Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24.09.2010, 08:24   #241
podos
 
podos's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2005
Miasto: Kraków
Posty: 3,988
Motocykl: RD07a
Galeria: Zdjęcia
podos jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 tygodni 6 dni 14 godz 28 min 34 s
Domyślnie

Dzień dziesiąty: Wrota Atlasu Wysokiego


Raniutko wstajemy, nawet udaje się Marioli pstryknąć wschód słońca, szybkie śniadanko, tradycyjne troczenie wielbłądów i znów wlecimy wygodnym asfaltem wzdłuż doliny rzeki Draa (Oued Draâ) – najdłuższej, liczącej 1150km rzeki Maroka. Jej źródła mają swój początek gdzieś w Atlasie wysokim – a ten jest właśnie naszym celem. Etap górski zaplanowany jest w Nekob, skąd górską szutrówka – opisana przez Chrisa jako MH4.
Szeroka dolina usiana jest wprost palmami daktylowymi – tworzącymi tutaj istne morze zieleni – miła zmiana po ostatnich kilku dniach na pustyni. Przy drodze lokalni handlarze sprzedają paczkowane daktyle – a ponieważ jestem ich fanem – kupujemy z puszkiem po kilka paczek. Znaczy najpierw ja przepłacam (i tak płacąc jedną trzecią zaproponowanej ceny) a potem puszek u następnego sprzedawcy kupuje z 1/10. Daktyle jeszcze nieraz uratują nam „d” - stanowią dobry substytut słodyczy, mając niezaprzeczalną zaletę – nie rozpuszczają się.







Daleko nie ujechaliśmy, zniknął Missyou, czekamy chwilę i wracamy. Na poboczu stoi Michał i Kajman – elegancki gwóźdź – wbity centralnie w tylnią oponę Afryki uniemożliwia dalsza jazdę. Kleimy, pompujemy kompresorem z auta (śmierć pompkom ręcznym!) i śmigamy dalej. 8:4 dla Polski – nie oddamy już prowadzenia.






Wiemy gdzie są wszyscy właściciele dużych motocykli enduro innych marek. Poruszają się właśnie szybkimi asfaltami łączącymi ciekawe miejsca Maroka. Też fajnie, choć inaczej. 90 km znika jak z bicza trzasł, dojeżdżamy do Nekob, gdzie kończy się dla nas asfalt prowadzący dalej do Rissani i Merzougi, skręcamy na północ w stronę widocznego na horyzoncie pasma górskiego Atlasu Wysokiego.





Na jedziemy początku równiną kilka kilometrów, ale im bardziej w głąb tym bardziej droga zaczyna kręcić i wspinać się wyżej i wyżej by po chwili zgruntować kilkaset metrów na dno urokliwej doliny. Tradycyjnie przy wodzie palmy i każdy płaski teren wykorzystany na rolnictwo – nic się nie marnuje w tym surowym klimacie.







Droga wspina się coraz wyżej, po chwili otwiera się w szeroki płaskowyż urozmaicony basztami skalnymi i zamknięty na horyzoncie wierzchołkami gór. I w takiej scenerii znajduje się surowa knajpka ulepiona z gliny – bardzo przyjemny klimat – zwłaszcza, że pora na kawę wydaje się być idealna.







Przy okazji Michałowi schodzi powietrze z przedniego koła – więc mamy dodatkowy pretekst na przerwę w Bab Nali Cafe. Przy okazji okazuje się, że felga 950ki jest wykonana z jakiegoś badziewnego materiału i cała jest jakaś taka pogięta – dziwne jak na motocykl przeznaczony do ostrej jazdy po kamieniach… Tak czy inaczej 9:4 dla nas.






Przy okazji dokonujemy usprawnienia „miejsc dachowych” przeciągając pas transportowy przy bagażniku dachowym. W ten sposób stojąc na zderzaku i trzymając się poprzeczki mamy dodatkowy punkt podparcia, i to dla dwóch osób. Już nas Kajman tak łatwo nie wysadzi z siodła, co zdaje się robić od wjazdu w teren.



