jaką widzieliśmy ;). Jest żar nad asfaltem, jest Dacia, jest końska kupa, słupy wiszące na kablach, a w tle widać teren płaski jak stół sąsiadujący z górami. I wiecie co? Kurde fajnie tam :).
Załącznik 7190


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:06.

Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.