Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26.02.2012, 15:57   #31
raf
 
raf's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Za zielonymi górami, za lasami
Posty: 1,135
Motocykl: czarny, pomarańczowe ladaco
raf jest na dystyngowanej drodze
Online: 7 miesiące 6 dni 20 godz 49 min 54 s
Domyślnie

Dalej proszę
raf jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 26.02.2012, 19:55   #32
jagna
 
jagna's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
jagna jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 17 godz 7 min 34 s
Domyślnie

Dzień 3 (8 luty)

Nad ranem jest tak na oko +3°C. Nie ma rady, trzeba jakoś przetrząść się z zimna z godzinkę i wstać:



Krzychu postanawia ogrzać się (jak połowa Chilijczyków z kempingu) w termach, my chowamy się w aucie i szczękamy zębami , potem zjeżdżamy w dół na śniadanko w słońcu:



Zaczynamy niniejszym serię kilkunastu śniadań z tuńczykiem w roli głównej i najczęściej jedynej . Nie wiadomo dlaczego, ale tuna to jedyna rzecz, jaką w Chile można znaleźć w puszce. A wwożenie jedzenia do Chile jest surowo zabronione. Widzieliśmy, jak na lotnisku facet płacił mandat 200$ za 1 (słownie: jedną) pomarańczę!

Na śniadaniu mamy gościa:




Wracamy tą samą drogą do Santiago:




Na przedmieściach małe zakupy (=puszki tuńczyka i owoce). W sklepie widzimy takie dziwne coś:
IMG_0597.jpg

nawet w Polsce produkowane, pod Nowym Tomyślem…

Off topic: Zastanawiamy się, czy chilijska flora bakteryjna bardzo odbiega od naszej, tzn. czy koniecznie trzeba myć owoce (niestety mimo wieloletnich starań, nikomu nie udało się wpoić mi tego zwyczaju) i pić butelkowaną wodę. Opinie są podzielone. Działania też więc dzielimy: Krzychu myje brzoskwinie (dla czystości sumienia chyba), ja nie. Zjadam ze skórką i chilijską florą bakteryjną. I konserwantami zapewne…

Dalsza część dnia upływa nam na przelocie do La Sereny. Bierzemy Santiago nieco bokiem i ruszamy na północ. Przez San Felipe przebijamy się do Cabildo. Na mapach droga zaznaczona jako szuter, na GPSie jej brak, w rzeczywistości nówka asfalt. Jestem nieco rozczarowana, ale to piękna, pusta, zakręcona na maxa droga.



I kaktusy niczego sobie:


I winnice… o, te bardzo lubimy. A szczególnie ich produkty końcowe
IMG_0612.jpg

Za Cabildo wskakujemy na Ruta 5 (Pan-am) i nudne 500 km na północ. Siadam za kółkiem i po jakiś 3 godzinach konstatuję, że przez cały czas to ja wyprzedzam, a nikt mnie. Hmmm, chyba trzeba przestawić się na południowoamerykańskie „nie śpieszy mi się nigdzie”. Na szczęście Nomada przy 150 km/h nadal pali koło 10 l.

i tak sobie jedziemy:
IMG_0654.jpg

Noclegu szukamy koło La Sereny, podobnie jak z milion Chilijczyków (jest peak season). Strasznie hotelowa okolica. W końcu Krzychu na kampingu, który jest cały „occupado” oświadcza portierowi, że jak nas nie wpuści, to dwie „chicas” które ma w aucie z pewnością go zamordują. Wziął go na litość i zadziałało.

Kamping fajny i kolorowy:


Idziemy przywitać się z Pacyfikiem:


Na wieczór Krzychu szuka czegoś w swoim przepastnych kieszeniach i znajduje… dekielek od Pentaxa. Hurra!

Tym razem cieplutka noc i Dana decyduje się spać w namiocie na moim materacu – ja mam już karimatę Teraz ona walczy z otwierającymi się samoczynnie zaworkami przez pół nocy…

cdn...
__________________
Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne idą tam, gdzie chcą
jagna jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 26.02.2012, 22:52   #33
Paluch
 
Paluch's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2011
Miasto: Koło
Posty: 253
Motocykl: XTZ 660 3YF
Paluch jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 tygodni 4 dni 20 godz 54 min 52 s
Domyślnie

Eeee tam Vitara. Samuraja nie mieli ?
Jagna pisz nie ociągaj się .
Paluch jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 27.02.2012, 10:49   #34
jagna
 
jagna's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
jagna jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 17 godz 7 min 34 s
Domyślnie

Z wypożyczalniami jest tak: jak nie ma co się lubi, to się lubi co się ma

Z "terenówek" do wyboru były jeszcze pick-upy. Pewnie lepiej dawałyby sobie radę, ale bagaże musiałyby jechać na pace, a czasem jednak auto zostawało samo w mieście...

Robota po powrocie mnie przygniotła i trochę ciężko pisać, ale za to filmik mój nieudolny wstawię

Chile unpaved:

__________________
Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne idą tam, gdzie chcą

Ostatnio edytowane przez jagna : 27.02.2012 o 11:08
jagna jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 27.02.2012, 16:17   #35
bliźniak
droga jest celem
 
bliźniak's Avatar


Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Wrocław
Posty: 1,023
Motocykl: RD07, LC8
Przebieg: X70.000
Galeria: Zdjęcia
bliźniak jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 18 godz 34 min 0
Domyślnie

Powalająca obfitość fauny i flory Za to Afryczka miała by co robić no i vodka.pl mnie rozwaliła
__________________
RideNow!

Ostatnio edytowane przez bliźniak : 27.02.2012 o 16:47
bliźniak jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 28.02.2012, 14:27   #36
jagna
 
jagna's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
jagna jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 17 godz 7 min 34 s
Domyślnie

Dzień 4 (9 luty)

Siedzieliśmy z Krzychem długo w nocy – cieplutko, a do uszu dochodziły takie miłe wakacyjne odgłosy i szumy kempingu – gdzieś tam daleko impreza, tu radio, tu gitara, a tam ptak się drze… No wakacyjnie się zrobiło w końcu na całego.

-Aga, jak myślisz, co właśnie robi nasza ekipa od beemek?
-Śpi grzecznie? Tam jest chyba 5 rano…
-Eee, to może już wstaje powoli? Sprawdzimy?

Niniejszym przepraszam solennie kolegów beemiarzy za denerwujące sms-y mówiące coś o ciepełku, Pacyfiku i plaży. W ciągu pół godziny (że też im się chciało o tej 5tej rano…) dostajemy od wszystkich info zwrotne, które można streścić tak „ Q..wa tu jest -20°!!!”. Ups…

Rano biegniemy pod prysznice (w końcu nie wiadomo, kiedy będzie następna okazja), niestety ciepła woda właśnie wyszła…
Na dziś niestety mało ciekawe plany: dalszy przelot Panamericaną. Co prawda nie będzie to już dwupasmowa autostrada, tylko zwykła droga.
Taki urok Chile – zawsze w końcu dopadną cię dłuuuugie przeloty…

Na północ od La Sereny czyha się NIC. Na razie takie mniejsze. Zniknęły rośliny, czasem jakiś kaktus się przyczai albo suchy krzaczek, ale dookoła jeszcze pełno ciężarówek, pick-upów i SUVów. Ale z każdą nawiniętą setką kilometrów jest ich mniej. I w końcu przychodzi taki moment – nie ma NIC. Tylko droga, szare wzgórza, góry gdzieś na wschodzie i my. Środek NICZEGO.

Tu jeszcze Ruta 5 z camiones, i Pacyfik na zachodzie…


biedniej się zrobiło w porównaniu z Santiago:




kto zgadnie, o czym ostrzega ten znak?


pamiątkowe zdjęcie w mieścinie Domeyko:


I coraz większe NIC się robi:


Zjeżdżamy z Ruta 5 do Copiapó (podoba mi się bardzo wymowa tej nazwy, akcent na ostatnie o), zatankować (stacje są WYŁĄCZNIE w miastach). Copiapó to według Lonely Planet brzydkie miasto pełne górników.
A nam się bardzo spodobało:


zostawiamy Danę w kawiarni z wi-fi, żeby mogła wysłać Strasznie Ważne Dokumenty do Polski i łazimy dookoła komina:




Off topic: w Chile są duże ilości bezpańskich psów. Głównie rasowych: golden retriever, owczarek niemiecki, rottweiler… Wszystkie dobrze odżywione i zupełnie bezstresowe. Potrafią się nawet łasić! Jakoś się to nie zgadza z opisem hord grasujących i gryzących…
Leży taka psina w wejścia do sklepu (bo wieje ciut z klimy…) i wszyscy grzecznie ją omijają…
Jak kiedyś zaproponowałam kawałek bułki, to się wymownie popatrzyła: to wszystko na co cię stać?



Za Copiapó Ruta 5 znów wraca nad Pacyfik:


Przejechaliśmy jakieś 500 km i powoli starczy.
Zjeżdżamy z Ruta 5 w stronę Parku Narodowego Pan de Azúcar (czyli głowa cukru) piękną szutrówką i wbijamy się na plażę.


plaża chyba czasem jest zalewana, oby nie tym razem:


idziemy na spacer brzegiem oceanu


Dana i ja jak zwykle żadnej skale nie przepuścimy. A szczególnie takiej pięknej żyle bazaltowej w granicie:




rozbijamy się:


Krzychu się przy babach narobi zawsze….


…ale jaki ładny stoliczek zmajstrował



czasem idzie na noże


próbujemy miejscowego rumu , ale potem tradycyjnie wracamy do białego półwytrawnego…

Zasypianie z szumem fal oceanu – ten kto tak napisał chyba nie był nigdy na chilijskim wybrzeżu. Zasypianie z hukiem fal!
__________________
Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne idą tam, gdzie chcą
jagna jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 29.02.2012, 21:58   #37
jagna
 
jagna's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
jagna jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 17 godz 7 min 34 s
Domyślnie

Dzień 5 (10 luty)

Mimo mieszanki rum/wytrawne białe budzimy się bez bólu głowy. Możliwe, że to za sprawą odgłosów Pacyfiku…
Ruszamy dalej szutrówkami po Parku Narodowym pan de Azúcar.
Jak zwykle znajdujemy się w środku NICZEGO. To bardzo piękne NIC.


Powyżej widać najlepszy rodzaj nieasfaltowej nawierzchni, jaki występuje w Chile. Z reguły na „main road, unpaved”. Co to było - nie wie nikt. Twarde jak asfalt, ale nie asfalt. Wygląda jak utwardzone błotko. Dopóki nie ma w tym kolein, jedzie się pięknie.

Jest jeszcze rano, chmury nie podniosły się jeszcze całkiem do góry:


Pięknie jest, i pusto…






Czasem mizerna roślinność o kształcie, hmm, niech no pomyślę…



Podjeżdżamy do wioseczki Cifuncho, podobno mekki surferów:


Krzychu usiłuje się wykąpać:


pytany następnie o wrażenia termiczne odpowiedział "coś pomiędzy Bałtykiem w maju a Bałtykiem w czerwcu"

i jedziemy dalej:


Wjeżdżamy do regionu Antofagasta:



Wracamy na Ruta 5, ale i tak musimy zjechać do Taltal zatankować. To jedyna stacja w promieniu ze 300 km, więc kolejka jest niezła. Swoją drogą do każdej stacji w Chile można trafić na węch. Śmierdzi paliwem na kilometr…
Taltal to malutkie miasteczko wciśnięte między ocean i góry (jak prawie wszystko w Chile zresztą)
Zaglądamy na nadbrzeże portowe:


i spotykamy takie miłe zwierzątka:


oraz fajną rybną knajpkę „ceratkową”


menu dość proste dla nas. Oprócz dorady żadna nazwa ryby nic nam nie mówi. W czasie naszego pobytu jedliśmy za każdym razem coś innego i każda była dobra




Już z pełnymi żołądkami:


spacerek po Taltal:




I znów siedzimy w aucie. Dziś co prawda ostatni dzień dojazdówki, ale trochę mamy dość tego „zapuszkowania”. Wczoraj 500, dziś też… Damska część ekipy zaczyna coś przebąkiwać o słońcu i plaży… Plany były takie, rano, ale słońce nie dopisało. Za to teraz!
W Taltal zjeżdżamy więc na mniej uczeszczaną Ruta 1 która malowniczo biegnie między Pacyfikiem a górami. Pierwsza porządna plaża nasza!



Krótka sesja foto (do folderów Suzuki, może się wyjazd zwróci):


Plaża miejscami zajęta przez kraby:


Wytrzymujemy na słońcu jakieś pół godziny. Jesteśmy już na 26˚ szerokości południowej (zrobiliśmy 1400 km na północ!) i słońce już prawie w zenicie. Wracamy do puszki. Jakoś to mój dzień na kierowanie i całość prowadzę chyba.

I zazdroszczę jak cholera:


Ktoś zna Szwajcara? Mijaliśmy go ze trzy razy, na końcu już nam machał…

Mamy plan jechać Ruta 1 aż do Antofagasty, wzdłuż wybrzeża, ale po kilkudziesięciu km znaki każą odbić na wschód. I znów: jedna mapa ma drogę, druga ma, ale gdzie indziej, trzecia wcale, a Garmin jeszcze coś innego. Tradycyjnie więc: Rambo, masz w …
Postanawiamy zaufać drogowskazom.
Droga – nówka sztuka. Serpentyny w okolicy Paposo, mmmm… Po raz pierwszy widzę znak: uwaga podjazd o długości 20 km. Wspinamy się od 0 m n.p.m. do ponad 2500. Wspinamy to dobre słowo, bo po raz pierwszy nasze Nomade dostaje zadyszki. Redukcja do 4, do 3 , w końcu do 2. Ale widzimy, że nie tylko my tak mamy… Obstawiamy, że silnik nie radzi sobie z tak ubogą w tlen mieszanką, ale kto to wie… Po wjechaniu na górę silnik znów pracuje normalnie. Do pierwszego większego wzniesienia…

Na płaskowyżu jest przepięknie. To znaczy jest jeszcze piękniejsze NIC dookoła.


To jest właśnie Atacama. Góry, kamienie, pustka, piękno.



Ze względu na bezchmurne niebo to region, w którym jest mnóstwo obserwatoriów astronomicznych. W tym te największe na świecie.
Jedno z nich, na 3500 m n.p.m. (Nomade o mało nie zdechło….):


Po wieczór wbijamy się do Antofagasty, próbujemy dostać miejsce w hostelu, trójek wolnych brak, propozycja dwójki na trzy osoby została przyjęta chłodno, a dwa pokoje drogo wychodzą. Wychodzimy, wracamy, w końcu urok osobisty Krzyśka oraz jego porządny kastylijski hiszpański zadziałał i mamy dwójkę. Trochę się sypie z sufitu, ale co tam. Jest prąd (po raz pierwszy od 4 dni) i ciepła woda!

Po zeskrobaniu brudu idziemy w miasto, które okazuje się wyjątkowo ubogie w lokale gastronomiczne. Zjadamy po empanadzie (taki smażony duży pieróg z serem) przygotowanej na ulicy i tak łazimy. W końcu Dana wypatruje knajpę, przed którą stoi (chyba jedyny w tym mieście) motocykl i dudni jakaś konkretniejsza muza. Może nie zjedzą nas żywcem
Koniec końców siedzimy chyba do 2 rano w „Deep Rock” prowadząc konwersację po hiszpańsku (to Krzychu) lub na migi (to reszta) z połową baru. A bar to głównie chilijscy górnicy. No, na górnictwie to my się z Daną znamy całkiem dobrze





To już północ Chile, więc ludność coraz bardziej indiańska. Wychodzimy na chwilę na ulicę, mam w ręku butelkę z piwem. Przechodzi właśnie dość liczna grupa carabinieros i coś do mnie ostro mówią. Tylko co? Na wszelki wypadek wracamy do środka, gdzie dowiaduję się, że picie w miejscu publicznym jest surowo karane i żartów z tym nie ma… Jak dobrze czasem wyglądać na cudzoziemkę…
__________________
Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne idą tam, gdzie chcą

Ostatnio edytowane przez jagna : 01.03.2012 o 22:41
jagna jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 01.03.2012, 18:04   #38
jagna
 
jagna's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
jagna jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 17 godz 7 min 34 s
Domyślnie

Dzień 6 (11 luty)

Budzimy się w Antofagaście na lekkim kacu (czyli nic nowego). Poranne zakupy, bo sobota. Czyli należy nabyć podwójny zapas białego wytrawnego. No ewentualnie półwytrawnego.
Dziś zapowiada się fajny dzień – poza asfaltowy w końcu.
Recepcjonista żegna nas dziwnym wzrokiem , pewnie mu recepcjonistka nakablowała o jakiś pijanych typach dobijających się po 2 am do drzwi

Kolejny dzień upału – aby wybić się z miasta, jak zwykle Ruta 5 (w sumie ciekawie mieć w kraju jedną główną drogę, za to liczącą jakieś 4000 km). Fajnie, że mamy klimę, tylko czemu działa ona w systemie zero-jedynkowym ? Albo mróz, albo nic… Cyferki wyświetlają się chyba tylko dla zabawy…
Pakujemy zakupy w bagażnik i ruszamy. Z nadzieją na jakiś parking, gdzie uskutecznimy śniadanko w plenerze. Ale niestety – parkingów, podobnie zresztą jak stacji benzynowych, przy Ruta 5 nie ma. W końcu jemy śniadanie na poboczu we wsi typu „Posada” – czyli tylko bary, parkingi, stacja.
W tejże Oficinie Baquedano ma odbijać na wschód droga na salar. Wyraźnie ją widać na mapach w skali 1:1 600 000 Na Garminie też jest. Tyle, że wg niego właśnie ją przejechaliśmy. Rambo, masz w …, no czkawkę to już na pewno masz

Jedziemy jeszcze kawałek, coś odbija w bok. Ale jakieś takie za ładne , jak na „minor road, unpaved”
Znów ten asfaltopodobny uklepany szuter/pył. I żadnych drogowskazów. Krzychu pyta kierowcę wielkiego camiona, czy to ta droga na pewno. Ten wygląda zza paki z miną „ciekawe, czym się ci kretyni wybierają na pustynię”, ale jakoś mu nasze Suzuki Nomade chyba wystarcza, bo potwierdza. Droga taka ładna, bo prowadzi przy okazji do kilku kopalń.



Krzychu oddaje mi kierownicę ze słowami „no masz te swoje szutry” . Dwa razy mi nie mów

Jak tylko ostatnie zabudowania Baquedano znikają z horyzontu, pojawia się znajome uczucie: znów jesteśmy w środku NICZEGO. Tym razem w odcieniach szarości:



Chyba wyjechaliśmy poza utarte szlaki, bo nasza obecność mocno dziwi kierowców ciężarówek. Każdy czuje się w obowiązku nam zatrąbić Pozytywnie oczywiście

Mijamy złoże siarki:


Przejeżdżamy przez Góry Domeyki (Cordilliera de Domeyko) i czujemy się w obowiązku zrobić pamiątkowe zdjęcie:




A za Domeykami zaczyna się płaski teren pokryty osadami solnymi, czyli salar:


I mamy patelnię zupełną:






Mmmm, jak ja lubię ciepełko w lutym… Chyba było jeszcze przed południem, bo mam jeszcze jakiś cień:



Salar Atacama nie jest taki bialuśki jak boliwijski:


są pokrywy solno-gipsowe:


i ładne kryształy gipsu:


Część salaru to teren kopalni soli, którą uzyskuje się przez rozpuszczalnie pokrywy salaru. Solanka jest transportowana gumowymi rurociągami.
Facet ma „wspaniała” pracę: przy temperaturze koło 35˚ i piekielnym słońcu łazi cały dzień wzdłuż rur i sprawdza, czy nie rozsadza…


W pewnym momencie wjeżdżamy na solną drogę, jest cała biała:


A obok… Salar idealny! Biały, czysta sól i do tego widoczne struktury poligonalne!
(dla niewtajemniczonych: to te widoczne sześcioboki)



Krzychu podniosł taki jeden „kafelek” a Dana posuje, a następnie zaciera ślady


Kryształy soli (halitu, precyzyjniej mówiąc)


Zrobiliśmy jakieś 50 km po samym salarze (od zjazdu z asfaltu już ze 200) i znów trafiamy na cywilizację. A dokładniej na pięć chałup na krzyż o nazwie Peine. Jeszcze ze 30 km szutrem i wybijemy się na Ruta 23.

Szuter zaczyna się porządnie, ale zastanawia nas ten znak:


Za jakieś 500 m przekonuję się po co, kiedy z hukiem hamuję w wyrwie. Następne 30 km jechaliśmy chyba ponad godzinę. Co kilkaset metrów na drodze były ślady jak po przepływie rzeki: wyryte w drodze koryta i naniesione kamienie.

Po wschodniej stronie mamy znów Andy na wyciągnięcie ręki:


Widzimy nawet te najwyższe szczyty (Cerro de Pili, 6046 m n.p.m. i wulkan Lascar, 5510 m n.p.m.) oczywiście zaśnieżone.


Off topic:
Atacama to najbardziej suchy obszar na świecie. Średnie opady to 3,5 cm / rok, deszcz większy zdarza się średnio co 20 lat. Jest to spowodowane obecnością Andów od wschodu, i Gór Domeyki od zachodu. Chmury deszczowe nie są w stanie się przedrzeć na ten obszar.

W końcu przeszkody wyrwowo-kamienne się kończą i można jechać normalnie. Dojeżdżamy do Ruta 23 i skręcamy w kierunku Argentyny, chcemy z bliska podejrzeć wulkan:



ale nie bardzo się da:



dojeżdżamy (Nomade znów z zadyszką, bo to 3200 m n.p.m.) do wsi Socaire. Do granicy argentyńskiej zostało 130km szutrem, można by jeszcze ciut podjechać, ale coś dziwnego na niebie się robi:



i do tego postawili zakaz wjazdu… Szczytów w tych chmurach i tak nie zobaczymy, paliwa coraz mniej, czas zawracać. Jest popołudnie, nocleg mamy zabukowany w San Pedro de Atacama, to jakieś 100 km asfaltem, Ruta 23.

Dziwnie się robi:



Co to do cholery jest?! Przecież pada raz na 20 lat!!!


i takie coś z boku:


A więc to coś po czym się przedzierałam na szutrze, to BYŁ efekt deszczu! Zaraz potem widzimy błyskawice i słyszymy grzmoty. Rany boskie… Burza w najsuchszym miejscu świata?

Jedziemy. Kilka pojazdów jadących z przeciwka daje jakieś niezrozumiałe znaki. No nic, jedziemy. Aż:


Hmmm. Ale my MUSIMY do San Pedro, które jest 90 km dalej. Jakoś się mieszczę między pachołkami, jedziemy.
No ale tego to już raczej nie przejadę:


Idziemy obadać sytuację, czy ta się to jakoś objechać górą. Wygląda, że tak. Ale Krzychu krzyczy nagle, że jest wyrwa głęboka na kilka metrów i szeroka bardzo, absolutnie nie do przejechania.



No to pięknie.
Paliwa w baku na jakieś 150 km.
Cofać się ?
Droga do przejścia granicznego do Argentyny nieprzejezdna.
Wracać przez salar?
Najbliższa stacja paliw za jakieś 300 km…
Czekać? Nocować?
A jak przyjdzie spływ błotny? Widać patrząc poniżej drogi, że są na 2 metry grube, porwałoby auto jak okruszek…

Krzychu „Q..a, nie myślałem, że można utopić się na pustyni”. Ja też nie…

cdn…
__________________
Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne idą tam, gdzie chcą

Ostatnio edytowane przez jagna : 03.03.2012 o 16:26
jagna jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 01.03.2012, 19:10   #39
calgon
 
calgon's Avatar


Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Wroclaw
Posty: 2,393
Motocykl: RD04
Przebieg: 40.000
calgon jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 miesiące 1 dzień 23 godz 46 min 30 s
Domyślnie

Wszystko super ale co tam robił Lepi?
IMGP4277.JPG
calgon jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 01.03.2012, 21:34   #40
Paluch
 
Paluch's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2011
Miasto: Koło
Posty: 253
Motocykl: XTZ 660 3YF
Paluch jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 tygodni 4 dni 20 godz 54 min 52 s
Domyślnie

Jagna teraz wiesz i my wiemy, że przez następne 20 lat nie trzeba zabierać parasola .
Wspaniale. Pisz dalej.
Paluch jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz


Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
Krew, pot i łzy czyli moje spotkanie z Czarną Afryką [2012] Neno Trochę dalej 52 07.03.2013 13:42
Zobaczyć Iran - czyli 4 dni w Armenii. [Czerwiec 2012] majek Trochę dalej 104 26.02.2013 14:33
Twierdza Kłodzka 2012 czyli Czas kazamat arturro007 Imprezy forum AT i zloty ogólne 368 13.05.2012 21:42
Krolowa szuka domu na zime :) Wojak Inne tematy 2 05.10.2009 19:09


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:40.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.