Na granicy nie było zbyt dużej kolejki i jakoś tak spokojniej niż na łotewsko-rosyjskiej.
Kilku Finów, którzy regularnie wyskakują zatankować auta na rosyjską stronę oraz kilku lekko zawianych małolatów, którzy wyskoczyli do Rosji sie napić.
Otrzymujemy standardowe papierki do wypełnienia.
Calgon wypełnia je niczym rodowity Rosjanin.
Tu "da" tu "da" tam "niet" tam "niet".
Dwójka celników czyli Pani wklepująca coś jednym palcem na klawiaturze i co chwila sie jej coś zawiesza oraz koleś twardziel pytający nas czy mamy polskie piwo i mamroczący, że Gdańsk to chyba kiedyś był ich.
Tworzy się kolejka Finowie coś przestępują z nogi na nogę, ale ja robie mine w stylu co poradzę z tymi Ruskimi u nas w zjednoczonej Europie tego nie ma.
Tak czekając na załatwienie wszystkich spraw wspominam Petersburg , ktory jakoś bardziej przypadł mi do gustu niz Moskwa i obiecałem sobie, że kiedyś tam wrócę, mocniej zahaczając o Litwe i Estonie.
W pewnym momencie podszedł do nas starszy Fin zaciekawiony rejestracjami i pytał co i jak i gdzie oferując ,że pomoże nam znaleźć nocleg.
Gdy już przekroczyliśmy granice od razu jakoś zrobiło sie czyściej i bardziej poukładanie.
Pojechaliśmy za Finem na kemping, ktory jednak już był zamknięty i nie było z kim gadać.
Generalnie poruszając sie po Skandynawii trzeba tak zaplanować dzień aby około godziny 17-18 szukać spokojnie miejsca na nocleg. Jest wtedy czas aby coś sobie ugotować, spokojnie sie napić i normalnie pójść spać.
Oczywiście wszystko jest sprawą wzgledną i można rozbijać namiot późno, ale z dzikimi miejscówkami jest raczej problem.
Przy pomocy naszego cudzoziemca znaleźliśmy kemping, który był czynny i przyjęto nas w 5 minut załatwiając wszystkie formalności.
Miejsce nad jeziorem w okolicach Puumali przepiękne i domek z wszelkimi wygodami.Co do cen to najbardziej kalkuluje sie jechać w 4 osoby bo domek i tak jest w tej samej cenie. (jedna czy cztery to ta sama cena)
Wychodzi niewiele drożej niż namiot także moim zdaniem namiot kompletnie się nie opłaca.
Do tematu namiotowo-domkowego jeszcze wrócę w dalszej części.
To ,że pomerdało mi sie z godzinami to już Deptul z Gregiem wiedzieli wczesniej i śmiali sie, że ja ciągle jadę łotewskim. Po jakimś czasie juz miałem gdzieś ten zegarek.
Najbardziej jednak zaskoczyła mnie pora o której było jasno.Generalnie im już dalej na północ to noce były białe a słońce w nocy było normalną sprawą.
To był dla mnie mały szok.
Wieczorem przy tradycyjnie i okazjonalnie wypijanej odrobinie czegoś mocniejszego nasz druh Deptul oznajmił nam, że niestety jego bóle placów na tyle się nasiliły, że nie da rady dalej jechać.
Nasze nastroje trochę sie popsuły i wspólnie ustaliliśmy, że nie ma sensu na siłe nikogo namawiać bo jesli coś się wydarzy 2-3 tysiace kilometrów dalej to powstanie większy problem.
Jak sie poźniej okazało dobrze zrobił gdyż czekaja go dalsze zabiegi z tym związane.
Poszedłem spać z myślami, że zostanę tylko ja i Ryszard.
-Czy dam radę?
W końcu ja tez miałem problem z tymi plecami tylko ciagle o tym wspominałem i robiąc jakieś dziwne ćwiczenia oraz konsumując tabletki parłem do przodu.
Info Deptula spadło na mnie jak grom z jasnego nieba, ale chłopina widocznie dusił to w sobie i wiedział co robi.
-Może wrócić z Deptulem?
-Nie, to nie wchodziło w rachubę.
-Czy Tata Ryszard porzuci mnie gdzieś w Tajdze na pożarcie niedźwiedziom?
On chyba taki nie jest?
Na tyle sie jeszcze z Gregiem nie znaliśmy dlatego ruszałem z małymi obawami i ciekawością co będzie dalej przez kolejne 17 dni.
Po ciężkim dniu pełnym wrażeń spokojnie poszliśmy spać a ze sprzętu hajfi dochodziły piosenki Starego Dobrego Małżeństwa.