Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12.09.2010, 22:10   #215
podos
 
podos's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2005
Miasto: Kraków
Posty: 3,988
Motocykl: RD07a
Galeria: Zdjęcia
podos jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 tygodni 6 dni 14 godz 28 min 34 s
Domyślnie

Dzień ósmy: Piaskowe Piekiełko

Pozostała kwestia, co robimy z naszymi chłopakami bez motocykli. Żal się nam biedaków zrobiło, już i tak byli przybici nieplanowanymi wydatkami i stratą sprzętów a tu jeszcze perspektywa kiblowania w Zagorze. Kiepska atrakcja. Decydujemy się, że zabieramy ich na pasażerów na wycieczkę do wydm Chegagga koło Mhamid. Modyfikujemy trochę załadunek – Waldek bierze mój worek, ja biorę Puszka, do Pawła wskakuje Norbi. Uśmiech wraca nam na twarze – znów jesteśmy w podróży. I plan jakoś strasznie nie ucierpiał – O dziwo mamy tylko jeden dzień w plecy.
Z Kajmanem umówiliśmy się w Tagounite – on już spędził jedną noc na pustyni, podczas gdy my walczyliśmy z motorkami. Szybkim asfaltem przelecieliśmy ponownie na pustynię pokonując skaliste przedgórze (raczej przedpustynie).




Na bardzo przyzwoitej nowej stacji napełniliśmy baki i spotkaliśmy się z Kajmanem. Już za nim pojechaliśmy na skraj wydm. A tam istna masakra! Zerwała się burza pisakowa, widoczność kilkadziesiąt metrów – piasek leci w poziomie, gorący wiatr potęguje efekt grozy. Decydujemy się przeczekać w ostatniej knajpie.





Oczekując na poprawę pogody definitywnie rozstajemy się z zacinającymi się linkami ssania w motocyklu Waldka – jego spalanie wyraźnie odbiega od wszystkich – a świece czarne jak smoła. Wyciągamy linki, końcówki wkładamy w gaźnik, uszczelniamy i wkręcamy same trzpienie. Koniec tematu. 3:3 Mamy remis!
Jemy obiad, pogoda niestety się nie poprawia. Paweł z Michałem odpalają GPSy i jadą na godzinny rekonesans polatać po piasku. Wracają po godzinie, zmęczeni, ale gęby im się śmieją. Mówią, że bez GPSa –nie ma szans, nic nie widać na kilka metrów a kilku metrowe wydmy zasypują drogę. Nie wiadomo czy przejedzie samochód. Niezbyt podbudowani tymi opisami czekamy do czwartej licząc na uspokojenie się wiatru. Nic takiego nie następuje, więc decydujemy się (niejednogłośnie) jechać. Tym razem szyk zwarty, jeden za drugim w niedużych odstępach, auto zamyka szyk i zbiera trupy. Musimy tym razem zapalić światła, żeby nikt nam nie zginął w tumanie piachu. Ruszamy.



Ubita „umowna” droga początkowo jedzie miedzy wydmami potem piach wdziera się bezpośrednio na naszą trasę, Piaskowe hopki wymagają skupienia koncentracji i techniki, w dodatku mamy pasażerów. Ile się da - jedziemy, czasem udaje się przelecieć przez wydmę, czasem leżymy, czy zakopiemy się. Ale jedziemy, cztery motocykle i auto jak jedna drużyna – jak jeden organizm. Wszyscy czujemy otaczającą nas grozę i nikt nie ma najmniejszej ochoty zostać sam.



Warunki podłoża tak się pogarszają ze muszę wysadzić puszka do samochodu. A raczej na samochód – stoją z Norbim na tylnim zderzaku Patrola, trzymając się bagażnika dachowego. W pełnym rynsztunku motocyklowym.




Po kilkunastu kilometrach piachy Mhamid przemieniają się w typową kamienistą hamadę, co skutkuje diametralną poprawą pogody – zasadniczo niebo jest błękitne i jest pięknie, wiatr jakby ustał, a piach nie zasłania słońca – Jest przepięknie.



Znów szeroka równina pokryta drobnym kamieniem, po którym można jechać całą szerokością równiny! Burza piaskowa pokonana. Ale widać, że nie zawsze wszystkim się udaje:




Stajemy, aby dać upust emocjom jazdy w burzy piaskowej, – choć początkowe emocje tłumiły przyjemność z jazdy – teraz wszyscy są zachwyceni tą niecodzienną przygodą. Ależ była jazda! Zjeżdżamy z trasy, którą mamy wyznaczoną na GPS – wydmy są nieco na uboczu trasy MS7 opisywanej przez Chris Scotta – a szkoda, bo łatwo je ominąć a warto tam sprędzić czas. Trzeba jednak pamiętać, że ten odcinek trasy (obok MS7) jest bardzo wymagający technicznie -wydmy i piaskowe koleiny. Jedziemy kawałek po szutrowej drodze by za chwilę zrobić kolejny przystanek przy berberyjskiej osadzie. Natychmiast jesteśmy otoczeni ciekawskimi dziećmi, każde ma oczywiście coś do sprzedania.





Po kolejnych kilkunastu kilometrach wiemy, że znowu zbliżamy się do wydm – widoczność się pogarsza, znowu zaczyna rzucać piaskiem – ale teraz to już bułka z masłem, po napięciu związanym z burzą piaskową nie ma już śladu, wydurniamy się.




Wreszcie, w oddali widać na horyzoncie wypiętrzenia wydm Erg Chegagga. Pod światło zachodzącego słońca przesłoniętego pędzącym z wiatrem piaskiem wyglądają złowrogo.





Jedziemy na siagę w kierunku wydm – mając tylko waypiont do berberyjskiej osady namiotowej, który dał nam przy obiedzie jakiś uczynny arab. Zbliża się zmierzch, pora się sprężać. Na skraju Erg Chegagga jest kilka takich osad, jednakże okolica nie przypomina w niczym cywilizowanego Erg Chebbi , do którego można właściwie dojechać asfaltem. Tu jest nieporównanie bardziej dziko i o dziwo dwa razy drożej. Pierwsza napotkana osada chciała nas skasować na 400 dirhamów od głowy z obiadem. Przy 140 dirhamach w hotelu w Zagorze spanie w namiotach musi być niewątpliwie rzadką atrakcją!
Oburzeni jedziemy dalej wzdłuż Ergu, wiedząc ze i tak będziemy musieli się zgodzić na jakąś bandycką cenę – zwłaszcza, że się ściemnia. I tak dojechaliśmy tuż przed zachodem słońca do właściwego miasteczka namiotowego wg naszego namiaru. Po krótkich negocjacjach uzgodniliśmy stawkę 300 dirhamów - choć lepszą niż w namiotach obok – i tak pozostanie najdroższym noclegiem w Maroko.




Zanim słońce zaszło za najwyższą wydmę (też pewnie ze 150m npm) postanowiliśmy jeszcze trochę podziczyć. Przez chwilę była nawet fajna jazda, ale zmęczenie jednak dało się wszystkim we znaki, bo każdy po bardziej lub mniej widowiskowej glebie dawał sobie spokój z jazdą.









Najbardziej spektakularną glebę zaliczył Waldek, który uwierzył zbytnio w swoje umiejętności i jechał wzdłuż pięknego garbu wydmy. O tej:





Z niewiadomych do dziś przyczyn skręcił nagle o 90stopni i skoczył z trzymetrowej prawie pionowej ściany wydmy na poziome klepisko pokryte tylko kępami wielbłądziej trawy. Efektowny lot na przednie koło spowodował złożenie się zawiechy do końca, a właściciel walnął betami w motor, spadł nogami z podnóżków ale twardo nie puścił kierownicy. Kurczowo ją trzymając w sposób niekontrolowany odkręcił manetkę i ciągnąc nogi z motocyklem wykonał parę komicznych skoków po kopkach wielbłądziej trawy. Nie wiem jak tego dokonał, ale zwolnił, ustał i nie przewrócił się. Za to pięknie rozwalił sobie ryja o szybę, która weszła między uchyloną szybkę i szczękę kasku waląc go w nasadę zębów i kiereszując dziąsła… Rzut karny dla Maroko – niewykorzystany. A ja stałem z rozdziawioną gębą i aparatem w dłoni – z wrażenia nic nie uwieczniłem…




Co za szczęście, że stało się to teraz, już po spotkaniu z Kajmanem – będzie sobie zaraz mógł odkażać i znieczulać rany – gdyż wreszcie, po czterech dniach rozłąki mamy nieograniczony dostęp do zapasów naszej wódki!!! A nie mówiłem, żeby wszystkie najważniejsze rzeczy mieć ze sobą na motocyklu!!!




Stan budzika: 1361 km, Przebieg 158 km


Następny odcinek (klik)
__________________
pozdrawiam, podos
AT2003, RD07A
------------------
Moje dogmaty
0. O chorobach Afryki: (klik)
1. O Mikuni: Wywal to.
2. O zębatce: Wypustem na zewnątrz!!!
3. O goretexie: Tylko GORE-TEX
4. O podróżach: Jak solo to bez kufrów
5. O łańcuszkach rozrządu: nie zabieram głosu.
6. Lista im. podoska Załącznik 10655
7. O BMW: nie miałem, nie znam się, nie interesuję się, zarobiony jestem.
8. O KN: Wywal to.
9. O nowej Afripedii: (klik)

Ostatnio edytowane przez podos : 22.09.2010 o 21:32
podos jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem