19.01.2015, 22:31 | #11 |
Dzień 4 - Pętla przez dolinę Teth
Dzień dopada mnie powoli, słońce niczym stopa słonia depcze powieki, słodko-kwaśny smrodek namiotowy łechce w nosie. Scalam i analizuję drobne fakty: budzę się we własnym śpiworze, piżamce i bez pawia na ustach. Wniosek: poprzedni wieczór skończyliśmy jednak w stanie umiarkowanie - rozsądnym. Lekki światłowstręt, wypełzam na trawę. W duchu błogosławię landka z namiotem dachowym obok - leżę w cieniu, wygrzebuje wodę i zbieram się na odwagę by spionizować zwłoki. Dziś nie ma przebacz - dziś jedziemy wyrównać ubiegłoroczne rachunki z doliną Teth. Prysznic, śniadanie, pakowanie drobnych gratów i po 9 jesteśmy właściwie gotowi na trasę. Słońce napieprza jak szalony perkusista, zakładanie zbroi i ochraniaczy zajmuje nam 60 sekund - byle szybciej ruszyć z miejsca. Po drodze zahaczamy o bankomat w Kopliku. Korki, klaksony, mrowie ludzi - tutaj nie widać zmian. Potem mkniemy przez wioski na wschód - w stronę gór. Tam gdzie rok temu spotkaliśmy Orzepa, dziś błyszczy nowy asfalt - zamiast przygody mamy wygody Nowa nawierzchnia jest poprowadzona prawie do samej przełęczy, podobno dalej będzie po staremu - oby. Mijamy ciężarówki i walce drogowe z posępnymi minami - to co dla Albańczyków jest błogosławieństwem cywilizacji, dla nas jest aktem zniszczenia. Tuż za przełęczą mamy kolejne zaskoczenie - drewniana knajpka dla turystów. Na 99% jestem pewny, że rok temu jej nie było. Widoki zacne, źródełko wody i ławka - chwilę odpoczywamy łypiąc okiem na sprzęty emerytów-turystów z Niemiec, zresztą naszych sąsiadów z campingu. Nasze moto i ich Quad+Navarka wyglądają niezwykle dzielnie ale gdy szutrówką przemyka Merc C klasa, ta nasza bojowość staje się jakby nieco śmieszna Zjeżdżamy na dno doliny, na lekkich moto, bez bagaży trasa jest łatwa jak droga trzylatka do przedszkola. Zdjęcia strzelamy bez zsiadania z siodła, kurna japońska wycieczka się z nas zrobiła. W centrum Teth - jeśli wioska na kilkanaście domów może mieć centrum - no, w każdym razie przy moście, spotykamy Francesco, czyli syna gościa który prowadzi pensjonato-campingu w Teth (jeden z kilku zresztą, spaliśmy tam rok temu). Franek świetnie gada po angielsku, zabieram go jako przewodnika i lecimy zobaczyć kościół i wieże. Franek drze się żeby jechać szybko, a ja nie chcę zgubić szczeniaka albo połamać w razie wywrotki. Lecimy po kamorach, na jakimiś stromym nawrocie muszę tylko zrobić podpórkę nogą i tracimy impet.Cofam dwa metry, ogień, jakoś poszło. Franek na postoju bawi się kręcąc gazem, jemu strzały LeoVinca w mojej DRce nie przeszkadzają, radocha na całego. Poza kościołem i wieżą, podobną do tych, które widzieliśmy w Ushguli nie ma w okolicy więcej zabytków - i dobrze, nie jesteśmy tu od zwiedzania tylko od kamieni krzesania. Odpalamy wrotki i lecimy w dół doliny, wzdłuż strumienia o barwie, którą tylko kobiety potrafią nazwać. Tam gdzie rok temu "tańczyliśmy" na cycatej beemie ślizgającej się na luźnych kamorach, dziś na DR i GX obutych w dobre kostki jedziemy z nieustającym bananem na ryjach. Ssanie w brzuchu przypomina, że pora karmienia się zbliża. Brykamy na kamienistą plażę w nadziei na schłodzenie w wodzie i zagotowanie jakiejś padliny z torebki. Blaszany walczy z kuchnią, ja staram się pluskać w wodzie - kicam po kamieniach jak wiewiórka w agonii - mogłem zabrać klapki ...mać. Na drugim brzegu w cieniu pasą się jakieś ludzie i dwa padżeraki. Jak oni tam wjechali ? Padżeraki zwinęły biwak, kicneły przez wodę i zatrzymały się obok nas. A jakże - z Polski. Dwaj bracia z rodzinami zrobili sobie offowe wakacje. Umawiamy się na spotkanie na campingu i kicając po kamorach wracamy do gotowania breji obiadowej. Droga jest dobra, mniej luźnych kamieni, da rade jechać na 2 czasem 3 biegu, 40-60 km/h jest optymalne. Ciasne nawroty wymagają skupienia, miejscami kamory latają zupełnie luźno - osłona silnika dostaje baty. Na kolejnej przełęczy (gdzieś w okolica wioski Kir) doganiamy naszą ekipę padżeraków a później jeszcze mijamy 3 terenówki jadące w przeciwną stronę - a jakże, z Polski. Autka jadą max kilkanaście km/h, szansa że dojadą przed zmrokiem jest nikła. Od tego kicania po kamorach, mamy nie tylko trzęsące się łapy ale i pierwsze straty w sprzęcie. Ja gubię blachę rejestracyjną - blaszany na szczęście jechał za mną i ją zgarnął. W GX z kolei ogon lata jak ręce niedopitego alkoholika - na dobiciu opona zrolowała tablicę w chińskie osiem. Kilka razy ją odginamy szukając optymalnego położenia, ostatecznie olewamy temat. Wyjeżdzamy z doliny, rzeka Kir wije się w wężowym wąwozie, ludziska kąpią się na brzegach - pełny luz. Witamy asfalt z mieszanymi uczuciami - to już koniec ? Na camp wracamy przez Shkoder, na stacji benzynowej kupujemy zimne piwo. Niby cały dzień pociągamy wodę z camelbagów, ale bilans wodny mamy na minusie. Przed zmrokiem jesteśmy przy namiocie. Pętla Teth zajęła nam prawie cały dzień, ale było warto - stare rachunki wyrównane. Radocha jaką daje ciepły prysznic, zimne piwo i ciepła pizza a barze na brzegu jeziora - bezcenne. Ekipa padżeraków nie dociera przed nocą, kończymy wieczór leżąc na trawie, poprawiamy bilans elektrolitów. cdn.
__________________
"Jeżeli chcesz uniknąć krytyki: Nic nie mów. Nic nie rób. Bądź nikim" - Arystoteles |
|
20.01.2015, 19:25 | #12 |
Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Warszawa
Posty: 538
Motocykl: Brak
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 2 dni 10 godz 39 min 2 s
|
W pytkę... dawać dalej
|
23.01.2015, 00:00 | #13 |
Dzień 5 - Dolina Vermosh + wypad do Czarnogóry wokół jeziora Plav
Wschód słońca, żółta kula szybko wznosi się nad linię gór. Landek odjechał, nie mamy skrawka cienia. Temperatura katapultuje nas z namiotu w ciągu paru chwil. Drzewka oliwne o średnicy wykałaczki ledwo utrzymują sznurek z naszym praniem - marne listki dają cień wielkości 5 groszówki. Śniadanie jemu chowając się w cieniu padżeraka, prawie włazimy pod niego z miskami - mój pies uznałby, że zszedłem na psy. Na dziś mamy taki bystry pomysł, by zwiedzić najbardziej na północ wysuniętą dolinę Albanii - czyli Vermosh. Sprawnie pakujemy niezbędne graty - tym razem biorę na zapas sandały co by brodząc po wodzie nie kicać nerwowo. Lecimy asfaltem na północ w stronę przejścia Honi Hati i parę km przed nim odbijamy w prawo. Dno pierwszej doliny włożone eleganckim asfaltem, kostki jęczą a my dumamy, czy ponownie nie zdążyliśmy przed cywilizacją. W małych wioskach mijamy małe kościoły, wokół jakby nieco czyściej i europejsko - ki diabeł. Śliczne agrafki, zaasfaltowane na amen, miejscami mijamy walce drogowe i ekipy drogowców. Przed nami oceany przyczepności - smutek offroadowców. Mijamy ekipę rowerzystów, mozolnie pną się do góry. Prawie czuję na plecach ich zazdrosne spojrzenia - wiem jak to jest, rower + upał + góry to także moje doświadczenia. Ekipa jest ewidentnie z jakiegoś cywilizowanego kraju - rowery, sprzęt, ubrania - zresztą w Albanii mało kto jeździ na rowerze. Jedyna nadzieja, że brak dużych funduszy rozciągnie cywilizowanie na kilka lat i szutru starczy jeszcze na następne kilka wyjazdów. Po paru km asfalt znika, przedzieramy się przez różne etapy robót drogowych. Trzeba uważać na tyralierę drutów zbrojeniowych, dziur, studzienek i betonowych konstrukcji - tam nikt nie stawia znaków - przetrwają tylko najbardziej spostrzegawczy Docieramy do małej wioski. Tutaj szutry rządzą nadal na całego, świnie biegają środkiem drogi, starcy siedzą w cieniu. Zatrzymujemy się na chwilę by nabrać wody, ktoś woła "Dokąd jedziecie". Pierwsza myśl - cholera, mam udar słoneczny. Wołanie powtarza się. Rozglądam się nerwowo niczym Pinokio w składzie drewna - facet w sukience macha do mnie - zakonnik tutaj ? Jednak to nie udar słoneczny tylko żywy facet - uff. Siadamy do stołu w malutkiej knajpce, reszta gości to także ekipa z Polski - jechali autem nonstop kilkadziesiąt godzin i właśnie odżywają po jeździe. Wcinamy zimnego pysznego arbuza, przy okazji zakonnik opowiada o historii regionu. Jeśli dobrze zrozumiałem, to katolicy stanowią ok 5% populacji Albanii, ale jedynie w północnej części kraju. Przeżyli chowając się w głębokich dolinach i górach w czasach gdy imperium osmańskie nawracało resztę na islam. Trochę podpytujemy o relacje i obyczaje, strzelamy symboliczną fote i w drogę. Syn gospodarza knajpki łypie na nasze moto, więc robimy mu sesję zdjęciową, zyska 5 pkt do lansu na fejsuniu. Dolina zwęża się, trochę meandruje, powoli znika roślinność i pojawia się coraz więcej luźnego skalnego rumoszu na drodze. Po wczorajszej zaprawie idzie nam sprawnie, choć czuję że +5 cm prześwitu w DR bardzo by się przydało. Różnica między rajem a rozpaczą wynosi dokładnie 100 kg - tyle dzieli moją kochaną Afrykę od DR. To co na jednym moto jest walką o przetrwanie, na drugim staje się zabawą. Miejscami jedziemy po półkach wydłubanych w skale. Lubię nawisy skalne na widokówkach - gdy są nad moim łbem czuję się jak mrówka w kamieniołomie w czasie trzęsienia ziemi. Na jednym z zakrętów znajdujemy źródło wody - a to że przy nagrobku/kapliczce - no cóż, widać taki mają zwyczaj. Przed granicą z Czarnogórą pojawia się ponownie zieleń, miejscami wystają łby bunkrów. Trzeba się spieszyć, w miejscach turystycznych już je usunęli, stąd też znikną. Tuż przy granicy z Czarnogórą pojawia się znowu asfalt, do Gusinje zostało parę km. Strażnicy powolutku przepisują dane z paszportów do papierowych kajetów - tutaj XIX w styka się z XXI. Niby komputery stoją, ale raczej łapią kurz. Lecimy asfaltami do jeziora Plav, prawie nie ma ruchu. Domy nieco bogatsze niż w Albanii, ale bez rewelacji. Samo jezioro okazuje się mało atrakcyjne, trochę szuwarów, nic nadzwyczajnego. Powoli przejeżdżamy przez miasteczko Plav, trochę turystycznych knajp, zabytków raczej brak. Chwilę negocjujemy ze swoimi brzuchami - "obiad teraz czy za godzinkę ?". Wszyscy w czworo - my i nasze brzuchy świetnie wiedzą, że oszukujemy - kity, "za godzinkę" to można wciskać żonie 5 lat po ślubie albo brzydkiej kochance. Staramy się nawigować w stronę wschodnią, tak by dojechać najbliżej jak się da trójstyku trzech państwa: Albanii, Czarnogóry i Kosowa. Wąskim asfaltem, jedziemy dnem doliny obok potoku, najpierw o nazwie Komaracko, potem Temjacka by ostatecznie podążać wzdłuż strumyka o swojsko brzmiącej nazwie Babinopolskja - czyżby "Baba z Polski" ? Ostatnie kilometry to asfalt z epoki Ming a raczej jego wspomnienie, kamienie, potoczki robimy w bród - mostki są z czasów Piasta Kołodzieja - eksponaty muzealne. Z każdym metrem pniemy się w górę. Nawigacja kłamie jak jak z nut mówiąc, że jesteśmy już w Kosowie. W rzeczywistości do trójstyku granic zostało ok 2 km ale dalej już trzeba kluczyć ścieżkami. Nie mamy ochoty na zabawę w ciuciubabkę z pogranicznikami - odpuszczamy. Wokół pasterskie chaty, dzieciaki grają w piłkę. Magiczne miejsce. Cisza, spokój - zero cywilizacji. No, może poza drobnym faktem, na polance stoi stary passat, za plecami stary golf - najlepsze offrodówki świata. Zawracamy, tą samą trasą wracamy do Plav. Głodni stajemy w pierwszej z brzegu knajpce. Nie pamiętam co jemy: było ciepłe i było tego dużo. Nasze obrażone żołądki, niczym wredne żony, dręczą nas pijacką czkawką. Szanse na poderwanie dziewczyn ze stolika obok osiągają absolutne minimum - prędzej trafi nas meteoryt. Zwijamy manele, ostatni rzut oka na jezioro Plav i gnamy na granicę. Granicę robimy w 5 minut - jesteśmy sami, strażnicy Ci samii - pełen luz. Gdybyśmy wieźli w plecakach po paczce amfy to właśnie świeży transport trafiłby do dyskotek nad Adriatykiem. Robienie tej samej trasy ma jedną zaletę - przed południem mamy oświetlone jedne panoramki, po południu drugie - piknie. Sprawnie mijamy najgorszy odcinek drogi, na jego początku spotykamy ekipę rowerzystów - a jakże - z Polski. Ba, są nawet z Gdańska i mają flagę miasta. Strzelam pamiątkową fotę Gdańskiej reprezentacji. Chwilę gadamy, przesympatyczna para. Cała ekipa rowerowa jest mocno zmęczona, do celu zostało im jeszcze kilka km. Bagaże które wiozą busem utknęły na jednym z zakrętów poniżej - strome podjazdy dla starego VW T4 z przyczepą to za dużo. Staramy się zdążyć przed zmrokiem, ostatnie kilkadziesiąt km to wyścig z czasem - kto dopadnie pierwszy do campingu - my czy nocka? Są dwie sytuacje których unikam w życiu: jazdy po ciemku i wkurzania żony - obie miewają śmiertelne konsekwencje. Jesteśmy już nieźle sterani, cały dzień w kurzu, sporo na stojaka, wytrzęsieni jak po tańcach na wiejskim weselu. Przed zmrokiem dopadamy asfaltu, widok zachodzącego słońca na jeziorem Shkoderskim - nagroda dla naszych oczu. Zwalniamy, wiemy że na luzaka dojedziemy przed zmrokiem. Delektujemy się swobodnym zjazdem agrafkami w dół, znad pól dociera do nas zapach łąki i ziół, który w ciągu dnia jest stłumiony żarem lejącym się z nieba. Na campingu wraz ze zmierzchem zaczyna się życie. Pojawią się nowi goście, ludziska siedzą przy autach i gadają, dzieciaki biegają, pryszczate nastolatki krążą jak ćmy wokół darmowego WiFi z komórami w łapach. Upał za dnia chowa wszystkich w cieniu. Są i nasi znajomi w padżerakach, ratują nas zimnym piwem zanim zrobimy prysznic. Wieczorem idziemy do knajpy na kolację - jesteśmy tak wytrzęsieni, że widelec sam wybija mi rytm na talerzu. To był wspaniały dzień... cdn.
__________________
"Jeżeli chcesz uniknąć krytyki: Nic nie mów. Nic nie rób. Bądź nikim" - Arystoteles Ostatnio edytowane przez mikelos : 06.04.2015 o 13:57 |
|
23.01.2015, 15:12 | #14 |
Zarejestrowany: May 2011
Miasto: Parczew
Posty: 179
Motocykl: Yamaha XT 1200 Z Super Tenere
Online: 1 miesiąc 1 dzień 21 godz 41 min 17 s
|
LUBIĘ TO
__________________
Suzuki DR 650 SE 97r -> Honda XL 650 V -> Suzuki DL 650 K7 -> BMW R 1200 GS K25 -> Yamaha XT 1200 Z Super Tenere |
24.01.2015, 10:17 | #15 |
Zarejestrowany: Feb 2009
Miasto: Słupno
Posty: 108
Motocykl: DR 800
Online: 1 tydzień 2 dni 18 min 48 s
|
Rewelacja!!!
|
24.01.2015, 20:56 | #16 |
Dawaj,Dawaj brodaczu
__________________
Stary nick: Raviking GSM 505044743 Żądam przywrócenia formuły "starego" Forum AfricaTwin...... |
|
24.01.2015, 21:25 | #17 |
|
|
25.01.2015, 20:33 | #18 |
Dzień 7 Shkoder > Puke > Qafa e Malit > Fierze > Bajram Curri > Valbone
Dziś porzucamy wygodny camping, chcemy w miarę sprawnie dostać się w północnowschodnią część Albanii, celem jest dolina Valbone. Najbardziej widowiskowa jest przeprawa promem po jeziorze Fierze, ale by się na nią załapać trzeba być w Komanie przed 9:00 rano. Zresztą, rok temu nią płynąłem a Blaszany ma wyraźnie niedosyt jazdy, więc nawet nie specjalnie żałujemy że odpuszczamy pływanie baliowozem. Decydujemy się na starą trasę przez Puke, ponoć jest widowiskowa. Poranek upływa na sortowaniu gratów - co zabrać a co zostawić w padżeraku - wiadomo im mniej na grzbiecie tym lepiej. Wyżeramy jakieś pootwierane papu, brudne ciuchy wrzucamy na pakę - będą robić za biologiczny autoalarm - pacjent padnie zanim trafi do stacyjki. Po spakowaniu rogali jesteśmy mokrzy od potu, a tu jeszcze niespodzianka - w GX stopka (już wzmacniana) postanowiła jednak się złamać. Trzymam GX za łeb, Blachowkręt gramoli się na niego i ruszamy poszukać lekarza-spawacza. W Shkoderze jest wszystko, znalezienie spawacza zajmuje tyle ile droga hamowania. Stawiamy GX opartego o jakieś graty i idziemy na migi pokazać co nas boli. Język migowy jest elastyczny niczym stringi na Kaliszu - w teorii jest łatwo w praktyce czasem trzeba się namachać łapkami. Panowie dospawują kawał pręta, nie chcą za usługę złamanego grosza. Uśmiechamy się niczym dwa przygłupy, montujemy cholerną stopkę - robi robotę, można ruszać. Przelatujemy przez Shkoder, potem łapiemy trasę SH5 i lecimy w stronę Puke. Asfalty, zakręty, zapach piniowców i prawie zero ruchu. Każdy kto jedzie teraz z Kosowa, leci autostradą A1, stara droga SH5 straciła na znaczeniu. Mijamy Puke, małe miasteczko - raczej nic tu po nas. Gdzieś na wysokości Qafe a Lait odbijamy na północ na żółtą trasę, okazuje się że nadal asfaltową. Zakręty robią się ciaśniejsze, asfalt gorszy ale to nadal kaszka z mleczkiem. Gdy pojawia się szansa na krótki popas, zatrzymujemy się w barze z widokiem na jezioro zaporowe. Wieziemy ze sobą pyszne Burki kupione jeszcze w Shkodrze - razem z zimną kolą to nasz obiad. Na jednym z zakrętów Blaszany łapie uślizg tylnego koła i robi plaskacza. Jechaliśmy na tyle wolno, że właściwie nie ma strat - poza moralnymi. Podnosimy moto, zastanawiamy się co jest przyczyną - okazuje się, że zakręt jest cały w plamach oleju, smaru i innego dziadostwa którego w cieniu nie było widać. Ruszamy dalej. Jedziemy wzdłuż jeziora, kusi nas wodą ale brzegi są strome i nie ma zjazdów. Typowy zbiornik dla hydroelektrowni, która za chwilę wyłania się zza zakrętu. Duże betonowe bydle. Albania obok Norwegii to jeden z dwóch krajów w Europie który najwięcej korzysta z hydroelektrowni - to chyba lepsze od kopalni, węgla i górników choć dla krajobrazu niekoniecznie. Mijamy Fierze i Bajram Curii - typowe małe miasteczko, bez zabytków i pięknej architektury. Po paru km wjeżdzamy do doliny Valbone. Początek jest nadal szutrowy, dalej panuje już kraina asfaltu. Mimo tego, uważam że Valbone jest piękne i jest to uczta dla oczu - nawet jeśli zawieszenie przysypia z nudów. Nie chce nam się jechać do końca doliny, łapiemy jakiś mały pensjonat z opcją na spanie w namiocie, ustalamy co i jak i zjeżdżamy przez strumień na miejsce gdzie można postawić namiot. Kibel i łazienka jest w pensjonacie, wokoło parę innych namiotów. Ideał zakłóca tylko fetor ze śmieci które gromadzą w skalnej szczelinie właściciele pensojariusza. Ot, recykling po albańsku. Wieczorem idziemy do baru, zamawiamy jakieś ciepłe żarcie i zimne piwo. Ceny wyższe niż w mieście ale akceptowalne, jemy gadamy - fajny dzień za nami. Bez szutrów ale za to z ładnymi widokami. cdn.
__________________
"Jeżeli chcesz uniknąć krytyki: Nic nie mów. Nic nie rób. Bądź nikim" - Arystoteles |
|
25.01.2015, 23:03 | #19 |
Zarejestrowany: Mar 2010
Posty: 362
Motocykl: Juz nie mam
Online: 1 miesiąc 3 dni 15 godz 1 min 41 s
|
Bardzo miłe czytanie i oglądanie.Czekam na to cdn.
|
25.01.2015, 23:55 | #20 |
Zarejestrowany: Jul 2008
Miasto: B Y D G O S Z C Z
Posty: 604
Motocykl: KTM ADV 990 "S"
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 5 dni 21 godz 38 min 4 s
|
Zaaaajebiaszcza opowiastka !!!! Czekamy na jeszcze ...
|
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Albania 2014 (czyli nie pierwsi i nie ostatni) | CzarnyEZG | Trochę dalej | 15 | 06.05.2016 03:22 |
Albania czerwiec 2014 | xralf | Umawianie i propozycje wyjazdów | 12 | 03.04.2015 20:15 |
Albania Łowców 2014 - Film! | ex1 | Trochę dalej | 16 | 09.12.2014 20:32 |
Rumunia, Bułgaria, Turcja, Albania - sierpień 2014 | nev | Umawianie i propozycje wyjazdów | 6 | 11.07.2014 18:02 |
Albania 2014 | xralf | Przygotowania do wyjazdów | 1 | 11.07.2014 16:22 |