Niestety, kolano przy zejściu z połoniny powiedziało "pier.... nie robię" i jakoś ledwo dokuśtykałem krzywiąc się na parking w brzegach górnych na których nie zastałem żadnego busa. No ale coś wykombinowałem.
Kolejny dzień to był plan na to żeby chodzić ale łagodnie bo kolano nasuwa i znam je na tyle żeby wiedziec że na np. Rawki może jakoś wejdę, ale z zejściem będę miał problem. Zatem pojechałem stopem do Cisnej i stamtąd chciałem iść na Małe Jasło. Noc deszczowa więc w lesie błoto po kostki czasem, zero ludzi bo w tygodniu. Po ok 1.5h marszu na horyzoncie zobaczyłem miśka - tak wiem, mogłem poczekać aż sobie pójdzie ale zdecydowałem że wracam (to był naprawdę dobry pretekst) i pojeżdżę motocyklem. Pogoda jak dzwon.
Po odstaniu swojego aby coś złapać do Wetliny koło południa zbierałem sie na kolejną objazdówkę. Zatem....
Kto wie gdzie to jest?
Navaja - ty nie podpowiadaj!
Dalej okolice Komańczy, Duszatynia:
Wyjeździłem się pod korek, pogoda była tak jak widać, to był naprawdę dzień pełen doskonale spędzonego w siodle czasu.
Kolejnego dnia był powrót, tu już nie ma zdjęć i relacji bo trasa nie była przesadnie wyszukana, ot dojazd do Rzeszowa i dalej ekspresówka na Lublin i do domu.
Coś koło 1400km przybyło, mimo że tylko 4 dni to mnóstwo dobrych wspomnień i widoków w pamięci. POLECAM!
THE END
Pozdrawiam
zimny