23.02.2009, 17:44 | #401 |
Zarejestrowany: Sep 2008
Posty: 539
Motocykl: RD03
Online: 1 tydzień 6 dni 3 godz 21 min 39 s
|
To może jeszcze ja dopiszę z samego powrotu.
Tak jak Podos pisał po dojechaniu z Sary Tash do Osh kolejki ustawiały się do pokoju Jacka w celu skorzystania z łazienki. Człowiek miał okazję porządnie zmyć kilkudniowy kurz. A jaki kurz był/jest to dobrze pokazuje to zdjęcie zrobione o świcie na przełęczy Taldyk Po południu postanowiliśmy z Jackiem na dwa samochody jechać do przez noc do Ałmaty. Co prawda straciliśmy wspaniałe widoki jakie mijaliśmy po drodze, ale celem naszym było dotarcie w miarę szybko do Ałamaty, ponieważ musieliśmy załatwić wizy powrotne na Rosje. Był poniedziałek, więc kalkulowaliśmy że po dotarciu do Ałmaty we wtorek, w środe zaczniemy działać aby do piątku załatwić. Nie uśmiechało nam się zostawać na weekend w mieście – szczególnie że cholernie drogie L Po drodze w czasie postoju na kolację przyrządzaną w warunkach polowych podjechało dwóch dzieciaków na koniu. Po krótkiej kurtuazji i wymiany „podarków” – my im po koszulce, oni nam garnek jakiegoś mleka, zainteresowałem się koniem. Znowu była okazja pojeździć – tym razem bez siodła i ogłowia – jedynie powróz obwiązany na pysku. Ale konik okazał się super „ułożonym” koniem, świetnie reagującym na bodźce wydawane nogami. Droga z tego co widać na zdjęciach jest piękna pod względem widokowym i na pewno warto przejechać ją w dzień. Powiem tylko że w nocy nie należy do łatwych. Ruch na niej dosyć duży – przeważnie same ciężarówki. Poza tym utrudnia ograniczona widoczność – nie widać czasami czy można czy nie ścinać zakręt bo nie wiesz czy to, że jest niby ciemno i nie widać świateł z przeciwka to efekt tego że nikt nie jedzie czy może zasłaniane jest przez skały (bo ciemno jak u murzyna w d….), a może tego że gość z przeciwka po prostu nie ma świateł J. Poza tym po iluś tam godzinach kręcenia na tych serpentynach gdzie nie widzisz końca (brak widoczności gdzie jest ta cholerna przełęcz) masz już dość. Rano mijamy Bishkek i koło 12 w południe meldujemy się w Ałmacie w tym samym hotelu co ostatnio. Miałem dość – jakieś 30 godzin bez snu. Okazało się, że mamy mały problem bo jak pamiętacie w tamtym okresie była akurat ta mała rozróba w Gruzji z udziałem naszego prezydenta i nie za bardzo chcieli nas obsłużyć w konsulacie rosyjskim (Gruzinów to wogóle nie wpuszczali). Środę spędziliśmy na szukaniu dojść aby dało się załatwić od ręki wizy tranzytowe, w czwartek trochę zaczęliśmy się denerwować. Okazało się, że da się załatwić – za odpowiednią ilość zielonych. W czwartek samolotowa część ekipy odleciała a my mieliśmy obiecane że w piątek dostaniemy paszporty. Przywieźli nam koło godziny 18:00 w piątek. Wiza tranzytowa na Kazachstan kończyła się nam w sobotę o północy. Jeszcze tankowanie i prawie dwie godziny zanim wydostaliśmy się z miasta – korki gorsze niż u nas. No i była godzina 20:00 w piątek, przed nami prawie 1900 km i 26 godzin na dotarcie. Nie było by problemu, tylko że ja nie dość, że z przyczepa to jeszcze brak zmiennika. Piątkowa noc była dosyć ciepła, dawało się to odczuć bo nawet lewarek od skrzyni biegów, który normalnie ma temperaturę otoczenia był „dosyć” ciepły, co świadczyło że o rozgrzaniu skrzyni. Nie było tragedii ale podsunęło mi to myśl aby przed następnym wyjazdem zamontować wskaźnik temperatury oleju skrzyni – tak dla bezpieczeństwa. U mnie była przyczepa (2 tony) i cały tył, łącznie z bagażnikiem dachowym zawalony betami (kolejne 600-700 kg), ale Jacek przez CB tez twierdził że u niego grzeje się mocniej niż w normalnych warunkach. Termometr zewnętrzny wskazywał o 23: 00 coś koło 30 st C. Droga – no cóż, step, step, czasami jakieś miasto do objechania. Dosyć dużo ciężarówek jedzie. Jedne bez świateł inne ze światłami świecącymi wszędzie tylko nie na drogę. Trzeba tylko uważać na kamikadze jeżdżące bez żadnych świateł, nawet bez odblasków. Trafiłem na takich – motor z boczną przyczepką, na nim chyba z siedem osób. Zauważyłem w ostatniej chwili, z przeciwka jechał samochód i dosyć raził po oczach. Po drodze zdążyłem kimnąć się godzinkę i wymienić olej w silniku. Można to zrobić na przydrożnych najazdach przeznaczonych dla ciężarówek. Sandał cały czas na pedale gazu, minuty uciekają a kilometry czym bliżej granicy to jakoś tak coraz wolniej mijają. Będąc już niedaleko granicy źle pojechałem na którymś skrzyżowaniu i zamiast na obwodnicę Pietropawłowska wjechałem do miasta. Oczywiście post przy wjeździe do miasta, oczywiście obowiązkowe zatrzymanie. Myślę, kilka minut, i lecę dalej. Wysiadam, podchodzi jakiś młokos w mundurze i mówi abym brał wszystkie kwity i szedł do komendanta do budy. Myślę, nie dobrze, a na zegarku 23:30 – do północy mam wizę kazachska ważną – do granicy jakieś 20 km. Wchodzę do tej budy a tam typowo książkowy przedstawiciel radzieckiego stróża prawa. Jakieś 150 kg żywej masy, spocony, mundur rozpięty do połowy klaty, i narąbany jak messerschmitt. Po miłym przywitaniu nawijam do niego pokazując na zegarek że wiza mi się kończy za pół godziny i śpieszy mi się na granicę. On na to – fajny zegarek. Zegarek to była reklamówka od sponsora – pewnie kosztowała z 2 zł – tyle że na pierwszy rzut oka wyglądał bajerancko. Mówię do niego – komendant, jak ci dam zegarek to mogę jechać On zdziwiony – dasz mi Ściągam i daje, zbieram swoje kwity. On przymierza – widzę ta zadowolona minę. Przypomniało mi się, że pewnie na wyjeździe jest też post i mówię - komendant, ale jak będę wyjeżdżał to pewnie mnie twój kolega znowu zatrzyma przy wyjeździe Gość bierze telefon i dzwoni - Sasza, słuchaj tam pojedzie Polak, dżipem z pricepą. Ty go puść, on u nas już załatwił. Biorę kwity i wychodzę. Trzeba zauważyć , że nie chciałem się wdawać z nim w przepychanki bo oprócz tego, że śpieszyło mi się to jeszcze nie miałem ubezpieczenia na samochód ani na przyczepę. Przelatuje przez miasto, klnąc na czym świat stoi za zmarnowany czas. Na poście wyjazdowym nawet nie odpuszczam gazu – gość w mundurze jeszcze mi zasalutował. Na granicy melduję się pięć min przed północą. No i tu następna niespodzianka. Prawie puste przejście, podchodzę do okienka – aby odprawić samochód i motory. Gość każe do deklaracji dołączyć „wremienny wwoz” jaki był wypisany przy wjeździe. Mowa o tym wjeździe jak jechaliśmy w stronę Kirgistanu itd., bo potem na granicy z Kirgizją to nawet o czymś takim nie było mowy. Gdy odprawiałem motory przy wjeździe powsadzałem każdy kwit do dowodów rejestracyjnych chłopakom. Teraz wyciągam – no i znowu mam lekki „kanał” – dwóch brakuje. Gość w okienku od razu „wyjeżdża” ze sztrafem, próbuje jakoś negocjować. Odsuwa mnie na bok, mówi że musi odprawić następnego. Myślę – ok., skończy ich i będziemy sami to będzie inna rozmowa. Wychodzę na zewnątrz. Jest tam ten sam celnik który był jak wjeżdżaliśmy. Zaczynam z nim rozmowę, on mówi że pamięta mnie. Nawijam że już 7 tygodni jak człowiek wyjechał z domu, że z kasa krucho i w ten deseń. Potem wracam do budy – i zaczynają się „negocjacje” Gość z budy woła tego celnika z zewnątrz. Słyszę jak naradzają się, mowa chyba o 200 dolcach za motor. Celnik mu coś tłumaczy że on mnie pamięta i że chyba faktycznie nie mam kasy. Porządny chłop – moja przezorność aby z nim pogadać dobrze się sprawdziła. Celnik wychodzi na zewnątrz i pyta się mnie co ma ze mną zrobić – ja na to – puścić J. Każe zjechać na bok i poczekać dwie godziny. Myślę nie jest źle – godzina za jeden papierek. Koło czwartej nad ranem przychodzi, wali w drzwi. Bierze „karteczki” od nas, podpisuje i każe zmykac. Uff, jedziemy dalej. Jacek z Przemkiem czekali na nas „na ziemi niczyjej”. Przemek z nudów opróżnił buteleczkę i odstawia cyrki na przejściu rosyjskim. Tu dla odmiany od tego co się dzieje na zachodniej granicy rosyjskiej pełna kultura, uprzejmość i chęć rozwiązania problemów (jak ominąć przepis – jeden cieławiek, adna maszyna). O 6:00 rano jesteśmy wreszcie po odprawie. Nie spałem od prawie 45 godzin (nie licząc 1-2 godzin po drodze przez Kazachstan). Po 10 km przy najbliższym zagajniku stajemy, nawet nie rozkładając namiotu walimy się w śpiworach pod samochodami. Potem jazda – w zasadzie dzień wyglądał tak – koło 8:00 rano wyjazd i tak z przerwami do ok. pierwszej drugiej po północy. Noclegi przeważnie na „stajenkach” ze względu na zawartość przyczepy. Tak gdzieś koło Uralu przypomnieliśmy sobie że z całego tego zamieszania nie wykupiliśmy ubezpieczenia na Rosję. No nic, przejechaliśmy połowę Rosji to i może druga przejadę i nie będą pytać o strachowke. No i udawało się, do … Umówiliśmy się z Jackiem za mostem w Woroneżu, ze względu na to że mieliśmy inne tempo podróżowania. Wjeżdżam koło 11:00 w nocy do Woroneża, coś mi się popieprzyło i zatrzymuje się koło radiowozu aby spytać jak na Kursk. Przy okazji pytam ile tu jest mostów nad Donem – oni na to – ooo u nas mnogo mostów. Myślę, no ładnie, umówiliśmy się na moście tylko którym?. Już prawie wyjeżdżam z Woronerza a tu przed mostem post, oczywiście zatrzymują mnie. Pierwsze jego pytanie o ubezpieczenie. Myślę – no, w morde, znowu to samo. Daje mu stare ubezpieczenie które miałem jak jechaliśmy w tamta drogę. On pokazuje na datę, że się skończyła, ja oczywiście strugam wariata, że nie wiedziałem. Znowu do komendanta. Tam jak zwykle straszenie karą itd. Stara śpiewka. Pytam – skolko . On że - 300. Pytam - czego - no czego, czego – dolców - u mienia niet dolców On – może być euro - u mnia niet euro No i nawijka jak to 7 tygodni jak ja wyjechał, już chce wrócić do kraju i takie tam. Nie wzrusza go to. To pytam jak to załatwimy. Każe odkręcać numery rejestracyjne, rano pojadę do miasta zapłacę kare i wykupie ubezpieczenie. Myślę sobie, że i tak miałem zatrzymać się i kimnąć, więc równie dobrze mogę tutaj. Wole zapłacić mandat i ubezpieczenie wykupić niż dać mu 300 dolców. Na pewno będzie to taniej. W tym czasie nadjeżdża Jacek. Rzucam mu cicho, że się nie znamy. Bałem się aby nie przyszło im do głowy że mogę pożyczyć od kolegi. Jacek odjeżdża, umawiamy się przez CB, że szuka miejsca do spania i da mi znać. Odkręcam nr i zanoszę mu. Widok jego miny – bezcenne. Zaczął drzeć ryja co mu tu przynoszę numery i jeszcze takie brudne. Każe wyjść, bo właśnie maglują tam jakąś kobietę. Wychodzę i stoję na zewnątrz. Po chwili dołącza do mnie jeden z podwładnych tego spaślaka spoconego, który siedzi w środku. Zaczyna podpytywać czy faktycznie nie mam kasy, a może kartę Ooo nie, nie dam się – idę w zaparte. - to co Adam będziesz robił – pyta - ano pójdę jutro do miasta, dowiem się ile to wszystko kosztuje i zadzwonię do domu aby mi podesłali kasę. Potem rozbije tu u was na Polacy pałatke i będę koczował z tydzień dwa aż kasa dojdzie. - jak to tu – widziałem, że zbaraniał. - no a jak sobie wyobrażasz, że co zostawię tu samochód z motorami Przecież odpowiadam za nie - słuchaj, to nie masz nic kasy – widzę już to błagalne spojrzenie. Myślę, coś trzeba dać, aby oni wyszli „z twarzą” a i ja nie był oskubany - no mam ostatnie 20 dolców, takie na czarną godzinę. Każe iść do samochodu. Po pięciu minutach wali pałą w drzwi. I każe iść do komendanta. Gdy gramole się z samochodu rzuca mi abym wziął co mam. To biorę zegarek i te 20 dolców. Wchodzę do spaślaka. Ten do mnie – dawaj co masz. Mówię, że jedynie ten zegarek (reklamówka za kilka zł) i 20 dolarów. Dawaj – i rzuca mi dokumenty, mówiąc przy tym – jadu w pizdu. Hmm, myślę – wyjątkowo nie sympatyczny. Jadę jeszcze kilkadziesiąt km i dołączam do chłopaków na nocleg. Pozostał jeszcze jeden post – przy wjeździe do Kurska. Tam udaje mi się gościa zagadać tak że w ogóle nie zapytał o ubezpieczenie. Na granicy rosyjko-ukraińskiej podchodzi Ukrainiec i pyta biorąc mój paszport – no to jak Adam, odprawiamy w 10 min czy cały dzień. Na moje pytanie skolko ? – no szto uważasz – i poszedł. Pytam stojącego z boku kierowcę ukraińskiego TIR-a ile tu dają. Mówi – daj mu z 10 $ to cię puści. Wkładam do paszportu i wsadzam głowę do okienka. Gość strzela banana – taki szczęśliwy, że nawet papiery wypełnia za mnie. Między czasie staliśmy się – a dokładnie przyczepa z motorami małą sensacją na przejściu. Oglądać przyszedł nawet sam naczelnik i jacy w mundurach maskujących z kałachami – wcześnie nie widziałem ich . Pewnie siedzieli pochowani po krzakach J. Faktycznie po 10-15 min jesteśmy po odprawie. Przez Ukrainę to pełen spokój. Jedynie raz zatrzymani do kontroli dokumentów. Ale to nawet dobrze, bo okazało się że na ostatnim skrzyżowaniu źle skręciłem (nawet nie pamiętam nazwy tej mieściny). Panowie policjanci bardzo mili od razu wstrzymali ruch na dwupasmówce i pozwolili bez problemu nawrócić (bo promień skrętu u mnie był jak w pociągu) Reszta drogi bez większych, wartych wspomnienia przygód. Jeszcze granica z Polska w Krościenku – jedyne 3-4 godziny – ale to przez tzw. „mrówki”. A i może to jak to polska celniczka – która według słów miejscowych największa kosa zabierając się do „rozpakowywania” Jackowego samochodu znalazła zasuszonego penisa jakiegoś tam zwierza. Trzymając to w ręku pyta – co to Po otrzymaniu odpowiedzi zrezygnowała z dalszych penetracji tak Jackowego jak i potem mojego samochodu. Na zakończenie chciałem serdecznie podziękować wszystkim a na tym forum szczególnie „jednośladom” za świetny wyjazd, atmosferę i w ogóle za całość. Dzięki Ostatnio edytowane przez kajman : 24.02.2009 o 22:15 |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Dlaczego lubię KTM-a | puszek | KTM | 4121 | 27.10.2024 20:14 |
Dlaczego nie kupić DL-650 | Pils | Suzuki | 83 | 30.08.2021 23:14 |
DLACZEGO KIRGIZ SCHODZI Z KONIA? Czyli Leszcz Adventure Team w wielkiej wyprawie badawczej do Azji centralnej | czosnek | Trochę dalej | 230 | 08.11.2020 11:17 |