Africa Twin Forum - POLAND

Africa Twin Forum - POLAND (http://africatwin.com.pl/index.php)
-   Trochę dalej (http://africatwin.com.pl/forumdisplay.php?f=76)
-   -   Rock, sand & heat, czyli babska wyprawa na Dziki Zachód [Sierpień 2011] (http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=10065)

jagna 02.08.2011 22:14

1 Załącznik(ów)
Dzień wyjazdu zbliża się wielkimi krokami. Czyli trzeba do 4 sierpnia pokończyć wszystkie zamówione roboty i przygotować pracownikom wytyczne na 3 tygodnie. I liczyć, że firma jakoś to przetrwa. Czyli zamiast 10 godzin dziennie pracuję 15…
Do tego co 2-3 godziny wymieniamy maile Zielona Góra – Poznań (dobrze chociaż, że 1/3 ekipy wróciła ze Szkocji).
- a gdzie śpimy?
- jak dojechać na lotnisko, samochodu nie zostawię przecież w Berlinie, jak wracam do Poznania!
- jak zepsuje się auto w drodze na lotnisko, to co?
- zrobić rezerwację na auto w Vegas, czy liczyć, że coś się znajdzie?
- a jak urzędnik emigracyjny spyta się o rezerwacje hotelu?
- czy da się we trzy przenocować na pustyni w samochodzie?
- itp., itd., czyli trzy kobiety wybierają się za ocean… :dizzy:

Podróże motocyklowe po Hiszpanii czy Grecji jawią się przy tym jako prościzna…

Wszystko bije na głowę informacja meteo: średnia temperatura w Arizonie to ponad 40 stopni. Ja jestem bardzo ciepłolubna, ale to będzie chyba szczęście w nadmiarze…
Załącznik 22996

No i znalazłam jeszcze jedno „must see” : Bonneville Salt Flats. I ja tam będę bez dwóch kółek!!! :mur:

Informacja dnia: planowany strajk kontrolerów lotu na 24 h przed naszym wylotem... Ale będzie burdel na lotnisku...

Dunia 02.08.2011 22:57

Cytat:

Napisał jagna (Post 190291)
a jak urzędnik emigracyjny spyta się o rezerwacje hotelu?

W deklaracji celnej rozdawanej przez stewardesy w samolocie wpisuujesz nazwę hotelu-najczesciej tam gdzie zatrzymujesz sie na pierwszą noc...z moich doświadczeń emigracyjni ne są zbyt dociekliwi zwłaszcza jesli powiecie ze cel podroży jest biznesowy ( jak zrozumiałam jakaś konferencja)...miłych lotów

fassi 05.08.2011 18:36

Trzy Wild Wild Women po wizycie w Berlinie ;) , dotknely bezpiecznie hamerykanskiej ziemii. Czyli dziki zachod czas zaczac...

jagna 07.08.2011 08:08

1 Załącznik(ów)
No to jesteśmy w USA...
Ale od początku ;)
Dzień 1. (a właściwie 1,5)
O szóstej rano budzimy się w Berlinie (uniżenie dziękujemy Fazikowi za dzielne zniesienie 3 zestresowanych kobiet szalejących między łazienką a pokojem), szybkie śniadanko i przejazd na lotnisko.
Na szczęście kontrolerzy lotu odwołali swój planowany strajk i samolot wylatuje o czasie.
Miałyśmy nadzieję na porządny wielki samolot, ale nic z tego, lecimy starym poczciwym Boeingiem 757. Lot trwa 9 godzin, po drodze nic nie widać oprócz chmur. I kawałka Islandii. Na osłodę mamy przemiłego stewarda, który przynosi nam przekąski z klasy biznes, a na koniec wręcza po firmowej kosmetyczce Continentala. Dolatujemy do Nowego Jorku, mamy 2,5 godziny na przesiadkę i stojąc w kolejce do Immigration Office zastanawiamy się, czy zdążymy na lot. A musimy jeszcze (nie wiedzieć dlaczego) odebrać i nadać raz jeszcze bagaże. Lekki sprint i siedzimy w kolejnym Boeingu. Po pięciu godzinach (niestety stewardów nie było) dolatujemy do Las Vegas. Lotnisko-gigant. Do odbiór bagażu dowozi kolejka, do "Rental Car Center" specjalny bus. Odbieramy zamówione auto (Dodge) od pana z umalowanymi oczami i warkoczem, dopłacamy za nawigację, bo moje dopiero co wgrane Igo odmówiło właśnie współpracy.
Wychodząc z lotniska na dwór mam wrażenie, jakby ktoś walnął mnie gorącą patelnią. Bardzo gorącą. Ponieważ obok stoi autobus, odruchowo szukam, skąd wieje tak gorące powietrze, może z silnika? O naiwności... Powietrze po prostu jest tak gorące!
Dojeżdżamy do hotelu i padamy. Po "tutejszemu" jest 20, robi się powoli ciemno. Trzeba by chociaż rzucić okiem na słynne kasyna. Szybki prysznic i wychodzimy do piekarnika. Jest koło 40-42 stopni i od ziemi (a raczej asfaltu i batonu) bije żar. Robimy 2godzinną rundkę po kasynach. Kicz buje po oczach, dla każdego coś miłego. Tu rzymskie kolumny, tu wieża Eiffla. I wszędzie ruchome schody i chodniki, żeby się w tym upale nie zmęczyć. O północy padamy na łóżko. Mamy za sobą 26 godzin bez snu... Po pół godziny sięgam po stopery, żeby zagłuszyć warczącą klimę i w końcu zasypiam.

lena 07.08.2011 17:20

To dopiero początek - odeśpicie i będzie ok. Trzymam kciuki i życzę wielkiej (jak wszystko w USA:)) przygody!

matjas 08.08.2011 08:24

pięknie Jagna !!!

kolejna rzecz po którą warto tu wracać!

matjas

Rychu72 09.08.2011 14:20

Goooooo on!!!!!
Czekamy na cd.

jagna 12.08.2011 08:25

2 Załącznik(ów)
Dzień 2<O:p</O:p
O dziwo budzę się normalnie w tutejszym czasie. Szybkie odsłonięcie kotar w oknie i równie szybkie zasunięcie. Piekarnika ciąg dalszy…<O:p</O:p
Doprowadzamy się do stanu używalności i idziemy na typowe amerykańskie śniadanko, czyli omlety i naleśniki z syropem klonowym. W planie mamy dojechać do Utah (jakieś 400 km) i coś po drodze zwiedzić. Mamy mały problem z upchnięciem się do bagażnika, ale na szczęście pół kanapy z tyłu jest wolne. Zrobiła się już 12 i jest co najmniej 38 stopni… Czas najwyższy opuścić miasto kasyn.<O:p</O:p
Pierwszy punkt - tama Hoovera, zbudowana w latach 30. XX w. Robi dość duże wrażenie. Ilość zwiedzających też robi duże wrażenie… Patrzymy sobie na jeziorko, przejeżdżamy i przechodzimy przez tamę. Można jeszcze wejść na most, który zbudowano wysoko nad tamą, ale jak patrzymy na stromą ścieżkę, która nań prowadzi to sobie opuszczamy.
Załącznik 23328
<O:p</O:p
Tama znajduje się na granicy dwóch stanów: Nevady i Arizony (nie zauważmy zresztą, że trzeba znów przestawiać zegarki, co spowoduje później malutkie problemy), my musimy jeszcze znaleźć się w Utah. Nie chcemy jechać highwayem, wybieramy drogę wzdłuż jeziora Mead.
Załącznik 23329
Droga płatna, bo przez park narodowy, ale się opłaca. Widoki obłędne. Trochę na początku się wahamy, bo droga zaznaczona na mapie jako najgorszej kategorii (ciut przez szutrem). Oczywiście asfalt był lepszy niż w Polsce na drodze ekspresowej ;) Podziwiamy widoki, zatrzymujemy się średnio co 500 m i wychodzimy do piekarnika robić zdjęcia. Trochę to zajmuje czasu, GPS pokazuje, że do Panguitch, gdzie czeka na nas pokój w motelu dojedziemy na 22. Postanawiamy nieco przyśpieszyć, wjeżdżamy na autostradę i mkniemy z oszałamiającą prędkością 75 mph. Auto mamy oczywiście z automatem, Gośka jest do tego przyzwyczajona, reszta nie bardzo.<O:p</O:p
Pod wieczór musimy jeszcze zatankować, co też nie okazuje się za proste. Jak ostatnie sieroty nie umiemy odkręcić korka wlewu, a później uruchomić pistoletu. Ale w końcu, metodą prób i błędów ;) Do tego stacje działają na zasadzie prepaid. Czyżby kradli? Nie wiemy ile wlać, bo nie wiemy ile pali, ile mieści zbiornik i oczywiście wszystko w galonach i milach. Strzelamy za 40 $ i okazuje się, że trafiamy dokładnie. To lubię: 1 litr benzyny = 3 zł.<O:p</O:p
Po ciemku dojeżdżamy do malutkiego Panguitch. Miasteczko jak z amerykańskich filmów rozgrywających się na prowincji. I motel też taki. <O:p</O:p
I znów padamy na twarz ze zmęczenia, a plany na kolejny dzień ambitne ;) Usiłujemy w końcu zwiedzić ponad 10 parków narodowych i stanowych w tydzień.

Nici z codziennego pisania, bo na amerykańskiej prowincji internet jednak nie jest standardem, zasięg komórek zresztą też... A poza tym za dobrze się bawiny wieczorami :D<O:p</O:p

jagna 12.08.2011 18:09

4 Załącznik(ów)
<O:p</O:pDzień 3<O:p</O:p
Rano budzą mnie motocykle (a w zasadzie Harleye) mknące drogą stanową nr 89. Obrót na drugi bok i jeszcze trochę snu. Mamy w końcu niedzielę ;) Udajemy się na śniadanko do jedynej czynnej knajpy. Społeczeństwo totalnie inne niż w LV. Brak ciemnych karnacji, stukają ostrogi w kowbojkach, kapelusze na głowach. Kolejne omlety i naleśniki za nami. I znów zdziwienie, że ktoś zamawia gorącą herbatę. Ale tutejsza kawa…hmmm… nad barem wisi napis: “Our coffee is so good that even we trink it” . Poza tym zaczynamy marzyć o kanapkach I warzywach…<O:p</O:p
Pakujemy się do bialutkiego (jeszcze) Dodge’a I ruszamy do Zion National Park. Jesteśmy na Colorado Plateau, zbudowanego głównie z jurajskich piaskowców. Każda najmniejsza rzeczka tworzy tutaj kaniony, erodując skały. W każdym parku odsłaniają się inne warstwy, każda jedna bardziej interesująca dla nas;). Z okazji niedzieli park nieco zatłoczony, ale głównie na drogach i parkingach. Zostawiamy auto i idziemy na krótki spacerek w góry. Pod górę… Chodzenie pod górę przy 38 stopniach nie jest zbyt przyjemne, ale widoki rekompensują wszystko. Co kilkaset metrów spotykamy jakieś dziwne stworki przypominające mini wiewiórki, ale z pręgami na grzbiecie oraz mnóstwo jaszczurek. Wszystko inne śpi w cieniu…
<O:pZałącznik 23339</O:p
<O:pPo wdrapaniu się na koniec ścieżki mamy widok na kanion od góry:</O:p
<O:pZałącznik 23340</O:p
A potem jedziemy dalej i jesteśmy na dnie kanionu:
Załącznik 23341
Stwierdzamy, że dziś jest dzień polski, bo co rusz spotkamy rodaków. Czasem jest to bardzo miłe (pozdrawiamy panią Basię M.). Kupując książki w Visitor Center dostajemy 20% rabatu na piękne oczy.<O:p</O:p
W ogóle po raz n-ty stwierdzamy , że podróżowanie w wersji „3 kobiety” jest baaardzo praktyczne ;) I wszyscy chcą nam robić zdjęcia...
<O:pZałącznik 23338</O:p<O:p</O:p
Cześć Zion National Park jest zamknięta dla samochodów, ale jeżdżą darmowe busy, zatrzymują się przy każdej większej atrakcji. Wybieramy (cały czas musimy wybierać…) spacer kanionem w górę rzeki (ale do połowy, bo dalej trzeba przechodzić przez rzekę, a wody po pas) oraz do jeziorek, które jednak w sierpniu są prawie całkiem wyschnięte. Wszędzie otaczają nas skały wysokie na kilkaset metrów. Ciągle marzę o motocyklu…
Spędzamy w Zion cały dzień, do zachodu słońca, ale można by chyba z tydzień.
Wracamy do naszego amerykańskiego motelu, gdzie okazuje się, że mama właścicielki urodzona w Częstochowie. Jakoś nie skutkuje to rabatem, zresztą nocleg i tak taniutki ;)
Panguitch strasznie ciche i spokojne, bo jest to typowe miasteczko mormonów. A w Zion widziałyśmy takie fajne rodzinki ubrane jak z XIX wieku, głupio jednak było pstrykać fotki...

jagna 15.08.2011 04:48

14 Załącznik(ów)
Hmm. Fajniej się pisało, jak się widziało że ktoś to czyta ;)
Ale niech tam...

Dzien 4<O:p</O:p
Dzis mamy zaplanowany Bryce Canyon National Park, jedno z dwoch „must see” w Utah. Zeby oszczedzic nieco czasu, wyjezdzamy bez sniadania (ale harleyowcy z pokoju obok i tak sa pierwsi) i ruszamy. Po drodze przejezdzamy jeszcze przez Red Canyon, ktory w porannym swietle wyglada oblednie. Czerwone piaskowce w sloncu....:drif:
<O:p</O:pZałącznik 23352
Załącznik 23353
Zatrzymujemy sie na sniadanko w lokalnej knajpce. Nasze zoladki mowia „glosne nie” dla omletow, bekonow, kielbasek i innych ociekających tłuszczem potraw z samego rana. Chleba brak, platki z mlekiem to tylko na filmach. Co by tu zjesc, zeby nie lezalo na zoladku przez pol dnia? Droga zmudnych negocjacji z kelnerem dostajemy tosty z dzemem oraz jajka sadzone. Goska uprosila „some vegetable” i dostała cztery plasterki pomidora. Dana przekonuje sie za to do bekonu. Co nam się bardzo podoba, to bezplatne dolewanie napojow do oporu. Moze troche marudze, ale naprawde amerykanska (albo raczej prowincjonalnie amerykanska) dieta mi nie podeszla...

Ale sama knajpa - polecam!
<O:p</O:pZałącznik 23354
Na powyższym zdjęciu widać, jak małym samochodem jeździłyśmy... Oczywiście jak na amerykańskie warunki
Docieramy do Bryce, kolejne 25$ za wjazd, zostawiamy naszego coraz mniej białego Dodge’a Caliber na parkingu i ladujemy sie w bezplatny autobus objezdzajacy park. Bryce oferuje glownie widoki z gory na kanion. Jedziemy na ostatni przystanek i wracamy na pieszo. Nie dajemy sie juz zwiesc ostrzeżeniom jakie to hiking jest niebezpieczne i wymagające i idziemy w sandalkach (a niektore w sukienkach) . Glowne szlaki przypominaja nawierzchnia chodnik, dosc czesto sa wybetonowane. Widoki znow zapieraja dech, zaczynamy sie do tego przyzwyczajac ;) Wystepuje tu forma skalna zwana hoodoo, to taki slup skalny czy ostaniec z piaskowca. Wystepuje z reguly stadami i przypomina wtedy organy. Jestesmy dosc wysoko (cos kolo 9000 stop) i jest nieco chlodniej, czyli okolo 35 stopni. A czasem zdarza sie kawalek sciezki w cieniu nawet...
<O:p</O:pZałącznik 23356
Załącznik 23357
Dziwi mnie kompletny brak barierek, a mozna bez problemu spasc 1000 m w dol. Jakoś to trochę kłóci mi się z opowieściami, jak to w USA można się o wszystko skarżyć. A o niezabezpieczone szlaki nie?<O:p></O:p>
Zatrzymujemy się mniej więcej co 100 m na kolejne „geologiczne” czyli skalne fotki. Ciekawe, czy ktoś zdoła to kiedyś obejrzeć….<O:p</O:p
Załącznik 23358

Załącznik 23359
Załącznik 23360
Załącznik 23361
a to powyżej to właśnie hoodoos

Załącznik 23362
Po 2-3 godzinach na szlaku i kolejnych (prawie) oparzeniach słonecznych lądujemy w schronisku na kawie, która kończy się regularnym obiadem. Gosia probuje łosiny (czyli mięsa z łosia) ale zachwycona nie jest. Ja za to dostaję tak zimny sorbet, że łyżeczka przymarza mi do języka ;)<O:p</O:p
Wracamy do auta, które jak zwykle po postoju w słońcu (cienia brak, słońce w zasadzie świeci w pionie) przypomina piekarnik. Ciekawe, że amerykanie nie wpadli na pomysł zadaszeń parkingów, jakie można spotkać np. na południu Europy…<O:p</O:p
Punkt drugi na dziś „Kodachrome State Park” . Dziwna nazwa parku pochodzi (może starsi pamiętają) od kliszy marki Kodak, która była tu testowana w latach 30. A jest na czym testować! Przyznam od razu, że skusił mnie opis w przewodniku : w wolnym tłumaczeniu „fallusopodobne formy skalne”. Park jest mały, trochę z boku, no i stanowy, a nie narodowy. Czyli tanio i bezludnie. I dokładnie 67 fallusów ;) Niestety wszystkich na zdęciach nie mam…<O:p</O:p
Załącznik 23363
Załącznik 23364
Załącznik 23365
Załącznik 23366
I widzę po raz pierwszy prawdziwego kowboja w pracy, tzn. zaganiającego bydło

Wracamy nieco wcześniej do Panguitch, bo jutro rano chcemy ruszyć skoro świt i trzeba się jeszcze dziś spakować.
Zasypiam z pięknymi obrazami z Kodachrome State Park przed oczami:D


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:09.

Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.