Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13.05.2009, 18:31   #19
felkowski
 
felkowski's Avatar


Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Warszawka
Posty: 1,482
Motocykl: RD07a
Przebieg: 66666
Galeria: Zdjęcia
felkowski jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 19 godz 27 min 40 s
Domyślnie Dla nas zaczyna sie dzień drugi. Czyli Rif i Taza

dla podkręcenia wyobraźni/nastroju można sobie włączyć

http://jagusia1988.wrzuta.pl/audio/1...-_samira_said_


Przedstawienie było o tyle ciekawe, że do tej pory wydawało mi się, że to polega wyłącznie na pokłonach i tyle. Cała procedura jest o wiele bardziej złożona. Wymaga kilku bardzie złożonych układów. Po spektaklu obserwowanym z ukrycia jeszcze przymknąłem oko na chwilkę.


IMG_7508.jpg


Rano podczas pakowania zatrzymuje się obok nas jakiś Raszid ciężurawką. Włazi pod spód i coś tam cmoka. Gada przez komurę i jęczy. Z ciekawości zaglądam pod auto. Główka mostu bucha żarem jakby ktoś ją wyjoł przed chwila z kowalskiej kotliny. Olej kopci się niemiłosiernie. Gdyby miał dostęp powietrza pewnie zapaliłby się żywym ogniem. Wygląda na to, że na ataku rozwaliło się łożysko. Gość jechał, aż się zespawało. Zatrzymał się jak zaczęły mu zęby przeskakiwać. Nie wiele brakuje aby główka stała się kula ognia. Zatrzymuje innego Raszida i coś tam gadają. Po chwili wyciąga z kieszeni plik forsy grubości cegły i daje kilka banknotów drugiemu kierowcy. Ten jedzie do wsi, chyba po mechanika. W trakcie porannej kawki konwersujemy trochę z innym lokalesem. Pytamy o stację. Ciężko nam idzie ta rozmowa, łapy bolą, że hey. Dowiadujemy się, że jest we wsi. XTeki mają zasięg 200 kilosków. Wprawdzie chłopaki mają ze sobą po kanistrze, ale wolimy je zostawić na góry. Wjeżdżamy do wioski. Środkiem drogi turla się stara dacia i trąbi w niebogłosy. W pewnym momencie zatrzymuje się na środku drogi i wyciąga wagę. I stawia na drodze. Szufelką z bagażnika do miski nabiera sardynki.


IMG_7518.jpg


Obwoźna hurtownia rybna. A coś co wyglądało na garaż jest spożywniakiem. Jedziemy dalej i zatrzymujemy się przy innym podobnie wyglądającym sklepie. Delikatesy Said i Żoad mają wszystko czego potrzebujemy. Od właściciela mięsnego z cichym kantorem w Nadorze wiemy, że chleb to „hobs”. Tu kolejna lekcja „talata hobs” to trzy chleby. Said zna kilka słów po angielsku, my złapaliśmy kilka francuskich jest coraz lepiej. Przed sklepem stoi baniak a na nim lejek. Pytamy gdzie jest stacja benzynowa. Gość mówi, że tu. Gdzie tu ? No on sprzedaje paliwo. A po ile ? Po osiem. Kurcze jak to jest na stacji jest ponad dychę? Gość pyta czy „ruż” jest „sawa”. Z kąd ja mogę wiedzieć. Mówię „sawa”. Idziemy do pomieszczenia obok sklepu.


IMG_7522.jpgIMG_7524.jpg
Tam całe sterty plastikowych baniek. Odmierza dwie butelki po pięć litrów, bierze lejek, kawałek koszuli i idziemy tankować. Koszula robi za filtr. Tankowanie pierwsza klasa. Aszrin liter to dwadzieścia litrów.


IMG_7523.jpg


Przy okazji buduję nowy uchwyt na butelki z napojami. Oczywiście w technologi rejli. Muszę zgłosić patent do afripedii. Zaopatrzeni jedziemy w góry. Na rozjeździe nie możemy się zdecydować w którą stronę jedziemy. Drogowskazy po arabsku są dla nas jeszcze zbyt dużym wyzwaniem jak na drugi dzień podróży .


IMG_7532.jpg
Nie jesteśmy pewni czy jedziemy tą drogą która jest na mapie. Mapa pokazuje asfalt tymczasem jedziemy czystej krwi szutruwą. Jedźmy na wschód tam musiała przetrwać jakaś cywilizacja. Po paru kilometrach przerwa techniczna. Patiomkinowi urwały się manele. Motamy dobytek, włącznie z amerykańskim samopompującym materacem przedziurawionym już pierwszej nocy w samochodzie. Nagle z ostrym darciem żużla w tumanie kurzu zatrzymuje się obok nas mercedes beczka. Gość pyta czy nie potrzebujemy pomocy. Zkąd jesteście ? Odpowiadamy Polonia, Już wiemy, że Poland kojarzy się głównie z Amsterdamem. A Poland znaczy tyle samo co Holand . Na to gość, że był w Polsce. Na dowód pozdrawia nas po polsku. Kurwa! spierdalaj! Tarzamy się ze śmiechu po drodze. Generalnie okazuje się, że ludzie mili i przychylni. Wszyscy nas pozdawiają i w razie potrzeby są gotowi nieść pomoc. Nie zawsze możemy się dogadać ale jest cool. Czasem próba wymowy nazwy jakieś miejscowości kończy się zadławieniem własnym językiem. Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Czy jak mawia wieszcz; sikanie z wiatrem to chodzenie na łatwiznę. Zdobywamy nowe umiejętności ; Szukran to dziękuje, beslema - dowidzenia. W górach wyjeżdżamy sobie pod drzewko rozsiadamy się w cieniu i wcinamy śniadanie. Hobsy, coś jak pity od kebabu są super. Niestety nie mogę powiedzieć tego samego o bułkach. Rozkoszujemy się przestrzenią dookoła. Niedługo się okazuje się, że wcale nie jesteśmy tu sami. Niedaleko nas stado owiec prowadzi jakiś gość. Z drugiej strony ktoś inny robi coś w polu. Ruszamy dalej. Przy okazji okazuje się, że mój patent z butelką jest również czymś w rodzaju sztucznego horyzontu.


IMG_7528.jpg



Sorki, że nie odbierałem w trasie telefonu. Przecieki o moim pomyśle dotarły do szpecy z Turatechu. Nie dawali mi goście spokoju. Musiałem wyłączyć telefon. Niektóre domki wyglądają jakby nikt w nich nie mieszkał , ale to nieprawda.

IMG_7531.jpg


Przy okazji odkrywamy dziwna prawidłowość. Asfaltowa równa droga z eleganckim porośniętym trawką poboczem kończy się natychmiast z wjazdem do miasta. Natychmiast pojawiają się dziury i tumany kurzu wznoszone przez każde przejeżdżające auto. Miasta wyglądają podobnie. Obowiązkowe tumany to reguła. Dziesiątki warsztatów samochodowych na drodze. Wszystko łącznie ze składaniem silników odbywa się na ulicy. W środku warsztatu z pewnością nie ma wystarczającej ilości kurzu. Kiwaczki w XTekach piszczą jak drzwi od statoły. Niestety smarownicę zgubilismy w górach. Zajeżdżamy do warsztatu. Nie mają smarownicy. Po co to komu. Za to na wszystkich ścianach i suficie są sterty części zamiennych. Drugie pomieszczenie to lakiernia. Ale i tak malują na ulicy. Z pewnością chodzi o odpowiednią ilość kurzu. Decydujemy się na zatrzymanie w mieście. Jedzonko w knajpie. No dobra niech będzie. Sardynki z bagażnika daci, mielone mięso nakładane rękami. Choć najlepsze jest robienie frytek. Maja fajne urządzenie do cięcia kartofli. Ziemniak wkładany jest do krótkiej rurki, i ciapany z góry. Później łokciem zgarnia fryty do wiadra.
IMG_7564.jpg


W oczekiwaniu na danie łażę po po okolicznych budach. Zatrzymuje się w sklepie muzycznym. Blaszana buda na wózku od mleka. W środku akumulator, samochodowy kaseciak i kolumny jak od radmora. Wkładasz głowę w tę blaszaną skrzynie i efekt akustyczny jest powalający. Co jakiś czas gość obmiata miotełką od kropidła całe wnętrze sklepu z kurzu. Kupuję jakąś kasetę „disco nador” Bedziemy jej słuchali całą drogę do polski. Idę dalej.Targ wodny. Stoi stado przedpotopowych Berlietów z baniakami wody. Nie widziałem jeszcze czegoś podobnego.
IMG_7558.jpg


Wracam do knajpy. Danie oględnie mówiąc jest takie sobie. Jak dla mnie w ogóle nie przyprawione. Wyjeżdżamy z miasta. Wszystkie mijane rzeki jakie widzieliśmy są zupełnie suche. Za to albo bardzo szerokie albo mają głęboko wyryte kaniony. Przez drogę rzeka nie przechodzi pod mostem lecz po drodze. W miejscu rzeki jest obniżenie nawierzchni do poziomu dna rzeki a krawędzie są wyznaczane słupkami. Na jednym z przejazdów coś dostaje się pod błotnik i wyrywa go z mocowań. Naprawa nie zajmuje dużo czasu. Okazuje się, że moje spodnie się rozłażą na szfach. Zszywamy je powertapem. W koncu to ona zbudowała amerykę. Ze spodniami powinna sobie tez poradzić. Za to Patiomkin zarządza przyjęcie kropli przeciw bakteriom. To nasza tajna broń. Chyba są halucynogenne bo widzę Giewont.

IMG_7584.jpg


W jakieś mieścinie zatrzymujemy się na kawkę. Oczywiście schemat miejski ten sam. Tumany kurzu warsztaty i półtusze wiszące na ulicy. Czasem (niezwykle rzadko) obserwujemy nowoczesną technikę. Półtusze są owinięte streczem.



IMG_7597.jpgIMG_7598.jpg



Do kawy zazwyczaj daja tu szklaneczkę wody. W tej kawiarni facet jest światowy. Wodę daje nam w zamkniętej butelce.
IMG_7602.jpg


Na rozstaju dróg zostajemy zatrzymani na posterunku policji. Chyba chcą nas kontrolować. W trakcie pogawędki, oczywiście jak kto umie, nie wyciągamy nawet papierów. Za to podchodzi taryfiarz z prośba o autorizasją na wyjazd do innego miasta. Taki druk wybazgrany robakami ładnie by wyglądał na ścianie w ramkach. Domagam się i ja takiego. Niestety nawet próba przekópstawa suwenirem nie przynosi efektu. Policja na służbie nie zgadza się na pamiątkową fotografie. Tłumaczy ze bardzo chętnie, ale w cywilu bez munduru. To nie to samo. Robimy cichaczem z rękawa. Po drodze mijamy gościa jadącego mopedem. Wiezie jakieś rurki. Przywiązane sznurkiem trzymetrowe rury ciągnie po prostu za sobą. W pewnej chwili próbuje szczęścia na szlaku alternatywnym. Droga krzyżuje się z wyschniętą rzeka. Daję w prawo. Z początku wolno i ostrożnie po kamienistym dnie. Potem już pełna dzida. Nawierzchnia jest równa i dość twarda. Od czasu do czasu pojawiają się mniejsze wyżłobienia, ale i tak jest zarąbiście. Dojeżdżamy do Tazy. Właściwie to największe miasto na naszym szlaku. Mamy namiar na jakiś hotelik w medinie. Hotelik jest w piteczkę, klimaciarski, ale nie ma wolnych miejsc ani prysznica. Jest jeden pokój. Jedyneczka. Pokój to łózko i umywalka. Jedyne okno to świetlik nad drzwiami na dziedziniec. Koszt 40 wariatów czyli mniej niż 4 euro.


IMG_7622.jpgIMG_7623.jpg
Nie żebym miał jakieś uprzedzenia po szafie na promie, nie ma miejsc dla dwóch pozostałych. Wracamy na dół do nowej Tazy znajdujemy hotel Dauphine. Najistotniejszą zaletą jego jest bar z piwem i trunkami. No dobra jeszcze można się wykąpać. Portier poleca nam postawić motory przed samym wejściem. Mówi żeby się nie martwić bo po drugiej stronie ulicy jest główna komenda policji. Wchodzimy do recepcji. Na głównym miejscu wisi oprawiona w ramy fotografia. Ze zdjęcia wypisz wymaluj uśmiecha się Stachurski. Jak on tu się wkręcił Mówię do portiera, że znam gościa. On z poważną miną wyraża swoje wątpliwości i wyjaśnia. To Mochamed V, ich król. No ryfę na początek mamy z głowy. Kąpiel, wizyta w barze. Zrobiło się miło. Wychodzimy na miasto. Na ulicy gostek robi jakieś tam szaszłyczki. Po ochydnych trawellanczach z torebki mam ochotę na coś normalnego. No kurcze są przecież pieczone. No nic nam nie będzie. Po pierwszych gryzach okazuje się, że przypieczone to one są ale tylko z wierzchu. W środku to jeszcze żywe mięso. Na wszelki wypadek wracamy do hotelu na kilka kropel odtrutki. Jakiś gość się do nas podłącza i nam stawia. Ot gościnność. Eksmitujemy się z baru taryfką do Taza Alolia. Czyli na starówkę. Taryfka to fiat uno na szafie 547 tys kilometrów. Oprócz wspomnianych wcześniej beczek, podstawy komunikacji osobowej w Maroku, są jeszcze miejskie małe taksówki. Najczęściej fiaty uno i coś jak pali/siena tylko heczbeki. Czasem zdażają się luksusowe dacie logan. Co ciekawe wszystkie małe taksówki są w danym mieście jednego koloru. W Tazie były niebieskie. Jedziemy z gościem na medinę. Włazimy w labirynt wąskich uliczek. Mimo późnej pory, wszystko żyje w najlepsze. Szewcy naprawiają buty, krawcy kroją ubrania, handlarze zachwalają swoje towary.

IMG_7636.jpg


Niezwykła atmosfera. Arabowie i berberzy w swoich etnicznych strojach – po prostu czad. W pewnym momencie Patiomkin mówi, że we wszystkich przewodnikach piszą, żeby nie wchodzić po nocy na medinę. Nie pamięta dlaczego. Od tej pory we wszystkich na siłę dopatrujemy się złodziei i morderców. Ale nic, zupełnie nic takiego się nie wydarzyło. Parę spraw dziś chyba przegięliśmy. Surowe mięso, noc na medynie ....i. Pod koniec łażenia po labiryncie ciasnych uliczek zdarza się coś niezwykłego. Słyszymy jakieś śpiewy. Dochodzimy do jakiś drzwi za których dochodzi muzyka. Spodziewamy się jakiejś knajpy lub czegoś w tym stylu. Ostrożnie wsadzamy nos za drzwi. Spora pusta sala wyłożona dywanami. Z apsydy, tak to się chyba nazywa, dochodzi światło i dźwięk. Wchodzimy po krętych schodach. Goście nie przerywając śpiewu, gestem proszą o zdjęcie butów i zapraszają do środka. Muszę przyznać, że niezwykły śpiew i akustyka miejsca robią piorunujące wrażenie. Między pieśniami dostajemy herbatkę. Okazuje się, że jesteśmy w jakiś czystym domu – chyba coś w rodzaju meczetu. Faceci śpiewają jakieś tradycyjne pieśni. Dostajemy na do widzenia wizytówkę ze zdjęciem. Oczywiście wszystko co jest tam napisane jest dla nas absolutnie nieczytelne. Na ulicy znajdujemy Juranda który nie zdecydował się na wejście. Po nocy pełnej wrażeń ostro po północy wracamy grzecznie do łóżeczek.
Załączone Grafiki
Typ pliku: jpg IMG_7515.jpg (80.0 KB, 81 wyświetleń)
Typ pliku: jpg IMG_7521.jpg (152.1 KB, 81 wyświetleń)
Typ pliku: jpg IMG_7543.jpg (109.1 KB, 81 wyświetleń)
Typ pliku: jpg IMG_7551.jpg (138.6 KB, 81 wyświetleń)
Typ pliku: jpg IMG_7552.jpg (116.4 KB, 81 wyświetleń)
Typ pliku: jpg IMG_7594.jpg (129.7 KB, 80 wyświetleń)
Typ pliku: jpg IMG_7616.jpg (180.9 KB, 81 wyświetleń)
Typ pliku: jpg IMG_7653.jpg (148.6 KB, 81 wyświetleń)
__________________
felkowski
sikanie z wiatrem to chodzenie na łatwizne
felkowski jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem