![]() |
1 Załącznik(ów)
Taaaa.... Jacek, tekst: ,,biwak - wersja cygańska'' rządzi :)
No i przyznaj się, że jak skończyłeś kamerować, to się z nami w końcu napiłeś ;) ------------------------- A biwak wyskoczył nam - po sromotnym odwrocie z granicy, na której ,,WOPiści'' nie wiadomo czy brali więcej kasy od rządu, czy od zbrojnych grup w Shishtavec - tu: |
Fajna relacja. Pisać, pisać proszę, nie ociągać się. :D
Co było ostatecznie przyczyną, że nie wjechaliście przez to przejście dla lokalesów koło Shishtavec? Czytając post Hansa już Was widziałem na albańskiej ziemi. |
"...No i przyznaj się, że jak skończyłeś kamerować, to się z nami w końcu napiłeś ..." - jasne, że się nawodniłem wewnętrznie. A deszcz dokończył nawadnianie zewnętrzne ; )
"...Co było ostatecznie przyczyną, że nie wjechaliście przez to przejście dla lokalesów koło Shishtavec? ..." - przyczyną był brak potwierdzenia wjazdu na terytorium Albanii w paszportach. Bez tego, każda kontrola drogowa - że o wyjeździe z AL nie wspomnę - mogła by zakończyć się sporym kłopotem. Bo formalnie rzecz biorąc, było by to nielegalne przekroczenie granicy. |
Cytat:
Ale równie dobrze wjeżdżając przy Kukes mogliście nie dostać pieczątek, bo był burdel, tłok itd. Nie zawsze na granicy stemplują paszport. No ale piszcie proszę dalej, bo ciekawość żżera. :D |
20 Załącznik(ów)
Cytat:
uzbrojone grupy. Nie tylko ja słyszałem o tym, że tam ,,rosną narkotyki''... W coś takiego pakować się nie zamierzaliśmy. Nawet biwak zakładaliśmy godzinkę później niż zwykle, bo chcieliśmy przejechać poza rejon wioski Kolesjan, za którą już miało być bezpiecznie.... EDIT: A następnego dnia było jak zwykle, czyli niezwykle :) Przynajmniej do południowej kawy gdzieś gdzie diabeł mówi dobranoc... |
Południowa kawa wypadła nam w tym samym momencie, kiedy po pochmurnym poranku słoneczko zaczęło znów
spoglądać na ziemię. Snuliśmy się leniwie na południe doliną rzeki Drini i Zi, wzdłuż drogi SH31 oddzielającej rejony Kukes od Dibres (takie tamtejsze województwa), kiedy ujrzeliśmy wioskę trochę większą niż kilka domów; ,,trochę większą'' znaczy, że była w niej jeszcze szkoła i knajpka. Miejscowość nazywa się chyba Zali-Dardhe. Weszliśmy do knajpki, coraz mniejszą uwagę zwracając na to, że Cleo zwraca na siebie coraz większą uwagę ;) Do dziś nie jestem pewien, czy nie byliśmy zbyt lekkomyślni, bo właściciel widząc turystów z Kobietą Enduro w składzie wyglądał na conajmniej zakłopotanego. Przydzielił nam osobny stolik, w pomieszczeniu oddzielonym od reszty sali, za kawę nie chciał nawet zapłaty i choć z pewnością nie był niemiły czy nachalny, to zachowywał się tak jakby chciał, abyśmy w miarę szybko stamtąd wyszli... No cóż, co kraj to obyczaj. Do motocykli zleciały się wioskowe dzieciaki, ale my, napojeni kawą i słońcem, ruszylismy dalej, pomimo ich radosnych pokrzykiwań. Ślady w Garminku prowadziły nas nieomylnie do wioski Fushe Lure, z ktorej chcieliśmy wyskoczyć do tamtejszych zjawiskowych polodowcowych jeziorek. Minęlismy skrzyżowanie dróg SH31 i 34, 31 poleciała dalej doliną do Peshkopi, a my odbiliśmy na północny zachód, pnąc się coraz intensywniej w górę. Droga szbko traciła na jakości, znów zaczęły się mozolne podjazdy na jedynce... Za to widoki coraz piękniejsze, jesteśmy przecież w górach przekraczających 2000 m npm. Przełęcz oddzielająca dolinę Fushe Lure w końcu zdobyta, stamtąd już powoli, dużo lepszą drogą zjeżdżamy do wsi, a nawet dość sporego miasteczka, jak się później okazało (ok. 2 tys. mieszkańców, w lokalnej szkole uczy się ponoć przeszło setka dzieci). Tam przy chipsach i małym piffku ustalamy plany na resztę dnia. Niestety, deszcz ma zamiar wrócić w te strony, więc atak na jeziorka Lure może się okazać kłopotliwie mokry :) Podjeżdżamy nawet pod pierwsze jeziorko - bardzo ładne, choć bez mgły byłoby je pewnie widac lepiej. Zjeżdżamy już w deszczu z powrotem do Fushe Lure i postanawiamy zalogować się w tamtejszym niedrogim hotelu. Przy kawce dosiada się do nas lokalny nauczyciel angielskiego (jak się później okazuje - jeden z nielicznych reprezentantów mniejszości katolickiej w tym miejscu) i proponuje gościnę w swoim ,,gesthałzie''. Jacek leci obadać klimaty - są dość... rustykalne, gesthałz to z trudem zaadaptowana do warunków mieszkalnych stara stodoła - ale decydujemy się za te kilka euro przespać deszcz pod dachem i wziąć prysznic. Zjadamy smażoną rybkę na obiad, gospodarz częstuje nas rakiją, robi się błogo, sennie, za oknem ciemno, deszcz.... rzeczy się suszą, telefony ładują, powoli odpływamy... W tym momencie w całym budynku gaśnie światło, a spod dachu dobiegają dziwne trzaski... CDN. |
11 Załącznik(ów)
Nie zdążyłem wczoraj wkleić fotek, ale zobaczcie - mam nadzieję, że będą dobrze ilustrować ten fragment relacji.
|
Tak właśnie było...
Ów dzień zaczął się ładnie, choć cokolwiek lekko mgliście, ale słońce z czasem przebiło mleczną woalkę mgły i radośnie zaczęło wygrzewać nasze schodzone już i - poza Cleo - niemłode już kości... Było nietrudniej niż zwykle, co nie znaczy że łatwo. Za to obłędnie pięknie: http://i969.photobucket.com/albums/a...ps6a1ef788.jpg A na przełęczy to już całkiem piknie było: http://i969.photobucket.com/albums/a...ps3f0d65db.jpg http://i969.photobucket.com/albums/a...psa3d8d383.jpg Po krótkim odpoczynku w Fushe Lure - jak już było pisane atakujem jeziorka, niestety zaczyna padać, co: a) psuje widoki b) wzmiankowanego ataku nie ułatwia ; ) http://i969.photobucket.com/albums/a...ps9dd22315.jpg http://i969.photobucket.com/albums/a...ps057953eb.jpg http://i969.photobucket.com/albums/a...psea1d1cd1.jpg http://i969.photobucket.com/albums/a...psef81a265.jpg http://i969.photobucket.com/albums/a...psc7b9f493.jpg Jako, że leje już całkiem konkretnie i nie zanosi się na to, że przestanie, wracamy na dół i po opisanych już perturbacyjach logujemy się w "gesthausie". Ma być to nasza pierwsza noc pod dachem od początku wyjazdu. Chcemy się wyspać w cieple i - przede wszystkim - wysuszyć rzeczy. Chata ma kształt litery L - śpimy w krótkim boku, a w długim właściciel rozpala tzw. kozę coby rzeczy podeschły... I właściwie już mamy iść spać, kiedy gaśnie światło. W sumie jak w górach w Albanii o 22.30 gaśnie światło, to znak, że trzeba iść spać, a nie robić doktorat czemu zgasło... :) Więc poszliśmy jednak robić ten doktorat. ;) Bezpieczniki całe, ale takie jakby światło ze strychu przebija. Podniesienie klapy na strych gwałtownie i brutalnie zmienia nastrój przedsennej sielanki. Palimy się....palimy się? KUTWA PALIMY SIĘ!!!!!!!!!! Ogień jest nad nami, jest na strychu całej chaty. 3-2-1 akcja! Paulina zostaje wypchnięta na zewnątrz z zakazem wstępu, ma łapać to, co my przez drzwi wywalimy (okna są zakratowane). Faceci (Enduro Faceci znaczy się) usiłują ratować rzeczy. Z sypialni idzie łatwiej bo bliżej. Z pomieszczenia z piecykiem jest gorzej, bo i dym i ogień i strach, że to się zaraz zawali. I faktycznie zawaliło się, jakie 2 minuty po ostatnim wejściu. Rzeczy wywalamy jak leci na kupę, w dym, deszcz, ciemność i zbierający się tłum. Decyzja jest jedna - spadamy stąd. Natychmiast. Nie zostaniemy tu ani sekundy dłużej, dla własnego bezpieczeństwa. W końcu jesteśmy tu Obcy, a wszystko złe co jest zawsze winą Obcych, nie wiemy co było by za godzinę, dwie, rano... Zaczynam odbierać złe nastroje lokalsów. Odjeżdżamy w noc, góry i deszcz, byle dalej. Poranek..... http://i969.photobucket.com/albums/a...psea404a1d.jpg http://i969.photobucket.com/albums/a...psfc29565c.jpg cedeen. |
:Sarcastic: czekamy na słoneczko;)
|
...przygoda nie lada z tym pożarem!!!
Zapewne wasz "desant", w oczach Ichnich wygladał na - WINNI ;) Pozdro Orzep |
Niezła heca z tym pożarem,piorun trafił czy co ?
|
Cytat:
wielokrotnie pytano, czy wszystko jest z nami w porządku. Coś nam jednak mówiło, żeby temu nie ufać. Dookoła stał tłum lokalesów, który zamiast gasić pożar wymieniał między sobą ploteczki. W takiej atmosferze łatwo było narazić się na wyrok ,,winni'' tak czy siak. W końcu byliśmy tam jedynymi obcymi. Kto wie - myślelismy później - czy nad ranem nie dowiedzielibyśmy się, że nasze motorki zostały ,,wzięte w zastaw'' a my mamy jak najszybciej pokryć koszty chałupy i czego tam jeszcze. Każda straż, policja, służba czy władza wzięłaby stronę lokalesów, ,,świadków'' mieli w bród, a nam przypisano by jeszcze wyginięcie dinozaurów i gwałt zbiorowy popełniony na stadzie dzików w 1997 roku przez grupę pijanych emerytek z RPA.... ... że o ewentualności klasycznego linczu nie wspomnę.... W tej sytuacji manewr ,,szybkiego taktycznego wycofania się na z góry upatrzone pozycje celem wprowadzenia dezorientacji i obniżenia morale w szeregach wroga'' czyli mówiąc krótko: spie****nia przed nieprzewidywalnym tłumem muzułmanów, wydał nam się najwłaściwszy, choć nie bez ujmy na honorze. Trudno, woleliśmy być ,,winni'' daleko od nich, niż ,,winni'' wśród nich... |
...ależ ja nie ganię, a fakt stwierdzam czcigodny Sowizdrzale ;)
Choć jam GSiarz z kuframi, to mocno do Mnie przemawia to zdanie, które świadczy o posiadaniu JAJ na miejscu swym!!! Cytat:
|
W tej sytuacji lepiej być "żywym tchórzem niż martwym bohaterem", czekamy :D
|
13 Załącznik(ów)
Ano fakt faktem, nie da się ukryć. Nasz desant najprawdopodobniej zostawił takie właśnie wrażenie.
Czytam właśnie książkę W.Suworowa ,,Specnaz'' i wynika z niej, że desanty zazwyczaj nie kojarzą się dobrze lokalnym odbiorcom <sarkazm=ON> ;) Noc przespaliśmy dość nerwowo, w jednym namiocie, nasłuchując czy przypadkiem nie będzie miał ktoś do nas pretensji. Poranne pakowanie też odbywało się w nielekkim nastroju. Podobnie, jazda na zachód prześliczną SH34 nie dawała tej radości, co powinna. Powiem szczerze, że odetchnąłem z ulgą dopiero na skrzyżowaniu niedaleko Rreshen, gdzie na chwilkę trafiliśmy na asfalt i tradycyjną już siatkę dróg i dróżek, chrakterystyczną dla tych bardziej nizinnych obszarów Albanii. Teraz to już, kochani lokalesi, gdyby przyszło Wam do głowy ferować wyroki pod nieobecność pozwanych, ślijcie je na adres sowizdrzał@berdyczow.drz W pobliskim Burrel stanęliśmy na kawę i tankowanie. I tu DRZ-ka spłatała nam małego psikusa - nie chce kręcić rozrusznikiem. Cóż, rozbieramy, szukamy po drutach. Prąd jest, rozrusznik spięty na krótko hula aż miło, gdzieś przerywa. Jest, przekażnik, nietypowo umiejscowiony pod siodłem. Mamy szczęście, bo przy samej stacji jest mały warsztacik, z którego pan Albańczyk wychodzi.... z przekaźnikiem w ręku, uśmiecha się i mówi ,,fajf euro''. Moje zdziwienie na pewno wszystkich dookoła rozśmieszyło. No tak, jesteśmy przecież w najgościnniejszym kraju Europy, mimo wszystko :) Pan Albańczyk pokazuje na nasz przekaźnik i mówi ,,noł cyk-cyk'', pokazuje na swój i mówi ,,cyk-cyk''. Z kolei ja pokazuję na poplątane druty przekaźnika i zastanawiam się jak po albańsku jest ,,rozrusznik'', ,,akumulator'' i ,,masa''. Decyduję się na względnie uniwersalne ,,starter'' i ,,bateria'', co zostaje przyjęte ze zrozumieniem. Szybki montaż przeprowadzamy z Jackiem w cieniu stacji, a tymczasem Cleo staje na wysokości zadania i w na pobliskim trawniczku suszy nasze rzeczy. Humory powoli wracają, wyszukuję w Garminku ślad prowadzącego nas do miejscowości Klos, w kierunku niezwykle widokowej drogi SH54, która zaczyna się w Tiranie, a kończy gdzieś w górach... |
"....Niezła heca z tym pożarem, piorun trafił czy co ? ..." wszystko wskazuje na to, ze piecyk. A dokładniej metalowy nieizolowany/nieszczelny komin, który przez parę godzin najpierw wysuszył drewniano-słomiane poszycie dachu, a potem je zapalił.
A co do odwrotu - taka sytuacja jest zawsze niekomfortowa i pozostawia pewien niesmak, jak już Adam pisał. Ponieważ sumienia mieliśmy i nadal mamy w tej materii absolutnie czyste, w grę wchodziło tylko i wyłącznie nasze bezpieczeństwo. Gdybyśmy olali zgaśniecie światła, tej relacji prawdopodobnie by nie było. W takiej sytuacji, jeśli wiesz ze nic nie zawiniłeś, masz obowiązek najpierw ratować żonę (Cleo), potem kumpla, siebie i dobytek. W tej właśnie kolejności, a trzy pierwsze (a zwłaszcza kobietę która jest z tobą) za wszelką cenę. |
Cóż, pewnie jeszcze długo będziemy wracać we wspomnieniach do tego najbardziej zapalczywego i ognistego punktu
,,Laweciarstwa na Bałkanach''. Pytań też będziemy sobie stawiać wiele, o przyczyny, o skutki, o zachowanie ludzi tamtejszych i o naszą postawę... Tymczasem powróćmy do głównego wątku - jesteśmy w miejscowości Klos, na południe od Burrel, względnie wyciszeni po pożarze i z naprawionym przekaźnikiem w DRZ-ce. Zatankowani, z zapasem wody, wbijamy się w ścieżkę, która prowadzić ma nas do wypatrzonej na FAT - gdzieżby indziej: http://africatwin.com.pl/showpost.ph...9&postcount=34 - przecudownie położonej drogi SH54, wiodącej z Tirany do Bize. Cleo znowu się śmieje - powiedzmy szczerze, że robi to tak uroczo i cudownie, że przywodzi na myśl znany śmiech malarki, reżyserki, pisarki i badaczki kultury Gruzji (a przy okazji aktorki kabaretowej) Kasi Pakosińskiej. Trzeba tylko ją - Paulinę znaczy - delikatnie rozśmieszyć, a potem już idzie samo, śmiech, potem śmiech z samego śmiechu, itd. Jacek - może masz jakiś fajny fragment, który by to obrazował? Ten śmiech pojawia się także wtedy, gdy Cleo na swoim osiołku pokona jakiś szczególnie wymagający kawałek drogi (np. sypki kamienisty podjazd), co później Hans kwituje treściwym i rzeczowym: ,,Paulina - jeździsz jak facet'', ona znowuż promienieje jeszcze bardziej, i w ten sposób wracamy do niezłej formy psychicznej :D Droga z Klos wiedzie najpierw asfaltem, potem asfalcikiem, potem szutrem, aby za ostatnimi wioskami przemienić się w pas kamieni i kałuż. Nie poddajemy się, do biwaku zostało raptem półtorej godziny, a my pniemy się wciąż w górę i w górę. W tym czasie pokonujemy różnicę wysokości ponad 1200m, miejscami znów pierwsze biegi w motocyklach wyją, bo po prostu inaczej się nie da. Gdzieś po drodze jeszcze zakupy i kawa w miejscu, gdzie psy ogonami szczekają, znów zdziwienie lokalesów z powodu kobiety przy stole (odtąd zwanej Kobietą Enduro o Śmiechu Pakosy), wreszcie wioski Zall-Dajt, Besh, Zall Bastar, Bastar Muriz, z widokiem na przełęcz, za którą widać przedmieścia Tirany. Tak blisko, a jednocześnie tak niedostępnie. Jesteśmy zadowoleni z pokonanej drogi, chełpimy się nawet tym cokolwiek, ale ten stan nie trwa długo - ,,hiper-off-road'' ścieżką wjeżdża za nami..... busik Mercedes, spokojnie na jedyneczce toczący się przez te wszystkie ,,kamienie'' i ,,przeszkody''. Na pace, jak gdyby nigdy nic, z filozoficznym spokojem siedzą sobie pasażerowie w liczbie kilkunastu i przyglądają się turystom na motórach, którzy w jednej chwili poczuli się odarci z całej swojej adventurowo-offroadowej godności... :/ Taaaaa..... chyba jednak jesteśmy już zbyt zmęczeni na dziś. Z pewnym trudem znjadujemy miejsce na rozbicie namiotu, bo w takim terenie każdy w miarę poziomy i płaski metr powierzchni jest wykorzystany jako pólko uprawne lub ogródek. Wreszcie przy akceptacji napotkanego pasterza pozwalamy sobie na przekroczenie któregoś płotka i postawienia jednego namiotu na trawie tuż za nim. Piwo, chińskie zupki, zdjęcia, zmrok. Gnieciemy się w trójkę w jednym namiocie, na więcej nie ma miejsca. Jeszcze po jakimś czasie przychodzi właściciel terenu i nadziwić się nie może, że nie przyszliśmy do niego do domu przenocować. Nalega abyśmy spakowali cały biwak i przenieśli się do niego. Nie może zrozumieć, że pakowanie tego szpeju zdecydowanie nie jest nam na rękę, kiedy już leżymy w śpiworach. Doświadczenie poprzednich wypraw podpowiada nam, że bylibyśmy zobowiązani jeszcze do ok. 3-godzinnej konwersacji przy stole, w języku zwanym ,,szprechu w dechu, a reszta ręcami''. Jacek podejmuje się wyjaśnienia temu gościnnemu dobremu człowiekowi powodów naszej decyzji. Ja już nie mam na to siły, puch śpiwora grzeje, Cleo ziewa, usypiam.... |
:D
|
Bardzo Was przepraszam za znikniecie. Lecę to nadrabiać...
Dzień w którym dojechalismy do Fushe Lure był cudnie słoneczny, czasami trudny w pokonywaniu przeszkód a jednocześnie zaskakujacy nas oboje :D ( Osiołka i mnie ) że to się dało zrobić! I to jak łatwo! Najbardziej byłam zaskoczona z jak zaskakującą lekkością wyprowadzaliśmy się z jakżeż (po zastanowieniu) trudnych odcinków. O Matko! Szczęście i radość Chłopaki łapali spod mojego kasku :) Czułam jak Chochliki tanczą dopingując mnie do dalszej drogi :-)) A moi towarzysze, już bez mojego zdziwienia, zwracają się do mnie jak do faceta ( jak równy z równym, żeby nie było). TAK, TAK, TAK... DR-ka zostanie ze mną na dłużej!!! Ale do rzeczy... Szeregowy jedzie z bananem na twarzy i zgadza sie na wszystko. Padła propozycja podjechania do jeziorek po polodowcowych. Chłopaki z Wami zawsze i wszędzie! Kurde, zaczyna padać. To nic, jedziemy dalej. Pniemy się pod prąd spływającego strumienia drogą, pokonujemy kamyczki, kamienie, kamerdolce... Zmęczenie daje po sobie znać. Podjeżdzamy do pierwszych jeziorek, chwila odpoczynku. Ok. Wracamy na dół. W Fushe Lure zostajemy na noc. Ok., Jacek, Adam pisali, że gesthouse że obiadek, ciepły prysznic, rakija, leniuchowanie... Tak właśnie było. Zgasło światlo... Panowie poszli zobaczyć co sie stało, ja wyglądnęłam przez zamknięte okno... Mgła, znowu mgła, nic nie moge zobaczyć :Sarcastic: ! Podchodze do drzwi i nie zdążyłam przełożyć nogi za próg, kiedy po prostu zostałam wypchnieta przez Jacka... Palimy się! Wpadłam w panikę, nie mogłam nic zrobić, myślenie się wyłączyło... Ciągle powtarzałam co my zrobimy, dokumenty, kluczyki, ubrania. Rany Boskie Chłopaki w środku! JACEK! ADAM! Biadoliłam jak stara baba! Tak, popłakałam się! Chłopaki co po chwila wyrzucali wszystko co nasze na zewnątrz, a ja, o dziwo! starałam sie to zbierac na jedna kupę. Chłopaki, kluczyki, dokumenty są, a ja, o dziwo! zaczęłam sie śmiać jak szalona! Potem wyruszyliśmy w ciemna deszczową noc. Jak najdalej... Dla naszego bezpieczeństwa. Nawet teraz jak o tym piszę... muszę się na chwilę zatrzymać i powiedzieć. Tak, jesteśmy już w domu :-) Obiecuje, że jutro coś napiszę. |
No w końcu znalazłem chwilę co by Was poczytać w całości.Niezła jazda, nie mogłem sie oderwać.Pisać pisać proszę!
|
kategorie przejezdności dróg na balkanach:
1. osobówki 2. suv'y 3. terenówki/ motocykle enduro 4. ciezarówki terenowe / motocykle cross 5. ciężki sprzet gąsienicowy 6. 8 rumunów w osobowej - Dacii - koniecznie początku lat 80-tych, (względnie: 8 albanczyków w starym osobowym Mercedesie) Kategoria 6 ora (orze?) psychikę i depcze miłość własną. :) |
Dobre, samo życie :Thumbs_Up:
|
W kwestiach drogowych trochę nas "zachód" przymulił!
Wiadomo, że pkt 6 jest nagminnie stosowany i wszyscy jadący radośni, aż miło! Nikt się nie przejmuje oponami terenowymi, wagą pojazdu! Jest zapotrzebowanie, cel i paliwo - trzeba jechać... Pozdro Orzep p.s. Ci z kuframi, za trudną drogę uważają zamknięcie "pętliTheth"! Będąc w Albanii, kilku spotkanych Motocyklistów nam ją odradziło - mega ciężka! Rozmawiając podczas wieczornej biesiady z 14-17letnim Tubylcem, rzekł: -Eeee, tymi motocyklami to spokojnie, ja w tamtym roku skuterem jeździłem ps.psa. Jak myslę nad swoimi przygotowaniami do wyjazdu, jak czytam relację z "trudnych" terenów! To mam przed oczami foty z relacji Louisa do Bułgarii! Moto zawiezione na lawecie do celu, opony najlepsze-kostki, rogale i minimum bagażu! Ekipa pełna profeska walcząca ostro z przygodą...i co chwila mijanki z Amatorami!!! :D https://lh6.googleusercontent.com/-6...2520230249.jpg |
Orzep, po prostu lokalesi nie wiedza o tym ze sie nie da tam wjechac bez kostek i innych koniecznie potrzebnych gadzetow...
Cliff Young wygral wyscig bo nie wiedzial ze trzeba spac 8 godz na dobe |
Pięknie ...:)
Przede wszystkim teraz - po zagrożeniu z którego można się śmiać, ale wtedy ??? Ale to jest ten element który się potem wspomina, który sprawia, że wszystkie elementy podróżniczej przygody zapadają w pamięć :) Tak na długo :) pisać, pisać ... czytamy :) |
3 Załącznik(ów)
Nie tylko gej esem na kostkach można... takie o to sprzęty wyjechały z THETH. Wystarczy chęć szczera aby zrobić z beemwiu advenczera
|
13 Załącznik(ów)
Kolejny dzień, kolejny świt, pakowanie, kawa... Coś mi nie idzie, ani jedzenie, ani zwijanie biwaku. Nie lubię przyznawać się do słabości,
ale ciężko mi ją ukryć: skurcze żołądka, bladość, inne objawy. Cleo wydobywa z apteczki słynną nospę, a ja z góry przepraszam swoich towarzyszy za ewentualne spowalnianie jazdy tego dnia. Trudno, jechać trzeba. Początek drogi nie rozpieszcza nas zbytnio, jest to kontynuacja ,,hiper-off-road'' ścieżki, którą zaraz po nas wjechal Mercedes ;) http://africatwin.com.pl/showpost.ph...4&postcount=67 Na którejś koleinie Cleo łapie glebę, na szczęście niegroźną, potem, kiedy kamieniste podjazdy się kończą, jest nieco łatwiej. Ale ja i tak - już tylko retorycznie - pytam, czy to droga jest tak trudna, czy ja jestem tak słaby. Postanawiam tego dnia pić tylko colę i wodę, może trzeba było walnąć setkę dla dobicia bakcyla, no ale jazda mogła się potem okazać zbyt wesoła, a jej skutki - zbyt smutne. Ścieżka SH54 jest niesamowita! Biegnie trawersem dość stromego zbocza, wciąż we względnym poziomie i otwartym terenem, technicznie nie przedstawia, aż do Bize prawie żadnych trudności. Jedynie po minięciu zjazdu do Burimas i Elbasan zaczynają się lekkie górki. Dla mnie to dobrze, bo bakcyle mocno osłabiły moją wydolność. Turlamy się powoli, a moi towarzysze okazują sporą wyrozumiałość. Chłoniemy, zachwycamy się, liczymy niezliczone warianty ścieżek i odnóg prowadzących głębiej w góry, do jeszcze mniejszych wiosek, jeszcze bardziej kamienistymi szlakami, na zasadzie ,,może kiedyś''... Im bliżej Bize, tym bardziej - na tej wydawałoby się pamiętanej tylko przez pasterzy ścieżce - wzmaga się ruch. Terneówka jedna, druga, nawet jakaś ciężarówka z naczepą (?!?) Cie choroba, z naszej off-roadowej godności juz i tak niewiele zostało, ale jednak mogliby nam wspaniałomyślnie darować chociaż jej skromne resztki, niechby i ochłapy. Tymczasem ścieżka znów się wypłaszcza, zamienia w szeroką szutrostradę i wyskakujemy w całkiem niezłym tempie na sporą polanę pełną.... czołgów? pojazdów opancerzonych? O co tu chodzi? Wyskakują z nich żołnierze, wydają rozkazy, demontują broń (na szczęście nie repetują). Obok obóz wojskowy, hangary, warta, kamuflaż, w dali słychać liczne strzały, także z broni maszynowej (!) Rozdziawiam japę ze zdziwienia.... Hans - z radości, bo tematy wojskowe to jego żywioł. Cleo uśmiecha się promiennie i strzyże oczkami z jeszcze innego powodu ;) |
"...Cleo uśmiecha się promiennie i strzyże oczkami z jeszcze innego powodu"
Adamie, Może wyglądałam nieco inaczej, ale raczej z wrażenia tych wielkich pojazdów :D Tak naprawdę to Jacek i Ty, byliście moimi Wielkimi Bohaterami przez WIELKIE B :) |
Cytat:
No i ja Ci się wcale nie dziwię, bo znalezienie się jako jedyna Kobieta (Enduro O Śmiechu Pakosy) pośród dziesiątek młodych opalonych blondynów w mundurach, którzy siedzieli tam już ładnych parę tygodni, może być porównywalne dla mężczyzny chyba tylko do znalezienia się w szatni Playboya, gdzie kilkadziesiąt króliczków właśnie się przebiera do sesji zdjęciowej, po miesięcznym obozie przygotowującym :dizzy: :drif: -------------------------------------------------------- Ale kogo myśmy właściwie spotkali? Zgrupowanie wojskowe w Bize stanowił oddział brytyjskiej piechoty morskiej, Royal Marines Commando http://pl.wikipedia.org/wiki/Royal_Marines, w sile - tak na oko - kompanii albo nawet batalionu (pewnie i tak formacja miała swoją specjalną nazwę i strukturę, której raczej nie poznamy). Ze zdawkowych pogaduszek z wartownikami (w koszulkach i bez broni beztrosko wylegujących się na leżakach przy bramie obozu) dowiedzieliśmy się, że są tam od ok. miesiąca na czymś w rodzaju obozu treningowego. No tak - był to dokladnie okres zaognionej sytuacji w Syrii, a w Albanii teren ćwiczeń klimatem i ukształtowaniem jest podobny do bliskowschodniego, czyli łatwo było skojarzyć te fakty: aklimatyzacja i trening przed misją stabilizacyjną. Sęk jednak w tym, że dosłownie parę dni wcześniej ONZ podjęła rezolucję o nieinterweniowaniu w Syrii. Czemu więc marines nie zwijali się z Albanii, a NATO wciąż traciło olbrzymie środki na ich utrzymanie w gotowości bojowej, szkolenie, zapewnienie bezpieczeństwa, zaopatrzenia, ochrony kontrwywiadowczej, itp. ? Przecież taki - powiedzmy - batalion stacjonujący w obcym kraju nawet na terenie NATO to zaangażowanie wielkiej ilości ludzi ,,z cienia'' w zbieranie informacji, ochronę, badanie nastrojów, zapobieganie sabotażowi, co oczywiście kosztuje stokroć więcej, niż samo wysłanie żołnierzy na ,,wczasy'' ??? Odpowiedź przyszła parę tygodni później, już w Polsce: otóż znaleziona w Syrii broń chemiczna miała zostać zneutralizowana właśnie w Albanii. Niewykluczone, że napotkani marines mieli ochraniać tę operację, nie wiem jednak, czy tak rzeczywiście było... Hans fachowo ocenił umundurowanie ,,obozowiczów'' jako ,,najnowszy model'', gdyż albowiem sam chadzał w spodniach Armii Jej Królewskiej Mości, tyle że z demobilu zeszłorocznego :) W każdym razie po krótkiej gadce z wartą - interesowało nas głównie, czy możemy dalej jechać drogą w tym kierunku z którego słychać było strzały - pognaliśmy do najbliższego transportera opancerzonego, żeby sobie zrobić zdjęcie :) Fajna maszyna do górskiego ,,Ęduro'', do tego z przyczepką, także na gąsienicach i napędzaną olbrzymim wałem Cardano - Jacku, zarzuć proszę tu swoją fachową wiedzą, bo ja z tej dziedziny to tylko na spadochronach się troszkę znam. Wojacy bez problemów pozwolili nam ,,skamerować się'' na tych pojazdach, sami jednak w kadr się nie garnęli - co akurat jest zrozumiałe. Po krótkiej sesji zdjęciowej, wsiedliśmy na motocykle, a cały batalion marines odprowadzał dyndający spod kasku warkocz Cleo niezwykle tęsknymi i melancholijnymi spojrzeniami :o |
:lukacz: Dalej poproszę
|
Cytat:
od Hansa, żeby zakończyć wątek militarny ;) Hej, nowohuckie obżartuchy, proszę dźwigać brzuszyska po Świętach i ilustrować multimedialnie :bow: |
Cytat:
Pozdro Orzep |
"...ale od tamtej pory zmieniłeś krój i kolor piżamy, na piaskowo maskujący?..." - nie, ale w domu do Cleo mówię tylko po angielsku ....
Ale jakoś nie dziala...:mur: |
...bo to nie o MÓWIENIE chodzi zapewne! :p
Pozdro Orzep p.s. Natommiast powiedzieć możesz trybem rozkazującym, by siadła do kompa i odwaliła swoją szychtę w tej relacji!!! ;) ps.psa. Często tryb rozkazujący działa na Panie odpowiednio, bezwzględu na kolor piżamy! :D |
15 Załącznik(ów)
:D Tak jest! A łysinę przefarbował na blond :haha2: :haha2:
No ale Paulinie trzeba przyznać rozsądek i takt, który nakazał jej wybrać pewność, stałość, bezpieczeństwo i opiekę, zamiast chwilowej, acz złudnej i zdradnej, wyłącznie optycznej fascynacji chwilą. Z resztą, nasz wewnętrzny kontrwywiad przewidział możliwość nadziania się na zdradliwych i niestałych w uczuciach (także politycznych) angoli i na następnym odcinku dalismy sobie nawzajem odczuć, że możemy liczyć wyłącznie na siebie, a nie na jakichś Bondów-Srondów, taka ich mać.... synów Albionu. ----------------------------------------------------- Zaraz za Bize droga SH54 rozmywa się w górach. Niby da się kontynuować jazdę wzdłuż SH50, która skręca na północ i zakosami prowadzi do Kraste i Bulqize, ale my mieliśmy inne plany. Chcieliśmy połączyć się z piękną, około stukilometrową szutrostradą, która biegnie wzdłuż granicy Albanii i Macedonii i łączy miasta Librazhd i Shupenze. Konkretnie zamierzaliśmy wpaść na tę drogę w okolicach niewielkiej wioski, za to dość sporego posterunku granicznego o słowiańsko brzmiącej nazwie Steblevo (później dowiemy się, że większość mieszkańców tego rejonu Albanii jest dwujęzyczna i mówi także po macedońsku). Niestety, odcinek pomiędzy Bize i Steblevo nie był oznaczony jako ciągła droga na żadnych dostępnych mi mapach, więc na zdjęciach satelitarnych, wyklikałem ślad po czymś co mogło być drogą. Upewniłem się, że nie ma na nim zbyt dużych przeskoków wysokości, a teraz przyszła pora na weryfikację, czyli na przygodę. Względnie komfortowa nawierzchnia rozjeżdżona gąsienicami brytyjskich transporterów kończy się, a raczej zmienia w dwukoleinowy pas terenu, stosowny chyba tylko dla drwalskich ciągników. Ślady zrywki drewna nie ułatwiają nam jazdy... GPS pokazuje niby tylko 25km do Steblewa, ale w rzeczywistości, uwzględniając liczne zakosy i zakręty wychodzi ich blisko 50, prawie 3 godziny męczącej jazdy, niekiedy przeprawówki. Głębokie koleiny wypełnione są wodą, nie wiadomo jak głęboką, wolimy więc je omijać, co też nie jest proste. Odczuwamy zmęczenie, Cleo prosi o przerwę, za co jestem jej wdzięczny, bo po porannym paradoksie sraczki (jednocześnie i rzadko i często) nadal nie czuję się najlepiej. Jacek narzeka na stłuczone kolano. Prawdę mówiąc chyba pierwszy raz na tym wyjeździe, zamiast cieszyć się jazdą, odliczamy kilometry do końca odcinka, których - jak już mowiłem - nie ubywa zbyt szybko... W końcu Steblevo i osada Fushe Stude - droga wypłaszcza się, nawierzchnia łagodnieje, siodło daje wytchnąć wytłuczonym pośl.... policzkom. Należy nam się odpoczynek. Mała knajpka, a w niej - cóżby innego - pieczony kurczaczek, frytki, sałatka. Oj, łakomstwo i tylko łakomstwo nie pozwala mi odpuścić takich smakołyków. Trudno - nospa od Pauliny znów pomoże. Do tego jeszcze pozwalamy sobie na małe piffka, no bo podobno bardzo dobry rajder to i na trzeźwo pojedzie, ale myśmy nigdy nie twierdzili, że jeździmy bardzo dobrze ;) Wreszcie szutrostrada wiedzie nas na północ, w kierunku Shupenze. Dwie godziny niezapomnianej zabawy, latania bokiem i sesji zdjęciowych. W ostatniej wiosce robimy zakupy, z tej okazji zbiega się cała wieś, aż trudno manewrować motocyklem. Dalej już tylko szukamy miejsca na biwak. Pozornie jest to łatwe, \bo droga wije się wzdłuż rzeki, będącej jednocześnie granicą AL/MK. Raz nawet znajdujemy ładną polankę za niewielkim płotkiem, ale.... okazuje się, że ten płotek to niegdysiejsze zasieki graniczne, czyli że przekroczyliśmy nielegalnie granicę o jakieś 100m. Ouppsss, nie chcemy problemów. Grzecznie szukamy biwaku dalej, w końcu, już prawie po ciemku, znajdujemy ładne miejsce i nawet rzeczka jest. Wyjątkowo ciepła, bo sączy się zza tamy zbudowanej po stronie Macedonii, dzięki której wytworzyło się tam spore i bardzo nasłonecznione jezioro. Następnego ranka już tylko pakowanie, troszkę szutru i w okolicy miejscowości Debar (Dibar) przekaraczamy granicę z Macedonią. Kierunek Mavrovo - sztuczne jezioro zbudowane jakby na przełęczy (!!) przy pomocy dwóch wielkich tam i górujący nad nim piękny zespół połonin (Lazaropole, Galicnik), po których zupełnie legalnie można po prostu pojeździć. Skwapliwie więc kierujemy tam nasze osiołki :) |
11 Załącznik(ów)
Wyjazd na połoniny początkowo biegnie niezłą gruntówką przez las, aby w końcu wydostać się ponad ten
- powiedzmy - ,,górny regiel'' i trafić od razu na łąki pokryte wysoką trawą. Pośród tych łąk wyjeżdżone są całkiem wygodne dla enduraków drogi, błotnisto-kamieniste, które obwożą nas po wszystkich piękniejszych zakątkach tej enklawy. Nie da się uniknąć skojarzenia z naszymi Bieszczadami, choć kolory, wysokość i skalistość naszych gór sporo różnią się od tych macedońskich. Mijamy niekiedy pastwiska koni, bacówki, schroniska, amatorów 4x4, ale nie spieszy nam się. Z resztą - niech zdjęcia mówią za nas, bo nic nie jest w stanie lepiej opisać tamtych widoków. Asfaltem zjeżdżamy do Mavrova, później do Gostivaru. Pod wieczór tego dnia łapią nas drobne deszczyki, ale prognozy na dzień następny sa pozytywne. A to jest dla nas bardzo ważne, bo zamierzamy zsiąść z osiołków i.... wdrapać się zupełnie pieszo na najwyższy szczyt pasma Szar - Titov Vrv (2747 m npm.) (Wierch im. Josipa Broz-Tito, przywódcy komunistycznej partyzantki w drugowojennej Jugosławii). http://pl.wikipedia.org/wiki/Titov_Vrv W narciarskim kurorcie Popova Szapka położonym nad miastem Tetovo znajdujemy przytulny i niedrogi pensjonat ,,so wsiemi udobstwami'', tfu! z wszelkimi wygodami, coby się dobrze wyspać (przez wrodzoną delikatność nie dodam, że także i domyć). Nazajutrz czeka nas ponad 900m pieszego podejścia, w dodatku Paulina i Jacek będą próbowali pobić swój rekord wysokości :) |
hehe.. wspaniała laweciarska wyprawa... :D
aż miło poczytać i pooglądać.. :) gratulacje! :) |
Ale wypas. :bow::bow::bow:
Na mapach: Macedonia 1:200 000 oraz Albania 1:400 000 droga z Bize do Stebleve jest zaznaczona. Wprawdzie jako 16 kategoria odśnieżania ale istnieje. Jednak dla kogoś, kto nie czytał Waszej relacji może być niemiłą niespodzianką. :D Możesz proszę wrzucić dokładne położenie tej miejscówki przed Shupenze gdzie biwakowaliście przy tamie nad rzeczką? Nie żebym chciał podjechać i sprawdzić czy nie naśmieciliście ale w czerwcu lecimy w drugą stronę od Macedonii i planowałem nocleg gdzieś między Debar a granicą to tak sobie podjedziemy dalej na sprawdzone miejsce. Z góry dzięki. |
A dokładnie tu :) http://goo.gl/maps/DXuiq
Tylko nie rozbijajcię się zbyt blisko rzeczki, bo jej poziom - jak to pod tamą - się nieraz gwałtownie podnosi ;) |
Cytat:
|
|
Kolanem trafiłem w ścięte drzewo.
A jako ze napisane zostało, dokumentuję: http://i969.photobucket.com/albums/a...ps04db9530.jpg http://i969.photobucket.com/albums/a...ps968222ef.jpg http://i969.photobucket.com/albums/a...ps576a6181.jpg W sumie od jakoś tej chwili, noc nie przynosi już powrotu sił, mamy kumulacje. Podniesienie motocykla robi się problemem ; ) http://i969.photobucket.com/albums/a...pscfcd9dff.jpg Ciekawostka - koniom nie smakował cukier - chyba dostały go pierwszy raz w życiu. Koń nielubiący cukru wygląda tak: http://i969.photobucket.com/albums/a...ps54a8d3ec.jpg http://i969.photobucket.com/albums/a...ps772548c5.jpg http://i969.photobucket.com/albums/a...psda0fc5e4.jpg http://i969.photobucket.com/albums/a...ps2615be82.jpg http://i969.photobucket.com/albums/a...ps4efe1b52.jpg cedeen. |
30 Załącznik(ów)
Orzepowi
Jest wczesny poniedziałkowy poranek. Temperatura w nocy spadła - tu, na wysokości prawie 2000m npm. - do minus 2-3 stopni, o czym świadczy szron na siodłach motocykli. Nie możemy zostawić sprzętu ani bagażu w pensjonacie, bo poza sezonem właściciele zamykają go poza weekendami. Plan zatem jest taki: spakować się i jechać w stronę szczytu Titov Vrv najdalej jak się da, tam już poza cywilizowanymi terenami zostawić motki, przebrać się i z buta na szczyt. W ok. 30 min. dojeżdżamy do górnej stacji jednego z licznych wyciągów w tej okolicy, tam rozbijamy namiot, w którym lądują wszystkie ciuchy moto, zbroje, kaski i plastikowe buty. Namiot szczelnie zapinamy, szpilujemy i w polarkach oraz turystycznych butkach, z małymi plecaczkami, rozpoczynamy pieszą wędrówkę. Motki zostały na ok. 1900m npm., więc przed nami do pokonania co najmniej 800m deniwelacji, jeśli nie liczyć lokalnych minimów i maksimów :) Później zapis śladu z tego dnia pokaże nam ponad 1100m podejść i dziwnym trafem tyle samo zejść :P Z początku jest pochmurno, na szczęście nie pada, potem w miarę jak zdobywamy wysokość przez chmury przebija się słoneczko. Rosnąca wysokość zatyka nas dosłownie, a piękno gór - w przenośni. Kto z Was był na Tarnicy, Bukowym Berdzie, Połoninie Caryńskiej? Wyobraźcie sobie ten sam krajobraz, ale rozciągnięty do granic horyzontu i podniesiony o jakieś półtora kilometra. Pomnożcie długość Połoniny Wetlińskiej przez 20, a po bokach dodajcie kilkadziesiąt Małych i Wielkich Rawek. Tak właśnie wyglądają góry Szar. Połoniny, połoniny i połoniny. Gdy nie zostanie po mnie nic, Oprócz pożółkłej fotografii, Błękitem mnie powita świt W miejscu, co nie ma go na mapie. I kiedy sypną na mnie piach, Gdy mnie pokryją cztery deski, To pojdę tam gdzie wiedzie szlak - Na połoniny, na niebieskie. (M.Dutkiewicz) Ta i inne piosenki dźwięczą mi w uszach. Palce, które przez ten jeden dzień nie operują gazem i sprzęgłem, same składają się do nieistniejącego gryfu i strun. Tak dawno nie grałem, trudno jest wozić gitarę motocyklem po wertepach. Najwyżej nadrobię latem w Beskidzie Niskim, na razie wracam do nierzeczywistej rzeczywistości. Połoniny i połoniny. Tylko gdzieniegdzie skały, żleby i osypiska wskazują, że górotwór na tej wysokości twardo walczy o przetrwanie z nasłonecznieniem, dobowymi różnicami temperatur i wszelką inną erozją. Pokonujemy wielki polodowcowy kocioł przecięty głębokim korytem potoku. Teraz podejście na jedną z bocznych grani, którą Titov Vrv ,,wysyła'' w kierunku południowym, sam bedąc dla niej zwornikiem (http://pl.wikipedia.org/wiki/Zwornik_(geografia)). Mała lokalna kulminacja tej grani (ok. 2300m npm.) jest świetnym miejscem do wypoczynku i licznych foteczek. Później już tylko długi trawers potężnego zbocza (zimą to nieźle tu musi lawinami walić) i ostatnie podejście stromą grzędą, miejscami po niegroźnych skałach, do wieżyczki na samym szczycie. W sumie 3 godziny marszu - nieźle. W odpoczynku przeszkadza nam silny i bardzo zimny wiatr, ale deszczówki (!) ratują sprawę, czyli i tak jest pięknie. Cieszymy się zwycięstwem, gęby i gębusie mamy jak banany :) Od momentu wjechania w góry Szar, drugiego dnia podróży w Kosowie, minął właśnie tydzień, w trakcie którego zatoczyliśmy wielkie koło. Teraz jesteśmy w linii prostej zaledwie 10 km od biwaku w Brodzie, jakieś 20 km od miasta Prizren i raptem kilka od szczytu Scarpa, zdobytego motocyklem rok wcześniej. Wszystkie te jednak punkty znajdują się za pilnie strzeżoną granicą pomiędzy Maceodnią a Kosowem. Aby do nich wrócić, musimy skierować się na wschód, aż w okolice stolicy Macedonii, Skopje, i dopiero stamtąd kierować się na północ, do Belgradu. Jednak zanim to nastąpi, pocieszmy się jeszcze górami dzień lub dwa... |
18 Załącznik(ów)
Zejście z Titov Vrv jest względnie łatwe, słoneczne i niezwykle przyjemne. Jeszcze raz te same krajobrazy,
ten sam szlak, ale jednak jakoś łatwiej i tylko kolana trzeszczą z przeciążenia. Docieramy do motocykli i namiotu rozstawionego dla naszych motocyklowych bambetli. Wszystko w porządku, oblekamy się i w drogę. Utrata wysokości, zbyt szybka jak na nasze organizmy, daje o sobie znać; jakiś kilometr niżej odczuwamy potworne zmęczenie, które przeszkadza nam bezpiecznie prowadzić motki. Mamy jednak na to sposób - dobry obiadek w restauracji (ponoć albańskiej, ale jednak w Macedonii - niezbadane są wyroki...), po którym po prostu chce się nam jechać dalej. Wyjeżdżamy szybciutko poza Tetovo, robimy zakupy i na znalezionym naprędce pastwisku rozbijamy namioty. Sen przychodzi bardzo szybko... Następny dzień upływa nam już w atmosferze powrotu - bez napinki, ale jednak. Wiemy, że musimy kierować się na Skopje, ale jest szansa jeszcze - przed zjazdem na asfalty - ogarnąć jedną czy dwie górskie ścieżki. A tych akurat w Macedonii nie brakuje. Z nisko położonego Tetowa kierujemy się na południowy wschód (wioski Chelopek, Meltino, Blatse...) aby znów wspiąć się na wysokości conajmniej bieszczadzkie i pokosztować uroków tamtejszych gór, w pobliżu jeziora Kozjak (sam diabeł wie, czy naturalnego, czy stworzonego ludzką ręką). Tak czy inaczej, akurat ten dzień jest zdecydowanie najcieplejszy na całym wyjeździe. Brak wiatru, słońce praży niemiłosiernie, do tego zjeżdżamy w bardzo głęboką dolinę, w której nagrzane powietrze zdaje się stać i może tylko trochę drga z gorąca. Za to drogi są wymarzone na adventure; suchy sypki szuter, o różnych stopniach nachylenia i różnej wielkości tłuczywa, od małych drobinek żwirku, aż po uczciwe kamory kilokunastocentymetrowej ,,średnicy''. Jazda jest wymagająca, ale nie ponad siły, co oczywiście równa się WIELKA PRZYJEMNOŚĆ. W trakcie przejazdu przez most na Kozjak Lake nie sposób oprzeć się pokusie kąpieli - zatrzymujemy się na stromym brzegu, a przeskok w stroje kąpielowe zajmuje nam minutę. OOOOO!!!! jak dobrze zmyć z siebie te wszystkie naleciałości ostatnich dni!! Przy okazji organizmy się schłodzą.... Przed nam kolejna szutrostrada, która przechodzi w trudną górską drogę. Na różnice wysokości przestaliśmy już zwracać uwagę. Dalej wioska Breznica, w której próbujemy znaleźć sklep z coca-colą. O naiwni, tutaj nawet dobrej wody do picia się nie da nabrać, a co dopiero kupić. Napotkany przypadkiem leśniczy, zapytany o dalszą drogę informuje nas jasno i rzeczowo: ,,tam rampa'' (szlaban znaczy). Czyli nie wolno jechać. Trudno. A swoją drogą co za piękny i prosty kraj, ta Macedonia. Tam gdzie nie wolno wjeżdżać pojazdem silnikowym, tam jest to wyraźnie oznaczone. Jeśli gdzieś szlabanu nie ma, nawet w parku narodowym, znaczy się wjeżdżać wolno. Proste? Proste! Okazuje się że można zwyczajnie napisać na znakach i tablicach ludziom, co im wolno, a za co mogą spodziewać się kary, a nie czyhać w krzakach z bronią, pałą i upajać się n-tym paragrafem m-tej ustawy... niniejszym wszystkim polskim leśnikom, ekozjebom i samozwańczym kontrolerom z (na szczęście już byłej) Straży Ochrony Przyrody, dedykuję powyższy akapit Zjazd do wioski Bielitsa (Bielica) to już czysta przyjemność. Wracamy na szutrostradę biegnącą wzdłuż wschodniego brzegu jeziora Kozjak i pospieszani przez zbliżający się zmrok pędzimy w stronę Skopje. Po drodze jeszcze spotykają nas atrakcje - jednokierunkowa droga przez góry, którą cieć otwiera raz na dwie godziny i lokalny ,,szlak tysiąca zakrętów''. Dalej zjazd w długą i stopniowo rozszerzającą się dolinę, u wylotu której leży Skopje. Zatrzymujemy się na zakupy i biwak w pierwszej lepszej wiosce. Namioty rozkładamy już po ciemku, piffko, chwila pogawędki, zasypiamy... |
przepraszam najmocniej ale ciag dalszy bedzie jak wrocimy z Bieszczad, tzn w poniedzialek
pozdr |
Cytat:
Zakochałem się w połoninach, w tych bieszczadzkich pannach dwóch, Zakochałem się w połoninach, dla nich chcę powrócić tu https://myspace.com/andrzejstarzec/m...64581-71835603 |
Właśnie wróciliśmy z Bieszczad (Komańcza, Łupków, Przełęcz Łupkowska, Balnica, Przełęcz nad Roztokami, Małe Jasło, Przełęcz Żebrak, Łupków Stary, z plecakami i namiotem, tak, to se je to)
Te dwa dni, mocno wryły się w pamięć: - pierwszy bo kocham góry - drugi - bo mi sie - nie wiedzieć czemu - dłużyło. Podjazd dokonany (to była pierwsza i - jedyna noc pod dachem) - http://i969.photobucket.com/albums/a...psea412801.jpg - motki zaparkowane. Idziemy. Jak to zostało dobrze napisane, w sumie takie bieszczadzkie połoniny, tylko dziesiątki razy większe, skaliste i wyższe niż Gerlach. http://i969.photobucket.com/albums/a...psd91e94a1.jpg http://i969.photobucket.com/albums/a...pscddf9587.jpg Pod chmurami jest tak: a nad tak: oraz tak: http://i969.photobucket.com/albums/a...ps3cdb8b61.jpg http://i969.photobucket.com/albums/a...ps6e192dcc.jpg Wejście na Titova, było super, choć na ostatnich 200m przewyższenia dawał się już z lekka odczuć spadek ilości tlenu w powietrzu. Za to widoki z nad chmur, granatowe niebo i ogrom gór, to coś, czego się nie zapomina. http://i969.photobucket.com/albums/a...psf7b619bb.jpg http://i969.photobucket.com/albums/a...psa2f8ff63.jpg Nocleg dopadł nas wyplutych - za to pełnych dobrych wrażeń - na poletku przemiłego pana rolnika. http://i969.photobucket.com/albums/a...ps77058fda.jpg Higiena jamy ustnej to podstawa udanego związku: http://i969.photobucket.com/albums/a...psfeceb03e.jpg :) A rano: http://i969.photobucket.com/albums/a...ps2424983d.jpg http://i969.photobucket.com/albums/a...ps92e1d20c.jpg http://i969.photobucket.com/albums/a...psdc36b79e.jpg http://i969.photobucket.com/albums/a...ps4dedb7ef.jpg http://i969.photobucket.com/albums/a...psd20a5ba3.jpg http://i969.photobucket.com/albums/a...ps843e8c7c.jpg http://i969.photobucket.com/albums/a...ps09e79ee4.jpg http://i969.photobucket.com/albums/a...ps110ed303.jpg http://i969.photobucket.com/albums/a...ps045041d4.jpg http://i969.photobucket.com/albums/a...ps570995d4.jpg http://i969.photobucket.com/albums/a...ps510a5a10.jpg Kocham to: http://i969.photobucket.com/albums/a...ps0e09fa33.jpg http://i969.photobucket.com/albums/a...ps51cbcd98.jpg http://i969.photobucket.com/albums/a...ps1e5ba585.jpg A w następnym odcinku - powrót i premiera filmu. |
Czytam i się mi podoba :)
|
3 Załącznik(ów)
I w końcu powrót. Z okolic Skopje do Belgradu mamy prawie 500km do przejechania. Trasa jest dość
prosta i całkiem całkiem widokowa, ale to jednak już powrót. Macedonia, granica z Kosowem, na której spotykamy polskich żołnierzy (dzięki nim przejeżdżamy bez żadnej kolejki czy kontroli), szybki przelot na północ tej byłej serbskiej autonomicznej prowincji, mijamy Kosowską Mitrowicę i wjeżdzamy do północnej części (teoretycznie już) Kosowa, ale tak naprawdę nadal zamieszkaną przez sceptycznie (to bardzo delikatne słowo) nastawioną do ,,neue ordnung'' ludność, oczywiście głównie Serbów. W czym ten sceptycyzm się objawia? Ano, głównie w tym, że na samochodwych rejestracjach widnieje wciąż SRB, zamiast RKS (Republika KoSowo). Niektóre auta jeżdżą w ogóle bez rejestracji - domyślamy się, że to te, którym zdjęto na siłę numery serbskie, a kosowskich właściciele przyjąć nie chcieli... Oprócz tego na domach serbskie flagi, napisy na sklepach głównie cyrilicą, a jedyne łacińskie litery które widzimy, układają się w napis ,,KOSOVO JE SRBJA!'' Smutne, ale cytując któryś polski film - ,,sami jesteście sobie winni''. Granica z Serbią, tą właściwą, to już niemalże tylko formalność. Jedynie kosowska pograniczniczka mówi nam, aby pokazać w następnej budce (czyli Serbom) dowód zamiast paszportu. Dlaczego? Do końca nie orientujemy się, ale... to działa. Chyba mamy w paszportach wbite coś (albo nie mamy wbite), co nie pozwoli nam legalnie wjechać do Serbii. Co rok się to zmienia, ciężko się połapać, jednak granicę przekraczamy bez problemów. Odtąd już tylko nudna dojazdówka do Belgradu, bo do auta i lawety pozostaje nadal prawie 300 km. Cholera, jak ja nie lubię takich dni - wszyscy zmęczeni, fajny wyjazd się kończy, trzeba być na czas w określonym miejscu, więc końcówkę trasy jedzie sie już nocą, zimno i niebezpiecznie. W końcu jednak Belgrad i pakowanie motków. Jak dobrze, że tych 800km do Polski nie musimy robić w siodłach nudną płaską autostradą, po ciemku i w deszczu. Laweciarstwo jednak ma swoje zalety, a i adwenczer nie poczuł się nijak tym zamordowany :) Budapeszt, Słowacja, granica w Cieszynie, Chorzów, potem SMS z Krakowa, że trzon ekipy też już dotarł bez kłopotu na miejsce. Nie lubię pożegnań, ani podsumowań, z resztą ta przygoda nie zakończyła się jeszcze. Wzruszeń też nie lubię, ale po ilości czasu, którą poświęcamy na spisywanie wspomnień łatwo jest wywnioskować, jak wiele ten wyjazd miał ciepłych i słonecznych momentów :) Za najlepszy komentarz do całości niech posłuży film zmontowany przez Jacka. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:46. |
Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.