Po kawie – rozpoczynamy mozolną wspinaczkę na przelęcz Tizi-N-Tazazert (2307 m npm). Nie ma mowy o jeździe w dwójkę – chłopaki dawno już siedzą na zderzaku Patrola, a my walczymy na podjazdach. Miejscami droga jest wyrąbana w litej skale, nierówna jak diabli skaczemy motocyklami z kamienia na kamień, ze skały na skałę, a w koło oszałamiające widoki. Moim zdaniem, jest to jedna z najładniejszych dróg górskich, jakimi kiedykolwiek w życiu jechałem. I jedna z najtrudniejszych. (Pomijając błotne offroady i niezdobywalne śliskie pagórki). Świetna motocyklowa jazda, otaczająca sceneria, przepiękna pogoda i świetna widoczność stawiają MH4 w czołówce adventure’owych dróg – chyba niedocenianych. Jazda przeładowanym motocyklem z pasażerem nie będzie przyjemnością, motocykl będzie dobijał miską na każdej nierówności i nieźle oberwie zawieszenie. Na pewno da się, w końcu to droga przejezdna dla samochodów, (choć zdecydowanie terenowych) i lekkie crossy będą się raczej nudzić. Dla mnie full wypas!









Przed wyjazdem z Polski na Google Earth, w okolicach przełęczy, wypatrzyłem ciekawe formacje skalne – w mocno innych kolorach - ciekaw byłem ich w naturze – rzeczywistość przeszła najśmielsze oczekiwania.






Przed samą przełęczy znajduje się mała knajpka i kramik z ogromną ilości skamielin i ręcznie wykonanej biżuterii oraz ozdóbek metalowych – postanowiłem zabezpieczyć się tutaj w prezenty dla moich dziewczyn, zwłaszcza ze wybór był duży i szpeja fajne i tanie (oczywiście po długich negocjacjach)








Ostatnia wspinaczka, na samą przełęcz, wiedzie po najbardziej hardcorowym odcinku trasy, to właśnie tutaj drogę wyrąbano w skalistym podłożu, a podjazdy na jedynce zdawały się być pokonywane ostatnim tchnieniem mocy Afryk. Ciągłe lawirowanie między skałami nie wchodziło w grę, trzeba było odkręcić i przelecieć wierzchem. Dość straszne to było - a upadek – raczej bolałby. A widoki wkoło – powalały na kolana – popołudniowe słońce dodawało wszystkiemu bajecznej scenerii.












Po drugiej stronie przełęczy znacznie spokojniejszy zjazd przez Ikniouin do Tinerhiru, można było swobodnie odetchnąć po trudach wspinaczki – dodatkowo widoki znów zachwycały. Po popołudniowe słońce rzuca niesamowite cienie, to najlepszy zdjęciowo czas…









Waldek zgłasza jeszcze pęknięty stelaż mocowania lamp – bliższe oględziny wykazują, iż przód trzyma się na 4 śrubkach owiewki i kablach – całość chodzi góra- dół. Mocujemy na dużych trytkach, żeby choć trochę usztywnić konstrukcję. Jeszcze kilkadziesiąt km wertepów przed nami.

Późnym popołudniem meldujemy się w Tinerhir, sporym mieście u wlotu słynnego wąwozu Dades, który jest naszym celem. Meldujemy się w pokoikach przy polu namiotowym, na samym wjeździe do miasteczka. Nasz lokal nie serwuje żarcia – więc po rozpakowaniu sprzętów jedziemy na poszukiwanie knajpy. Jesteśmy głodni jak nieszczęście – cały dzień na daktylach, tylko o kawie – marzymy o jakimś wielkim żarciu. O piwie nie marzymy, nie piliśmy do od 10 dni i straciliśmy już nadzieję. Waldek natomiast zrywa się w poszukiwaniu spawacza – spotykamy się wieczorem na sutej kolacji w mieście. Awaria usunięta – moto zaspawane na amen. 10:4 dla naszych. Kolacja w miejscowej knajpie dla lokalsów Essada Restaurant– w okolicach ichniego ryneczku-centrum – jest godna polecenia – dużo i dobrze, ale ceny na pewno inne dla lokalsów a inne dla turystów. Co zrobić, taki kraj…
Zamykając oczy widzę umykające pod przedniego koła kamienie, są ich setki…



Stan budzika: 1804 km, Przebieg 182 km

Następny odcinek (klik)
__________________
pozdrawiam, podos
AT2003, RD07A
------------------
Moje dogmaty
0. O chorobach Afryki: (klik)
1. O Mikuni: Wywal to.
2. O zębatce: Wypustem na zewnątrz!!!
3. O goretexie: Tylko GORE-TEX
4. O podróżach: Jak solo to bez kufrów
5. O łańcuszkach rozrządu: nie zabieram głosu.
6. Lista im. podoska Załącznik 10655
7. O BMW: nie miałem, nie znam się, nie interesuję się, zarobiony jestem.
8. O KN: Wywal to.
9. O nowej Afripedii: (klik)

Ostatnio edytowane przez podos : 06.10.2010 o 17:38
podos jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem