Africa Twin Forum - POLAND

Africa Twin Forum - POLAND (http://africatwin.com.pl/index.php)
-   Trochę dalej (http://africatwin.com.pl/forumdisplay.php?f=76)
-   -   MYA na wschód...Afryki (http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=24730)

walther_white 06.09.2015 18:18

Czekamy, czekamy! Świetnie się czyta:)

Piast 06.09.2015 19:32

19 Załącznik(ów)
12. Zambia - kupa słonia

28 lipca

Ruszyliśmy jak zwykle wcześnie i zapowiadało się na nabijanie kilometrów, żeby dokulać się powiedzmy na czternastą, może piętnastą do Luangwa. Spacerek. Taki był plan i jak to mówi przysłowie: ''Chcesz rozśmieszyć Pana Boga, opowiedz mu o swoich planach''.

Ale zanim...zrobiliśmy delikatny pit stop blisko miejscowego PKS'u.

Załącznik 57206

Załącznik 57207

Załącznik 57208

Załącznik 57209

Załącznik 57210

Załącznik 57211

Załącznik 57212

Załącznik 57213

Załącznik 57214

Załącznik 57215

Byliśmy jakieś 45 km od Chipata i zobaczyłem scenę, która spowodowała u mnie wytrzeszcz oczu, lekki bezdech i gwałtowne hamowanie. Moto Ziggiego zaczęło tańczyć przede mną w jakimś bezwładnym rytmie. Rów będzie? Uff... Nie, nie tym razem. Spojrzałem na tylne koło BM-ki i zobaczyłem, jak uchodzi z niego powietrze niczym z przebitego balonu.

Oględziny, dziura jak po najechaniu na solidny pręt. Ziggi zabrał się do akcji naprawczej, a ja robiłem za pomocnika majstra. Byliśmy przygotowani, jak harcerze na taką ewentualność. Zestaw naprawczy, kołki, kompresor. Wszystko pod ręką. Guma została sprawnie zakołkowana i byliśmy gotowi, żeby...podrapać się po głowie. Nie trzyma. Powietrze wylatuje bokami, ponieważ kołki były za cienkie, a może dziura za szeroka. Jakkolwiek, nie spasowało nam się. Dumamy???!!!???!!! Może by tak zdjąć koło? Pojadę do miasta, mechaniory naprawią i wrócę? Silikon? Poxipol? Nie, silikon jednak. Ziggy powtórzył całą operację wspierając się tym zacnym uszczelniaczem. Kompresor raźnie pierdzi uzupełniając powietrzem oponę i...jest lepiej. Powietrze delikatnie uchodziło, ale zgodnie stwierdziliśmy, że lepszym wyjściem będzie jazda do miasta i ewentualne podpompowanie koła niż cokolwiek innego.

Już w Chipata, po kilku próbach zajechaliśmy do miejsca o nazwie ''Riders for health''. W garażu kilka motocykli i powoli zacząłem kojarzyć. W ''Long Way Down'' Borman i McGregor chyba poświęcili część filmu, żeby pokazać lekarzy, którzy na motocyklach jeżdżą bezdrożami do zagubionych na pustkowiu wsi, żeby tam leczyć ludzi. Zacząłem pogawędkę na ten temat z jednym z mechaników. Tak rzeczywiście było. Szacun.

A opona? Nie było opcji naprawy na szybko. Finalnie Ziggy zdjął zapas, a opona z dziurą została u chłopaków. Umowa jest taka, że jak będziemy wracali z parku to wjedziemy do nich, żeby ją odebrać. Może uda się ją jakoś jeszcze podkleić? Jeśli nie, to i tak lepiej mieć delikatnie przepuszczający zapas niż nic.

Zabawne. Jeszcze dzisiaj rano przez myśl mi przeszło, że już kilka lat jeżdżę na motku i może z tym zapasem to jednak przesada? Już wiem, że nie.

Załącznik 57216

Załącznik 57217

Załącznik 57218

Załącznik 57219

Załącznik 57220

Załącznik 57221

Załącznik 57222

Załącznik 57223

I tak tuż przed osiemnastą zajechaliśmy do Flatdogs Camp przy Luangwa Nat. Park. Tu muszą być słonie! Generalnie w Afri wschodniej dzika zwierzyna została zepchnięta do parków i w zasadzie głównie tu można ją oglądać.

Luangwa zapowiada się nieźle. Koło naszego namiotu ''safari'' dookoła rozsiane są kupale słoni. Już na wstępie pani z recepcji pouczyła nas co można, a czego nie? Lista:

1. Motocykle zaparkować przy recepcji, nie przy namiocie ''safari'', bo jak przeleci słoń to...

2. W nocy można przemieszczać się wyłącznie z obstawą, bo jak słoń to...

3. Jak słoń się pojawi to utrzymywać dystans 50-60 metrów, bo to słoń przecież...

4. Żadnej otwartej żywności w namiocie i przed, bo słoń...

Niech ten pieprzony słoń przylezie wreszcie...!!! Ja chcę!!!

Załącznik 57224

Najechane 580km

Kawałek za Lusaka - National Park Luangwa

Temperatura do 32 stopni

Piast 06.09.2015 19:37

FILM część IV


Piast 06.09.2015 19:58

74 Załącznik(ów)
13. To jednak nie ściema

29 lipca

Czwarta nad ranem. Trzask, trzask, trzask!!! Jakby coś przedzierało się w zaroślach, tuż obok naszego namiotu. Nie jakby! Coś się przedzierało bez cienia wątpliwości. A może to tylko pękające od wiatru gałęzie? Trzask! Poczułem się z lekka nieswojo. I czekam, czekam...10 minut, 15, 20. I nic. Przewróciłem się na drugi bok, żeby zasnąć. Po kilkunastu sekundach, w odległości może trzech metrów, powoli i zadziwiająco cicho przetoczył się przede mną cień, a właściwie ciemna bryła słonia. Wyskoczyłem z łóżka, żeby mieć pewność. Tak to on, a zaraz za nim jeszcze jeden. A ja myślałem, że kupale słoni tuż obok naszego namiotu to tylko turystyczna atrakcja. Wszystko działo się w realu!
Kilkadziesiąt minut później poszliśmy na śniadanie przed zbliżającym się safari. I znowu dwa słonie beztrosko szukające w okolicy jedzenia. Jakoś nie za bardzo się nami przejmowały. A właśnie, kto jest na czyim terytorium? Słonie nie mają naturalnych wrogów, więc ich terytorium jest w zasadzie wszędzie. Jazda na safari i podpatrywanie zwierzyny to jedno, ale wizyta dzikich i wolno żyjących słoni przecież to inne przeżycie. Ich potęga budzi respekt.

Załącznik 57225

Załącznik 57226

Przed południem wyruszyliśmy do parku. I cóż mądrego mogę o nim napisać? Wszystko jest w internecie. A jak by ktoś zapytał:
- Słonie były? Były i to nie jeden. Były też widoczne tereny, na których żerowały. Wyglądało to tak, jakby przeszedł halny. Połamane drzewa, zero zieleni tylko wystające kikuty drzew i pnie. Pustynia. Słoń potrzebuje 200kg pożywienia dziennie. Jeszcze w latach siedemdziesiątych żyło ich około 100 tys. w samej tylko Zambii. Teraz jest ich około 25 tys. Nie dlatego, że nie mają co jeść, tylko dlatego, że ich przyrost został ograniczony celowo przez rząd. Mechanizm wyglądał w następujący sposób. Przychodzi stado słoni, które nie mają naturalnych wrogów. Robią imprezę nie pozostawiając innym zwierzakom pożywienia. Inne zwierzaki znikają, a wraz z nimi krokodyle, lwy i inne z łańcucha pokarmowego. Proste zależności.
- A lwy były? Jasne, że tak. Nawet całe stado, naliczyliśmy ich czternaście, wylegujących się w słońcu po raczej udanej wieczornej uczcie. Wokół widoczne były porozrzucane kości bawole chyba. Przysmak lwa. Leżały tak przytulone do siebie i wyglądało na to, że tak im dobrze.
- A bawoły? Przed nami zobaczyliśmy przemarsz całego stada niczym na defiladzie na Placu Czerwonym. Doliczyłem się do 483 sztuk ;-) i straciłem orientację ile ich jeszcze było. Ogromna masa.
- A żyrafa? Weszła centralnie w kadr obiektywu, jakby celowo chciała się zaprezentować z jak najlepszej strony. Dystyngowanym krokiem przeszła sobie spokojnie obok nas.
- Antylopy? Całe stada w popłochu przemierzające okolice.
- Pawiany? Okazało się, że to bardzo pożyteczne stworzenia. Dostrzegają szybciej niebezpieczeństwo i ostrzegają antylopy.

Załącznik 57227

Załącznik 57228

Załącznik 57229

Załącznik 57230

Załącznik 57231

Załącznik 57232

Załącznik 57233

Załącznik 57234

Załącznik 57235

Załącznik 57236

Załącznik 57237

Załącznik 57238

Załącznik 57239

Załącznik 57240

Załącznik 57241

Załącznik 57242

Załącznik 57243

Załącznik 57244

Załącznik 57245

Załącznik 57246

Załącznik 57247

Załącznik 57248

Załącznik 57249

Załącznik 57250

Załącznik 57251

Załącznik 57252

Załącznik 57253

Załącznik 57254

Załącznik 57255

Załącznik 57256

Załącznik 57257

Załącznik 57258

Załącznik 57259

Załącznik 57260

Załącznik 57261

Załącznik 57262

Załącznik 57263

Załącznik 57264

Załącznik 57265

Załącznik 57266

Załącznik 57267

Załącznik 57268

Załącznik 57269

Załącznik 57270

Załącznik 57271

Załącznik 57272

Załącznik 57273

Załącznik 57274

Załącznik 57275

Załącznik 57276

Załącznik 57277

I jeszcze wiele innych. Zebry też były. Organizacja safari, sam park i nasz przewodnik Jeffrey robią jak najbardziej korzystne wrażenie. Super!
Jedyne, co mnie wkurza w naszej lodge to internet. Jest dodatkowo płatny! Sam pobyt tu do najtańszych nie należy i jeszcze kasują za takie rzeczy, które nawet w najtańszych kwaterach są w standardzie. Porażka! My Polacy ''honor, ojczyzna, szabelka'' i internet for all nie daliśmy się. W południe ruszyliśmy do wioski po kartę SIM, żeby się uniezależnić. W Zambii jest tak, że nowa karta SIM musi być zarejestrowana na konkretną osobę, ale dla pani nie stanowiło to problemu. Miała przygotowane ksero pięciu różnych postaci i coś czuję, że byli to już posiadacze przynajmniej 100 kart SIM na głowę, co pewnikiem dawało im status VIP u miejscowego operatora.
Zakładam poradnik. Tip 1: chcesz internet, kup kartę SIM.

I jeszcze dodatkowa zemsta. Lunch też zjedliśmy ''na mieście''.


Załącznik 57278

Załącznik 57279

Załącznik 57280

Załącznik 57281

Załącznik 57282

Załącznik 57283

Załącznik 57284

Załącznik 57285

Załącznik 57286

Załącznik 57287

Załącznik 57288

Załącznik 57289

Załącznik 57290

Załącznik 57291

Załącznik 57292

Załącznik 57293

Załącznik 57294

Załącznik 57295

Załącznik 57296

Załącznik 57297

Załącznik 57298

strażak 06.09.2015 20:31

Pięknie to się czyta i ogląda;)

Piast 06.09.2015 20:36

11 Załącznik(ów)
14. Do Malawi

30 lipca

W zasadzie nie wiedzieliśmy, czego możemy spodziewać się na granicy Zambia- Malawi? Jak z wizami? Czy będą do ogarnięcia na miejscu? To jeszcze przed nami. Póki co, zajechaliśmy po oponę Ziggiego do ''Riders for helth''. Zaklejona.

Załącznik 57299

Ruszyliśmy dalej, na stację benzynową. Za moment pojawili się obok nas przedsiębiorcy obsługujący mobilne kantory wymiany walut. Potocznie zwani w PRLu cinkciarzami. Pierwsza propozycja wymiany 350 kwacha za 1 $. Druga już 400. Bardzo atrakcyjnie. Za bardzo. Ziggy już prawie dobijał targu, tylko jakoś cały czas tworzyło dookoła zamieszanie. Niedobra energia w powietrzu. Zerwaliśmy transakcję i czmychnęliśmy na granicę. Tam już jakoś łatwiej poszło.

Wyjazd z Zambii był łatwy i beztroski. Na posterunku Malawi z kolei jakoś nie za bardzo. Chodziło głównie o to, że nie mieliśmy wiz i trochę to trwało zanim sprawa ruszyła. Ceny za nie, w zależności od rozmówcy, zmieniały się. Już nie wchodząc w szczegóły, udało się dzięki cierpliwości i zachowanej pogodzie ducha. Po prostu swoje trzeba wychodzić, aż oficerowie poczują się dowartościowani.

Wjechaliśmy do Malawi i skierowaliśmy się w stronę Nkhotakota przez Kasungu Nawet sprawnie nam szło i był taki plan, żeby dotrzeć do... No nie! Słowo ''plan'' wykreślę ze słownika. Mieliśmy jakieś 40 km do Nkhotakota i koniec drogi. Szlaban, a za nim rdzawe afrykańskie szutry. Wyszedł strażnik i oznajmił, że motocykle nie przejadą, ponieważ za szlabanem zaczyna się taki niby park z dziką zwierzyną. Jakiś głodny łowca mógłby nas zjeść. W zasadzie, rzeczywiście jesteśmy jak ruchomy cel. Trochę to trwało i jednak strażnik kupił wersję, że mięso białych ludzi tutejszej zwierzynie pewnikiem nie będzie smakowało. Zwłaszcza, że jesteśmy spoceni od jazdy motocyklem. Mogliśmy wjechać. Szutry nie były jakieś długie i męczące. Za jakiś czas trafiliśmy na drugą bramę. Tym razem wyjazdową. W parku z dziką zwierzyną, najdzikszy był chyba sam strażnik.


Załącznik 57300

Załącznik 57301

Załącznik 57302

Załącznik 57303

Załącznik 57304

Załącznik 57305

Wjechaliśmy na bardzo lokalną drogę ciągnącą się wzdłuż Jeziora Malawi. Inna Afryka. Taka bardziej ''prawdziwa'', jaką sobie wyobrażałem. Gołym okiem widać, że jest biedniej, ale też gwarnie i tłocznie w każdej mijanej wiosce. Dzieciaki jak zwykle reagują spontanicznie i kiwają w naszą stronę. Roślinność nabiera koloru coraz bardziej intensywnej zieleni. Plan tym razem się udał. Dojechaliśmy do Nkhata Bay. Miasteczko portowe pachnące szprotką. Plaży, takiej z sensem, kąpiel itp. Nie widziałem. Za to jakieś 40-50 km przed można znaleźć jakąś fajną lodge z plażą i dostępem do jeziora. Nam nie było tym razem dane. Tak jak teraz o tym myślę, to dużo sensowniej byłoby odpuścić sobie np. ''Stare miasto'' w Zimbabwe i przyjechać do Malawi na 3 dni. Szkoda.

Załącznik 57306

Załącznik 57307

Załącznik 57308

Załącznik 57309

Najechane 590km

Zambia Luangwa NP - Nkhata Bay

Temperatura do 26 stopni

Kristos 06.09.2015 20:50

Piast: ,,Great Zimbabwe Monuments, a inaczej rzecz ujmując tzw. ''Starożytne miasto'' . Największą zaletą tego miejsca jest super widok na jezioro Mutirkiwi.''

A zdjęcia nie zamieściłeś tego super widoku, żeby nas mobilizować do osobistego zapoznania się z tym miejscem?:D
Lodzio, miodzio.

Piast 06.09.2015 20:57

31 Załącznik(ów)
15. No, no - tu Malawi, a tu Zambia

31 lipca

Jeszcze kilka fot z okolicy, za dnia.

Załącznik 57310

Załącznik 57311

Załącznik 57312

Załącznik 57313

Załącznik 57314

Załącznik 57315

Trochę jednak trzeba nam podgonić tempo, żeby wyrobić się na prom płynący z Sudanu do Egiptu. 12 sierpnia, wtorek to data, która nas interesuje zwłaszcza, że prom pływa tylko raz w tygodniu i jest to jedyne czynne przejście graniczne pomiędzy tymi państwami. Podobno ma być też oddana do użytku lądowa odprawa, a póki co gonimy.

Ale nie ma też sensu przeginać z tą gonitwą.

Załącznik 57316

Załącznik 57317

Załącznik 57318

Załącznik 57319

Załącznik 57320

Tradycyjnie już wczesnym rankiem byliśmy w siodle i ruszyliśmy w stronę Tanzanii przez Zambię. Na mapie jest wyraźnie zaznaczona droga zmierzająca z Malawi przez Zambię właśnie do Tanzanii.

Trzeba to przyznać, że w Malawi jechało się pięknie. Odbiliśmy lekko od jeziora w góry, kręciliśmy winkle na dobrych drogach i zrobiło się soczyście zielono. W Afri, jak to w Afri wszystko może się wydarzyć. Nie wiadomo skąd i jak, ktoś na górze zaczął cedzić wodę przez wielkie sito. Sito miało jakieś wielkie dziury chyba, bo nie było szans na wdzianie teletubisiowego stroju. Uciekaliśmy przed deszczem do najbliższej chatynki. Mieszkanie dla pigmeja. Gospodarz był spoko i jakoś bardzo życzliwie nas przyjął pod daszek, na mini taras. Pojawiła się za moment dwójka jego zaciekawionych kosmitami dzieci. Taką zabawę wymyśliłem. Najpierw pstryk fota, a potem oglądamy. Zabawa przednia, a śmiech dzieciaków, taki z bebechów, spowodował, że pojaśniało dookoła. Mogliśmy jechać dalej.


Załącznik 57321

Załącznik 57322

Załącznik 57323

Załącznik 57324

Załącznik 57325

Nawigację miałem nastawioną na przejście Malawi-Zambia i według niej pozostało do przejechania jakieś 50km. Minęliśmy wsio-mistko Chitipa. Zaraz za nim, po lewej stronie pojawił się budynek nie podobny do innych. Z białej cegły i bardzo okazały. To tutaj była już odprawa celna. Wszystko poszło sprawnie. Celnicy zajęci grą w afrykańskie szachy chyba chcieli się nas jak najszybciej pozbyć.

Załącznik 57326

Załącznik 57327

Załącznik 57328

Za niedaleką chwilę wjeżdżaliśmy do Zambii i zmienił się nieoczekiwanie kolor jezdni z czarnego na rdzawy. To oznaczało tylko jedno. Czekała nas jazda szutrami. Generalnie nie ma bólu. Trochę się będzie kurzyło, ale szutry to nie takie straszne rzeczy. Tylko, że jesteśmy w Afri...Szutrów był ciut, ciut. Potem jakiś mędrzec wpadł na pomysł, żeby drogę jakoś utwardzić i nawrzucał ostrych kamieni na miękką kiedyś glinę. Teraz jest pora sucha i uformowało się tu coś w rodzaju drogowego jeża. Najgorsze, co mogłoby się mi tu przydarzyć, to rozdarta opona. Jakoś jechaliśmy dalej, a Afri uczyła pokory i pokazywała nam co chwilę nowe oblicze nasze drogi. Zajechany, zatrzymałem się, żeby zastanowić się, jak to się stało, że jest tak, jak teraz na wprost widzę, Chyba było tak. Na glinianą drogę spadł grubymi kroplami wielodniowy deszcz. Gliniana niegdyś droga zamieniła się pewnie w sieć większych i mniejszych rzek i strumieni, które rzeźbiły własne koryta. Część wzdłuż, część w poprzek wspomnianej drogi. A potem nagle przestało padać i nagle wszystko wyschło przypiekane afrykańskim słońcem. Glina znowu stwardniała i tylko droga była już nie taka. Jechałem 20 km/h ćwicząc nie jazdę szutrem tylko, motocyklową ekwilibrystykę. Patrzyłem tylko, żeby nie wpaść do koryta po strumieniu, albo żeby koło mi się nie zblokowało kiedy do niego wpadnę. Trochę męczące. Co jakiś czas robiłem pit stopy i jak zwykle nie wiadomo skąd pojawiali się lokalesi. Agielski jakoś słabo szedł. Ja: ''Malawi...Zambia...Tanzania...motorcycle...fahren ''. Lokalesi: ''No, no...tu Malawi, a tu Zambia''. Załapałem. Jechaliśmy centralnie granicą. Po lewej Malawi, po prawej Zambia. Takie czary. A na mapie inaczej to wyglądało.

Załącznik 57329

Załącznik 57330

Załącznik 57331

Załącznik 57332

Załącznik 57333

Załącznik 57334

Załącznik 57335

Załącznik 57336

Chyba ponad trzy godziny tak się snuliśmy, aż w końcu dojechaliśmy do Tunduma. Przejście graniczne to już osobna historia. Takiego afrykańskiego kotła to jeszcze nie widziałem. Ziggy mocował sięz dokumentami, a ja pilnowałem dobytku. Otoczyli mnie ze wszystkich stron. ''Money, banana, insurance, banana, money, money, kwacha...''. Obłęd.

Załącznik 57337

Załącznik 57338

Załącznik 57339

Zeszło nam chyba jakieś dwie godziny na formalnościach i ciemno już było. Złapaliśmy jeszcze pierwszą z brzegu wolną lodge, żeby się zwalić z gratami i przede wszystkim umyć. W dupę...żarówki przepalone, w łazience noc, w pokoju wisi coś smętnego na drucie, który nie wzbudza zaufania. Wody brak. Nie tak miało być! Pani chyba pojęła, że żartów nie ma. Minął jakiś czas i był prysznic. Taki mechaniczny. Miska, nalewak i już. Stoisz i lejesz na siebie...Trochę słabo brzmi, ale tak właśnie jest. Aha, lejesz wodę na siebie. A kolacja dzisiaj z torebki. Nawet niezły ten makaron z sosem pomidorowym.

Załącznik 57340

Najechane 460km (80km off)

Nkhata Bay - Tunduma Tanzania

Temperatura do 28C

Piast 06.09.2015 21:01

FILM część V


Piast 06.09.2015 21:25

28 Załącznik(ów)
16. Piłowane w Mpanda Tanzania

01 sierpnia

Tanzanię traktujemy tranzytowo, bo jakoś tak wychodzi. Jakoś po drodze z Zambii do Burundii nic ciekawego nie ma. Jezioro Tanganika na zachód od drogi pewnie 50km. Na wschód, w zasięgu też nic. Słonia widziałem, a Kilimandżaro to inny rozdział.

Start był niezły. Droga asfaltowa ufundowana przez America People. Nie wiem czemu, ale tak głosiła tablica. Jeśli tak by było, to może jakoś blisko granicy dzisiaj jeszcze przenocujemy. To tylko 770km do najechania. To Afri jednak...Nie wiem ile dokładnie ujechaliśmy. Myślę, że chyba 100km i zaczęły się szutrowe objazdy głównej drogi. Potrzebuję jakąś nazwę. Nie szutry tylko...''glikurz''. Definicja: ''Glikurz'' - zaschnięta glina wyrzucająca masę kurzu. A może lepiej ''glisz''. Tak, brzmi mi lepiej. Więc zasuwamy wspomnianym gliszem i nie ma lekko. Oprócz kurzu pojawiły się doły. Jak nie doły, to łaty luźnego piachu. Jak nie piach, to gliszowy jeż. I tak do Sumbawanga. Chyba do granicy nie dojedziemy jednak.

Korzystając z postoju miałem okazję poprzyglądać się życiu ulicznemu. W Tanzanii bardzo popularne są motoriksze ku mojemu zaskoczeniu. Widziałem takie ustrojstwo masowo jeżdżące w Indiach, ale tutaj? I czemu nie w innych, dotychczas odwiedzonych krajach afrykańskich? Zagadka...

Załącznik 57341

Załącznik 57342

Załącznik 57343

Załącznik 57344

Załącznik 57345

Załącznik 57346

Załącznik 57347

Załącznik 57348

Załącznik 57349

Załącznik 57350

Załącznik 57351

Załącznik 57352

Załącznik 57353

Załącznik 57354

Załącznik 57355

Załącznik 57356

Załącznik 57357

Załącznik 57358

Załącznik 57359

Załącznik 57361

Załącznik 57362

Załącznik 57363

Załącznik 57364

Załącznik 57365

Załącznik 57366

Śniadanie i w drogę. Jajecznica będzie ok? Jak najbardziej. Może będzie lepiej z tą drogą będzie wreszcie? Nie było. Raczej odwrotnie. Do wszystkiego, o czym już pisałem, doszedł jeszcze fesh fesh. To jest dopiero zdrajca! Wygląda dość normalnie. Jak sypki piach, tylko, że to nie piach, a coś w rodzaju kupy kurzu. Wpadasz, zero przyczepności, a pod nim jeszcze wyrąbana dziura.

Zdjęcia są z odcinków lajtowych.

Załącznik 57367

Załącznik 57368

Załącznik 57369

Co jakiś czas mijają nas ciężarówki. Nie czułem, żeby którakolwiek zwolniła na drodze. Przewalały się na pełnym gazie tuż obok nas pozostawiając chmurę kurzu, zza której nie było widać absolutnie nic.

Byłem okrutnie zmasakrowany, aż dotarliśmy do Mpanda. Miasteczko, w którym nie ma nic. Hotel jest za to i pomyślałem, że wreszcie otrzepię się z kurzu i złapię zasłużony oddech. W restauracji, na dole, zasiedli budowniczowie afrykańskich dróg, Chińczycy. I chyba nie przypadkowo w karcie pojawiły się dania Made in China. Ryż z warzywami dla mnie? Tak, poproszę.

Nie ma tak lekko. Kilka budynków dalej zaczął się koncert jakiegoś afrykańskiego bandu. Afrykanie, jak powszechnie wieść niesie mają rytm we krwi, a muzyka to ich druga religia. Te wokale i frazowanie eeech...marzenie. Band zza płotu to...poraaaażżżka, dramat, masakra, zgon i gwóźdź! Wokale piłowały coś bez sensu, gitarrra-może warto nastroić, a sekcja koszmar! I w dodatku grali ten sam numer przez cztery godziny. Dżizus! Ludzie chcą spać tutaj!!! Na filmie słychać, o co chodzi.

Najechane 460km (ponad 200 off)

Tunduma - Mpanda

Temperatura do 30C

Piast 06.09.2015 21:34

9 Załącznik(ów)
17. Co wiem o Burundi?

02 sierpnia

Prosto, lewy ciąć, dohamowanie, gaz na ostro, stójka, nic nie widać, kurz, dziura po osie kół, szorowanie podnóżkami, pieprzona tarrrrrka, uff trochę luzu, kilka kilometrów prostej, dziura, minąć, fak druga za nią i trzecia, piach, sypki piach, przednie koło ucieka, uff trochę luzu, szit!, zjazd 100 metrów po głębokim piachu, podjazd fesh fesh i tak przez prawie 200 kilometrów. Lubię poranne ćwiczenia, ale przeorany byłem tak do spodu.

Miałem takie momenty, gdzie robiłem podsumowanie moich życiowych dokonań. Coś między activ-medytacją, a ''i po co mi to było''. Przez myśli przelatywały obrazy z bliższej i dalszej przeszłości. Warto. Polecam. Bardzo rozwojowe, ponieważ można tak na serio docenić to, co się ma.

Załącznik 57370

Załącznik 57371

Załącznik 57372

Załącznik 57373

Załącznik 57374

Załącznik 57375

Załącznik 57376

Załącznik 57377

Załącznik 57378

Jak już pisałem, przeorany byłem do spodu. Pot, kurz, narastające zmęczenie. W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że droga, którą jadę, to właśnie ta droga! Moja afrykańska, o jakiej sobie śniłem. Pustkowie bez asfaltu i tylko raz na jakiś czas mijani lokalesi. O do faka! Tak właśnie miało być i się dzieje! Bezcenne.

Glisz się skończył i wjechaliśmy na asfalt. Nie powiem, miła odmiana. Było już sporo po południu i cięliśmy w stronę granicy z Burundi. Nie wiem o tym państwie nic, absolutnie. Po odprawie tanzańskiej przyszedł czas na drugą. Luz przed duże L. Znowu jechaliśmy off i chyba już się przyzwyczaiłem. Nawet poczułem lekką frajdę z jazdy. Dojechaliśmy w końcu nad jezioro Tanganika. Czas na odpoczynek.

Mpanda - Nyanza Lac

Najechane 400km (220 off)

Temperatura do 32C

Piast 06.09.2015 21:37

FILM numer VI


Piast 06.09.2015 21:50

16 Załącznik(ów)
18. Burundi - w trosce o dupę el Presidento

03 sierpnia

Burundi to mały kraj. Do przejechania mieliśmy jakieś 250km do granicy. Spokojenie zatem. Najpierw śniadanie. Omlet. A co, zaszalejemy. Obsługa chyba też była z tych ''na spokojnie''. Czekamy, pytamy, prosimy i nic. Wstaliśmy, więc i ruszyliśmy do motków. W powietrzu zawirowało, a zjednoczone siły kosmosu sprawiły, że właśnie nasz omlet wylądował na stole. Tak to Wy tego kraju nie zbudujecie. I rzeczywiście zastój jakiś tu panuje.

Załącznik 57379

Załącznik 57380

Załącznik 57381

Drogi pobudowane już dość dawno teraz powoli idą w ruinę. Dziura pogania dziurę i za kilkanaście lat będzie tu niezły off resztkami asfaltu.

Załącznik 57382

Załącznik 57383

Ciasno na drogach. Szczególnie w mijanych miasteczkach. Piesi spacerują sobie beztrosko w tylko im wiadomym kierunku, rowerzyści ćwiczą węże na swych sprzętach. Z niewiadomego mi powodu, każdą wolną powierzchnię zajmują tłocznie ludzie, jakby przyszli na targ z dobrami, które nagle mogą odmienić ich życie. Głowa przy głowie. I ''łapka w górę''. Tak jest na fejsie? Mam rekord świata chyba. Ludzie masowo nas pozdrawiają. Zero agresji.

Załącznik 57384

Załącznik 57385

Załącznik 57386

Załącznik 57387

Załącznik 57388

Załącznik 57389

I tak sobie jedziemy, aż w pewnym momencie halt. Co jest? Ano el Pesidento Burundi będzie przejeżdżał za moment, więc proletariat i inna biała hołota z drogi. I rzeczywiście po chwili przemknęły obok nas wozy zbrojnych, a potem trzy białe toyoty. Jak tam dziury Panie el Presidento? Dupa nie odpada?

Załącznik 57390

Załącznik 57391

Jakoś przeprawiliśmy się przez granicę i już byliśmy w...Europie? Jak to tak? Zaskoczenie. Rwanda w porównaniu do Burundi to przeskok w czasie i przestrzeni jednocześnie. Czysto, drogi bez dziur, ludzie jacyś tacy bardziej przytomni i nawet pojawiły się bloki mieszkalne, których chyba od Cape nie widziałem.

Kolacja: bolonese i kiełbasa. Takie afrykańskie...

Załącznik 57392

Załącznik 57393

Załącznik 57394

Tutsi i Hutu? Jedno z największych ludobójstw w historii. Jutro zamierzamy obejrzeć miejsca pamięci tego pogromu. Brrr. Coś czytałem na ten temat i opisywane zdarzenia były przerażające. Zobaczymy jutro.

Najechane 400km

Nyaza Lac - Kigali

Temperatura do 28C

Piast 06.09.2015 22:03

26 Załącznik(ów)
19. Memorial w Rwandzie

04 sierpnia

Z samego rana zajechaliśmy do Kigali Genocide Memorial Center. Byłem ciekaw tego miejsca i miał to być jeden z celów mojej podróży. Ludobójstwo, które tu się wydarzyło przeraża. W samym Kigali zginęło około 250 tys. głównie Tutsi. Co czuje człowiek, kiedy pewnego ranka w progu domu staje sąsiad z maczetą i zaczyna się rzeź? Rzeź mężczyzn, kobiet, dzieci. Nie ma znaczenia, czy ktoś czymś zawinił. Ważna jest pieczątka w dowodzie tożsamości. Jesteś Tutsi, maczeta tnie Ciebie i twoją rodzinę. Ewentualnie dokonują się czyny masakry Twoich najbliższych, na Twoich oczach w dodatku. A potem to już Twoja kolej. Nie będę się rozpisywał na temat wymyślnych metod zabijania podczas pogromu. Naziści byli bardziej cywilizowani.

Weszliśmy do budynku i zrobiło się mrocznie. Zdjęcia pociętych maczetami zakrwawionych ciał. Kościół, w którym masowo zostali wycięci Tutsi. Dużo tego, może nie ilościowo, ale zrobiło mi się duszno i chciałem wyjść.

W jednej z sal zawieszone zostały zdjęcia uśmierconych. Takie zwykłe, rodzinne i okolicznościowe. Widać na nich uśmiechnięte twarze. Szczególnie dzieci są bardzo fotogeniczne. Teraz ich już nie ma i został tylko obrazek. Przygnębiające.

Podsumowując, wystawa ryje czachę, a wyobraźnia wcale nie pomaga.

Załącznik 57395

Załącznik 57396

Załącznik 57397

Załącznik 57398

Załącznik 57399

Załącznik 57400

Załącznik 57401

Załącznik 57402

Załącznik 57403

Załącznik 57404

Załącznik 57405

Załącznik 57406

Załącznik 57407

Załącznik 57408

Na smutno ruszyliśmy w stronę granicy z Ugandą. Chyba już mamy w miarę opanowane procedury, więc poszło wszystko dość sprawnie jak na warunki afrykańskie.

Już Ugandzie skierowaliśmy się w stronę granicy z Kongo. ''Goryle we mgle''. Taki chyba kiedyś był film. Mgła, czy bez mgły, chętnie kilka fot bym pstryknął. Jedyny kłopot, jaki nam się pojawił to hasło ''booking''. Z różnych relacji wynika, że żeby zobaczyć goryle, trzeba zarezerwować sobie wejście do rezerwatu 3-4 miesiące wcześniej. My to raczej takie ''last minute'' uprawiamy. ''A niech się podzieje...''. Mijaliśmy właśnie Kabale i w oko wpadł mi napis Gorilla Bacpekers. Ziggy zawrócił, a ja za nim. Jak to zwykle bywa, w takich miejscach zawsze można znaleźć sensowne informacje. I rzeczywiście, za jakiś czas znalazł się menedżer ośrodka i jak się okazało organizator ''gorilla tekking''. U niego nie można było się załapać na wycieczkę, bo ma booking. U jego kolegów też nie za bardzo, bo...słowo na ''B''. Sensowna informacja jednak brzmiała, żebyśmy pojechali do Kisoro, centralnie do strażników wydających permity (Uganda Wildlife Agency). Może się uda, a może nie. Ruszyliśmy zatem w ciemno drogą, która wiła się wśród gór. Gór nie takich niskich wcale. Prawie 2000m.n.p.m. Droga widokowo piękna tylko, że na szybki przejazd nie ma co liczyć. Winkle, winkle, winkle... A czas płynie sobie. Dojechaliśmy ostateczne do UWA i zaczęliśmy poszukiwania Tiny, która wszystko wie. Czy znajdą się dwa permity, czy tylko zrobiliśmy na daremno 70 kilometrów? Tina zniknęła za drzwiami, żeby sprawdzić aktualne ''bookingi''. Jedyna nadzieja była w tym, że ktoś odwołał swoją rezerwację. Tina wróciła i...jutro idziemy oglądać goryle. I chrzanić mgłę. Bez niej też będzie dobrze.

Jeszcze tylko jedzenie i shoping. Dzisiaj była ryba w jakimś tajemniczym sosie i smażony ryż.

Załącznik 57409

Załącznik 57410

Załącznik 57411

Załącznik 57412

Załącznik 57413

Załącznik 57414

Załącznik 57415

Załącznik 57416

Załącznik 57417

Załącznik 57418

Załącznik 57419

Załącznik 57420

Najechane 200km

Kigali - Kisoro

Temperatura do 26C

Piast 06.09.2015 22:18

28 Załącznik(ów)
20. Uganda - ''Goryle, bez mgły''

05 sierpnia

Zaskoczyłem budzik, gdyż obudziłem się wcześniej niż on. Zupełnie niepotrzebnie się tym razem wysilał. Gdzieś tam w głowie snuły mi się obrazy, fotografie goryli, które widziałem w UWA. Też bym takie chciał zrobić. Pytanie tylko brzmiało, czy uda nam się zbliżyć wystarczająco blisko? Wszystko przed nami.

Stawiłem się wraz z Ziggim o 7 rano w UWA, żeby odebrać jeszcze dodatkowe papiery i zastanawiałem się, w jaki sposób dostaniemy się do parku. I fart jakiś. Pod biuro podjechał samochód i po swój permit wyskoczył Cederic. Za nim dwóch Afro, kierowca-przewodnik i nie wiem kto? Może obstawa? Ziggy chwilę z nimi pogadał i załapaliśmy się na wspólną jazdę do parku. Droga, 14 kilometrów, to jakaś pomyłka. W pewnym momencie wysiedliśmy z samochodu i robiliśmy nordic walking bez kijków, bo auto ryło spodem o wystające głazy. No proszę Państwa z UWA. Mało goryle nie kosztują, więc jakaś inwestycja w drogę by się przydała. A tak? Spociłem się od tego spaceru.

Dojechaliśmy do budki strażników. Jeszcze krótki briefing i go! Przedzieraliśmy się przez gęstą dżunglę splątaną wszelaką dziko rosnącą zieleniną. Znowu się spociłem, tylko tym razem nie narzekałem. Trudno, żeby wolno żyjące goryle czekały na turystów tuż obok budki strażników.

Gdzieś w dżungli było słychać trzaski łamanych gałęzi. Nasz przewodnik zatrzymał się. Przez chwilę nasłuchiwał i tak, to były goryle. Trwało to tylko chwilę i za moment mogliśmy je wypatrzyć. Cała rodzina. Zaczęliśmy podchodzić do nich w napięciu i możliwie cicho. Zbliżyłem się do pierwszego na odległość może 5 metrów i byłem ciekaw jego reakcji. Potężnie zbudowany samiec. Nic. Był zajęty jedzeniem i jakoś niespecjalnie interesował się nami. Inne tak samo. Jakby nas nie było. Fota, fota, fota... Radość.

Nieznacznie dalej zaszyli się w krzakach Gorilla Man i Gorilla Lady. Przyglądałem się z zaciekawieniem, jak się ''wygłupiają''. Wyglądało to na zabawę w ''przewracanki'' i trzeba przyznać, że zawodnicy MMA mogliby nauczyć się od nich ciekawych chwytów w parterze. Zaskoczyło mnie to, że Lady G szczerzy kły na G Mana. No tak, załapałem! Nie chodziło o zabawę w przewracanki, tylko o zabawę w sex! G Man był chyba w potrzebie, tylko Lady G nie bardzo w nastroju. Nie przejmuj się chłopie, ludzie też tak mają. Nawet w dwie strony czasami. Warto było tu przyjechać.

Załącznik 57421

Załącznik 57422

Załącznik 57423

Załącznik 57424

Załącznik 57425

Załącznik 57426

Załącznik 57427

Załącznik 57428

Załącznik 57429

Załącznik 57430

Załącznik 57431

Załącznik 57432

Załącznik 57433

Załącznik 57434

Załącznik 57435

Załącznik 57436

Załącznik 57437

Załącznik 57438

Załącznik 57439

Załącznik 57440

Załącznik 57441

Załącznik 57442

Załącznik 57443

Załącznik 57444

Załącznik 57445

Załącznik 57446

Załącznik 57447

Załącznik 57448

Po południu jechaliśmy już w stronę Kenii. Czułem, że powoli kurczy się nam czas potrzebny do przybycia na prom w Sudanie. Oczywiście, nie mogło być inaczej. Droga do Kabale to winkle i już mieliśmy ją opanowaną. Za Kabale też nieźle do momentu kiedy zaczęły mnie mijać samochody z pozostałościami gliszu na karoserii. To mogło oznaczać tylko jedno. Zaraz coś się zacznie i tak rzeczywiście się stało. Jechaliśmy drogą z dziurawym asfaltem, która posiadała w zasadzie jeden pas. Zewnętrzne krawędzie jezdni wyglądały jakby go jakaś zwierzyna objadła. Ciężko było.

Najechane 340km

Kisoro - Masaka

Do 27C

Piast 06.09.2015 22:20

FILM nr VII.

Miłego ogladania


Marek70 06.09.2015 23:17

Piast, zacznę od tego, że masz zajebisty motocykl!!! Relacja SUPER!!! Przeczytałem jednym haustem i szkoda, że to już koniec na dzisiaj.
Byliście w RPA, kraju najlepszej kuchni świata, soczystych steków i owoców morza, wspaniałych win a jedliście fast food. Oryginalnie :). Szkoda, że mieliście trochę okrojony czas bo minęliście wiele ciekawych miejsc. Ale nie da się wszystkiego obejrzeć, do Afryki trzeba wracać. Ja tak robię kiedy tylko mogę. Ten pociąg nad Victoria Falls to najprawdopodobniej był ROVOS RAIL, czyli Proud of Africa jak go też nazywają. Mają kilkanaście składów i podróżują po południowej Afryce. Jechałem na jego pokładzie 2 razy, raz z Pretorii do Cape Town i raz do Victoria Falls właśnie. Zajebiście, tylko trochę za elegancko.
Co do sensacji żołądkowych, drobna rada, jak jedziesz na taką wyprawę KONIECZNIE 2 flachy whisky ze sobą. Zawsze przed spaniem szklaneczka i żadne ustrojstwo zatruciowe Cię nie weźmie. Sprawdzone wiele, wiele razy.

Ciekawostka, jak byłem 2 lata temu w sierpniu, w Johannesbourgu przywitał nas śnieg:). Nie była to jakaś wielka zima ale śnieg leżał. Utrzymał się co prawda dzień tylko ale zabawne zdarzenie. Zresztą 5 lat temu też w Namibii w Swakopmund padał śnieg jak byłem i to była już sensacja, chyba pierwszy śnieg od kilkudziesięciu lat!

Pytanko, dlaczego lecieliście do CT przez Windhoek? Wyszło taniej czy jak? Jest sporo lotów z PL do CT. A Air Namibia jest OK jak pisałeś, leciałem do Namibii 5 lat temu ostatnio, wtedy mieli jeszcze chyba z 6 samolotów we flocie :).

Jesteście Wielcy, pisz dalej!!! Ja za 2 dni pakuję manele i lecę na czarny ląd.
This is Africa - jak mawiają afrykanerzy - to uzależnia.

jagna 07.09.2015 09:46

Ja tam za dużo nie latam, ale jak na razie , dla mnie Air Namibia bije na głowę Iberię, Air France i inne takie.
Jedzeniem, obsługą i nowoczesnością ;)
Lecieliśmy w 2014:

https://lh3.googleusercontent.com/-7...2/DSC02155.JPG

Po Twoich opisach znów zaczęłam myśleć o Zambii, bo ten region Afryki, po 2 tyg. w Namibii bardzo mi się spodobał.
Marzy mi się RPA, ale jakoś ciągle, mimo wielu pozytywnych opisów, się boję.

Piękna ta Wasza wyprawa, ale tempo zabójcze ;)

Pisz, pisz ;)

Piast 07.09.2015 15:38

Oj tak, RPA baaardzo ciekawy kraj. Chętnie wrócę kiedyś. A fast food jest tam widoczny po prostu. Ja akurat jadłem raz wyśmienitą rybę i coś tam równie fajnego z morza. Raz się chyba ratowałem bułą w jakimś barze. Absolutnie to co piszesz to jest. Można się zasiedzieć w RPA. Piękny kraj.

Air Namibia była najtańsza w tej dacie. Spoko lot.

Tak jak pamiętam, czas jest zawsze bólem. I zawsze tak mam kiedy gdzieś jadę, że brakuje dni. Pewnie na RPA przydałoby się min.3 tygodnie, a na Afrykę wschodnią pewnie pół roku. Niestety pół roku, to dla mnie dzisiaj kosmos. Czyli stanąłem przed wyborem: prawie 2 miesiące, albo wcale. Wybrałem wersję nr 1. Radziłem sobie z zyskiwaniem na czasie organizacją i niestety dyscypliną. Przykładowo: wizy-co mogłem robiłem wcześniej, przed wyjazdem, "bańka" w sensie alkohol, odstawiłem i byłem "świeży" każdego dnia, miałem plan podróży, przejrzane miejsca, do zobaczenia, daty itd. i też wcześnie byłem w siodle, czasami nawet 6 rano. Ale były też miejsca, gdzie pobyłem dłużej niż noc.

Ot, tak to jakoś wyszło. Coś za coś.

Piast 07.09.2015 16:04

8 Załącznik(ów)
21. Killer Bus Uganda

06 sierpnia

Trochę gonimy czas, tylko nie zawsze sprzyja nam szczęście. Albo może to Afri po prostu...

Equator znaczy fota, czyli, jakieś 50 km za Masaka pojawił się znak informujący o tym, że właśnie przekraczamy równik. Ziggy nakleił pamiątkowy obrazek. Tu byliśmy! Szukałem naklejki Tony Halika, ale chyba przekraczał swój równik w innym miejscu.

Załącznik 57465

Załącznik 57466

Załącznik 57467

Droga zaczęła robić się coraz gorsza, czyli niewątpliwie zbliżaliśmy się do większego miasta. Pewnie dzieje się tak dlatego, że jakiś większy ruch tu panuje. Dziura za dziurą, ciężarówki przepychające się z busami, a pomiędzy nimi motorki z lokalesami i my. I jeszcze ci perd...ni drogowi zabójcy w busach-taksówkach. Jechaliśmy jak należy. Ziggy przede mną, a z na wprost bus-taksówka pełny gaz, zapala światła i wyprzedza ciężarówkę. Jedzie centralnie na nas i nie jest to przypadek. Jedyne co nam pozostało to ucieczka na pobocze. Pomyślałem wtedy wariat, najadł się prochów, al kaida zamach, czy jak? Nie, taki standard. Większe spycha na bok mniejsze. Niepisany przepis drogowy. Faaaker!!!

Załącznik 57471

Kamapala była dramatycznie zablokowana. Próbowaliśmy się przeciskać na miarę naszych możliwości, tylko tych możliwości nie było za wiele. Straciliśmy tam masę czasu.

Załącznik 57468

Załącznik 57469

Załącznik 57470

Ja chcę do ''M, jak miłość''. Chyba jednak trochę talentu mam. Na granicy Uganda-Kenia w Busia Ziggy, jak zwykle obrabiał papiery, a ja robiłem za ochronę przy motocyklach. Nudy. Nic się nie działo. Wpadłem zatem na genialny i jak się okazało jednocześnie durnowaty pomysł, żeby może jakieś foty pstryknąć. To tu, to tam. Ot, pamiątka. Wrócił Ziggy i cóż, do imigration musiałem pofatygować się sam. Pan chciał mnie obejrzeć osobiście. Idę zatem, tylko przejść nie mogę, ponieważ drogę zagrodził mi jakiś inny ważny w czarnym mundurze. Zaczął coś do mnie mówić, a z jego angielskiego zrozumiałem tylko coś o terrorystach. Ale, że co? Ja terrorysta? Nie. On? Nie. Więc? Służby antyterrorystyczne. I od tego momentu zaczęło się na poważnie. Robienie zdjęć na granicy...zabronione...złamałeś prawo...więzienie...deportacja...amputacja...przyp alanie...kara śmierci ostatecznie. Wcale nie było mi do śmiechu, ale jakieś resztki umysłowego analizatora zachowały odrobinę przytomności i szukały optymalnej strategii wyjścia z sytuacji. Kłótnia, argumenty, przekonywanie do mundurowego, który ma wszystkie atuty i areszt? Nie bardzo. ''Oczy kota Shreka'', to na początek, a potem coś w stylu ''Pan jest taki ważny''. Tak, to może zadziałać. Szkoda, że tego nie nagrywałem. Zadziałało. Komentarz Oficera Antyterrorysty był mniej więcej w stylu ''Masz szczęście, że zachowujesz się jak człowiek''. Uff, rozeszło się po kościach, a zdjęcia skasowane. Nie zmienia to faktu, że robienie zdjęć na granicy to jedna z głupszych historii, jakie wykombinowałem. Hmm...filmy to co innego nie!? ;-)

Myślałem, że w Kenii trochę przyspieszymy. To Afri przecież... Utknęliśmy w Kisumu. Dokładnie tak, jak w Kampali. Zatwardzenie drogowe, tylko koloryt się zmienił o tyle, że w pewnym momencie wszystko stanęło. Przecisnęliśmy się trochę do przodu i koniec. Przed nami było takie zwężenie, że ciężarówka nie była w stanie minąć się z osobówką. Wycofać też nie mogły, bo blokowały je inne samochody. Drogowy klincz. Po lewej stronie miałem drogę w budowie i mokrą glinę. Jechać? Nie jechać? Jechać!!! Wjechałem w to błocko i tylko poczułem jak tylne koło mi się zapada. Stoję! Przód, tył, przód, tył...powoli zacząłem wydobywać maszynę. Z tyłu przyszła pomoc w postaci jednego z budowniczych nowej Kenii i pociągnąłem już dość pewnie dalej. Uratowany!

Stop na żarcie.

Załącznik 57472

Najechane 510km

Masaka - Keriche

Do 30C

Piast 07.09.2015 16:19

8 Załącznik(ów)
22. ''Huk'' w Meru - Kenia

07 sierpnia

GPS pokazywał ponad 2000mnpm, a wysokość z każdym przejechanym kilometrem wzrastała. Droga wiła się wśród dość niepozornie wyglądających gór. Jak wysoko jeszcze wjedziemy? 2580mnpm! Nieźle, choć mój rekord wjazdowy to ponad 4600mnpm na Pamir Highway. Widoki i przestrzenie super, tylko ziiimno. 10stC. Ważne jest jednak to, że się przemieszczamy.

O znowu equator! Jeszcze raz fota i eksperyment. Sprytni lokalesi wymyślili, jak wzbogacić się na równiku. Potrzebny jest dzbanek z wodą, miska z dziurą i turysta. Akurat tak się złożyło, że te trzy elementy właśnie się zgrały. Sprytny prezenter natomiast wziął się do roboty. Nalał wodę do miski z dziurą, woda ściekając tworzy wir, do tego źdźbło trawy i widać jak po stronie północnej równika woda kręci się zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Przeszliśmy na stronę południową i...tak, w przeciwnym kierunku. Eksperyment prosty w zamyśle i radosny zarazem. Taka to zabawa.

Załącznik 57473

Załącznik 57474

Załącznik 57475

Po drodze mieliśmy zajechać do Pawła, który mieszka w Kenii i zaprasza. Niech będzie, w końcu rodak i kawę zawsze można wypić, a potem w drogę.

Zajechaliśmy do miejscowości Meru i za chwilę pojawił się Huk, Paweł Huk. Przywitanie, my, że na chwilę, on, że tu są nasze pokoje, a obiad się robi. Trudno było odmówić. Zaczęliśmy rozmawiać, a mi powoli szczęka zaczęła opadać i nastawiłem się na wyłącznie na odsłuch, bo historia, którą usłyszałem wciągnęła mnie w całości.

W bardzo dużym uproszczeniu jest to historia chłopaka z Zamościa, który zawsze czuł, że ciągnie go ciekawość świata. Z Zamościa przeniósł się do Wa-wy, z Wa-wy do Anglii, Nowej Zelandii, potem znowu Anglia i własną pracą osiągnął możliwość komfortowego życia w garniturze i krawacie na stanowisku menedżerskim na Uniwersytecie Cambridge. To bardzo duży skrót. Cały czas czuł, że to nie to. O coś innego chodzi. Postanowił ruszyć autostopem do Kampali w Ugandzie z gotówką w postaci 100$ w kieszeni. Pieniądze skończyły się szybko i tak bez kasy jechał dalej. Nie będę w stanie przytoczyć całej podróży. Kilka przygód jednak zacytuję. Jedzenie. Paweł wchodził do restauracji i mówił, że jest głodny i może zapracować na obiad. Spanie. Różne miejsca. Camp na Cyprze, czy może się rozbić i odpracować opłatę? Cztery dni lało, a Paweł koczował w namiocie i...modlił się o autostop do Izraela. Linie lotnicze udzieliły 100% rabatu dla niego, a pracownicy zrobili zrzutę na opłatę lotniskową. Sudan. Jazda ciężarówką pełną bydła, na pace, siedząc na jednym pręcie, trzymając się drugiego.


Załącznik 57476

Załącznik 57477

Załącznik 57478

Załącznik 57479

Załącznik 57480

To tylko wycinek przygód. Ważniejsze podczas tej podróży było co innego. Pomaganie. W Turcji spotkał załamanego chłopaka, który miał camp w rozsypce. Rzeczywiście wszystko zrujnowane i zarośnięte. Paweł rozesłał info w internecie, że potrzebni są ochotnicy do odbudowy tego miejsca. Stało się! Camp funkcjonuje do dzisiaj. W Telavivie widział ludzi wysiedlonych z domów, koczujących w parku bez jedzenia i picia. Znowu, wolontariat i akcja zbiórki żywności. Udało się! Afryka. Kenia. Sierociniec i los dzieciaków, które nie mają swojej szansy bez wsparcia. Tym teraz zajmuje się Paweł Huk. W Kenii nie było mu łatwo i łatwo nie jest. Pojawiały się momenty zwątpienia. Zwłaszcza, kiedy tłum chciał go ukamienować i musiał ratować się ucieczką z Isiolo. Czemu został? Bo tak czuje. I jak sam mówi wsparcie dostaje od Boga. Pomaga mu wiara. I żeby nie było! Nie ma to nic wspólnego z jakimś nawiedzeniem, czy coś. Ja sam czuję, że coś w tym jest. Zawsze mówię sobie, że dobra energia przyciąga dobrą energię. U Pawła to jest Bóg.

Kenia - sierociniec i działalność Pawła

www.newhope.pl

Zostaliśmy u Pawła na noc.

Do poczytania wywiad w natemat.pl

http://natemat.pl/67925,wzial-100-do...za-niz-dziecko

Najechane 350km

Keriche - Meru

Do 18C

Piast 07.09.2015 16:33

23 Załącznik(ów)
23. Kenya Highway

08 sierpnia

Jest Pamir, jest Karakorum, dlaczego nie miałoby być Kenya Highway? Jak to się zwykło mówić, są tak zwane ''kultowe trasy'' motocyklowe. W Kenii był to odcinek Moyale-Isolo. Ponad 500 kilometrów off'owej trasy, która dla niektórych była nocną zmorą, a dla innych punktem do odhaczenia na liście życzeń. Nie można było jej ominąć jadąc z Kairu do Cape Town. Nie przypadkowo piszę ''był''. Zmienia się Afryka i zmienia się Kenia. Zmienia się też Kenya Highway z off'u na asfalt. Jeszcze 2-3 lata i Chińczycy zakończą budowę nowej drogi. Na dzień dzisiejszy z off'u zostało jakieś 280km. Inna ''kultowa'' trasa, w Sudanie, już od dawna jest na czarno. Całą wschodnią Afri będzie można przejechać Gold Wingiem, albo nawet Harley'em i się nie zakurzy. Dobrze to, czy źle? Postęp proszę Państwa, postęp. Tyle w temacie.

Jeśli zaś chodzi o samą Kenya Highway, to nie uważam ją za trudny off. Raczej użyłbym słów ''urokliwy i męczący'' zarazem.

Urokliwy, gdyż są takie momenty, że widoki są niesamowite. Na wprost majestatyczne skały, a dookoła przestrzeń, która wydaje się nie mieć końca,

Męczący, gdyż trudny nie jest, ale poszaleć też nie można. Tempo zabija tarrrrrrka! Jedzie się na motocyklu, jak na młocie pneumatycznym. Do tego wystające kamienie i powracające natrętne myśli: ''Opony, opony, opony...żeby przypadkiem nie rozerwać!''.

Ewentualnie, żeby nie skończyć na poboczu, jak załoga ciężarówki, którą mijaliśmy po drodze. Nie wiem, jak im to wyszło. Droga nie była specjalnie kręta, a moim oczom ukazał się widok zadziwiający. Dwóch kolo siedziało sobie na oponie tracka przewróconego i leżącego aktualnie na skraju drogi. Zostawiłem im wodę, bo jakoś specjalnie chłodno nie było.

Jak zwykle mijam wioski zadając sobie pytanie: ''Jak ci ludzie tu żyją? Z czego i po co?'' Perspektywa Europejczyka. Chyba nie za wiele tu wniosę. Przynajmniej można jakieś foty zrobić.

Załącznik 57481

Załącznik 57482

Załącznik 57483

Załącznik 57484

Załącznik 57485

Załącznik 57486

Załącznik 57487

Załącznik 57488

Załącznik 57489

Załącznik 57490

Załącznik 57491

Załącznik 57492

Załącznik 57493

Załącznik 57494

Załącznik 57495

Załącznik 57496

Załącznik 57497

Załącznik 57498

Załącznik 57499

Nocny off. Tego jeszcze nie było w historii moich motocyklowych przygód. Do Moyale zostało nam jakieś 30 kilometrów, a niestety zegar tyka. Minuty uciekały bezlitośnie, a kilometry jakoś nie. Spoglądałem co chwila na dane z GPS'u i w pewnym momencie pomyślałem już, że chyba się zepsuł, bo jakoś ruchu w liczbach nie ma. Ale jednak nie. Działał tylko my się snuliśmy dramatycznie wolno. I gonitwa myśli...lwy...napad na drodze...gleba? Nieeee...przesada. Ale gdyby...lwy...napad...gleba? Niee... W Moyale byłem już koszmarnie wyrąbany. To było 30 najdłuższych kilometrów w moim życiu, motocyklowym.

Załącznik 57503

Załącznik 57500

Załącznik 57501

Załącznik 57502

Najechane 550km (280km off)

Meru - Moyale

Do 31C

Piast 07.09.2015 16:36

I FILM nr VIII


Piast 07.09.2015 16:44

9 Załącznik(ów)
24. ''Jujujuju'' w Etiopii

09 sierpnia

''Tarmak in Ethiopia. No problem''. Ten, kto tak pisze na necie zasłużył na solidnego kopala w sam środek zadka. Najlepiej w samo kakao! Po przygodach dnia poprzedniego, tarrrka itp. nastawiłem się na relaks jazdę w Etiopii, bo przecież jest asfalt i no problem. Tymczasem droga od granicy to dziury obtoczone czymś, co kiedyś było asfaltem. Niestety wycofuję moje wczorajsze stwierdzenie, że Harleyem będzie można itd. Porysują się chromy wydechów. Jeszcze się nie szykujcie koledzy. Tam, gdzie się kończą dziury zaczynają się objazdy budowanych właśnie dróg. Zatem powrót na off. I tak 390 kilometrów. Żeby być uczciwym, pojawiła się dobra droga przez około 100km.

Aczkolwiek! Objazdy i off'y zostały poprowadzone przez przydrożne wioski. Piękne miejsca! Zielono, aż w oczy kole, a przejeżdżaliśmy przez wioski z okrągłymi chatynkami pokrytymi strzechą, wtopionymi w gaje olbrzymich bananowców. Są momenty, gdzie po obu stronach tylko to widzę. Ścianę liści bananowca.

Przy drodze masa ludzi, okolicznych mieszkańców. Czasami myślę, że przestrzeń przy drodze to chyba takie tutejsze centrum biznesu, kultury i spotkań towarzyskich. Mijamy w stójce zielone wioski a ''tłumy wiwatują, entuzjastycznie witają przedstawicieli kraju Piasta, pozdrawiają i ślą wyrazy sympatii'' wołając ''jujujuju (you)...money, money, money!!!''. Tak na serio ''jujuju'' było często i to chórem. Dzieciaki są niesamowite. Autentyczna wrzawa i gonitwa za motocyklami. ''Money'' też było, tylko nie tak często. Nie zliczę ile było uniesionych w górę kciuków, czy machających w pozdrowieniach łapek. Jest entuzjazm w narodzie!

Załącznik 57504

Załącznik 57505

Załącznik 57506

Załącznik 57507

Załącznik 57508

Załącznik 57509

Załącznik 57510

Załącznik 57511

Załącznik 57512

W Awasa złapaliśmy jakąś przydrożną miejscówkę i nauczony doświadczeniem z poprzednich miejsc zacząłem zadawanie pytań sprawdzających wiarygodność lokum:

- Jest prysznic?
- Jest.
- A woda?
- Jest.


Odkręcam kran. Nie ma.

- Właśnie się skończyła, ale jutro będzie.

O ciepłą już nie pytam.

- Internet jest?
- Jest.
- A działa?
- Wczoraj działał, a teraz nie.


Łóżka są też fajne.

- Jest pokój dla dwóch osób? Dwa łóżka w pokoju osobno.

Pokazuję i mówię:

- One single, two single
- Yes


Wchodzę do pokoju. Jedno łóżko podwójne!

I tak w kółko. Taki folklor, to Afri przecież! Nawet mnie to bawi.

Najechane 490km (off 390km)

Moyale - Awasa

Temp. do 22st.C

Piast 07.09.2015 16:52

18 Załącznik(ów)
25. ''Czasem słońce, czasem deszcz'' w Etiopii

10 sierpnia

To było nieuniknione. Nie ma tak, że nie wjedziemy w obszar mocnych opadów. Z naszej miejscówki ujechaliśmy może 10km i spadły pierwsze krople deszczu na szybę kasku. Tych kilka kropel warto potraktować na poważnie, ponieważ po nich w kilkanaście sekund spada na ziemię fontanna wody. Tym razem byliśmy szybcy i zdążyliśmy w porę założyć nasze przeciwdeszczowe wdzianka. Przede mną krajobraz nie był specjalnie atrakcyjny. Ciężkie, nisko zawieszone deszczowe chmury. I tak do Addis Ababy

I znowu ''tik taki''! Poważną wadą jazdy w deszczu i to nawet we wdzianku przeciwdeszczowym jest to, że woda ściekająca na siedzenie motka, tam się zatrzymuje. A że zbiera się jej dużo to, w jakiś magiczny sposób przedostaje się do wewnątrz wdzianka, co skutkuje tym, że cały tyłek wraz z okolicami przednimi jest umiejscowiony w misce z wodą. Przy temperaturze 12st.C jest to mało przyjemne jednak. W przyszłości coś muszę z tym zrobić! Pampersy?

Za Addis trochę jakby przejaśniało i nieśmiało zaczęło przebijać się słońce. I tylko to, co widziałem z przodu trochę psuło mi pogodny nastrój. Ciemnogranatowosina ciężka chmura z widocznym, gęsto padającym deszczem. Spojrzałem na GPS. Może jakoś bokiem przejedziemy? I widzę, że przejedziemy...centralnie pod chmurą. ''Tik taki''!

Dawno nie czułem na sobie takiego deszczu. Twarde, prawie jak grad, grube krople napędzane dodatkowo przez kąśliwy wiatr. Waliły we mnie tak, że czułem je na całym ciele. A przecież byłem odziany w przeciwdeszczówkę i kurtkę z cordury.

Przejechaliśmy przez jedno z pasm górskich i słońce. Następne, powtórka z oberwania chmury. Następne i znowu słońce. Następne i słońce. Tak słońce! Radość! Wjechaliśmy w obszar tzw. ''Rowu Afrykańskiego''. Spojrzałem na dane z GPS'u. Wysokość ponad 3200m, a pode mną i dookoła widok na przepiękne zielone przestrzenie, góry i doliny. Wszystko wyglądało kojąco spokojnie. Zza delikatnych chmur przebijały się rozwarstwione smugi światła słonecznego. Jak z obrazka, który ksiądz daje czasami dzieciom chodząc ''po kolędzie''. Landszaft pierwsza klasa. Tylko, że ten jest obłędny i nic tylko stać i się wgapiać. Czy Etiopia, kolebka chrześcijaństwa i obraz, który sobie teraz podziwiam mógł być pierwowzorem wyobrażeń o raju? Oj, tak! Z pewnością!

A droga stała się nam bardziej przyjazna. Już nie było dziur tylko winkle i widoki. Świetna jazda! Oby tak dalej! Cały czas gonimy prom.

Najechane 650km

Awasa - Desse

Temp. do 35st.C, w deszczu 12st.C

Załącznik 57513

Załącznik 57514

Załącznik 57515

Załącznik 57516

Załącznik 57517

Załącznik 57518

Załącznik 57519

Załącznik 57520

Załącznik 57521

Załącznik 57522

Załącznik 57523

Załącznik 57524

Załącznik 57525

Załącznik 57526

Załącznik 57527

Załącznik 57528

Załącznik 57529

Załącznik 57530

Piast 07.09.2015 17:25

46 Załącznik(ów)
26. ''Bieda i głód'' Lalibela Etiopia

11 sierpnia

Kontynuowaliśmy jazdę serpentynami podziwiając widoki i...koniec drogi. Spostrzegłem przed nami jakieś zgrupowanie ludzkie przeplatane pojazdami mechanicznymi i tyle. Nie można jechać dalej, ponieważ zawalił się most, a drugi, nowy był właśnie w budowie. Spojrzałem na rzekę. Może, jak się pomocujemy to poradzimy sobie z nurtem rzeki, kamienistym dnem i przepchniemy motocykle, choć pewności nie ma. Ciężarówki jakoś przejeżdżały, tylko busy się nie odważyły. Pojawiła się też wersja alternatywna. Ochotnicza młodzież etiopska zaoferowała pomoc we wniesieniu motków na nowy most. O wjeździe nie było mowy, ale z tym wniesieniem to nawet sprytny koncept. Kilkanaście rąk chwyciło 300kg i udało się! Byliśmy przeniesieni na drugą stronę. Kupa śmiechu!

Załącznik 57531

Załącznik 57532

Załącznik 57533

Załącznik 57534

Załącznik 57535

Załącznik 57536

I tylko jedna rzecz zaburzyła mi kolorowy obrazek całej operacji. W zagadkowych okolicznościach, jedna z kieszeni mojego tankbaga została opróżniona. Chciałem z tego miejsca podziękować nieznanemu sprawcy, ponieważ bardzo mi pomógł. Od samego Cape Town nic niepokojącego w temacie kradzieży nam się nie wydarzyło. Wszędzie jest tak miło, że moja początkowa czujność dała się uśpić. Łupem sprawcy padła mokra, brudna szmata i jedna sucha szmata, taka żółta (za tą będę tęsknił) i dzięki temu zdarzeniu moja czujność wróciła. Jeszcze raz dziękuję!


A mnie jeszcze trochę trzyma wizyta u Pawła w Meru. Jazda motkiem to jednak czas na różne przemyślenia. Od Pawła usłyszałem: ''Bieda to stan umysłu''. Coś w tym jest. W szczególności kojarzy mi się to z porównaniami. ''Sąsiad ma lepszy telewizor, samochód, dom i coś tam jeszcze''. Ja nie mam. Czyli jestem biedniejszy. Mówimy czasami o wyścigu szczurów. Najbardziej w korporacjach, a tak na serio to dzieje się to dookoła nas. Czy można żyć bez telewizora przykładowo? Jasne, że tak! Żeby było jasne. Nie nawołuję do ascezy i rzucania telewizorami przez okno.

Tutaj mieliśmy taką oto sytuację. Ziggy kupił bułki na śniadanie. Było ich w jednym opakowaniu chyba sześć. Zjedliśmy po jednej, a resztę Ziggy dał dzieciakom czatującym obok nas. Co się działo?!!! Wojna o bułki. Ziggy ich jakoś ogarnął i każdy dostał swoją część. Jedli na zapas, bo nie wiadmo, co będzie jutro. A jutro może być GŁÓD!

I jeszcze mi się przypomniało w temacie podróż Pawła o ''Into the wild''. Książka lub/i film. Obowiązkowo! Nic więcej nie zdradzam. Sami zobaczcie, o co chodzi!

I tak mi się ułożyło: ''Bieda to stan umysłu, głód to stan fizyczny''. Głód może boleć, a bieda? Lepszym TV się nie najesz.

Po tej refleksyjnej części wracam do relacji z dnia. ''Black market''. Tyle się dowiedzieliśmy, kiedy w Weldiya chcieliśmy zatankować paliwo. ON jest, a benzyny brak. Słabo! Przed nami była jeszcze masa kilometrów do przejechania i bez paliwa nie wyglądało to dobrze. Można powiedzieć, taka to oferta nie do odrzucenia. Pojechaliśmy zatem za chłopaczkiem, który znał miejscowego dealera i stało się. Z baniaków zatankowaliśmy po kilkanaście litrów mając nadzieję, że nasze maszyny to wytrzymają przynajmniej do Lalibela.

"Czat" był w promocji.

Załącznik 57537

Załącznik 57538

Piszę nowy post wsłuchując się w kazanie, które słychać w całej Lalibela. Nic nie rozumiem, ale zaangażowanie mówcy jest znaczące. Obejrzeliśmy właśnie chyba najbardziej znane miejsce w Etiopii. Starożytne kościoły w Lalibela. Chętnych zgłębiania historii tego miejsca odsyłam do Wikipedii lub gdziekolwiek w internecie. W Lalibela jest śmiesznie. Jak to zwykle bywa biali turyści budzą zainteresowanie i pojawiają się standardowe pytania. Szczególnie na początku. Tutaj jest trochę inaczej. Ludzie już nie pytają, tylko oznajmiają: ''You from Poland, Warsaw, motorcycle...''. Po miasteczku rozniosła się wieść ''o dwóch takich co...motocyklami przyjechali''. Zabawne.


Załącznik 57539

Załącznik 57540

Załącznik 57541

Załącznik 57542

Załącznik 57543

Załącznik 57544

Załącznik 57545

Załącznik 57546

Załącznik 57547

Załącznik 57548

Załącznik 57549

Załącznik 57550

Załącznik 57551

Załącznik 57552

Załącznik 57553

Załącznik 57554

Załącznik 57555

Załącznik 57556

Załącznik 57557

Załącznik 57558

Załącznik 57559

Załącznik 57560

Załącznik 57561

Załącznik 57562

Załącznik 57563

Załącznik 57564

Załącznik 57565

Załącznik 57566

Załącznik 57568

Załącznik 57569

Załącznik 57570

Załącznik 57571

Załącznik 57572

Załącznik 57574

Załącznik 57575

Załącznik 57576

Załącznik 57577

Załącznik 57578


W Lalibela paliwa też nie ma. Otrzymaliśmy jednak ofertę z ''black marketu''. Cena podskoczyła do 140% za 1 litr do ceny urzędowej (urzędowa 2160 tutejszych, dla nas 5000 tutejszych). Po negocjacjach zeszliśmy do jakichś 90%, czyli około 4000. Odpada! Damy radę pojechać na tym, co mamy w zbiornikach. Jednakże w naszym lokum znalazł się bardzo uczynny Etiopczyk, który zna kogoś, kto ma to czego my pragniemy. Umówiliśmy się zatem na nocne tankowanie w cenie tylko 45% wyższej niż oryginalna (3000). Promocja! Noc, a my z latarkami lejemy paliwo do zbiorników. Wyglądało to wszystko jak jakiś spęd przemytników i kanciarzy. Generalnie, jesteśmy gotowi do podążania w stronę Sudanu. Jutro!

Najechane 290km (40km off, dojazdówka do Lalibella)
Dessie - Lalibela
Temp. Do 26st.C

Piast 07.09.2015 17:29

FILM nr IX


Maurosso 07.09.2015 17:36

:lukacz:

Piast 07.09.2015 17:41

16 Załącznik(ów)
27. Co za...trzeba uważać? - Etiopia

12 sierpnia

A dzisiaj. Dzisiaj nagrałem z kasku scenę, która wesoła nie była, choć trochę efektowna jest (jak dla kogo oczywiście). Wyjechaliśmy z Lalibela jak należy, czyli kilkanaście minut po szóstej. Wiedziałem już, że do przejechania mamy około 45km szutrów zanim dojedziemy do drogi głównej. Jechaliśmy w chmurach na poziomie około 3000m. Widoczność była fatalna i są momenty, że widać na nagraniu tylko białą plamę. Pomyślałem sobie, że podjadę bliżej Ziggiego, żeby chociaż czerwone światło z motka było widać. Byłem już dość blisko i wszystko potoczyło się w ułamku atomowym sekundy. Booom!!! Zobaczyłem, że Ziggy ciągnie za sobą oberwany prawy kufer. Podjechałem do miejsca, w którym kufer został zerwany i zobaczyłem leżącego osła. Biedne zwierzę. Ziggy, co widać na filmie, jechał jak należy. Środkiem prawego pasa, tylko lokalesi nie za bardzo byli przytomni, żeby upilnować zwierzę. Osiołek wyszedł na jezdnię dokładnie w momencie, w którym nadjechał Ziggy i booom! Stało się! Osiołek padł na asfalt, a ja patrzyłem, jak za Ziggim ciągnie się oderwany kufer. Całe szczęście, że nie zakończyło się to glebą.

Ziggy zajął się naprawą kufra i przez jakiś czas mu asystowałem. Później dało się słyszeć płacz dziecka i poszedłem zobaczyć, jak się ma zwierzę? Już go nie było. I w sumie nie wiem, czy osiołek padł i dlatego dziecko płakało, a tutejsi szybko posprzątali ślady zbrodni? Czy może jednak wszyscy ruszyli dalej na targ?

Po 30 minutach naprawy ruszyliśmy dalej. W stronę granicy z Sudanem. Szare, nisko zawieszone chmury przypominały mi o przeciwdeszczówce, ale mieliśmy dużo szczęścia, bo jakoś przeciskaliśmy się na sucho dalej. Deszcz dopadł nas 90km przed granicą. Nic to! Już się przyzwyczaiłem.

Załącznik 57579

Załącznik 57580

Załącznik 57581

Załącznik 57582

Załącznik 57583

Załącznik 57584

Załącznik 57585

Załącznik 57586

Załącznik 57587

Załącznik 57588

Czy jestem białym demonem? Zacząłem się nad tym zastanawiać na poważnie, ponieważ ziściły się zapowiedziane zapowiedzi. Przejeżdżaliśmy przez wioski i osady zmierzając w stronę Sudanu i tak, jak zazwyczaj wielu lokalesów ''łapka w górę''. Ale raz na 50 przypadków zdarzyło się, że poleciały w naszą stronę kamienie, albo kije. Co do faka?! Paweł wspomniał, że podobno dzieciaki mają kładzione do głów, że biały to demon, który porywa maluchy. Może chodzi o odstraszanie demona? Zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej i postanowiłem sięgnąć do mądrości ludowej w postaci obsługanta. ''Ja też tam jechałem i wybili mi szybę. To są wieśniaki, a nie wykształceni ludzie''. Uff, ulżyło mi. Nie jestem białym demonem jednak. Sporo nim nie jestem, to znaczy, że oni są ''wioskowymi głupkami''. Sorry! Cenię folklor, ale głupoty nie zdzierżę!

Mieliśmy trochę szczęścia. Na granicy po stronie Etiopii byliśmy lekko przed szóstą i pogranicznicy zmierzali do finału dnia. Jednak udało się. Przeprawiliśmy się na stronę sudańską. Niestety odprawa z tej strony zajęła nam zbyt dużo czasu i zaczęło się robić ciemno. Rozejrzałem się dookoła i widoki były dość marne. Same budy z blachy i dykty postawione na klepisku. Taki przygraniczny kocioł. Niezależnie od wszystkiego podjąłem decyzję, że zostaję. Jazda po ciemku, nie, dziękuję! Byłem gotów rzucić się obok motka do snu i miałem też namiot w razie czego. Podpytałem celników o jakiś hotel lub cokolwiek z możliwością spania. Jak najbardziej taki funkcjonował tuż za rogiem. Ziggy poszedł na oględziny, a kiedy już wracał próbowałem wyczytać z jego ruchów hotelowe rokowania. Chyba nie było dobrze. Hotel to coś w rodzaju noclegowni z łóżkami postawionymi w błocie. Kilkanaście osób w jednym pomieszczeniu i...nie przeszkadzało mi to. Byłem gotów się spoziomować w takim miejscu na noc.

Czujne oko celników dostrzegło jednak nasze rozterki i ku naszej uciesze pojawiła się odsiecz. ''Możecie spać u mnie w domu''. ''Serio?''. ''Tak, jestem Sudańczykiem''. Rewalacja! Motki zostały za murem u celników, a my ruszyliśmy do miejscówki. Przekroczyliśmy próg domostwa, a tam kilku chłopa. Witają nas radośnie jakby na nas czekali miesiąc. I co najważniejsze były dwa łóżka na stabilnej kafelkowanej podłodze. Byliśmy w bazie noclegowej gościnnych celników. Za moment pojawiło się jedzenie. Ichnie pieczywo z soczewicą chyba. Ulga! Mamy najbezpieczniejszą miejscówkę w okolicy.

Załącznik 57589

Załącznik 57590

Załącznik 57591

Obmyłem się już i zgłosiłem gotowość do spania, ale nie dane mi było. W wiosce odbywała się ceremonia ślubna i pytanie było, czy chcemy zobaczyć? Też pytanie! Aparat, kamera w dłoń i za kilka minut byliśmy na miejscu. Na klepisku były ustawione krzesła, grajek już pomykał tutejsze przeboje na samograju, a tańce toczyły się w najlepsze. Ostra impra! Pięćdziesięciu chłopa tłoczyło się w kole podrygując każdy na swój sposób. Lekko transowo było. Spojrzałem na bufet i wszystko było jasne. Wszyscy nawaleni! I to czym? Dwutlenkiem węgla wydobywającym się z otwartej coli albo też 7up. Tylko jak to robią? Wciągają? Nie, wygląda jakby wchłaniali pijąc gazowane napoje. Ostro!!!

Załącznik 57592

Załącznik 57593

Załącznik 57594

W całym towarzystwie, co mnie zdziwiło, kobiet było sztuk 3. Myślałem, że to wyłącznie męskie party, a tutaj taka niespodzianka. Nie były to Sudanki tylko Etiopki w statusie gościa. Był taki moment, kiedy zrobiło się dość niefajnie. Pojawił się jakiś zalotnik, który koniecznie chciał jedną z nich wyciągnąć na klepisko. Ona jednak nie za bardzo miała na to ochotę. Zalotnik wybrał podejście siłowe w swoich zalotach i zaczął ciągnąć ją za rękę, pchać, szarpać i czekałem tylko, kiedy chwyci ją za włosy i wyciągnie na środek klepiska. Pękła. Weszła w środek tłumu i na moment zniknęła mi z oczu. Zauważyłem ją za kilkanaście minut, jak wróciła na swoje miejsce. Przeżyła jednak, choć na specjalnie szczęśliwą nie wyglądała.

Długo tam nie zabawiliśmy. Jutro ruszamy dalej w stronę Charum.

Najechane 530km (45km szutrów, dojazdówka z Lalibela)

Lalibela - Granica z Sudanem

Temp. do 22st.C, w deszczu 10st.C

Piast 07.09.2015 17:46

5 Załącznik(ów)
28. Gorączka 41st.C - Sudan

13 sierpnia

Zrobiło się płasko. Górzysta Etiopia zamieniła się w płaski Sudan, a my mogliśmy dzięki temu przemieszczać się dość sprawnie. Humor psuły mi tylko ''check pointy'' rozstawione gęsto na drogach. Znudzeni życiem policjanci zatrzymywali nas bardziej z ciekawości niż z potrzeby. Trochę zaczęło mnie to irytować. Ten sam zestaw pytań i odpowiedzi, a przed nami jeszcze kilkaset kilometrów. Trafił się też taki, który z wielką namiętnością spisywał dane z naszych paszportów. Spisuje i spisuje, jakby miało to jakiekolwiek znaczenie. A my stoimy i czekamy. Termometr wskazywał już 36st.C i nie było za fajnie tak stać w całym motocyklowym opakowaniu. Pot zaczął lać się ze mnie w najmniej spodziewanych miejscach. Wreszcie ruszyliśmy dalej.
Trzeba czasami coś zjeść.

Załącznik 57595

Załącznik 57596

Załącznik 57597

Załącznik 57598

Załącznik 57599

Pierwsze wrażenie z Chartum to dramat ulicznego ruchu. Nie ma szans na to, żeby przecisnąć się motkiem, co spowodowało, że snuliśmy się leniwie tak jak wszyscy. Na termometrze pojawiła się liczba 41st.C. Gorączka! Do tego brak tlenu, bo ze stojących w korku samochodów leciały czarne spaliny. W końcu przecisnęliśmy się do miejsca, w którym była szansa na nocleg. Jazda tutaj wyglądała jakbyśmy wrócili na off road. Klepisko z plamami błota i do tego tłum ludzi przeciskający się bez ładu. Byłem szczęśliwy, kiedy wreszcie zaparkowaliśmy. Kręciło mi się w głowie i myślałem, że za chwilę zejdę z tego świata. Cola, cukier, zimne...tego mi trzeba było!

Generalnie duże miasta w podróży motocyklowej mnie nie wciągają i omijam je jak tylko mogę. W przypadku Chartum jest inaczej. W Sudanie wymagana jest rejestracja w przypadku pobytu powyżej trzech dni i można to zrobić tylko tutaj. Następne wydatki i następna papierologia. Z wydatkami nic się nie dało zrobić, ale z papierologią już tak. ''Taka Hotel'' przejął temat rejestracji na siebie za drobną opłatą. Całe szczęście, bo nie chciałoby mi się w tym upale błądzić po mieście.

Wyszedłem z hotelu po 21 i nic się nie zmieniło. Gorąco jak w saunie, a powietrze też ''lepkie i gęste''. Nie ma czym oddychać, a po ciele kroplami zaczął spływać mi pot. Zarządzam odwrót.

Wjeżdżamy w najbardziej gorący czas wyprawy. W Egipcie chłodniej nie będzie.

Spotkaliśmy się jeszcze z Midhat'em z biura Mashansharti Travel www.tour-sudan.com. Chłopaki ciekawy biznes rozkręcili. Przeprawiają turystów z Sudanu do Egiptu na różne sposoby: promem, barką, lądem. W zależności od potrzeb i możliwości. Najbardziej oczywisty jest prom, na który my chcemy się dostać. Kursuje tylko raz w tygodniu, we wtorki i płynie z Wadi Halfa do Aswan. Jest trochę komplikacji z tą przeprawą. Przede wszystkim formalności różnego rodzaju i logistyka. Prom jest pasażerski, a nie motocyklowy. Oznacza to, że motocykle płyną osobno barką, która jak już dopłynie to odbiera się pozostawiony sprzęt. Normalnie dopływa 1-2 dni po promie, ale zdarzało się, że trzeba było czekać nawet tydzień! Nasz Midhat zaczął organizować specjalne pozwolenie na przewóz motocykli naszym promem. Trzymam kciuki, że się uda.

Czasami pływają oprócz promu barki i zdarza się, że na nią też można się zakotwiczyć. Właśnie dzisiaj taka odpływa. Tylko, że my jesteśmy w Chartum, a nie w Wadi Halfa. Opowiadał też o przypadkach przekraczania granicy lądem, ale to jest poza zasięgiem zwykłego śmiertelnika.

Midhat pochwalił się, że ma motocykl. Choć przyznam, że okoliczności i sposób, w jaki go nabył są makabryczne. Jakiś czas temu głośna była historia młodego Niemca, który tak jak my podróżował motocyklem. Gdzieś na pustyni wypatrzył hieny i zaczął je fotografować. Podchodził coraz bliżej, a hieny nie reagowały, aż do momentu, gdy przekroczył magiczną barierę bezpieczeństwa. Został po nim motocykl, czaszka i końcówki palców. Początkowo policja myślała, że był to napad, ale nagranie z kamery wyjaśniło wszystko. Atak stada hien! Makabryczne zdarzenie. Finalnie, nikt po motocykl się nie zgłosił. Celnicy wystawili go na sprzedaż, a Midhat stał się jego nowym właścicielem.

Wracam do klimatyzowanego pokoju. Nie można wytrzymać w tym skwarze.

Najechane 570km

Granica Sudan/Etiopia - Chartum

Temp. w Chartum 41st.C

Piast 07.09.2015 17:53

14 Załącznik(ów)
29. Bohater dnia - Chartum Sudan

14 sierpnia

Formalności, rejestracja, papiery. Taki to właśnie miał być dzień. Chrtum jakoś mnie nie wciągnął swoim urokiem. Postanowiłem zająć się motocyklem i odpoczynkiem po intensywnej jeździe w ostatnim czasie. Najważniejsza była wymiana opon. Te, na których tu dojechałem, zamieniły się już w slicki, a toru do grand prix tu nie widziałem. Trzeba przyznać, że Sudańczycy z hotelu są bardzo pomocni. Zaprowadzili mnie pod sam warsztat i dalej już poszło. Ku mojemu zaskoczeniu operacja odbyła się bezboleśnie tylko, jak zwykle. Ja spocony i umorusany walczę z kołami, a co kilka minut podchodzi jakiś lokales i ten sam zestaw pytań. Kurcze! Tu się pracuje. Z drugiej strony odbieram to jako przejaw życzliwości tego narodu.

Wróciłem do hotelu i myślami byłem już pod chłodnym prysznicem. Nie dane mi było. Umyślny, który wyruszył rano z misją załatwienia rejestracji odniósł sukces w 50%. Paszport Ziggiego był gotowy, a mój nie. Słowo ''problem'' zawsze mnie rozwala. A problem był taki, że mam ze sobą dwa paszporty. Jeden, w którym mam wizę i drugi, aktualny, z wystarczającą ilością kartek na pieczątki wjazdowe i wyjazdowe poszczególnych krajów. Na granicy jakoś mnie wpuścili, a tu ''problem''. Nie było wyjścia. Wraz z umyślnym pojechaliśmy jeszcze raz do urzędu, żeby temat jakoś ogarnąć. Zacząłem tłumaczyć, że jadę motocyklem, że 17 krajów, miejsca w starym paszporcie brak i że ja, to ja. Tylko nie ogolony dzisiaj. Trochę śmiechu przy tym było, natomiast cały czas był ''problem'', bo dwa paszporty.

Aż wreszcie nastąpił przełom. Przełom, który odwrócił bieg toczącej się historii. Można powiedzieć ''oko cyklonu''. Bohaterem niniejszej akcji był zszywacz. Taki do kartek w wersji basic. Gość spiął nim paszporty i po sprawie. Mogliśmy na nowo wypełnić druki i jechać w jeszcze jedno miejsce po pieczątkę rejestracyjną. Uff, następna pierdoła z głowy.

Do hotelu wracałem już autobusem i w zasadzie nie ma tu jakiejś sensacji. Zastanowił mnie tylko podział miejsc. Wyobrażałem sobie, że na wzór innych krajów islamskich, jest mocna segregacja i w autobusach jest część przeznaczona dla kobiet i dla mężczyzn, a tu nie. Wszyscy jadą razem. Ogólnie kobiety są widoczne i nie jest to tak, że siedzą pozamykane w czterech ścianach.

''No photo!''. Słyszałem to kilka razy, kiedy robiliśmy POM po Chartum. Nie jest dobrze, aczkolwiek kilka pstryków udało mi się zrobić. Jedyne co mnie jakoś zauroczyło to ilość chodnikowych herbaciarni. Herbata kosztuje 2 funty, czyli około 60 groszy. Ludzie siedzą sobie wyluzowani na mini taboretach i toczy się chodnikowe życie towarzyskie. Nie widziałem, żeby ktoś w pośpiechu pił herbatę i gonił dalej. Może to kwestia pogody? Po co się pocić? A może innego rytmu życia? Sam nie wiem. Ma to swój urok jednak.

Załącznik 57601

Załącznik 57602

Załącznik 57603

Załącznik 57604

Załącznik 57605

Załącznik 57606

Załącznik 57607

Załącznik 57608

Załącznik 57609

Załącznik 57610

Załącznik 57611

Załącznik 57612

Załącznik 57613

Załącznik 57614

Piast 07.09.2015 18:02

15 Załącznik(ów)
30. Żar pustyni - Sudan

15 sierpnia

W Chartumie pusto na ulicach. Kilka tylko samochodów. Dziwne? Może nie koniecznie. Wykombinowaliśmy, że jeśli wstaniemy o 5 rano, sprawnie wyjedziemy, to temperatura będzie jeszcze znośna dla Europejczyka i nie powinno być dużego ruchu. Tak też się stało. 30st.C, to w naszej sytuacji dość chłodno, a o samochodach już pisałem.

Jak cicho i gładko...ulga! Cieszę się zmienionymi oponami. Wiem, że ta informacja raczej nikomu życia nie zmieni, ale mi łatwiej na drodze. A wzdłuż drogi zrobiło się coś w rodzaju składu opon używanych. Kilometrami widać porzucone, zużyte opony na poboczu. Pewnie jest tak gorąco, że ''gumy'' strzelają w najmniej odpowiednim momencie. Tak to już jest z ''gumą''. Nie tylko samochodową. Mijałem kierowcę ciężarówki, który właśnie był w trakcie zakładania nowego koła, a stara opona? Pewnikiem znajdzie się na poboczu.

Załącznik 57615

Do Karima można ruszyć krótszą drogą, a my wybraliśmy wersję przez Atbara. Nie było w tym przypadku. W Sudanie też są piramidy mniej więcej 200km od Chartum w stronę Atbara. Taka wersja mini, ale nawet mi się podobały. Szliśmy do nich po pustynnych wydmach i jak tylko wiatr dmuchnął zrobił się klimat, jak z Indiana Jones.


Załącznik 57616

Załącznik 57617

Załącznik 57618

Załącznik 57619

Załącznik 57620

Załącznik 57621

Załącznik 57622

Załącznik 57623

Załącznik 57624

Załącznik 57625

My jechaliśmy, a czas sobie płynął. Wraz z czasem krzywa na termometrze rosła w jednym tylko kierunku. 38, 42, 43 i ostatecznie 45st.C!!! Przyznam, że słabo to zniosłem. W głowie mi się kręciło, a nogi i ręce dostały czegoś w rodzaju drgawek. Udar słoneczny jak nic, a ja na motku. Niestety nie ma innej opcji niż krótko odpocząć i jechać dalej. Droga, którą jechaliśmy, to czarna nitka w sercu pustyni. Takiej z filmów. Dookoła piaskowa, bezludna przestrzeń ciągnąca się po horyzont. Nadziei brak, a zresztą na co? Jedyna zaleta tej drogi to brak innych pojazdów. Sporadycznie coś się pojawi. A tak na serio, kto w taki skwar wypuszczałby się na pustynię bez klimatyzowanego auta? Nikt normalny raczej. No chyba, że? Jasne! Tylko Polacy. A co?! My nie damy rady? Daliśmy, ale muszę przyznać, że ja ostatkiem sił.

Załącznik 57626

Załącznik 57627

Załącznik 57628

Załącznik 57629

I to co mnie już na poważnie wpienia to te cholerne ''check pointy''. Z nieba się leje ogień, a ci niepiśmienni próbują udawać, że coś strasznie ważnego robią. Jeden tylko raz stop dla nas był uzasadniony. Trzeba to przyznać, że sprytnie im to wyszło. Policjant zaprosił nas do swojego auta i pokazuje foty. Najpierw ja i moto, potem Ziggy i jego moto. Przekroczenie szybkości. Okeeejjj! Punkt dla drogówki. O pozostałych zdania nie zmieniam. Znowu ''oczy kota Shreka'' i przeszliśmy na czysto.

Do Karima przyjechaliśmy już na zdrowo przeorani kilometrami (ponad 600) i temperaturą. Znaleźliśmy upragnioną miejscówkę i już zdejmowałem siebie i bagaże z motka, ale nie! Nie można tak. Najpierw mamy się udać do security office po zgodę na nocleg w hotelu (???!!!) i jak uzyskamy zaświadczenie to wtedy wszystko będzie zgodnie z procedurami. Ludzie, czy wy nie kojarzycie? Upał, kilometry, zmęczeni...?! Może i kojarzą, ale przepis jest przepis. A w seciurity office Pan wziął paszport patrzy i patrzy weń, aż wreszcie się ocknął i zapytał: ''Name?''. Przecież jest w paszporcie. Po to go wziął chyba! Zdecydowałem, że będzie szybciej, jak mu wszystko palcem pokażę. Poszło. Pełen sukces. Mamy pozwolenie na nocowanie w hotelu!!! To byłby numer, jak seciurity by powiedziało ''nie udzielam pozwolenia''. Co wtedy? Pewnie bym się rozbił z namiotem obok office.



Życie w Karima odnawia się po 18. Wyszedłem po jakieś zakupy i na jedzenie, jednocześnie przyglądając się obyczajom. Małe miasteczka zawsze mają swój niepowtarzalny klimat. Słońce nie było już tak mocne i co za tym idzie temperatura spadła. Około 19 mułła wezwał na modły, a potem już impreza. Na krótkiej ulicy Karima naliczyłem ponad 20 herbaciarni. Herbaciarnia to kilka krzeseł, mata rzucona na klepisko, stolik, kilka szklanek, czajnik z zagotowaną wodą. Inwestycja w sprzęt na oko 100zł i knajpa gotowa. Kupiłem sobie herbatę i zająłem wolne miejsce. W herbaciarni tłumnie zaczęła zbierać się płeć rodzaju męskiego ubrana w tradycyjne białe stroje i chyba tak właśnie toczy się tutejsze życie towarzyskie. Po przywitaniach widzę, że spotkali się starzy kumple. O czym rozmawiają? Nie mam pojęcia, ale widać uśmiechy na twarzach i generalnie wyczuwam dobry klimat.

W innej części herbaciarni zauważyłem, że amatorzy herbaty złożyli bardzo podobnie ręce. Dłoń przy dłoni położona na kolanach, wewnętrzną częścią skierowaną ku górze. Pochylili się nieznacznie do przodu i pomyślałem sobie, że się modlą. Pewnie po spotkaniu z mułłą mieli niedosyt, albo może dużo nagrzeszyli. I jeszcze te zagadkowe ruchy kciuków. Może i siedzą na klepisku, ale ''komórki'' też mają. Walą SMSy!!!

Najechane 650km

Chartum - Karima przez Atbara

Temp. do 45st.C!!!

Piast 07.09.2015 18:12

18 Załącznik(ów)
31. Magzuob z Agri - Sudan

16 sierpnia

Dzisus! Jakoś nie pamiętam w swojej karierze takiego luksusu...

Znowu żar na drodze. Spojrzałem na termometr i 44st.C. Nic się strasznego jednak nie działo. Jechałem na luzie. Żadnego zmęczenia. Przechytrzyłem na moment żar. Patent wyglądał następująco. Po pierwsze chłodzenie. Zlałem zimną wodą głowę, chustkę na szyję, koszulkę (mam techniczną, bawełna byłaby lepsza). Zrobiło się przyjemnie chłodno. Na to wszystko założyłem kurtkę motocyklową. Ważne! Wszystkie części wlotowe pozamykałem, żeby z zewnątrz nie wpadało rozgrzane powietrze, a wewnątrz jak najdłużej utrzymywał się chłód. Bałem się tylko, czy przypadkiem woda pod kurtką nie zmieni się w parę wodną i zacznie parzyć, ale pomyślałem, że te rozważania są bez sensu. Na 100st.C się raczej nie zanosiło. Działa! 44st.C już nie przerażało. Po 2 godzinach jazdy operację powtórzyłem i znowu sukces.

Załącznik 57648

Załącznik 57649

Załącznik 57650

Załącznik 57651

Załącznik 57652

Załącznik 57653

Załącznik 57654

Myślałem, że dojedziemy dzisiaj do Dongola, ale jakoś się łatwo jechało, więc ruszyliśmy dalej, do Wadi Halfa. Jechaliśmy wzdłuż Nilu. Ziggy się zatrzymał i pytanie ''strzała w bok''?. Jasne. Wjechaliśmy do Abri. Wioska położona bezpośrednio nad Nilem. I tak już zostaliśmy. Trafiliśmy na bardzo przytomnego właściciela hoteliku i jak by co, to zajeżdżajcie tutaj. Wieś nie jest skażona turystą i raczej się na to nie zanosi. Wioska to zaledwie kilkanaście budynków, a w nich sklepiki z wszystkim, co niezbędne i nawet Ziggy znalazł szampon do włosów, co oczywiste nie jest. Kilka herbaciarni i w jednej znich można było zaciągnąć się shisha. Targ i...o, ziemniaki! Zapytałem o nie naszego znajomego. Uprawiają je tutaj. Nad Nilem. Zaskok!

O klimacie herbaciarni już pisałem i tu też jest nieźle. Siedzieliśmy sobie na stołkach i toczyły się pogaduchy. Oczywiście standardowy zestaw pytań musiał być, tylko tym razem ja przeszedłem do kontrofensywy z moimi pytaniami. ''Jak się żyje w Sudanie''? ''Dobrze''. Za kilka miesięcy wioska będzie miała prąd 24h. Jak zostanie uruchomione przejście lądowe z Egiptem, to może więcej turystów się też pojawi. A nasz właściciel, Magzuob, to bardzo ciekawy człowiek. Wynajęliśmy pokój, jeden dla dwóch nas. Wszedłem do środka i prostota jak należy. Dwa łóżka i koniec, ale czysto i pachnąco. Obok był wolny drugi. Przez moment pomyślałem sobie, że może weźmiemy dwie jedynki. A co! Taki luksus. Magzoub podążył za moim wzrokiem i od razu mnie wyczuł. ''Chcesz pokój? Nie ma sprawy''. Ja na to ''A cena''? ''Drugi pokój taniej 50%''. Nie chodziło mi o cenę, bo to raptem kilka $ było, ale jednak wróciłem do wersji ''dwóch w jednym''. Reakcja Magzouba była zaskakująca ''Możesz mieszkać w drugim pokoju za darmo. Dla mnie pieniądze nie są ważne''. I to było na poważnie, z pełną życzliwością.

Magzoub dość dobrze władał angielskim i oczywiście podpytałem go też o to. Skończył studia (?!), przez pięć lat pracował w Chartum dla korporacji paliwowej. Ma mieszkanie w Chartum, ale chce być tutaj, gdzie jest spokój i dość proste życie.

''Ona jest Nubijką (Nubian)''. Pokazał mi w telefonie swoją wybrankę. ''I...co w związku z tym''? Nie wiedziałem, że istnieje na terenie Sudanu populacja około 3 mln Nubijczyków, którzy mocno odcinają się od Arabów. Mają odrębny język, obyczaje i kulturę. A jak z narzeczonymi? Kto wybiera i jak? Nijak. Sami siebie wybrali i nasz właściciel nie kupuje ''kinder suprice''. Inaczej rzecz ujmując, nie jest to tak, że przychodzi ''ninja'' i dopiero po ślubie pan młody zdejmuje opakowanie, a tam niespodzianka. Z drugiej strony, gdyby tak było, to trzeba przyznać, że emocje są gwarantowane. Co wylosujesz? Tort, czy...?

W holelu byliśmy jedynymi gośćmi. Wieczorem Magzub wystawił na dziedziniec dwa łóżka do spania. Genialny wieczór. Położyłem się na łóżku i spojrzałem w niebo. Miałem nad sobą miliony wyraziście świecących gwiazd na bezchmurnym granatowoatramentowym niebie. Dookoła panowała kompletna ludzka cisza i tylko było słychać rechot żab. We wsi nie było prądu, więc disco zamknięte. Temperatura spadła do przyjemnego ciepła i już nie męczyła. Delikatny letni wiatr powiewał sobie swobodnie, co dawało uczucie dodatkowego chłodzenia.

Załącznik 57637

Załącznik 57638

Załącznik 57639

Załącznik 57640

Załącznik 57641

Załącznik 57642

Załącznik 57643

Załącznik 57644

Załącznik 57645

Załącznik 57646

Załącznik 57647

Dzisus! Jakoś nie pamiętam w swojej karierze takiego luksusu... Po raz kolejny ''One Million Stars Hotel''. Tym razem zupełnie inaczej. Centralnie pod dachem z gwiazd. Wgapiając się w nie zasnąłem zdrowym snem. Dawno tak dobrze nie spałem.

Najechane 400km

Karima - Abri

Temp. do 44st.C

Piast 07.09.2015 18:17

I już FILM nr X


szafura 07.09.2015 22:32

Dawaj dawaj!

Piast 08.09.2015 20:08

12 Załącznik(ów)
32. Młynek do kawy - Sudan Wadi Halfa

17 sierpnia

To była taka sobie przejażdżka. Tylko 170km na pustyni, ale asfaltem, który jest dociągnięty do Chartum. Czytałem opowieści motocyklowe sprzed kilku lat temu i trzeba przyznać, że ta droga, kiedy była jeszcze szutrem, mogła srodze dać w kość. Wadi Halfa to już nie wieś, ale do miasta też jej daleko.

Załącznik 57680

Załącznik 57681

Załącznik 57682

Załącznik 57683

Załącznik 57684

Załącznik 57685

Załącznik 57686

Tak jak w Abri w południe ruch zamiera i dopiero po 18 coś się zaczyna dziać. Siedliśmy sobie w herbaciarni, żeby czegoś się napić, a trzeba przyznać, że leję w siebie wody ile mogę i cały czas brakuje mi wilgoci. Panie w herbaciarni były wyraźnie nami rozbawione. Może dlatego, że zamówiliśmy już trzecią herbatę z rzędu? Albo uznały, że biali to ''takie rozrywkowe chłopaki''? Jedna z nich była czymś wyraźnie przejęta i koniecznie chciała pokazać co robi. Na ziemi miała ustawiony powiedzmy, że dużych rozmiarów kielich. W kielichu jakiś czarny proszek i waliła w to moździerzem. Podszedłem i doleciał do mnie znany zapach. Kawa, rozdrabniana w dość tradycyjnym młynku do kawy. Jak ja dawno nie piłem naturalnej kawy? Oczywiście zamówiłem natychmiast. Pycha. Idealny smak. Ani za kwaśna, ani za gorzka. W sam raz.

Załącznik 57687

Załącznik 57688

Tylko pić, pić mi się chciało. Na pobliskim rynku zaczęło się już handlowe życie. Różne rzeczy można kupić. Od TV przez wentylatory do chińskich klapków. Mój wzrok skierował się jednak ku jednemu tylko miejscu. Soki! Świeże owoce mango, trochę lodu, woda, blender to jest to! Że lód nie wiadomo z jakiej wody i sama woda do soku też? Robię optymistyczne założenie, że skoro punkt działa, a mistrz od soków jest tutaj, a nie na środku pustyni zakopany po głowę w piachu, to chyba będzie ok. Ewentualnie stoperan pójdzie do użytku wewnętrznego.

Umm...gul, gul, gul...wyśmienite! Jutro też poproszę o to samo. Tylko razy dwa.

Załącznik 57689

Załącznik 57690


Załącznik 57691
Najechane 170km

Abri - Wadi Halfa

Temp. do 35st.C z rana, ale w południe 44st.C

Piast 08.09.2015 20:12

8 Załącznik(ów)
33. Wakacje w Wadi Halfa

18 sierpnia

''Tydzień. Tyle czekamy'' - usłyszałem od napotkanych w hotelu Basków. Niezła przeprawa na początku ich podróży. A to tylko część ich ''przygód''. Początek to zmagania z egipską administracją. Ekipa złożona z 2 Basków, Brytola i Rosjanki wyruszyła do Afryki promem z Turcji, żeby przypadkiem nie wplątać się w wojnę domową w Syrii. I tu się zaczęło. Port Said. Papiery, pozwolenia, dokumenty, cała niełatwa przeprawa. Tylko, że to jeszcze można jakoś przejść siłą woli i determinacją. Natomiast serwisy ''dodatkowo płatne'', a nazywając rzecz po imieniu łapownictwo i korupcja są kosmiczne. Wjazd samochodu z białym człowiekiem jest traktowany jak przyjazd bankomatu na kołach. Szczegółów nie znam. Wiem tylko, że zmaganie się z egipskim aparatem biurokratycznym uszczupliło budżet ekipy na 1400$. Masakryczny start podróży.

My spotkaliśmy się w Wadi Halfa. Załoga przypłynęła tu promem pasażerskim z Aswan, a samochody i inne sprzęty są transportowane osobną barką. Najczęściej barka przypływa jeden dzień po promie pasażerskim. Niestety tym razem pech. Jeszcze jej nie ma i nikt nie wie kiedy będzie. Na twarzach ekipy widzę uśmiechy, ale mam wrażenie, że wszyscy chętnie ruszyliby dalej. Póki co są uziemieni. Chyba jednak pobyt w Wadi Halfa to nie są ich wymarzone wakacje.

Ciekawe jaki będzie nasz przypadek? Skoro barki nie ma, to jak popłyną nasze motocykle? Mamy zarezerwowane bilety na jutro (wtorek) i od strony formalnej wszystko jest ok. Tylko, że papiery papierami, a życie pisze swoje scenariusze.

Czekam na rozwój wydarzeń.

Póki co, miasteczko budzi się do życia wieczornego.

Zdjęcia słabej jakości, bo noc i tak trochę z partyzanta robione.

Nasz hotel. Kilka metrów za miasteczkiem.

Temp. 45st.C

Załącznik 57692

Załącznik 57693

Załącznik 57694

Załącznik 57695

Załącznik 57696

Załącznik 57697

Załącznik 57698

Załącznik 57699

Piast 08.09.2015 20:19

14 Załącznik(ów)
34. Przygody z promem

19 sierpnia

Ważny dzień. Nawet mega ważny w całym planie podróży. Granicę między Sudanem, a Egiptem mogliśmy przekroczyć wyłącznie w jeden sposób - promem i jedyne pytanie, na które jak do tej pory nie znałem odpowiedzi to, co z GS'em (motkiem)? Płynie z nami, czy barka? Jeśli barka, to masakra. Nie ma tutaj czegoś takiego, jak rozkład jazdy i pewności kiedy dokładnie będzie w porcie.

Mazar się nie odzywał, więc Ziggy zaczął go poszukiwać. Wreszcie odebrał telefon. Słuchałem strzępków rozmowy i pojawiła się najważniejsza informacja, na którą czekałem z utęsknieniem. Motki płyną...barką! I tutaj nie opiszę, co się ze mną działo. Wściekłość pomieszana z bezsilnością w beznadziei całej sytuacji. Kląłem na wszystko i wszystkich. Najgorsze było to, że nie ma absolutnie żadnego ruchu. Nic nie można zrobić. Ewentualnie rzucić w ch...całą wyprawę i wrócić samolotem bez sprzęta. Albo uzbroić się w cierpliwość i jakoś to przetrzymać.

W tyle głowy miałem całą listę czekających zobowiązań wobec najbliższych, partnerów biznesowych, znajomych i przyjaciół. Wszystko leży. Oj, nie lubię! Nie mam wpływu i kontroli sytuacji.

Nie było wyjścia. Motki zostały w porcie Wadi Halfa, a my znaleźliśmy się na promie do Aswanu. Przyjrzałem się dokładnie tym razem, gdzie ewentualnie nasze maszyny mogłyby się tu zmieścić? Kuźwa, nigdzie przecież!!! Całe to gadanie, że może się uda to tylko fantazje kogoś, kto chyba promu nie widział. Może skuter by się zaparkował w wejściu na prom, ale nasz wielkoludy absolutnie nie. Bez sensu była ta opowieść Midhata, bo tylko sobie nadziei narobiłem (ZŁOŚĆ!!! !$$!%%!??>ÂŁÂŁ><$$<!!!!...???///). Koniec. Zaczynam się nakręcać!

Prom najnowszej generacji nie był. W zasadzie, jaki sens miałoby inwestowanie w niego, gdy za kilka tygodni ma być otwarte przejście lądowe. Było już kilka dat otwarcia. Najnowsze wieści to 25.08.2014r. Były trzy klasy dostępne dla podróżujących: kajuty, najwyższa, miejsca siedzące, średnia i deck (podłoga), najniższa. Zasłużyliśmy na deck.

Nie byliśmy pierwsi na pokładzie. Lokalesi już dawno wybrali najlepsze miejsca. Kto pierwszy, łapie lokum pod szalupami, gdzie można złapać trochę cienia. Inna wersja na rufie, tam też trochę można się ochłodzić pod mniejszymi szalupami. Inni, już doświadczeni, mają przygotowane własne przenośne dachy ze szmat chroniące przed słońcem. Tylko my jakoś nic. Siedliśmy sobie w pokorze przy drzwiach do sterowni, tam gdzie urzęduje kapitan i było trochę cienia. Ładnie się przywitaliśmy z załogą ''piątka, piątka...''. Chyba się trochę zakumplowaliśmy. Przed sterownią była duża, wolna przestrzeń i jakoś oprócz załogi nikt na nią nie wkraczał. Nam się udało. Jeden z zaprzyjaźnionych załogantów pozwolił nam przekroczyć niewidzialną granicę i byliśmy po drugiej stronie, gdzie cień. Za chwilę pojawił się kapitan. ''Oczy kota Shreka'' i pytanie ''czy możemy tu spać''? Mogliśmy. I to była najlepsza miejscówka na całym promie. Byliśmy na dziobie i nie towarzyszył nam uciążliwy, tubalny głos pracujących z wysiłkiem silników. Mieliśmy piękny widok za wodę, a nie komin ze spalinami przed oczami. Wiał na nas łagodny wiatr od wody, a nie pachnąca spalinami gęsta od żaru stęchlizna. Zaszło słońce i pojawiły się niebie pierwsze gwiazdy. Leżałem tak oczami zwróconymi do góry i było błogo. Jedyne, co mi utrudniało życie to powracające, natrętne myśli wokół maszyn. Kiedy, tak na serio przypłyną za nami?

Minęła może godzina od kiedy wyruszyliśmy z portu i na horyzoncie pojawił się czarny dym walący centralnie lekko po skosie w górę. Barka! Barka wpływa do Wadi Halfa! Załoga, która czeka na swoje auta, może jeszcze dzisiaj je odzyska. Jutro, może będzie zapakowana w drugą stronę. Potem trzy dni i będzie w Aswan. Liczę dni 1, 2, 3... Może w sobotę, lub w niedzielę odbierzemy maszyny i ruszymy dalej? Marzę o tym, żeby dotrzeć na ''stały ląd'', gdzie nie będziemy uzależnieni od promów. To dopiero w Turcji niestety.

Póki co płyniemy. Przyglądałem się życiu na promie. Zbliżał się zachód słońca i usłyszałem gitarowe solo Jimi Hendrixa. Nie, jednak nie. To kapitan włączył głośniki i zanim coś powiedział poszło sprzężenie wwiercające się do środka mózgu. Na promie zrobił się ruch i wszyscy zebrali się w jednym miejscu zwróceni w kierunku Mekki. To był czas na modlitwę. Jest coś w tych rytuałach, co budzi mój szacunek i zainteresowanie jednocześnie. Wszyscy wyglądali na bardzo zaangażowanych i świat się w tym momencie dla nich nie liczył. Tylko Allah.

Załącznik 57700

Załącznik 57701

Załącznik 57702

Załącznik 57703

Załącznik 57704

Załącznik 57705

Załącznik 57706

Załącznik 57707

Załącznik 57708

Załącznik 57709

Załącznik 57710

Załącznik 57711

Załącznik 57712

Załącznik 57713

Pojawiła mi się też, budząca we mnie smutek obserwacja. Kobiety. Nie było ich widać absolutnie na decku. Gdzie zatem były? Chcieliśmy wcześniej z Ziggim zarezerwować kajutę i zapomnij. Wszystko sprzedane na miesiąc wcześniej. Powód? Kobiety. I teraz pytanie: ''Czy dla ich komfortu? Czy może dla odseparowania? Odpowiedź nr 2. Wieczorem były wypuszczane do odgrodzonej przestrzeni, tak żeby zobaczyć niebo chyba. Widziałem je też z obstawą (mąż, ojciec) w barze, a potem do kajuty. Słabo to wyglądało. Miałem od razu skojarzenia z widokiem zwierząt hodowlanych w zagrodzie.

Wróciłem do mojego legowiska. Ciepły wiatr wiejący od wody, gwiazdy w górze. Spanie...

Temp. w nocy 30st.C. Nad ranem zimno 20st.C

Piast 08.09.2015 20:24

6 Załącznik(ów)
35. Kiedy, kiedy, kiedy...SMART'em proszę Sudan-Egipt

20 sierpnia

Kiedy, kiedy, kiedy...? Proszę o odpowiedź spełniającą warunki koncepcji SMART. I tu się kończy cokolwiek, co jest sensownie związane z pytaniami o datę przybycia barki z motkami. Może sobota, albo poniedziałek, chyba, że niedziela, kto wie, czy nie wtorek. A tak w ogóle, to co Wy chłopaki tacy spięci jesteście? Jak przypłynie, to będzie. Podejście Europejczyka skażone poukładanym ''timeingiem''? Zapomnij. Bezsilność, brak wpływu, nie ma precyzji...ale jest piwo przynajmniej! Po Sudanie miła odmiana, ale znieczulenie nie przyśpieszy barki.

Z portu w Aswan odebrał nas Kamal. Tutejszy ''fixer'' załatwiający wjazd motków i aut do Egiptu. Z odwiedzonych dotychczas krajów właśnie tutaj procedur jest najwięcej. Oprócz celników wydział komunikacji i nowe tablice rejestracyjne. Policja z jakimś papierem rejestrującym potencjalne kolizje i wypadki. Nie wiem, co jeszcze? Ale to dopiero przyszłość. Pytanie brzmi, co słychać w Wadi Halfa? Czy prom się już ładuje i nasze GS'y też? Czekam na jakiekolwiek wieści w temacie.

I wcale nie jest mi wesoło...

Temp. 43stC

Załącznik 57714

Załącznik 57715

Załącznik 57716

Załącznik 57717

Załącznik 57718

Załącznik 57719

Piast 08.09.2015 20:30

11 Załącznik(ów)
36. ''Lux, lux, lux...'' w Egipcie

21 sierpnia

''Hej Kamal, jak barka i nasze moto''? Jak tylko zdarza się okazja, to pytam o stan obecny. Myślę, że coś przyśpieszę, ale nie przyśpieszę. Ostatnie info, jakie udało mi się wydobyć jest chyba dobre, bo barka się rozładowuje ludzkimi rękoma rzecz jasna. Kiedy zostanie załadowana i wypłynie? W piątek i sobotę jest weekend, więc może w niedzielę do południa będzie skompletowana i wyruszy? Kto to wie? Gdyby tak było, to będzie w Aswan (słowa Kamala) we wtorek w południe. Mam nadzieję, że Mazar, który obsługuje całość w Sudanie nie zawiedzie i wstawi motki na pokład.

Każdy dzień się liczy, bo przede mną na pewno jeszcze jeden prom (Izrael-Turcja) lub dwa promy (Egipt-Jordania). Mam wstępny booking na 30/31.08. z Izraela i gdyby coś znowu nawaliło to... Szkoda gadać.

Tymczasem nie ma co siedzieć w jednym miejscu. Wyruszyłem do Luxoru. Kilka razy nurkowałem w Egipcie i jakoś mi po drodze tu nie było, a teraz? Czemu nie? Z Aswan do Luksoru można się dostać busem lub pociągiem. Wybrałem bus. Jest ich tu bez liku i zawsze coś się trafi. I rzeczywiście na zatłoczonym ''bus station'' słychać było nawoływania kierowców ''Lux, lux...''. Nasz gość. Ucieszony zasiadłem sobie obok i czekam, czekam i czekam. Rozkład jazdy jest tu bardzo czytelny, a tutejszy transport musi być naprawdę opłacalny. Bus rusza, jak się zapełni. Zatem czekam. Chyba po godzinie kierowca dał znak do odjazdu. Trzy godziny i byłem w Lux. Tylko niestety były to już godziny lekko popołudniowe, co oznaczało, że nie wszystko da się tego dnia zobaczyć. Na początek Karnak ''Najbardziej Dobrane z Miejsc'' i zespół świątyń, który się tam znajduje. W przeszłości był częścią Teb, starożytnego miasta, po którym zostało tylko wspomnienie. Jak ktoś życzy sobie więcej informacji, odsyłam do internetu.

Jak zwykle w takich miejscach, każdy chce zarobić na turystach. Przy szlabanie zagradzającym wejście do części świątyni stał miejscowy strażnik. Wołał coś po swojemu i machał rękami, żebym podszedł. Podniósł szlaban, wziął ode mnie aparat i ustawił do turystycznej foty. W sumie, czemu nie!? Potem tajemniczo wydobył klucz pasujący do kłódki oddzielającej świat zewnętrzny od miejsca na fotę-panoramę świątyń. No to fota. Trzeba przyznać, że bardzo się starał zadowolić turystę. Nawet, co jakiś czas mówił: ''Bakszysz, bakszysz..''. Tajemnicze zaklęcie? W rzeczy samej tak. Dałem mu kilka funtów za zaangażowanie. Zaklęcie podziałało.

Niestety wybiła 17.00 i Świątynię Hatszepsut, czy wioskę Gurna obejrzałem tylko z daleka. I ku mojemu zaskoczeniu, też nie było to takie łatwe. Zacząłem robić foty z daleka i zrobił się jakiś hałas. To strażnicy zaczęli się pieklić, chociaż ledwo zbliżyłem się do ogrodzenia. Niewiele sobie robiłem z tych nawoływań, ale mój kierowca jednak się przejął. W końcu to tutejszy. Nie chcąc robić mu kłopotów zaczęliśmy odwrót. Reszta, czyli Dolina Królów, na przykład, zostanie na następny raz. Po drodze for free mogłem jeszcze zrobić fotę Kolosom Memnona. Posągom faraona Amenhotepa III. Każdy z nich ma ponad 15m i muszę przyznać, że na osłodę porażki sprzed kilkunastu minut, chociaż tutaj kilka fot zrobiłem.

Załącznik 57720

Załącznik 57721

Załącznik 57722

Załącznik 57723

Załącznik 57724

Załącznik 57725

Załącznik 57726

Załącznik 57727

Załącznik 57728

Załącznik 57729

Załącznik 57730

Powrót do Luxoru to znowu bus. Tylko dla odmiany nocny. Nie byłem w stanie rozgryźć systemu operowania światłami, który to był w rękach kierowcy. Najpierw jechał na długich, potem bez powodu, jak dla mnie, przełączał je na krótkie, wyłączał i jechaliśmy w ciemności. Mogłem zrozumieć w tym jakiś system, gdy mijaliśmy się z innymi pojazdami. Poza tym, przedstawienie ''Gra Świateł na Pustyni''. Kompletna bzdura. Zwłaszcza, że dopiero co minęliśmy dwa auta rozbite z roztrzaskanym motkiem na poboczu.

Następny dzień odhaczony. Moto, moto...kiedy, kiedy...?

Temp. w busie? Chyba 50st.C

Piast 08.09.2015 20:33

4 Załącznik(ów)
37. Telefon od Eveline - Egipt

22 sierpnia
Ziggy złapał "odlot" .... czyli wyeksportował się do ojczyzny. Skończył mu się urlop i załatwia swoje sprawy. A ja? Jak tylko pojawią się motki, będę ogarniał wszystkie procedury.

Od rana czesanie netu i telefony. Zacząłem sprawdzać i potwierdzać informacje, które miałem zebrane przed wyjazdem. Jednak miesiąc już minął. W szczególności interesowała mnie najbliższa przyszłość.

Na początek prom z Egiptu (Nuweiba) do Jordanii (Aqaba). Zadzwoniłem do biura Jordanii, ponieważ w Egipcie jakoś nikt nie podnosił słuchawki. Piątek przecież jest. Pojawił się pewien kłopot. ''Nie rozumieć angielski''. Cóż było począć? Zszedłem do recepcji i najprościej, jak mogłem poprosiłem, że by miły Pan zadzwonił w moim imieniu. Mam potwierdzenie. Prom kursuje regularnie...cokolwiek to tutaj znaczy i wypływa o 10 rano. Od razu zaznaczę, że do godziny nie ma co się przywiązywać. Trzeba najszybciej jak to możliwe dotrzeć na miejsce pytać i wytężać wzrok wypatrując znaków na horyzoncie.

Już się nauczyłem, że warto pytać w kilku źródłach. Napisałem maila w kilka miejsc i dostałem zapewnienie, że rzeczywiście pływa i to nawet trzy razy dziennie. Nie mam pewności, czy to możliwe, ponieważ przelot jedną stronę zajmuje min. 3 godziny. Chyba, że są 2-3 jednostki.

Znając życie wszystko okaże się na miejscu.

Pojawiła się też inna możliwość. Przejście lądowe Egipt Taba do Izrael Eljat. Zastanawiałem się, jak z tą wojną w Gaza? Czy można tędy przejechać? Po pierwsze rakiety z Gaza tu nie dolatują. To inny region jednak. Zatem sprawdzałem dalej. Potwierdzenie przejazdu przez Taba-Eljat dostałem z dwóch niezależnych źródeł. Optymizm wraca!

Zacząłem też sprawdzać możliwość przejechania z Jordanii do Izraela. Przed wyjazdem miałem informację, że jest czynne przejście na północy w Beit She'an. Informacje z forum potwierdziły, że tak. Ale też czynne jest przejście na Allenby Bridge, droga Jerozolima-Amman. Pytałem dwa razy. Dla obcokrajowców w ruchu samochodowym też.

Potwierdzenie przejazdu Allenby Bridge dostałem bezpośrednio z konsulatu w Warszawie. I jeszcze coś. W razie jakichkolwiek kłopotów mam numer na komórkę do Eveline. Z konsulatu właśnie. Z wyraźnym zaleceniem: ''W razie problemów wykręć mój numer i daj słuchawkę pogranicznikom. Ja będę z nimi rozmawiać''? Spoko. Skorzystam.

Na papierze wygląda, że temat jest opanowany. Realia mogą jeszcze wszystko zweryfikować. Życie. Jeszcze nie ma się z czego cieszyć.

Sprawdziłem kilometry. Przekraczając granicę Taba-Eljat, jadąc wzdłuż Morza Martwego mam ponad 1600km do Hajfy. Wygląda na to, że żeby zdążyć na prom trzeba odpuścić Jordanię. Echhh...! Zapowiadają się trzy dni mocnej jazdy w upałach.

Zbieram dalej informacje i zobaczę co ciekawego powie mi wieczorem Kamal.

Temp. 43st.C

A na mieście tak:

Wcięło im bankomat?

Załącznik 57731

Kasa biletowa na autobus do Kairu


Załącznik 57732

Załącznik 57733

Załącznik 57734

sebol 08.09.2015 20:38

Zdjęcie Śp. polskiej motoryzacji :)

Pisz Piast, pisz :Thumbs_Up:

Piast 08.09.2015 20:52

30 Załącznik(ów)
38. "Co tu sam tak bede siedział"? - Egipt

23 sierpnia

No właśnie. "Co tu sam tak będę siedział"? Pięć dni w Aswan? Zbzikuję. Potrzebuję dystansu do tego co się dzieje. Dystansu na przykład 900 kilometrów.
Zupełnie przypadkowo i niespodziewanie okazało się, że tych 900km jest akurat do Kairu. Słyszałem i oglądałem w telewizji, że to dość duże miasto. Nie lubię dużych miast. Z wyłączeniem Istambułu oczywiście.

Trochę się męczyłem z decyzją. Jechać, nie jechać...? Daleko jednak. W pewnym momencie po prostu wstałem i wyszedłem z hotelu w poszukiwaniu transportu. Opcja pierwsza - autobus nocny. Łatwo mogłem kupić bilet z kasy ustawionej pod palmą lub drugiej, kilka kroków dalej. Kasa? Stolik, krzesło i mistrz ceremonii z zeszytem i długopisem. Nie zaobserwowałem kasy fiskalnej.

Inna wersja - pociąg. I takie rozwiązanie było mi najbliższe po doświadczeniu jazdy nocnej busem. Tylko, że biletów brak. A wszystkiemu winny jest system. Bilety na pociąg zamawia się z piętnastodniowym wyprzedzeniem. Na ten sam dzień kupić się nie da, co oznacza, że kwitnie handel biletami z drugiej ręki. Tylko odszedłem od kasy ze smutną miną i pojawili się ''ci'' co mają i wiedzą. Zaczęły się negocjacje. Ja, że w sumie, to autobus będzie lepszy. Oni, że siądźmy i napijmy się herbaty. Dopłaciłem 20 LE (8zł) do oryginału i bilet był mój. Pasowało!

Wróciłem jeszcze tylko po kilka rzeczy do hotelu i przed 20.00 zasiadłem w fotelu wagonu pierwszej klasy egipskiej. Tak, chciałem pierwszą klasą, ponieważ jechałem nocą i zamierzałem się wyspać, a ponadto dopłata w porównaniu do drugiej klasy to około 20zł. A jak ktoś szuka ''fajnego'' lokalnego pociągu to zapraszam do Indii. Przygody gwarantowane, no nie Sąsiad (o ile czyta bloga)?!

Pierwsza klasa egipska, to w skrócie bardzo wygodne, szerokie fotele, rozkładane prawie do poziomu i wszystko ujeba..e, że aż się klei. W toalecie byłem dwa razy. Pierwszy i ostatni. I wcale nie brud był tu na topie. Spróbujcie ''poczuć'' ten klimat. Na zewnątrz 40st.C, a powietrze stoi bez ruchu. Tlen? Jaki tlen? I w takim klimacie spotkanie z toaletą powoduje, że można się udusić. A zapachy? Od tego się nie umiera, ale z braku powietrza, w szczególności O2 już tak. Sam metan.

To było po lunchu, więc samo jedzenie nawet ok. Kurczak, ryż, bułka. Dało się zjeść.

''Ruszyła po szynach i ...ociężale'' i coś tam... Chodzi oto, że pociąg ruszył, a ja zgodnie z planem rozłożyłem fotel i do spania. Zatrzasnąłem powieki i...kuźwa alarm bombowy chyba! ''Yalla...lalla...srallla...balla!!!''. Dzisus! Co się dzieje? Było ich kilkoro. Cztery, może pięć osób i wyglądali jak...nowi pasażerowie. Luudzieee tuuu śpiąąą...! Kurcze tylko ja się oburzyłem. Reszta towarzystwa luz. I tak co stacja. To sobie pospałem.

Świtało już i znowu: ''Yallla...srallla...ballla...GIZA''! Giza? To ja tam chcę. Ale skąd wiedzieli? Sprytni są jednak. I pytam, co z tą Gizą. A no to, że zaraz będzie taka stacja przed Kairem. Wziąłem przewodnik, pokazałem piramidy jednocześnie sylabizując: ''Py-ra-mids?...Yes?...No?''. YES! Pociąg właśnie się zatrzymał, złapałem torbę i stanąłem na peronie pod tablicą GIZA.

Obok stacji roi się od busów i nawet nie musiałem się odzywać, bo od razu mnie wyłapali. ''Pyramids?'' Za chwilę już jechałem zobaczyć, co tam nowego u Sfinksa? Bus jest tani. Tylko 3LE, czyli jakieś 1,20zł.

Sprawnie znalazłem się w wśród piramid i w sąsiedztwie Sfinksa. Każde wejście dodatkowe jest ekstra płatne i kurcze nie można robić zdjęć. Wkurzające! Wybrałem sobie do zwiedzania środkową piramidę Khafre. Na wejściu musiałem oddać aparat i kamerę, eechh...! Wszedłem do środka piramidy i cóż...telefon z aparatem. W końcu zapłacone jest! Wszedłem głębiej, a tam, przy grobowcu sesja fotograficzna. Ten, co był tu ''watchman'en'' od pilnowania reguł, zrobił sobie punkt foto. Foto, jak z misiem w Zakopcu. Ja też chcę! Za drobną opłatą kilka fot na pamiątkę też sobie zrobiłem. A co!

Kilka razy byłem na nurkach w Egipcie i co jakiś czas myślałem sobie: ''A może by tak się ruszyć. Kair, Luksor może''? A tu zrządzenie losu samo pchnęło mnie do Gizy. I podobało mi się. Foty mam. Sfinksa też. Odhaczone. Tony Halik tu był i ja też.

Z Gizy do Kairu można się bardzo łatwo dostać. Znowu bus z hasłem ''metro'', a potem najzwyczajniej w świecie metro. Tak, jest tutaj. Aczkolwiek, muszę to przyznać spiąłem się i postanowiłem, że 80 groszy nie odpuszczę. Zatrzymałem na ulicy busa i pytam za ile do metra, a kierowca, że 5LE. Ja na to, że wiem, że 3 i nich nie robi jaj z białego. On, że pięć, Ja ''To spier...aj''. Ale miło, z uśmiechem na twarzy, żadnej awantury. Za kilka minut był następny bus i obyło się bez pozdrowień. A metro polecam! Bilet kosztuje 1LE (40gr.) i nie ma stref, czy czegoś tam. Szybko dojechałem w okolicę Muzeum Egipskiego i zacząłem szukać taniego noclegu.

15 minut i trafiłem na Freedomcairohostel. Bardzo przyjazne miejsce, choć spałem w pokoju wspólnym z pięcioma innymi osobami. Z drogiej strony? Nowe twarze, nowe znajomości i wesoły shisha wieczór.

Temp. 45st.C

Lunch box w....

Załącznik 57765

Załącznik 57766

Załącznik 57767

Ale to nie Kair, tylko wysiadka na stacji wcześniejszej w Giza.

Załącznik 57738

Gdyż, przecież to w Giza oczekują na mnie od kilku tysięcy lat piramidy. To jestem już...


Załącznik 57739

Załącznik 57740

Załącznik 57741

Załącznik 57742

Załącznik 57743

Załącznik 57744

Załącznik 57745

Załącznik 57746

Załącznik 57747

Załącznik 57748

Załącznik 57749

Załącznik 57750

Załącznik 57751

Załącznik 57752

Załącznik 57753

Załącznik 57754

Załącznik 57755

Załącznik 57756

Sorry! Musiałem. Znak, ze wracam do cywilizacji. Nareszcie konkretne żarcie.

Załącznik 57757

Kair jest masakra zatłoczony, ale ma swój urok.



Załącznik 57758

Załącznik 57759

Załącznik 57760

Załącznik 57761

Moi nowi kumple. Zawiązuję przyjaźń (od lewej) egipsko-estońsko-argentyńsko-egipsko-polsko-ekwadorską (po drugiej stronie obiektywu)

Załącznik 57762

Załącznik 57763

Załącznik 57764

P.S.
Jutro motocykle ładują się na barkę w Wadi Halfa. Wszystkie znaki wskazują, że przypłyną we wtorek.

Piast 08.09.2015 21:09

14 Załącznik(ów)
39. Cairo - Egipt

24 sierpnia

Ku mojemu zaskoczeniu Kair mnie zaciekawił. Jasne, są momenty, że panujący tu zgiełk i ogólna kakofonia staje się męcząca. Poza tym jednak, coś w sobie ma. Są momenty, że boczne uliczki ze swoimi kafejkami z shisha przypominają mi klimatem Istambuł. Ciekawe.

Dzisiaj wracam do Aswan. Prawie, bo jednak pozostałem z niedosytem Luxoru. Chyba jednak nie chciałem ryzykować jazdy nocnym pociągiem na stojąco w toalecie, więc z samego rana wyskoczyłem po bilet na autobus do Cairo Gateway (Dworzec Autobusowy).

Coś się działo na mieście od samego rana. Zaczęło się zagęszczać od policji i wojska. Głównymi ulicami toczyły się wozy opancerzone, a żołnierze trzymali palce na spustach karabinów maszynowych. Następna rewolucja? Podobno były na dziś zapowiadane protesty bezrobotnych i ubogich. Do końca nie mam pewności, ale było jednak spokojnie.

Z kupionymi biletami byłem już bardziej wyluzowany. Eksploracja Cairo mogła wrócić na właściwe tory i wyruszyłem do Muzeum Egipskiego. Jednak Kair to nie prowincja. Można to odczuć po tym jak wiele osób chce się zaprzyjaźnić z turystą.

- ''Hello, were are you from''?

- ''Poland''.

- ''Oooo. Bolanda. Jak szię masz?''

- ''A tu jest sklep mojej rodziny. Papirus ooorygiinallny oczywiście. Nie? A co potrzebujesz, ja załatwię''.

I tak w kółko. Humor mi wraca jak tylko trafię do budki z Mango Juise. Mam taką ulubioną na końcu Mohammed Farid. Chłopaki serwują w najczystszej postaci zmiksowane mango bez dodatku wody, czy cukru. Sam sok, gęsty i zimny, prosto z lodówki.

Załącznik 57781

Muzeum Egipskie rzeczywiście robi wrażenie. Tylko jak zwykle, kamera i photo nie można i zapraszamy do depozytu. Dobrze, że jednak mam telefon sprawny. Wyjść tak bez foty? To się nie godzi!

Najważniejszy eksponat to oczywiście złota maska Tutanchamona. Polowałem na jakąś partyzancką fotę, ale niestety obstawa była zbyt szczelna. Muzeum to spory zbiór... No właśnie. Mam znowu to samo w głowie. Zbiór tego, co po części wydobyto z grobowców. Czyli zbiory należą do zmarłych. Z drugiej jednak strony. Tam mogłyby ulec dewastacji i być może nie byłyby dostępne do obejrzenia dla wszystkich. Sam nie wiem. Więcej o muzeum...net.

Załącznik 57775

Załącznik 57776

Załącznik 57777

Załącznik 57778

Moją uwagę zwrócił natomiast eksponat w tle muzeum. Spalony...chyba to Hilton był. Widać, że jest już nie do użytku. Cały osmolony od sadzy i dymu, sam beton bez jednego okna. Przygnębiające. Pomnik rewolucji?

Załącznik 57779

Załącznik 57780

I tak się przetaczałem przez kakofoniczny Kair. Mimo wszystko jakaś energia w tym mieście jest. Tylko te temperatury zabijają. Jak to możliwe, że z uszu wydobywają mi się krople potu? Czy może to być związane z temperaturą 45st.C i zagęszczonym powietrzem?

Obiecałem chłopakom z Freedom Hostel, ze ich zarekomenduję. To właśnie to robię freedomcairohostel.com

Załącznik 57768

Załącznik 57769

Załącznik 57770

Załącznik 57771

Tu mi się fan motocykla trafił...


Załącznik 57773

Załącznik 57774

P.S. Info od Kamala. Prom z motkami wypłynął właśnie. Oczekiwany jest we wtorek do południa. Mam nadzieję, że we środę wyjadę.
Dzisiaj o 9 p.m. wskakuję do nocnego autobusu i wracam do Aswan. Prawie...

Piast 08.09.2015 21:21

13 Załącznik(ów)
40. Poprawka z Luxoru

25 sierpnia

Zatyczki! Gdzie są moje zatyczki do uszu? Uff...są. Od kilku wypadów się bez nich nie ruszam i zawsze się sprawdzają. W autobusie też. Wylosowałem miejsce z tyłu, tam gdzie wesoło przygrywa niemałych rozmiarów silnik wprawiający kilkutonowy pojazd w ruch. Kierowca, bardzo miły i uczynny człowiek, włączył jakieś jęki i zawodzenie na cześć Allaha pewnie. A mi się po całym dniu w Kairze spać chciało. Zatyczki, tylko one mogły mnie uratować i miałem je pod ręką. Choć nie było mi specjalnie za wygodnie, zapadłem jednak w rwany sen.

Załącznik 57782

Załącznik 57783

Wieczorem zadzwoniłem jeszcze do znajomego już taksówkarza w Lukxorze i umówiłem się z nim na 5 rano. Autobus się spóźniał, a telefon coraz częściej brzęczał. To mój driver się niepokoił. Zapytałem ludzi, ile jeszcze do Lux? 10-15 minut. Obok mnie zwolniło się miejsce, więc na chwilunię tycią się położyłem. Coś zaczęło mi się śnić. Jakaś walka, szarpanina, przywalę zaraz...zaraz, zaraz. Otworzyłem oczy, to mój driver mnie budził. Potem mi mówił, że autobus się zatrzymał, on czeka, a ja nie wychodzę. Wszedł do środka, a ja spokojnie sobie drzemię.

Nic, szybka kawa i razem ze wschodem słońca zmierzaliśmy do Doliny Królów. Nawet było dość chłodno. Pewnie 30st.C.

Jak zwykle, przy kasie zaczepiona była tablica ''no photo'' i jeszcze nawet przekreślone komórki. Tylko jakoś nikt nie zareagował, kiedy wszedłem z całym sprzętem. Chyba jeszcze spali. Wraz zakupem wejściówki nabywa się prawo do zwiedzenia trzech grobowców, a jest ich więcej niż trzy. Dodatkowo płatne to Tutanchamon i Ramzes IX. Podobno najokazalsze. Dokupiłem Tutanchamona i w drogę. Grobowce są wykute w skałach i prowadzą do nich dłuższe lub krótsze korytarze. Zajrzałem do Tutanchamona i według mnie najokazalszy nie był. Za to mogłem popatrzeć na zmumifikowaną postać władcy. Oryginał? Mówią, że tak. Jakiś taki krótki był. I trzeba przyznać, że schudł chyba ostatnio. Zmar..niał trochę.

Zajrzałem do innych grobowców w ramach opcji z wejściówki i rzeczywiście świetna sprawa. Korytarzami można dojść do głównej krypty, której zawartość można obejrzeć gdzie? W Muzeum Egipskim...Teraz to dopiero mam rozjazd. Kultura Egiptu (oryginalnego) w świecie arabskim to jak ''Kup oryginalny papirus, z liścia bananowca''. Chodzi mi o to, że Arabowie wystawili na sprzedaż i zarabianie świat dawnego Egiptu, a nie są jego twórcami. Tak ten świat jest skonstruowany.

Trochę było mi smutno, że wejściówka odebrała mi prawo do zwiedzania następnych grobowców. Ale my Słowianie... Zacząłem sobie rozmawiać życzliwie ze strażnikami i tak od słowa do słowa...znalazłem się w dwóch następnych grobowcach. A skoro już tak się poukładało to...kamera, fota. Pamiątka musi być!

Załącznik 57784

Załącznik 57785

Załącznik 57786

Załącznik 57787

Załącznik 57788

Załącznik 57789

Dolina Królów...tak, bardzo mi się podobała. Może nawet najbardziej wliczając Gizę, Świątynie Karnak i muzeum. Chociaż zupełnie niespodziewanie wszystko było warte zwiedzania.

Z doliny ruszyłem na wyżyny. A dokładnie, jest możliwość zrobienia lekkiego trekkingu w stronę Świątyni Hatszepsut i warto było. Energetycznie pozytywny był to trekking. Fajnie mi zaczęła krążyć w żyłach krew, przebudzanka po nocy w autobusie i z innej perspektywy mogłem się też przyjrzeć świątyni.


Załącznik 57790

Załącznik 57791

Załącznik 57792

Załącznik 57793

Załącznik 57794

Zobaczyłem co chciałem i czas był już najwyższy wracać. Nawet szybko złapałem bus do Aswan tylko chyba wylosowałem najgorsze miejsce. Kolana przy brodzie i tak trzy godziny. Fajnie? A w busie było chyba 50st.C.

Idę się przygotować na jutro. Myślę, ze podroż do Kairu jednak dobrze mi zrobiła. Dystans...

Aha, info od Kamala. Jutro rano odbieram moto z portu. Nareszcie!

Piast 08.09.2015 21:26

FILM nr XI


Piast 08.09.2015 21:34

10 Załącznik(ów)
41. Ważne pieczątki - Egipt

26 sierpnia

Trochę niepokoju w sobie miałem. Czy wszystko pójdzie sprawnie? Czy coś dziwnego się nie wydarzy? W jakim stanie przypłynie moto? I jakie procedury jeszcze będą wymagane?

Rano przyjechał Kamal i ruszyliśmy w stronę portu po drodze zabierając Elliota z Australii. Wyluzowany kolo. Japonki, koszulka, zmrużone oczy i powolne ruchy. Idzie. Ja - kask, dokumenty, pieniądze, pełne uzbrojenie. Pojechaliśmy do portu i już na miejscu zaczęliśmy ogarniać procedury. Elliot się chyba zaczął budzić.

''Pieniądze na opłaty masz''?

''Ale ja tu nie mam. Mogę wypłacić z karty. Kartę mam w motocyklu, ale nie mam klucza''.

I tak z kilkoma innymi tematami. Wreszcie się wyjaśniło. Elliot był święcie przekonany, że odbiór motocykli będzie po południu i na poranne spotkanie wyszedł z nastawienie, że Kamal chce coś z nim przegadać. A tu, port nagle! Stąd całe zamieszanie. Elliot jest bardzo ok. Spoko gość.

Poszliśmy zobaczyć, co tam na barce? I nic. Motocykli nie widać. Nie widać, ponieważ stały dokładnie z drugiej strony barki. Zaczęła się więc operacja jej odwracania. Poczułem w sobie błogość, kiedy wreszcie otworzył się trap i odsłoniły się maszyny. Nie było na co czekać tylko zabraliśmy się do roboty. Operacja poszła sprawnie i maszyny wylądowały na brzegu.

Załącznik 57795

Załącznik 57796

Załącznik 57797

Załącznik 57798

Załącznik 57799

Załącznik 57800

Odjechaliśmy nimi w stronę celników i zaczęła się procedura wjazdowa do Egiptu:

- najpierw CDP, czyli karnet i kilka dodatkowych kwitów do tego

- potem Kamal pojechał na policję po jakiś kwit z pieczątką

- po drodze zajechał do wydziału komunikacji po tablice rejestracyjne

- i jeszcze wykupił ubezpieczenie na moto

- a na koniec przygotował opis trasy opieczętowany też przez policję

I tak przygotowani ruszyliśmy z Elliotem w drogę powrotną do Aswan. Cały dzień roboty, ale motek stoi zaparkowany przed hotelem.

Uff...jutro wyjazd w kierunku Izraela.

Temp. 43st.C

Nowe tablice rejestracyjne

Załącznik 57801

Załącznik 57802

Załącznik 57803

Załącznik 57804

Wyciągałem z barki dwa motki. Mój i Ziggiego. Niestety, po drodze moto Ziggiego zdechło. Nie było prądu. Na szczęście, po nocnym ładowaniu akumulatora wszystko wróciło do normy.

Piast 08.09.2015 21:42

8 Załącznik(ów)
42. Nie dla mnie plaża w Safaga (?) - Egipt

27 sierpnia

Miła odmiana. Patrzę za ogrodzenie i moto cały czas tam jest. Nic, tylko wsiadać i jechać. Tak też się stało. Spakowałem się i ruszyłem w kierunku Izraela. Społeczeństwo żegnało mnie prawie jak swojego. W końcu kilka dni tu przebalowałem...

Załącznik 57806

Najszybsza droga do Luxoru i dalej w kierunku Hurgady to ''Sahara road''. Dookoła pustynia, ale można w miarę szybko się przemieszczać. Jechałem dość sprawnie mijając check pointy i tylko na jednym sprawy potoczyły się niezgodnie z moimi wyobrażeniami. ''Tutaj nie. Do Lux w prawo''. Bardzo mi to nie pasowało. Nic nie pomagało. Były telefony do jakiegoś ważniejszego. Bez zmiany. Chodziło o to, że ta droga jest niebezpieczna dla turysty. Zacząłem tłumaczyć, że przecież nią jechałem w busie w dwie strony i nic się nie stało. Na wszystkie argumenty mówiłem ''no problem''. ''Złapią Cię i obetną głowę''. ''No problem. Can I go''? ''Bez głowy''? Nie było rady. Odbiłem na wschód w stronę Nilu i dostałem się na bardzo lokalną drogę. Jak ktoś ma czas, to polecam. Przyjemna droga z widokami na wiejskie klimaty. Jak ktoś szanuje czas, jak ja, to może szału dostać. Jazda kilka kilometrów i...hopka, hopka, hopka. Za 500 metrów...hopka, hopka, hopka. I tak przez następnych 100 kilometrów do Qena. Żałowałem, że w Luxie nie odbiłem na drogę główną, bo przecież można było. Załamanie...

Za to od Qena, to już co innego. Dobry asfalt i piękne widoki. Najpierw pustynia, a po niej wjazd w pustynne góry. Słońce nieznacznie zbliżało się ku zachodowi, a góry przybierały najdziwniejsze kształty oświetlane przez promienie słoneczne.

Załącznik 57807

Załącznik 57808

Hurgada dzisiaj to już nie, ale Safaga? Może być Safaga. Tylko, że plaże, baseny to nie dla mnie. Przyjechałem moto, a nie czarterem. Zajechałem blisko portu w poszukiwaniu jakiegoś noclegu. ''Nemo''. Brzmi dobrze i mają tanie pokoje. Pasuje. Jeszcze tylko look, jak się prezentuje i..plaża, basen? To jednak dla mnie? Mogę?

Nocna kąpiel, jedyna w swoim rodzaju. Zanurzony w ciepłej wodzie poczułem błogostan odpoczywającego ciała. Mógłbym tak trwać przez dłuższy czas. Luksus w niskiej cenie. Podoba mi się tu.

Jednak plaża mi też się należała.


Załącznik 57809

Załącznik 57810

Załącznik 57811

Załącznik 57812

Załącznik 57813

Najechane 450km

Aswan-Safaga

Temp. do 40st.C

Piast 08.09.2015 21:55

8 Załącznik(ów)
43. Egipskie ciemności? Nie! Ciemnota...

28 sierpnia

Czytelnik bloga i kibic wyprawy Tomasz (mój serdeczny przyjaciel) napisał w SMS'ie: ''Trzymaj się bracie-teraz już z górki''. Odpisałem: ''K..wa. Z jakiej górki. Miałem być dzisiaj w Izraelu, a jestem w Sharm el Sheikh...''.

Możliwe, że podczas czytania tego posta(u), przydatna będzie google maps. Start Safaga, koniec Taba/Eljat. Prosta trasa. Ponad 700km.

Z Safagi wyruszyłem planowo, lekko po 8.00 czasu lokalnego. Temperatura bardzo korzystna, bo około 30st.C i jeszcze wiatr od morza. Bardzo przyjemny start i w zasadzie cała droga do Suezu była przyjazna motocykliście.

Jeszcze kilka fot porannych w Safaga.

Załącznik 57814

Załącznik 57815

Załącznik 57816

Po prawej stronie morze po horyzont, a po lewej pustynne piaski. Piękne krajobrazy, tylko jakoś nie miałem czasu na zrobienie fot.

Przez Kanał Sueski przejechałem Tunelem Sueskim, który, jak to tunel, przebiega pod kanałem. Myślałem, że będzie dłuższy, a tu...kilkadziesiąt metrów i koniec. Jakby na to nie spojrzeć właśnie wjechałem na Półwysep Synaj. Spojrzałem na nawigację. Do Taba pozostało 270km, czyli trzy godziny jazdy i może jeszcze się odprawię do Izraela. Plan prosty w wykonaniu...Plany..he, he, he.

Ruszyłem żwawo z wizją dojechania do granicy. Na pierwszym check point w miarę sprawnie poszło i pełen energii mknąłem, jak pojedyncze stado mustangów. Najechałem już może 60-70km i następny check point. ''No, no...desert road. Back, back...''. Zatkało mnie, tak jak rzadko mnie zatyka. Zostały mi przecież tylko dwie godziny jazdy do granicy. Prawie już ją widziałem z miejsca, gdzie właśnie stałem. Ale o co tu chodzi? To dla mojego bezpieczeństwa. Obok mnie przejeżdżały samochody w upragnionym przeze mnie kierunku, więc zapytałem jak to jest? ''Życie Egipcjanina nie ma tu wielkiej wartości. Ale obcokrajowca, to co innego''. Koniec. Nie przejadę. Byłem zmuszony do odwrotu i jazdy objazdem przez...Sharm el Sheikh. I tutaj wydobyła się w moich wnętrzności wiązanka biesiadna z pozdrowieniami zza kupy kamieni!!! Sam nie wiedziałem, że znam tyle przekleństw i te składnie językowe...poezja pisana prozą z inspiracjami zaczerpniętymi z Pragi Północ. Najbardziej byłem wściekły, że na pierwszym check poincie nic mi nie powiedzieli. Nakręciłem bez potrzeby 120-140km i straciłem prawie dwie godziny czasu.

Wróciłem do miejsca, w którym krzyżują się drogi główne. Spojrzałem na tablicę, na której wymalowane było Sharm...360km. Na zegarku dochodziła 17.00, czyli jeszcze jakieś dwie godziny słońca. Jeśli bym docisnął, to w trzy godziny mogę dojechać.

Załącznik 57820

Załącznik 57821

Załącznik 57817

Załącznik 57818

Załącznik 57819

Zacząłem cisnąć próbując odrobić stracony czas. Była już 19.00 i dość jasno, więc spokojnie do 20.00 mogłem pedałować. Następny check point...i koniec. Dalej nie mogłem jechać. Zacząłem czuć się jak w jakiejś klatce, czy labiryncie. Gdziekolwiek bym się nie ruszył to wtopa. Pytam, więc co znowu? Takie jest prawo, że minęła 19.00 i jechać można dalej po 20.00...w konwoju. Oczywiście, dla mojego bezpieczeństwa! Tylko, że ja czuję się bezpiecznie kiedy jadę, jak jest jasno. Po 20.00 będzie właśnie niebezpiecznie. Ciemno. Rozumie on...? On nie rozumie, bo takie jest prawo i rozkazy. Do Sharm było jeszcze ponad 200km i w zasadzie myślałem o tym, żeby złapać jakiś hotel wcześniej. Najlepiej kiedy jest jeszcze jasno.

Wreszcie wybiła długo oczekiwana 20.00. Jest konwój i jazda. Było już ciemno, ale w miarę dobrze się jechało za samochodem obstawy. Przejechaliśmy może 30km i pojawił się następny check point. Znowu STOP. Po chwili usłyszałem: ''Ok, you can go''. Spojrzałem na obstawę, a oni nic, więc pytam o to zjawisko. ''Dalej jest bezpiecznie i dobra droga. Powodzenia''.

Tu już byłem na granicy zabójstwa w afekcie. K..wa. Stałem godzinę na check poincie po to, żeby eskortowali mnie 30km. Ten dystans przejechałbym w 20 minut i siedziałbym w pokoju hotelowym lub przybliżał do Sharm. Patrzę dookoła i tylko egipskie ciemności widzę. Miejscówki do spania nie znajdę. Zostać tu? Nie za bardzo. Co zatem? Zatem jadę ile się da, a potem zobaczę.

Nie było wyjścia. W ciemnościach dojechałem do Sharm. Była już 23.00.

Objazd kosztował mnie na razie 500km. Jutro mam do zrobienia ponad 200, żeby dojechać do granicy.

Najechane 930km (słownie: dziewięćset...)

Safaga - Sharm el Sheikh

Temp. Droga 32st.C Sharm 36st.C (około 23.00)

Piast 08.09.2015 22:02

6 Załącznik(ów)
44. 7 godzin. Ktoś przebije? - Izrael

29 sierpnia

Niby tylko 215 kilometrów. Ile zajmie mi przejazd w realiach? Nie do przewidzenia. Nauczony doświadczeniami dnia poprzedniego wystartowałem pełen obaw. Jeśli znowu trafię na pomysły z konwojem, zawracaniem z drogi i niechcianymi postojami, to nie wiem kiedy dojadę do Izraela. Czas znowu stał się bardzo krótki. Dzisiaj jest piątek, a w niedzielę mam prom z Hajfy do Iskenderun (Turcja). Realnie piątek i sobota to dwa dni na przejechanie prawie 650km do portu w Izraelu. Niby nie za wiele, ale... Tutaj jest jednak inaczej niż w cywilizowanym świecie.

Trzeba to przyznać, że widoki znowu były zachwycające. Tak, jak wcześniej ''płynąłem'' pomiędzy pustynią, a błękitno-turkusowym morzem. Słońce nie grzało wybitnie mocno. W oddali zobaczyłem pierwszy z check point'ów. Chłopaki spojrzeli tylko smętnie w moim kierunku i zero reakcji. Po drodze mijałem ich jeszcze kilka i też sprawnie. Dopiero przed Taba ktoś zareagował i sprawdził zgodność zdjęcia w paszporcie z obrazem z realnego świata, czyli mną stojącym na wprost.

Załącznik 57822

Załącznik 57823

Załącznik 57824

Załącznik 57825

Załącznik 57826

I oto ona. Granica egipsko-izraelska. I znowu dreszcz emocji i natrętnie wracające pytanie: ''Czy aby na pewno można przejechać''. Chyba jednak można, bo przemieściłem się w stronę kontroli celnej i nikt mnie nie zawrócił. Bardzo obawiałem się biurokracji egipskiej i ścisłej kontroli. Rzeczywiście celnik nie miał litości i kazał rozpakować mi całe moto. Cóż, rozpakowałem, ale nawet nie byłem specjalnie rozemocjonowany. Nastawiłem się w stylu - ''Trzeba płynąć z prądem''. Ani za wolno, ani za szybko. Po celniku musiałem rozliczyć się z tablic rejestracyjnych i CDP. Traffic Police Office znajdował się kilkanaście metrów dalej. Jak tylko się pokazałem w budynku, towarzystwo samo kierowało mnie do odpowiednich drzwi i pomimo obaw dość szybko się rozliczyłem z egipską przeszłością. Później tylko imigration, odpaliłem moto i za chwilę, w oddali zobaczyłem napis Welcome to Israel. O to właśnie mi chodziło. Odprawa egipska zajęła mi trochę ponad godzinę.

Podjechałem do bramy wjazdowej. Miałem wrażenie, że czekała na mnie cała procesja. Wyglądało to tak, jakby chcieli mi powiedzieć coś w stylu: ''Właśnie na Ciebie oczekujemy''. I zaczęło się. Najpierw miałem do rozpakowania cały motocykl. Do zera. Zacząłem, więc wyciągać wszystko co miałem: torba raz, torba dwa, torba trzy, kamery, przeciwdeszczówka, buty, szmaty itd. Uzbierała się niemała kupa.

Motocyklem wjechałem do komory, w której miał być przeszukiwany i prześwietlany. Ja w tym czasie poszedłem z całym majdanem na drugie prześwietlenie. Trochę zaniepokoiło mnie to, że pogranicznicy zaczęli zakładać gumowe rękawiczki. Jakoś tak się cały spiąłem. Sam nie wiem czemu? Na szczęście tutaj nie było niespodzianek. Dalej to już kontrola paszportowa. Kilka standardowych pytań i Pani poprosiła, żebym usiadł i chwilę poczekał.

Przyglądałem się zbrojnym na granicy. Wyglądali jak turyści, którzy wyszykowali się na lekki trekking w góry. Odzież techniczna: spodnie, koszule, t-shirt. Nic tylko plecak i marsz. Zamiast plecaka przypięli sobie automaty z długimi lufami dla ozdoby. Nie zdejmowali palca wskazującego ze spustu czujnym wzrokiem skanując przestrzeń dookoła. Nie ma żartów. I nie ma też żartów z celnikami, pogranicznikami, imigration, panią od wymiany waluty, sprzątaczką i lustrem. Z nikim. Powaga na granicy.

I tak sobie czekam. Godzina, dwie...przestałem liczyć czas. Płynąć, płynąć...oni też kiedyś kończą robotę. Byłem już coraz bardziej zmęczony. Pojawiła się jakaś ''ważna'' wręczyła mi kartkę, na której miałem napisać numer telefonu, adresy e-mail, imię dziadka ze strony ojca. Po czym zniknęła. Był moment, że nawet przymknąłem lekko oko. Minęła następna godzina i znowu się pojawiła moja Pani. Miałem pójść z nią to tajemnego pokoju. Światło nie było przyciemnione. Wręcz odwrotnie. I tu pojawiła się seria pytań zainspirowanych historią zapisaną w paszporcie. Co robiłem w Afganistanie? A w Iranie? A ile razy byłem w Egipcie? Kogo znam w Sudanie? I wiele innych jeszcze. Wreszcie zbliżaliśmy się do finału. Trochę mnie już to wszystko zaczęło już irytować. Rzuciłem na odchodne: ''Trochę już tu siedzę i jestem zmęczony. Może jakąś kawę byście zaproponowali''? Pani tylko na mnie spojrzała i wykrztusiła, że tu to nie. Może na zewnątrz coś będzie?

Wróciłem do swojej poczekalni i za moment pojawiła się inna Pani. Co znowu? Już się zapieniłem na poważnie. ''Czy chciałby Pan kawę, herbatę, czy coś do jedzenia''? Hę?

Wreszcie doczekałem się. Paszporty wróciły do właściciela. Czyli do mnie. Mogłem kontynuować moją ścieżkę zdrowia. Poszedłem do celników, żeby dopiąć temat CDP. Tam już czekały na mnie kluczyki od motocykla. Odebrałem go po rentgenie wreszcie. Kilka pieczątek, spakowałem jeszcze raz moto i byłem gotów do wyjazdu.

Spojrzałem na zegarek. Od wjazdu na granicę po stronie egipskiej do wyjazdu po stronie izraelskiej, mam nowy rekord odprawy - prawie 7 GODZIN!!!

Ale jestem w Izraelu. Teraz jeszcze tylko zapakować moto na statek i Turcja. Tam będę trochę spokojniejszy, bo wreszcie niezależny od promów.

A póki co...

Załącznik 57827

Najechane 230km

Sharm el Sheikh - Eljat

Temp. 32st.C, w Eljat 40st.C


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:14.

Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.