Rano walimy na śniadanie do Młyna. Jesteśmy sami wewnątrz choć sporo kajakarzy kręci się wokół ale siedzą na polu. Z nami przy drugim stole siedzi Szeryf – właściciel obiektu. Szeryf to ksywa ale adekwatna. Nietrudno zgadnąć , który to.
Szeryf jest oschłym, twardym facetem ale coś w nas mu chyba pasuje bo zagaduje. Co, skąd, dokąd? No nie wiemy co dziś, może coś doradzisz?
Wrzuca temat udania się nad jeziorko leśnymi drogami. Do jeziora mamy niecałą dyszkę pożarówką nr 3. Jezioro nazywa się Karwno, jest czyściuteńkie o dużej przejrzystości wody. Potem możemy sobie zrobić leśną pętlę i zaczepić o wieś Gogolewko, krainę słoneczników. Niech i tak będzie. Ruszamy dość późno i słońce pali niemiłosiernie. Droga daje jednak fragmenty cienia i jedzie się przyjemnie.
Docieramy do jeziorka. Gawiedzi sporo ale tłumów nie ma bo ludzie rozlokowali się w miarę symetrycznie wzdłuż brzegów z jednym większym skupiskiem koło kibli.
Jedziemy ciut dalej. Z kąpieli nici bo jakoś zapomnieliśmy zabrać wszystkiego co byłoby potrzebne a jechać w mokrych gaciach kolejnych 20 kilosów nie mam zamiaru żeby nie odparzyć dupy. Piwkujemy więc w cieniu nad jeziorkiem.
Po odpoczynku ruszamy dalej w kierunku wsi Gogolewko. Po drodze mijamy jeszcze Flisów , znany nam z wczoraj.
Droga jest przyjemniejsza bowiem leci lasem ale odgłosy nadchodzącej burzy zwiastują mokrą dupę przed dotarciem do celu.
Gogolewko to wieś słoneczników. Nie wiem do końca o co kaman ale tak się tez tytułuje – Słonecznikowa Wieś.
Słonecznikowa Wieś - takie miano nosi cicha i spokojna wieś Gogolewko. Została ona utworzona z inicjatywy członków Fundacji Kaszubskie Słoneczniki. Każdego roku mieszkańcy Gogolewka w swoich ogródkach sieją słoneczniki. Na przydrożnych płotach, na elewacjach budynków i tabliczkach numerycznych malowane są motywy słonecznikowe. We wsi znajduję się świetlica wiejska, gdzie organizowane są spotkania oraz warsztaty dla dzieci i dorosłych. Wieś ma również swoją ścieżkę przyrodniczo – historyczną „Słonecznikowy trakt” . Każdego roku we wsi organizowany jest "Jarmark Słonecznikowy", podczas którego odbywają się warsztaty rękodzielnicze, występują zespoły muzyczne. Podczas jarmarku można również skosztować pysznego, swojskiego jedzenia przygotowywanego przez mieszkańców wsi.
Dojeżdżamy do wiochy i znów wlatujemy na pożarówkę w kierunku Łupawy. Czarne chmury po lewej już mówią że będzie mokro. Liczę, że uda się dokulać tą dyszkę.
Nie udaje się. Ulewa łapie nas tuż na wjeździe do miasteczka. Szybciorem zjeżdżam pod dach i zakładam deszczówkę. Stoimy pod sklepem bo mimo że niedziela to na 2 godziny sklep jest otwierany. Nie musze chyba mówić że głównym towarem w obrocie jest mocne po 5,37 za 3 sztuki, małpy i szlugi.
Zakupy zrobione a w międzyczasie deszcz ustał. Wracamy na bazę. Znów dziś pierogi ale tym razem zamawiamy wszystkie rodzaje. Obawiam się że 3 michy pierogów nas pokonają ale nie daliśmy się.
W międzyczasie Szeryf na dużym ciśnieniu udziela wpierdolu słownego jednej Pani, która tajniacko wywaliła śmieci po wyjściu z kajaka w krzaki. Sytuacja nie do obrony ale mąż Pani próbuje się odszczekiwać, że pies Szeryfa jest bez kagańca i dlaczego. Szeryf rzuca szorstkie Bo może, jest u siebie i odchodzi, bacznie obserwując czy Pani realizuje nakaz usunięcia śmieci. Usunęła.
Jest późne popołudnie i postanawiamy dziś jeszcze skoczyć zobaczyć megality. Z Młyna to jakieś 2,5 km z buta w jedną stronę. W sam raz na popołudniowy spacer, tym bardziej że powietrze po burzy się oczyściło. Jest rześko i przyjemnie.
Walimy na megality. Są bodaj 3 stanowiska archeologiczne i trzeba do nich dojść kawałek od głównej drogi. Jedno jest tuż przy trasie ale trudno je dostrzec z poziomu roweru.
Może nie jest to Stonehenge ale całkiem ciekawe.
Niektóre obiekty są całkiem spore i mają po kilkadziesiąt metrów długości i około 10 m szerokości.
Inne są całkiem malutkie i przypominają wczorajsze kurhany.
Zmierzch zapada i pora wracać na bazę. Marta dostrzega jeszcze w krzaczorach ambonę, które uwielbiam zwiedzać więc gonimy dobre 100 metrów przedzierając się przez pole mokrego po deszczu rzepaku aby osiągnąć cel.
Z ambony nie udaje się dostrzec żadnej zwierzyny a jedynie bandę wyrostków, która okupuje stanicę w Łupawie. Gonią na skutrach ścieżką która prowadzi do megalitów. Chyba mają jakiś skrócik, żeby nie lecieć po czarnym. Chińska myśl techniczna spod znaku Rometa i Benyco radzi sobie w tym terenie doskonale.
Zwierza nie ma to wracamy na bazę. Ewidentnie brakuje nam sił po kajakach i codziennym pedałowaniu więc postanawiamy że jutro ruszamy nad morze. Mam tam obu chłopaków bo jeden szkoli na windzie a drugi się szkoli na obozie wind. Starszy zostaje a młodego zgarniamy w piątek na bazę. Mamy więc 4 dni na półwyspie. Pływać nie będziemy bo para uszła ale można będzie poleniuchować. Po drodze w ramach pozyskania informacji postanawiamy wpaść do Dębek, zobaczyć ile gawiedzi siedzi nad morzem.