Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Warszawka
Posty: 1,485
Motocykl: RD07a
Przebieg: 66666
Online: 1 miesiąc 21 godz 47 min 41 s
|
Najdłuższa wyprawa
Chiny, Tybet, Propan Butan i wszysy w wielkim świecie buszuja... W polskim mało się dzieje i gdyby nie rewelacyjny Bies nie byłoby co czytać. Pozwoliłem sobie popełnić opis mojej najdłuższej wyprawy
Lat temu kilka....
Zaczeło się jak zawsze. Zegar wybił piątą. Koniec roboty. Trzasnołem szufladą, kurtka z szafy i chodu w dół po schodach. Auto po całym dniu na dworze ledwo kręciło rozrusznikiem. Zagdakał. Przetarłem szyby i do domu. Sprzęt naszykowany od wczoraj czeka na sygnał. Ubrać się w te wszystkie cholerne ciuchy i znowu w dół po schodach. Nim dolazłem do parkingu już się spociłem. Nie wiem czy to bieganie w tym wieku czy emocje. Bety do bagażnika. Dopadam rozrusznik raz. Pu pu i cisza. Drugi, trzeci czwarty raz. Tylko pu pu i nic więcej. Po kilkunastu razach nierównej walki zaczynam płynąć. Pot po łbie leje mi się strumieniami. Co jest kurde? Chyba nie zrobisz mi tego. Nie dzisiaj. Pietrasik mnie obśmieje jak usłyszy, że nie jedziemy bo sprzęt nie odpalił. Po kolejnym ataku rozrusznika dymi się ze mnie jak z parowozu i dycham niegorzej od niego. Ilość pu pu przybywa z każdym razem. W końcu udaje mi się utrzymać w pracy po kilkadziesiąt sekund pompując gazem. Zaczyna byc nieźle. Udaje się utrzymać pracujący silnik na obrotach. Po chwili ginę dla świata w obłokach. Niczym antyczna lokomotywa ruszająca z bajkowego peronu.
Właśnie rozpoczynam moją najdłuższą podróż. Jadąc ulicami miasta ludzie patrzą na mnie jak na ufo. Z lekkim opóźnieniem dopadam do "fabryki" Pietrasika. W tych motocyklowych ciuchach z daleka odróżnia się od kolesi w eleganckich płaszykach. Wogóle pod tym biurowcem wzbudzamy lekką sensacje. Ludzie pokazują nas palcami. Pietrasik z manelami ląduje w kolasce. Raz i dwa już spalin tłok i silnik gra. Korki w centrum, jak to w piątkowy wieczór, normalka. Niestety tym razem stoimy w kolejkach ze wszystkimi. Taki lajf. Podnieceni jesteśmy jak dzieciaki idąc pierwszy raz na sanki. Na początku jak ludzie patrzyli na nas jakoś dziwnie to zlewaliśmy ich z wyższościa. Z czasem jednak obserwowanie ludzi i komentowanie ich zachowań stało się naszą główną rozrywką. Stojąc w korkach lampka ciśnienia oleju zapalała się kilkakrotnie. Wyglada na to, że zastosowanie samochodowego syntetyka do silnika nie było najlepszym pomysłem. No ale jak to zwykle bywa, słuszność naszych decyzji potwierdza dopiero historia. Chwila odpoczynku na poboczu załatwiała sprawę temperatury do akceptowalnego poziomu. Z czasem dopacowaliśmy technike do mistrzowskiego poziomu. Nawet nie zjeżdzaliśmy na bok. Gasiliśmy silnik zatrzymując się na światłach, a odpalaliśmy ruszając z resztą.
Po półtorej godziny pokonaliśmy dystans 15 km dzielący Śródmieście z Markami. W zasadzie kilka świateł i już droga na Białystok. Walimy na północ. W końcu zaczynamy rozwijac jakieś prędkości. Chwilami zaglądamy śmierci w oczy gdzy budzik wita siedemdziesiątkę. Pojawia się nowy problem. Coś nam zaczyna chwilami przerywać. Może jakieś świństwa w paliwie albo coś w tym stylu. Dzidaaaaaa. Kto by się przejmował drobiazgami. Czujemy się jak Kolumb odkrywający Amerykę, Amundsen przemierzający beskresy w kierunku bieguna, albo 7Greg wjeżdżający na Tarcu. Przed nami tylko przestrzeń drogi. Na drodze już ciemno, a i po wyjeżdzie z miasta upał zelżał. Niestety przerywanie się nasila. Postanawiamy to sprawdzić. Właśnie wjechaliśmy na obwodnicę Radzymina. Nie bardzo jest się gdzie zatrzymać, aby nie zostać rozjechanym przez Ruskie ciężarówki prące na Białystok. Na końcu obwodnicy jest stacja. Tam się zatrzymamy żeby pokombinować. Taka była stategia. Wystarczyło się jej trzymać i zrealizować. Próbujemy przepalić ścierwa.
Niestety jak to w życiu bywa przewidziany nam był nieco inny scenariusz. Silnik przerywa coraz bardziej. W końcu gaśnie. Jakby nie ma wyboru. Trza kombinować. Próbujemy odpalić. Zagadał. Niestety tylko na jednym cylindrze. Próbujemy ustalić co i jak. Ale śmigające i włos wielkie Tiry jednak nie dają nam spokoju. Macamy. Może coś z prądem. Może brak iskry. Iskra jest może zapłon się przestawił. Udaje nam się ustalić jedynie, że prawy cylinder jest nieżywy. Nie ma rady, musimy się dostać do parkingu. Tu nie dość, że po ciemku nic nie damy rady zrobić, to barierka nie pozwala nam stoczyć maszyny choć trochę z drogi. Nie chęcę skończyć żywota pod kołami ciężarówki. Rozpoczynamy nierówną walkę. Odpalamy na jednym garku. Jakoś się doczłapiemy. Nie dość że fabryka mocą nie obdarzyła chojnie to jeszcze trza te 20 KM podzielić na pół. Start odbywa się na pusto. Pchamy we dwóch. Jak udaje się wykręcić jedyne, wskakuje na siodło. Zapinam dwa. Choć nie ma lekko, to jednak wkręca się jako tako. Piotrek tygryskiem atakuje swoją miejscówke od tyłu walcząc z kołem. Obciążenie przekracza możliwości silnika. Spadamy znowu na jedynkę i historia zaczyna się od nowa. Za czwartym razem prawie się udaje. I jakoś jedziemy. W sama porę bo jeszcze chwilę a języki powkręcałyby się nam w szprychy. Jakoś się turlamy. Z trudem pokonujemy te kilkanaście kilometrów obwodnicy. Żadnej przerwy w barierce. Zatrzymanie choć na chwile grozi zupełną agonią. Na koniec wyłania sie nam prawdziwe wyzwanie. Trzeba jeszcze pokonac podjazd wiaduktu. Normalnie wzniesienie jest tak niewielkie, że prawie niezauważalne. Tym razem jest dla nas jak Tarcu. Tracąc prędkośc najpierw Pietrasik wyskakuje w biegu i popycha, puki chabeta jeszcze idzie. Potem i ja zeskakuję. I tak wszystkie trzy konie idą z zaprzęgiem. My we dwóch i jeden cylinder. Ostatkiem sił docieramy do wierzchołka. W oddali juz widac stację. Uff już z górki. Co z ulga. Silnik jeszcze trochę chodzi i rozpędem docieramy na stację.
Olej w silniku się zagotował i kipi górą. Plamę oleju zasypujemy śniegiem. Śnieg który trafia na silnik nie topnieje. Od razu skwierczy niczym olej na patelni i znika parując. Sublimacja tak to się chyba nazywa. Zastanawiamy się co robić. Pobieżna diagnostyka wykazuje brak ciśnienia w prawym cycu. Nie mamy wyjścia. Jedyna obcja to telefon do przyjaciela. Halo Cegieł ? Wiesz jest taka sprawa - potrzebujemy pomocy. Kiedy? Pyta konkretnie bez ceregieli. Noooooo...... Teraz, już. Nie możecie zaczekać, rano nie ma sprawy. Teraz impreza, goście mają zaraz przyjść. Stary do rana zamarzniemy. Motur nam się trochę zepsół. Co żeście pili ? Luty jest.... Jakieś dwie godziny później przyjeżdza. Zapinamy linkę i do domu. No raczej do garażu Cegła. Pietrasik cwaniak zamelinował się w samochodzie. Zostałem sam. Jakoś puki jechaliśmy sami nie było tak zimno. Teraz jak się dowiedziałem, że jest 26 stopni pod kreską, jest zdecydowanie gorzej. Sytuacji nie poprawia struga wiatru z samochodu. Jak zamykam szybkę kasku, natychmiast paruje i zamarza. Jak otworzę to mi gęba zamarza. Jakby nie patrzył dupa zawsze z tyłu. Sytuacji nie poprawia to, że Cegieł gna jak potępieniec. Chyba z 50 na godzinę. W życiu nie jechałem motorem na holu. No może motorem to by się dało, ale to nie chamuje tylko zwalnia. Wszystko wydaje się nie tak. Jedziemy za szybko, linka za krótka, za mocno wieje. Wolę nie pamiętać o czynniku chłodzenia wiatrem. Piertasik w trakcie telefonicznie zasięga języka. Konsultanci obstawiają wypalony zawór lub głowice.
Koło dziesiątej docieramy do Cegła. Impreza już trwa. Po kilku kolejkach rozmarzam. Impreza nabiera rumieńców. Okazuje się, że rano jest moto bajzel. Bierzemy farelka i męska część imprezki przenosi się dwa piętra niżej, do garażu. Gondola ląduje na boku. Rozbieramy silnik. Głowica odziwo cała i niewykazuje śladów wypalenia. Za to tłok nie wykazuje.............. denka. Całego. Po prostu znikło. Pewnie też sublimowało. Demontarz i weryfikacje mamy prawie załatwioną. Nagle ktoś wali do drzwi garażu. Kogo holera po nocy niesie? Wołamy niemal churem. Głos z drugiej strony odpowiada POLICJA. Odpowiadamy gromkim śmiechem. Gdyby nie brak miejsca pewnie byśmy się tarzali po podłodze. Otwieramy, śmiechy milkną. Okazuje się, że rozbierany motor, 6 facetów trochę piwka i innych napoi w 15 metrowym pomieszczeniu oraz blokowa akustyka razem wzięte, mocno wkurzyło sąsiada z pateru nad garażem. Nie mógł spać i wezwał struży prawa. Jako że właściwie mieliśmy juz pełną jasność czego nam trzeba poszliśmy na górę.
IMG_1634.jpg
Trzy godziny później usiłujemy odpalic Protona. Olej ledwo pozwala zakręcić rozrusznikiem. Ale w końcu wiązania atomowe oleju dają za wygraną i silnik odpala. Jedziemy na Wyscigi na bajzel. Sprzedawcy dopiero wjeżdżają. Znajdujemy właściwego gościa z potrzebnym nam towarem. Mamy wszystko czego nam trzeba. Wracamy. Zabieramy się za składanie. Poskładaliśmy. Odpaliliśmy. Działa. Udaliśmy się na krótki odpoczynek. Trochę się przeciągneło. Wstaliśmy przed jedenastą. Za oknem -28 stopni i to w dzień. Co będzie wieczorem jak będziemy dojeżdżać. A rano trzeba będzie wracać. Patrzymy po sobie Pietrasik wali drugie piwko. Ech miętcy jesteśmy jak kaczuszki.....
IMG_1658.jpg
Dla niezorientowanych dodam iż pokonaliśmy może 20 kilometrów i drugie 20 w kierunku przeciwnym juz na holu.
__________________
felkowski
sikanie z wiatrem to chodzenie na łatwizne
Ostatnio edytowane przez felkowski : 24.01.2010 o 22:31
|