06.02.2010, 00:05 | #251 |
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Częstochowa
Posty: 1,376
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 3 tygodni 4 godz 47 min 14 s
|
mistrz!
__________________
"Ja się nie ścigam, więc nikt mnie nie dogoni." |
06.02.2010, 00:14 | #252 |
Sambor mój kolega zawzięty chopperowiec dzięki twojej relacji Afri chce kupić .
Dzięki będę miał z kim latać po okolicach |
|
06.02.2010, 00:26 | #253 |
Zarejestrowany: Apr 2009
Miasto: Wrocław / Grenoble
Posty: 1,188
Motocykl: RD07a
Przebieg: ~60kkm
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 9 godz 45 min 18 s
|
Sambor czy mógłbyś ten artykuł wrzucić też w pdf tak żeby można było wydrukować do przeczytania? zdaje się że to przerabiałeś na jpg? z góry dzięki
|
06.02.2010, 13:55 | #254 |
Mizerna Kruszynka
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Lusk
Posty: 833
Motocykl: RD07a
Przebieg: 110 tys
Online: 2 tygodni 3 dni 12 godz 24 min 19 s
|
A jpg to sie nie da wydrukować o wielkosci A3 lub A4?
co za różnica co sie drukuje?
__________________
-Dystans do świata jest właściwy, gdy do jednego wora nawalimy ziarno wyrozumiałości, optymizmu łyżkę, tolerancji z umiarem, wiedzy mędrców szklaneczkę i wina antołek by jak będą dokuczać pierdolnąć głośnym NIE. |
08.02.2010, 21:12 | #256 | |
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 3,668
Motocykl: RD04
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 miesiące 3 tygodni 2 dni 5 godz 18 min 56 s
|
Cytat:
Masz tu trochę więcej tekstu, poza tym tamten obejmuje tylko wycinek naszego urlopu. Wyruszyliśmy rankiem rozglądając się za benzyną. Do Langaru przyjechaliśmy właściwie na oparach i nie było szansy by się dotoczyć do Ishkhashim. Zreszta pamiętalem, że w 2006 roku i tam nie było paliwa. Zatankowaliśmy za granicy Langaru i pogoniliśmy wzdłuż Piandżu. Droga prowadzi północnym brzegiem rzeki, wznosi się co chwila na skały, gdyż Piandż podpływa blisko tadżyckiego Pamiru. Po lewej stronie widzimy odległy zaledwie o kilka kilometrów Hindukusz którego ostre szczyty stanowią już granicę pakistańską. Minęło wiele lat od czasu kiedy tu byłem pierwszy raz, wiele się zmieniło. Nie wszystko na lepsze. Pamiętam szok jak zobaczyłem orkę wołami przy użyciu drewnianego pługu czy osiołki chodzące wkoło i młócące zboże. Te obrazki można zobaczyć i dziś w każdej wsi po drodze do Ishkhashimu, mnie już nie szokują. Bardziej dają do myślenia chłopcy robiący nam zdjęcia swoimi telefonami komórkowymi i dziewczyny, które nie odwracają już głów i nie kryją się pod chustami. Ludzie są niesamowicie mili i przyjacielscy, każdy zaprasza do siebie, każdy podejmie czajem, da owoce... Turysta nie jest tu ewenementem, ale taki z którym da się porozmawiać owszem. Większość stanowią obwożeni pojazdami 4x4 westernersi, którzy w grupach po kilka osób zaliczają Pamir. Docierają tu również wariaci - rowerzyści. Ci zawsze mają sporo czasu i ochotę do pogadania, brakuje im jednak najczęściej narzędzia jakim jest język. Wioski nie wyglądają biednie, toną wśród zieleni wszechobecnych tu topoli, drogi we wsiach są wyasfaltowane i jeździ nimi sporo aut. W połowie drogi łapię gumę i biorę się nieporadnie za zmianę koła. Izi macha ręką na tę moją robotę i po 10 minutach możemy jechać dalej. Patrzymy wciąż z ciekawością na lewo szukając drogi którą dziś jeszcze mamy nadzieję jechać po drugiej, afgańskiej już stronie rzeki. I nic nie widać. Ani drogi, ani samochodów ani ludzi... Na stacji benzynowej w Ishkhashim tankujemy motorki. Widać już most prowadzący do Afganistanu, ale my musimy jeszcze do Khorogu... Zastanawiam się czy powinniśmy jechać tam wszyscy czy wystarczy żeby pojechał jeden z nas? A może lepiej by jeden z nas został? Już jechałem tą drogą, po co mi jeździć tam i z powrotem? Jest gorąco jak diabli, drogą przejeżdża jakaś terenowa suzuka, patrzę za nią ospale. SK? To chyba rejestracja z Katowic! O żesz... Wskakuję na motocykl i gonię za nią. Dopadam ją już w centrum, zrównuję się i pokazuję siedzącej w środku parze, by zjechali na bok. - Na wjeździe do miasta przekroczył Pan prędkość - mówię po polsku - Niemożliwe, jechaliśmy 40 na godzinę - odpowiada speszony koleś również po polsku i dopiero załapuje bezsens naszej rozmowy. Śmiejemy się z sytuacji. Po 3 minutach okazuje się, że mamy wspólnego znajomego - Elwooda. Też próbowali wjechać do Afganistanu tym samym przejściem co my i tak samo się skończyło. Tyle że pozwolili Afgańczykom wbić sobie pieczątkę na One entrance wizie i zamknęli drogę do tego kraju. Dowiaduję się też, że para Polaków, którzy w przebraniach wjechali tadżycką marszrutką do Kunduzu wyjechali następnego dnia. W mieście było niebezpiecznie, słychać było strzelaninę i dostali dobrą radę, by wyjechać z powrotem do Tadżykistanu. Wygląda więc, że mieliśmy szczęście. Pitolimy jeszcze chwilę i gonię do chłopaków. Motocykle zatankowane - możemy jechać! Zatrzymujemy się przy moście pytając do której granica otwarta. Do 16; to my będziemy za 3 godziny. - Nie zdążycie, śmieją się wartownicy... I nie zdążyliśmy... W połowie drogi do Khorogu zatrzymuje nas milicja. Otkuda, po co, dokumenty, skolka żrjot i ile pieredaczi. Standard. Facet coś tam notuje w kajecie i mówi że dzisiaj już jeden Polak był na motocyklu i nawet sobie niedaleko stąd rękę złamał. Zabrali go do Khorogu do szpitala. Lektura wpisów w zeszycie pokazuje że to nie Polak tylko Czech, wygląda że jechał sam. Jeśli tak rzeczywiście jest to facet jest w gównie po uszy, obiecujemy sobie znaleźć go w Khorogu i pomóc jeśli będzie taka konieczność. Nie da się ukryć że jechaliśmy tego dnia już ostrożniej. Najpierw wpadamy do konsulatu i odbieramy nasze permity, wszystko ok, Afganistan stoi otworem. Full legal. Później podjeżdżamy pod szpital i po chwili podchodzi do nas Jaro. Gość jedzie z Pragi, zrobił sobie prezent na 50 urodziny. Wyrwał się na 100 dni z kieratu żeby sobie poświętować i właśnie dziś na piaseczku trochę go poniosło... Czeka teraz na chirurga. Z jednej strony jest wdzięczny, że się zainteresowaliśmy a z drugiej: Chłopaki jedźcie, macie swoje plany, jakoś dam radę. Motocykl 60 km stąd, ktoś przywiezie... No pewnie że da radę. Jakoś! Kurde trza pomóc. Drapiemy się w głowę i postanawiamy, że zostawiamy Jaro w szpitalu. Miro i Izi jadą po beemkę Jarka a ja w tym czasie znajdę mu spokojne miejsce w Khorogu, gdzie będzie mógł zostać trochę i gdzie przechowa motocykl. Jadę do Pamir Lodge, miejsca w którym byłem przed 3 laty z Pastorem i resztą ekipy. Jest to wprawdzie na uboczu, ale mają duży ogród, gadają po angielsku, było tanio i czysto. No i zawsze ktoś się tam kręci z cudzoziemców. Minęły 3 lata, ale drogę odnajduję bezbłędnie. Na podwórzu dwa niemieckie GS chłopaków, których spotkaliśmy przed 3 dniami na Pamir Highway. Czyli będzie to dobre miejsce dla Jaro... Gospodyni poznaje mnie i pamięta nawet, że 3 lata temu podróżowałem z synem. Miluśko. Wszystko załatwione więc wracam po Miro... Już czeka na mnie, zagipsowany. Złamany obojczyk już nastawiony a Pepik zaopatrzony (w Pradze okazało się, że jeszcze miał złamane 3 żebra i pękniętą łopatkę). Odwożę go do Pamir Lodge i wracam po chłopaków z którymi umówiłem się pod szpitalem. Izi w końcu się wtacza beemka, trzeba przyznać, że wygląda szykownie. Upewniwszy się, że Jaro ma wszystko co trza jedziemy z powrotem do Ishkhashim. Na granicę już dziś nie zdążymy - nie zając, nie ucieknie. Skręcamy w lewo i pakujemy się na gorące źródła. Śpimy gdzieś nad rzeczką i rano zażywamy kąpieli, trochę to przereklamowane, ale śmierdzimy mniej... Dzida i do Afganistanu. Na granicy jesteśmy koło 12. Zamknięta. Na szczęście to tylko przerwa obiadowa. Siedzimy, nic się nie dzieje. Wjazd na most zamknięty na kłódkę. Miro się martwi - wiza afgańska jest nietknięta, ale Tadżycy przy wjeździe przez most przy Kunduzie władowali nam pieczątkę do paszportu. Mieliśmy już jeden wjazd z Uzbekistanu i jeden od tego Kunduzu. Wiza jest dwukrotna więc nie ma jak z powrotem wjechać. I Miro się martwi. Izi się nie martwi, ja też - najwyżej się przejedziemy do Kabulu po wizę. W końcu otwierają granicę, przechodzimy gładko i pojawiamy się na posterunku na wysepce na Piandżu. Po 100 dolarów za motocykl! Natychmiast tracimy zdolności lingwityczne. Tłumaczą kobiety, które akurat przekraczają granicę. Jedna mówi wprost: chcą Was oszukać - niczego nie płaćcie! Wiemy, że papiery są w porządku, jesteśmy tuż, tuż... ale wciąż nie wjechaliśmy. Nie będziemy płacić ani somoni, możemy zadzwonić do ambasady. - A dzwońcie! - mówi starszy ubrany w tradycyjny strój afgański. - Ale my zadzwonimy do Waszej, do Khorogu! Trochę miękną; nagle jeden z nich, najwyższy i w mundurze w panterkę zaczyna mówić po angielsku. - Macie wszystko w porządku, jest ok. Macie papiery w porządku, niczego nie płaćcie. Ale drugi bawi się z nami. - Byłeś w Konsomole? - Gdzie!?! - A w partii komunistycznej? Ten z angielskim uśmiecha się i tłumaczy cierpliwie. Który z nich jest ważniejszy? Kurde są chyba z różnych służb! Siedzę między nimi, wygląda że się dobrze bawią. Miro i Izi są za kontuarem, ale też widzą że nie jest fajnie. - Co tam masz, pokaż! Ze szlufki do kieszeni biegnie wstążka smyczki. Napis na niej delikatnie mówiąc nie jest najszczęśliwszy: Lothian and Borders Police. Dostałem tę pieprzoną smyczkę wraz z kilkoma naklejkami od Szkota, który z kumplem jechał dookoła świata i zatrzymał się w Krakowie. Na motocyklu mam kilka naklejek policyjnych i jeszcze ta smyczka. - Jesteś z policji? - Skąd, jestem... nauczycielem. - A oni? - wskazuje na Mira i Iziego - Też są z policji? - Kto, oni? Skąd! - Jaki jest prawdziwy cel Twojej wizyty? Czy jacyś turyści z Polski zaginęli w Afganistanie? - Gdzie masz broń? Smyczkę oglądają razem. Na skuwce jest jakiś pieprzony numer. - Gdzie masz legitymację z tym numerem? Kabaret zdaje się niemieć końca. Zaczynam się pocić, bo wygląda że nas stąd wyrzucą z powodu durnej smyczki. Absurd? Niekoniecznie. - Muszę zadzwonić do Kabulu w Twojej sprawie. Trwa to wszystko około godziny, w końcu... wjeżdżamy. Puścili nas. Izi kręci głową, Miro się śmieje. Ja jestem wpieprzony, ale naciskam OK w spocie. Widać nas? Wreszcie wjechaliśmy... |
|
08.02.2010, 21:41 | #257 |
Gość
Posty: n/a
Online: 0
|
No wreszcie, wreszcie! Toż to już i lektura Grąbczewskiego z Samborowych linków się kończyła
|
09.02.2010, 00:39 | #258 |
To był dobry kawałek
|
|
09.02.2010, 00:54 | #259 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: okolice Wrocławia na wschód bardziej
Posty: 416
Motocykl: RD03, RD04, 2xRD07, RD07A
Przebieg: okrutny
Online: 1 dzień 1 godz 20 min 51 s
|
no może nie trwało to godzinę i tak łatwo nie poszło, ale udało się jakoś wjechać, za smycz Sambor oczywiście miał w ryj, nieźle się spocił na granicy, za karę zaraz po wjeździe do Afganistanu niezłego orła wywinał na Africe
__________________
Robert "Izi" Africa |
09.02.2010, 09:43 | #260 |
Zarejestrowany: Jan 2005
Miasto: Kraków
Posty: 3,988
Motocykl: RD07a
Galeria: Zdjęcia
Online: 3 tygodni 6 dni 14 godz 28 min 34 s
|
A zdjecia to nie łaska?
Zaraz prosze "poprawić" tą opowieść!
__________________
pozdrawiam, podos AT2003, RD07A ------------------ Moje dogmaty 0. O chorobach Afryki: (klik) 1. O Mikuni: Wywal to. 2. O zębatce: Wypustem na zewnątrz!!! 3. O goretexie: Tylko GORE-TEX 4. O podróżach: Jak solo to bez kufrów 5. O łańcuszkach rozrządu: nie zabieram głosu. 6. Lista im. podoska Załącznik 10655 7. O BMW: nie miałem, nie znam się, nie interesuję się, zarobiony jestem. 8. O KN: Wywal to. 9. O nowej Afripedii: (klik) |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Mapy Meksyk, Stany | jagna | Mapy | 5 | 23.06.2011 22:37 |
Stany 2010 | PUFF | Trochę dalej | 46 | 02.11.2010 16:17 |
Prom Rosja-Stany | Poncki | Przygotowania do wyjazdów | 9 | 07.07.2009 00:34 |