Poniedziałek, godzina 08:46, dzwoni telefon. Ki czort tak wcześnie tarabani? Zbyszek?
-Cześć Ferdek, nie masz ochoty wyskoczyć gdzieś na CRF-ach na kilka dni?
-Pytasz dzika czy sra w lesie? Pewnie, że mam ochotę. A kiedy zamierzasz ruszać i dokąd?
-W środę. Jeszcze nie wiem dokąd, myślałem, żeby wzdłuż granicy ciachnąć na południe.
-Pasuje.
Następnego dnia jadę do Zbyszka obgadać temat. Ustalamy, że pojedziemy na Roztocze. Jedziemy bez napinki, ze zwiedzaniem i stawaniem na foty, czyli typowe szwenduro. Ja narysuję tracka, a dokąd dotrzemy to się okaże w praniu. Spanie planujemy w agro i innych gościńcach, ale jako wytrawni motórzyści zabieramy ze sobą psiworki. Ale dlaczegóż, po cóż?
spytają mniej doświadczeni. Otóż dlategóż, że właściciele pensjonatów czasem niechętnie zgadzają się przyjąć gości na jedną noc, ale gdy wypowiesz magiczną formułę: "nie potrzebuję pościeli, mam swój śpiwór", zazwyczaj miękną.
Dzień 1
Melduję się u Zbyszka o 8-mej rano i ruszamy w trasę. Kierujemy się w stronę Mielnika, nie planując zbytniej szwenduraczki na tym odcinku, jako że są to tereny, które mamy na co dzień w zasięgu. Ale to wcale nie znaczy, że po drodze nie ma niczego ciekawego, co to, to nie!
Pierwszy przystanek robimy w miejscu nieistniejącego majątku Hoźna. Dzieje osady sięgają początków XVI w, a jej nazwa pochodzi od rzeczki Hwoźna (dziś Ruda). Obecnie po okazałym założeniu dworsko-ogrodowym nie ma nawet śladu, ale tablice informacyjne z rozrysowanym planem dają wyobrażenie o tym, jak to wyglądało. Oprócz siedziby w stylu barokowym, znajdowała się tutaj także unicka, drewniana kaplica p.w. św. Jana Ewangelisty oraz cmentarz dworski. Po kaplicy ostały się tylko duże kamienie, które stanowiły jej fundament (sama kaplica została przeniesiona do osady Stawek), natomiast jeśli chodzi o groby to odnowione są dwa ostatnich właścicieli majątku: Otto Ferdynanda i Ludwika Stanisława z rodu von Modl. W pobliżu byłej kaplicy znajdują się także mogiły trzech powstańców z roku 1863. Dwór w Hoźnej należał do ważnych ośrodków niepodległościowych zarówno w czasie powstania listopadowego 1831 r., jak i styczniowego 1863 r., kiedy jego właścicielami była rodzina Kuszel. W czasie tego pierwszego w pobliżu dworu doszło do potyczki, w czasie której powstańcy zabili 25 Rosjan, a 13 wzięli do niewoli. Przejęli także 270 wozów z bronią i zrabowaną odzieżą.
Z Hoźnej ruszamy do Orli, gdzie zatrzymujemy się najpierw na miejscowym kirkucie, a następnie podjeżdżamy pod synagogę. Orla to nieduża i rzadko odwiedzana przez turystów wieś. Szkoda, bo to miejscowość o bogatej historii sięgającej XVI w. słynąca z wielokulturowości, typowo podlaskiej architektury drewnianej, szeptuch uzdrawiających miejscową ludność oraz oczywiście z synagogi. Przed wojną Żydzi stanowili ponad połowę mieszkańców Orli. Kres ich bytności w tym miejscu położyli nasi odwieczni przyjaciele zza zachodniej granicy w czasie II wojny światowej. Obecnie ok. 80% ludności deklaruje narodowość białoruską lub ukraińską, zaś gmina jest jedną z 33 w Polsce, gdzie w 2009 roku wprowadzono język pomocniczy, czyli język mniejszości.
Synagoga powstała pod koniec XVII w., w miejscu poprzedniej, drewnianej. Plac przed budynkiem był niegdyś placem szkolnym. Znajdował się tu dom rabina, drewniane bożnice oraz mykwa, czyli zbiornik z wodą do obmywania ludzi i nowych naczyń. Synagoga była wielokrotnie niszczona, mi.in. podczas wojen szwedzkich. W czasie I wojny światowej pełniła funkcje szpitala wojskowego, w 1941 r. została zdewastowana i zaadoptowana przez Niemców na cele magazynowe. Dopiero w latach 80-tych podjęto próby jej odrestaurowania, obecnie niestety wejście do wewnątrz jest niemożliwe ze względu na zły stan techniczny budynku. Zresztą w środku nie zachowało się oryginalne wyposażenie takie jak się bima czy Aron ha-kodesz, jedynie na ścianach i sklepieniach widoczne są pozostałości barokowych malowideł przedstawiających głównie motywy zwierzęce i roślinne.
My strzelamy tylko szybką fotę pod synagogą i lecimy dalej. Trzymając się dróg szutrowych i polnych, w pewnym momencie czuję znajomy zapach. Zatrzymujemy się na zdjęcie przy pięknym polu konopi indyjskich
Pogoda dopisuje, humory także :P więc nim się obejrzeliśmy dojechaliśmy do kolejnej miejscowości, która zazwyczaj omijana jest przez turystów szerokim łukiem. Błąd! W Nurcu Stacji znajduje się ładny, nieduży rynek, a obok zespół dworca kolejowego z wieżą ciśnień oraz nalewakiem. Został on zbudowany w latach 1902-1906 w ramach budowy linii kolejowej Połock-Siedlce, na której rozmieszczono 32 dworce, z czego 7 na terenie Polski. Dworce w Nurcu Stacji i w Mordach to jedyne, które się zachowały do czasów obecnych, jako że infrastruktura kolejowa była niszczona w 1915 roku przez wycofujące się wojska rosyjskie (bieżeństwo - o tym kiedy indziej), oraz później w 1944 r. przez Niemców.
Wieżę ciśnień można zwiedzać w godzinach pracy Gminnego Ośrodka Upowszechniania Kultury. Wszystkie 32 wieże, których zadaniem było zaopatrzenie w wodę lokomotyw parowych, zbudowano wedle tego samego projektu. Wysokość zbudowanej z czerwonej cegły budowli wynosiła 27 m. Wewnątrz znajdowały się dwa żeliwne zbiorniki na wodę oraz piec zapobiegający zamarzaniu wody. Co ciekawe, budynek nosi cechy obronne. Świadczą o tym ściany o grubości dochodzącej do ponad metra oraz małe okienka przystosowane do wyrzucania na zewnątrz granatów.
Po obejrzeniu dworca i wieży idziemy do pobliskiego sklepu spożywczego po wałówę, siadamy w cieniu na parkowej ławce i konsumujemy słodkie buły popijając jogurtem. Stąd do Mielnika, gdzie czeka nas przeprawa promowa przez Bug, mamy już rzut beretem.
Prom w Mielniku kosztuje 5 polskich cebulionów od motóra i jest o tyle ciekawy, że napędzany jest siłą mięśni panów promowych. Po dotarciu na drugi brzeg lecimy w górę rzeki, po drodze oglądając na szybko kościół p.w. św. Antoniego Padewskiego w Gnojnie (który wcześniej był cerkwią prawosławną) dojeżdżamy do największej wylęgarni Arabów w Europie, czyli do Janowa Podlaskiego. Na teren stadniny wjeżdżamy od strony pól, dopiero przy wyjeździe dowiadujemy się, że po terenie jest zakaz jazdy i że to kosztuje 1500 zł hehe
Oglądamy cmentarz koni, po czym stwierdzamy, że to już zdecydowanie czas na obiad. Patrzę na google maps, no i jest na terenie stadniny restauracja Bałałajka. Kurczę pewnie ceny dostosowane do arabskich szejków przyjeżdżających kupować konie po kilkaset tysięcy dolarów, ale co tam! Kto biednemu bogato żyć zabroni? Jedziemy. Tutaj miłe zaskoczenie. Ceny niskie, a jedzenie naprawdę bardzo dobre. Polecamy!
Po jedzeniu jeszcze tylko tankowanie na janowskim Orlenie, który słynie z tego, że są tam zachowane (oczywiście jako eksponat) dwa przedwojenne, ręczne dystrybutory, przy których wszyscy robią sobie zdjęcia, więc i my musimy
Naprzeciwko stacji paliw znajduje się okazały barokowy kościół św. Trójcy z początku XVIII w., ale nie wchodzimy do środka, czas ruszać dalej.
C.D.N.