Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19.02.2012, 14:03   #38
mikelos
 
mikelos's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Feb 2011
Miasto: okolice Pruszkowa
Posty: 651
Motocykl: Husqvarna 701
mikelos jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 6 dni 4 godz 44 min 59 s
Domyślnie

Dzień 11 (Izmail, Reni, Galati (Gałacz), Buzau)

Poranek jest słoneczny, trochę mglisto-wilgotny i pierwszy raz zapachniało mi jesienią. Suszymy namiot, wciągamy solidne śniadanie i troczymy nasze osiołki. Przed wjazdem do Rumunii chcemy uzupełnić zapasy, wracamy więc na chwilę do sklepu w Izmailu.


Od moto krym 2011


Do granicy zostało nam ok 70 km, bocznymi drogami jedziemy do Reni, mijając jeziora Kahurului i Kahul mając po lewej stronie granicę z Rumunią dosłownie na wyciągniecie ręki. Rączki trzeba jednak trzymać grzecznie na kierownicy, bo ilość dziur, fałd, kolein i spękań zmusza do pilnowania osła, by nie bryknął na mały popas na poboczu. Reni sprawia wrażenie zapadłej dziury, zwłaszcza że nawigacja znowu funduje nam drogę w wariancie "rajd przez podwórka". Zwiedzamy więc okoliczne kurniki, chlewiki i wysypiska śmieci by w ostatniej chwili dotrzeć do asfaltu. Radość trwa krótko, bo za chwilę docieramy na granicę Ukraińsko-Mołdawską, gdzie można podziwiać istny skansen europy - socjalistyczny relikt w XXI w. Przejście granicze to kilka kontenerów połączanych dachem, kilka samochodów przed nami i kilku leniwych pograniczników, każdy z innej służby. Wszystko idzie grzecznie ale kosmicznie powoli. Jeden pan przepisuje coś z naszych paszportów, inny wystawia nam opłatę drogową (kilka euro), inny sprawdza numery ram, jakaś kobitka pyta o bagaże. Po ok 1,5 godziny opuszczamy granicę by po kilkuset metrach !!! stanąć na następnym przejściu - tym razem Mołdawsko-Rumuńskim.

Drogę zagradza szlaban i chuderlawy strażnik w czapce o powierzchni lądowiska dla śmigłowca. Jest to coś w rodzaju poczekali przed właściwym przejściem graniczny. Orientujemy się, że procedura jest taka: gdy przejście jest gotowe na przyjęcie kolejnych aut, strażnik podnosi szlaban i wpuszcza po kilka samochodów, potem znowu wszystko zamiera na pół godziny. Na poboczu stoi po kilka samochodów, niby nie w kolejce. Z nieba leje się żar, pot leje się nam po dupskach i zaczynamy być głodni. Kombinujemy żeby może wystawić prymus i coś upitrasić, ale na razie zapychamy się wędzonym serem (coś jak oscypek ale spleciony w warkocze - smaczny ale piekielnie słony). Nagle szlaban się podnosi i wszystko co żywe, rusza do przodu. Kolesie niby stojący na poboczu nagle ruszają, wkręcając się w kolejkę. Odpalamy osiołki, robimy srogą minę i głośna kręcąc gazem przemykamy pod zamykającym się szlabanem. Wjeżdżamy na przejście graniczne, gdzie procedura się powtarza. Wszystko toczy się w leniwej atmosferze, nawet kundel przybłęda śpi niewzruszenie obok budy celnika. Udaje się nam załatwić odprawę i naiwnie myślę, że to koniec granicznych przygód. Luki uśmiecha się i studzi mój zapał naiwnego europejczyka, zdeformowanego strefą Schengen

Ujeżdżamy może ze 300 metrów i za zakrętem wyłania się sodoma i gomora: gęsto upchane auta w 4-5 rzędach na długości kilkuset metrów, wszystko otoczone wysokim drucianym płotem. Tuż przed nami stoją aut, które widzieliśmy parę godzin wcześniej na pierwszej granicy. Budzi się we mnie Shrek, który jak wiadomo do cierpliwych nie należał. Opcja "no to sobie jeszcze poczekamy" i narastający głód zmusza do działania. Biorę w łapę paszport i przepychając się między autami idę na granicę, na której powiewa Rumuńska i Europejska flaga.

Na granicy trwa regularne trzepanie KAŻDEGO auta. Celnicy w chirurgicznych rękawiczkach, z latarkami w jednym ręku i jakimiś czujnikami w drugim, przeglądają zawartość każdego auta. No tak, strefa Schengen do czegoś zobowiązuje - Ukraińcy i Mołdawianie stoją potulnie w kolejce. Żadnego wyprzedzania, wpychania się czy trąbienia. Szybko liczę i wychodzi, że w tym tempie przekroczymy granicę po zmroku za jakieś 5-6 godzin.

Zagaduję po angielsku starszą panią celniczkę nie bardzo licząc na odpowiedź. Ku mojemu zdziwieniu odpowiada płynnie po angielsku, w 30 sekund ściąga gościa ze straży granicznej: magiczne skrzyżowanie mieszanki słów "Polska, Schengen, motocykle, upał" powoduje, że dostajemy się na "szybką ścieżkę". Wracam biegiem do Lukiego, odpalamy osiołki i przepychając się między autami jedziemy prosto na przejście, żegnani zawistnymi spojrzeniami samochodziarzy. Z paszportami w dłoni (na które nawet chyba nie spojrzeli), nie schodząc z motocykli, nie otwierając kufrów przekraczamy przejście - celnik i pogranicznicy pomachali tylko i kazali jechać dalej. Nie sądzę byśmy byli tam dłużej jak 30 sekund - to była naprawdę "szybka ścieżka"

Od moto krym 2011


Od moto krym 2011


Tuż za przejściem jest miasteczko Galati (Gałacz), które w rzeczywistości wcale nie jest takie małe. Kamienice, tramwaje, stocznia - słowem spora odmiana cywilizacyjna po ukraińskich wioskach. Jesteśmy głodni, bo zbliża się 16. Zaglądamy do jakiegoś supermarketu a'la Tesco, zjadamy coś w fastfoodzie (dobre bo ciepłe), wyciągamy gotówkę z bankomatu i przy pomocy lokalnego kierowcy trafiamy na właściwą drogę w stronę Braili a potem Buza. Droga jest jednopasmowa ale bardzo dobrej jakości i dobrze oznakowana. Wokół łąki, pola i tereny rolnicze, jedziemy spokojnie ciesząc się po prostu tym, że jedziemy a nie stoimy. Na drodze też jakby większa demokracja: sporo Dacii ale też innych marek średniej klasy, za to mniej luksusowych fur i zupełnych złomów.

Do Buzau docieramy praktycznie o zmroku. Kupujemy coś na kolację w przydrożnym sklepiku. Jesteśmy tak wysuszeni tym staniem na słońcu, że decydujemy się kupić piwo na wieczorne smarowanie. Ponieważ wedle przewodnika w samym Buzau nie ma niczego ciekawego do oglądania, wyjeżdżamy z miasta w kierunku na Braszów.

Zaczyna lekko kropić, robi się ciemno więc gdy widzimy pierwszą sensowną łączkę pod lasem, zjeżdżamy z asfaltu. Gliniasta droga + lekki deszczyk + trawa + stromy podjazd = zabawa. Luki obuty w kostki, bez kufrów za to z większym doświadczeniem wykonuje całe ćwiczenie dużo zgrabniej niż ja. Szczęśliwie bez żadnej gleby wbijamy się na skraj ścierniska z którego mamy widok na pola kukurydzy i dolinę rzeki Siriu. Jesteśmy rozbici 200-300 m od szosy, ale ruch stopniowo maleje. Kolacja i zimne piwo zmywają z nas zmęczenie mimo że tego dnia przejechaliśmy tylko marne 250 km.

Od moto krym 2011
__________________
"Jeżeli chcesz uniknąć krytyki: Nic nie mów. Nic nie rób. Bądź nikim" - Arystoteles
mikelos jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem