08.04.2024, 17:56 | #13 |
Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 342
Motocykl: Tenere 700
Online: 1 miesiąc 6 dni 22 godz 45 min 0
|
Dzień 6 – czwartek , 21 lipca
Start tradycyjnie skoro świt. To znaczy około 8:00 Śniadanie jest od 7:30, więc ogarniamy się, pakujemy motocykl i idziemy jeść. Na stołach prawie nic. Po 10 minutach wjeżdża herbata, placki chlebowe i jajecznica z pomidorami. No nie jest to super żarcie, które ponoć jest w Iranie! Albo po prostu wybraliśmy za bardzo budżetową opcję hotelu . Na odchodnym nasz recepcjonista – gbur każe podpisać jakieś oświadczenia. Robię to, ponieważ cały czas ma 2 asy w rękawie w postaci naszych paszportów, ale dla pewności podpisuję je imieniem i nazwiskiem: „Nie Rozumiem”. Oddaje nasze paszporty i z uśmiechem na znak sympatii łapie mnie bezceremonialnie za policzek robiąc „puci,puci” Koło motocykla spotykamy już Irańczyków i starszy pan robi sobie zdjęcie na GS-ie. Dobrze, że przezornie stawiam motocykl na centralce na czas naszej nieobecności. Schodząc z (z racji parkowania na centralce) dość wysokiego sprzętu, naciąga sobie biodro… Jedziemy. Mam wrażenie, że ruch drogowy w Iranie, szczególnie w miastach nie należy do największych atrakcji dla motocyklistów. Chyba kierowcy nie przywykli do motocykli (mają tu przecież tylko pierdziochy o max. pojemności 250 ccm), albo nie zdają sobie sprawy, że motocykle mają znacznie lepsze przyspieszenia od samochodów. Sposób zachowania kierowców pozwala mi też na wysnucie jeszcze jednej teorii: motocykle mają zwyczajnie w doopie, bo jadą większym pojazdem 76.jpg 77.jpg 78.jpg Wjeżdżamy na autostradę. Zmuszeni jesteśmy zignorować tablicę informacyjną, zabraniającą wjazdu motocyklem. Oprócz tego nie wolno wjeżdżać np. koniem , koniem z wozem czy traktorem. 79.JPG Autostrada wydaje się nienajgorsza. Po 3 pasy w każdą stronę, ale trzeba mieć się na baczności. Przy bramkach utworzyły się takie koleiny, że można łatwo wywinąć orła. Oznakowanie niezłe, niezbyt często, ale są zajazdy z knajpkami czy sklepami, kible. Początkowo krajobraz jest dość monotonny, dominują wyblakłe beże, dopiero potem pojawiają się bordowe góry. W każdej możliwej dziurze, gdzie jest woda, albo jej wspomnienie widać jakieś uprawy. 80.jpg 81.jpg 82.jpg Zjeżdżamy na parking, rozprostować kości oraz zobaczyć co da się kupić w sklepie. Kupujemy sok z brzoskwiń i wiśni oraz lody szafranowe. W sumie to nie mogliśmy się ich doczekać – dużo naczytaliśmy się, że właśnie w Iranie ta przyprawa jest bardzo popularna. Okazały się niezłe, choć smaku to nie umiem opisać. Cała ta przyjemność kosztowała nas 500.000 riali. Ale co tam – fundujemy sobie jeszcze za niebagatelną sumę 350.000 po espresso, do których dostajemy czekoladowe cukiery. Dalej – w drogę! Próbując wjechać ze ślimaka na jezdnię autostrady orientuję się, trzeba pokonać mniej więcej 10 - centymetrowy stopień z asfaltu! Jezdnia po prostu jest 10 centymetrów wyżej niż dochodzący do niej ślimak. - Żabko, trzymaj się! Dałem trochę gazu i szczęśliwie motocykl nawet nie zauważył nierówności, ale mnie od razu zrobiło się cieplej… Mijamy stado małych, puchatych wielbłądów, pasących się niedaleko autostrady, zaś z przeciwka nieco mniej liczebne stado… wozów opancerzonych. Dla podróżujących Irańczyków stanowimy nie lada atrakcję – machają do nas, uśmiechają się, robią nam zdjęcia, nagrywają. Jedyne co wkurza – chcąc przyjrzeć się nam czy motocyklowi bliżej, siedzą na doopie, a to nie jest najbardziej komfortowe. Ciężarówki to z reguły 40 a może nawet jeszcze starsze sprzęty produkcji zachodniej. Nie brak również amerykańskich Mac-ów chyba z lat 60-tych. Często sprzęty te są finezyjnie wymalowane, czy przyozdobione. Jedyny minus jest taki, że kopcą i śmierdzą niemiłosiernie. Nie przedstawiają także pozytywnego obrazu zwierzęta przewożone na pace – jest to robione jakkolwiek, np. byk przewożony jest z workiem na głowie. Osady wyglądają jak w Afryce – ubogie i często, łącznie z domami – budowane z gliny. Doskonale wtapiają się w krajobraz. Droga łagodnie prowadzi raz wyżej, raz niżej. Często zdarza się, że widzimy bezkres na wiele kilometrów przed nami, zwieńczony rozpływającym się w gorącym powietrzu obrazem gór na horyzoncie. W sumie ciepło jest – termometr pokazuje 36 stopni. 83.jpg Na autostradzie mijamy trochę fotoradarów, ale wyglądają jak zepsute, choć ciągle coś się w nich świeci. Są poza tym dość charakterystyczne, więc widać je z daleka i walą zdjęcia od przodu, więc nie stanowią dla nas większego problemu. Pojawia się policja, nieraz mierzy radarem, ale nas nie zatrzymują. Zjeżdżamy z autostrady. Tu czeka na nas miła niespodzianka: zakaz wjazdu motocykli na autostrady ma też swoje plusy – nie pobrano od nas opłaty za przejazd Wjeżdżamy do miasta Kazwin. Na razie zagęścił się znacznie ruch na ulicy i muszę bardziej uważać. 90% samochodów, a może nawet więcej, to trupy, które w Polsce już kilka lat wcześniej nie byłyby dopuszczone do ruchu. Kierowcy nie używają lusterek. Samochód, który parkował wzdłuż krawężnika nagle odbija w lewo, włączając się do ruchu tuż przed nami! Musiałem ostro hamować, Ania wpada na mnie. To, że nie włączył kierunku to pół biedy, najgorsze jest to, że w ogóle nie spojrzał w lusterko. Generalnie na ulicach jest dość duży chaos. Zaobserwowałem, że sygnalizacja świetlna traktowana jest z dużym przymrużeniem oka. Bardzo często ludzie walą na czerwonym. Jedziemy całkiem szeroką jezdnią – 3 pasy w każdym kierunku. Przed skrzyżowaniem zrobił się taki bałagan, że nie bardzo wiem na którym pasie się ustawiać. - Co tu się dzieje? – pytam Anię, mając nadzieję, że ona coś z tego rozumie. - Nie wiem, ale na skrzyżowaniu na pierwszym miejscu stoi 8 samochodów, zaś na ulicy z pierwszeństwem cały czas ktoś jedzie. Udało się, jedziemy dalej W Kazwinie zamierzamy zostać 2 dni: mamy też kilka obiektów, które chcemy zobaczyć. Jedziemy zatem do starej bramy miasta: Tehran Gate. Przed nią odbywa się oczywiście handel. 84.jpg Za bramą jest placyk z pomnikiem chyba fotografa, którego tożsamość pozostanie dla nas tajemnicą. 85.jpg Po drodze kupujemy arbuza. Mamy tylko nadzieję, że będzie dobry. Wiem, że jest jakiś system oceny dojrzałości tych owoców przed spróbowaniem. Polega on na tym, że stuka się w owoc i w zależności od tego jako odgłos wydaje – można odczytać czy jest dojrzały, czy nie. Nie wiem tylko jak interpretować wyniki 86.jpg Przede wszystkim plan jest taki, żeby zeżreć coś dobrego, poszwendać się po mieście i poobserwować codzienne życie Irańczyków. Walimy więc do hotelu, zostawiamy nasze tobołki i na miasto! Mam zapisanych kilka hoteli, które udało mi się znaleźć przed wyjazdem. Jedziemy do nich po kolei. Wprowadzone są oczywiście w nawigacji jako koordynaty GPS, bo nie wyobrażam sobie wpisywać nazw irańskich ulic do Garmina w tym upale. W sumie ten system stosujemy już od ładnych kilku lat i jak dotychczas się sprawdza. Dokujemy się w małym hotelu Minu za 6.300.000 riali, (czyli niecałe 100zł) za śniadaniem za noc. Jeśli wierzyć szyldowi na dachu, nasze lokum ma 2 gwiazdki. W języku perskim wyraz hotel, brzmi jak po polsku, tylko pisze się ciut inaczej (pierwsze trzy litery czytane oczywiście od prawej do lewej to: H, T, L ). literę „L” chyba każdy widzi, zaś samogłosek zasadniczo się nie zapisuje 89.jpg Pokoik choć mały, to bardzo przyjemny; klimatyzacja też radzi sobie całkiem dziarsko. Kąpiel i w miasto! Idziemy oczywiście na piechotę. Nasze oczekiwanie na zielone światło na skrzyżowaniu na nic się zdało, bo kierowcy w dupie mają czerwone I tak jadą, pomimo, że my powinniśmy iść, bo mamy zielone. Obserwujemy jak przechodzą tubylcy: walą przed siebie jak zrobi się trochę wolnego, ale patrzą cały czas, żeby nie zostać ucelowanym przez samochód. Zatem – za nimi! Natomiast na skrzyżowaniu zwykły ruch drogowy, czyli armagedon! Zdjęcie zdecydowanie nie oddaje dynamiki która tam się dzieje. 90.jpg Poszukiwanie knajpy nie jest łatwe. Nie dość, że nie wiemy jak po persku jest restauracja, czy bar, to używają tu takiej kaligrafii, że średnio radzę sobie z czytaniem! O literach znanego nam alfabetu, raczej można pomarzyć. W końcu trafiamy do jakiegoś lokalu – pokazujemy, że chcemy zjeść. Wobec tego dostajemy coś a’la kofty oraz pieczone podroby. Je się to zawijając mięsko w duże placki, i dodając zielsko, które chyba jest miętą. Pijemy do tego chyba ayran i laban (sfermentowany rodzaj jakiegoś napoju mlecznego). W sumie to nawet niezłe. 87.jpg 88.jpg Po obiadku dajemy się (sobie nawzajem) namówić na zjedzenie lodów. 3 gałki kosztują ok. 3 zł, więc uczciwie W smaku dobre. Próbuje nas zagadnąć Afgańczyk, ale pokonuje nas bariera językowa. Gość pokazuje nam paszport, dzięki któremu mam okazję przekonać się, że w afgańskim arabskim istnieje litera „p”, której nie ma w klasycznym arabskim. 91.jpg Szukamy złotnika, żeby wymienić przywiezione przez nas dolary na riale. Próbujemy zagadać ludzi, gdzie można wymienić kasę. Z komunikacją idzie bardzo słabo: bardzo mało osób mówi choć kilka słów po angielsku. Dziewczyny radzą sobie z tym generalnie lepiej. Problem jest taki, że ja mogę zagadywać do chłopów, a Ania do bab: na krzyż nie bardzo chcą gadać. Odsyłają nas do kantoru. W kantorze to my nie chcemy- wolimy u złotnika. Patent z wymianą kasy u złotnika działał zawsze w Turcji, więc zakładamy, że i tutaj zadziała. W końcu jakiś chłopak prowadzi nas do szewca, ale szewc nie wymieni, więc prowadzi nas do złotnika. Tutaj się udaje i dostajemy dobry kurs – 323.000 riali za 1$. Wymieniamy 300$ i mam całą kieszeń w spodniach bojówkach pełną waluty. Skoro jesteśmy tacy bogaci, to kupimy jeszcze kartę do telefonu. Udało się nawet namierzyć sklep, ale okazało się, że paszporty zostały w hotelu, a bez nich nie da rady. Pijemy jeszcze wodę i 2 soki, płacąc za to ok. 20 zł, co oznacza, że chłopak nas trochę naciągnął. Po drodze zasiadamy na kawę w przydrożnym bufecie, płacąc za nią 350.000 riali. Obserwujemy irańską ulicę: zasadniczo wszystkie kobiety chodzą w chustach. Niektóre faktycznie mocno zawoalowane, a niektóre widać, że chusty mają tylko na sztukę, luźno zawiniętą na czubku głowy. Za to wszystkie bardzo mocno wymalowane. - Jak one to robią, że ta tona tapety nie spłynie im z twarzy!?- zastanawia się Ania. Na odchodnym dostajemy jeszcze po cukierku. W hotelu pałaszujemy arbuza kupionego wcześniej za około 3 zł. Czujemy się lekko zawiedzeni - nie jest tak słodki, jak mieliśmy nadzieję. Jaka cena – taki smak! W hotelu wylegujemy się i odpoczywamy od upału dnia – jak dobrze, że jest klimatyzacja! Włączamy telewizor. Choć nie rozumiemy niczego, ruchome obrazki wskazują, że w TV same dobre wiadomości: sukces goni sukces Zapada zmrok, muezzin wzywa do modlitwy. Otwieram okno, żeby lepiej słyszeć. Z tego co udaje mi się zrozumieć, adhan ma chyba inną treść niż dotychczas słyszane. W sumie islam szyicki, jaki jest w Iranie, ma pewne różnice w stosunku do głównego nurtu – islamu sunnickiego. Tego dnia na liczniku przybyło 533 km. |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
IRAN wiosna 2022 | syncronizator | Azja | 18 | 20.10.2022 23:53 |
"PLR - POLSKA RAZEM – HONDA TRANSALP i SUZUKI FREEWIND" | adamsluk | Polska | 36 | 18.03.2016 19:48 |
Ile naprawdę kosztuje SHOEI Hornet ?:) | MChmiel | Kaski | 7 | 27.01.2010 11:38 |